niedziela, 3 maja 2020

Łyna i wszystko jasne


Pierwszy spacer wzdłuż Łyny w tym roku. Słońce dopisało. Wiatr nie – napierał z południa. Temperatura wczesnowiosenna. Nieco powyżej 10 stopni. Wiosna jednak pobudziła zieleń. Drobne listki otuliły drzewa welonem. 


Ściółkę pokryły białe i żółte zawilce. Sierść butwiejących liści przebijały drobne rośliny i kwiaty leśnych fiołków. Łuskiewniki pokryły ziemię różowymi kępkami. 


Ścieżka nad rzeką ustępowała miękko pod butami. W nocy padało. Pierwszy raz od niebyłej zimy. Chwytałem się grubych pędów grabiny i leszczyny, by nie upaść w błoto i nie zjechać do wartkiej wody. 


Przekraczałem oślizłe pnie, deptałem próchno po zetlałych drzewach. Wszędzie ścieżki wydeptane przez zwierzęta. Wspinają się na strome zbocza doliny. 


Wszędzie wilcze kładki na dębach, świerkach, olchach. Podmyte przez Łynę i helokrenowe wycieki położyły się w poprzek nurtu.


 

To jedyna okazja w roku, by zajrzeć w ten zakątek od strony tamy spiętrzającej jezioro Ustrych. Za dwa tygodnie ścieżka zniknie w gąszczu zarośli sięgających ramion. Kleszcze opadną ze wszystkich stron. Wąwóz Łyny utonie w zielonym mroku. Słońce zajrzy dopiero w listopadzie. Korzystam więc z tej niepowtarzalnej chwili, chwytając każdy kąt i szczegół aparatem, próbując nagrywać krótkie filmy z koncertowym tłem wiosny, która nagle wypełniła przestrzeń.


Za plątaną martwych pni i zarośli grabów wypełniających pustkę po drzewach zalegających rzeczne koryto ścieżka rozszerza się, wypełniając półkę między osuwiskami stoków a źródliskami helokrenu. Ów helokren to wypływająca spod nadrzecznych stoków woda pokrywająca glebę cienką warstewką - siedlisko krenobiontów: chruścików, widelnic, wypławków, ślimaków, wodopójek, chrząszczy, muchówek, ważek, świtezianek, motyli… i przedziwnych roślin. To jednocześnie ulubione babrzyska jeleni i dzików. Mogą się tutaj wytarzać i pozbyć się pasożytów sierści i skóry. Tutaj helokreny kryją w sobie także pokłady głazów narzutowych wypłukanych ze ścian wąwozu. Kiedy kamienie wypełniają koryto, woda na nich burzy się i swarzy.








Byłem w tym miejscu pierwszy raz. Zwykle fotografowałem je z góry, podziwiając drzewa z uporem trzymające się niestabilnego gruntu, graby wygięte w łuk, jakby chciały wierzchołkiem sięgnąć gleby poniżej i stworzyć pomost dla bocznych gałęzi przejmujących rolę przewodników wzrostu. 




Tutaj w dole Łyna wygląda inaczej. Wszędzie też dostrzegam ślady bobrów: ogryzione pieńki, okorowane olchy i leszczyny, kopce gałęzi zrzucone na skraj brzegu po drugiej stronie między pniami niebotycznych olch. I ten niesamowity koncert wypełniający przestrzeń wąwozu, podkreślony pluskiem Łyny… I te łuskiewniki wokół, zamierające już po kwietniowym wykwicie… I to wilcze łyko ukryte między starymi drzewami nad wartką wodą… I te zawilce, zioła, skrzypy wykluwające się z odtajałej ziemi pod dotykiem światła i ciepła…



Ścieżka urywa się nagle. Tam, gdzie stok z boku opada wąskim garbem. Za nim jest wielki helokrenowy amfiteatr. Niewidoczny od rzeki. Łyna w tym miejscu jest wąska. Uderza nurtem w zawalisko z pni. Kajakiem nie przepłyniesz. To pułapka. Tutaj zwykłem schodzić, a właściwie zjeżdżać na tyłku po czapach mchu i ścieżce wydeptanej przez dziki, na dno amfiteatru i nad wodę. Zaglądam wtedy w owo przewężenie, dochodząc do osuwiska. Dalej nie da się przejść. Woda pod spodem jest głęboka i wartka. Ciska na pnie i głazy.




Obejrzawszy zakątek wracamy nad jezioro Ustrych. Idziemy ścieżką wzdłuż brzegu do półwyspu. W towarzystwie dębów, rówieśników nadleśnictwa Nowe Ramuki, świerków, sosen, poskręcanych artretyzmem grabów, lip, osik… tworzących nadjeziorny szpaler. W sąsiedztwie wykrotów po pomnikach natury, których potężne konary wciąż wystają z wody, dając podparcie kępom turzyc, baranicom mchu, porostom, ogródkom botanicznym pierwszych zwiastunów wiosny. Przestrzeń Ustrycha jeszcze otwarta, dostępna dla aparatu. To minie w połowie maja. Ścieżkę spowije półmrok, któremu nawet popołudniowe słońce nie da rady.








Ta cisza – tło dla ptasiego ożywienia. Ten zapach ogrzanej ściółki i ziemi. Światło przenikające woale wczesnego listowia. Uginający się pod stopami grunt, który przyjął w nocy pierwszy prawdziwy deszcz. Ta woda odbijająca obrazy drzew, nurogęsi, łabędzi, gągołów… Nieco zamglony krajobraz Ustrycha między olchami… Nie chce się wracać…









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz