Pierwszy spacer wzdłuż Łyny w tym roku. Słońce
dopisało. Wiatr nie – napierał z południa. Temperatura wczesnowiosenna. Nieco
powyżej 10 stopni. Wiosna jednak pobudziła zieleń. Drobne listki otuliły drzewa
welonem.
Ściółkę pokryły białe i żółte zawilce. Sierść butwiejących liści
przebijały drobne rośliny i kwiaty leśnych fiołków. Łuskiewniki pokryły ziemię
różowymi kępkami.
Ścieżka nad rzeką ustępowała miękko pod butami. W nocy padało.
Pierwszy raz od niebyłej zimy. Chwytałem się grubych pędów grabiny i leszczyny,
by nie upaść w błoto i nie zjechać do wartkiej wody.
Przekraczałem oślizłe
pnie, deptałem próchno po zetlałych drzewach. Wszędzie ścieżki wydeptane przez
zwierzęta. Wspinają się na strome zbocza doliny.
Wszędzie wilcze kładki na
dębach, świerkach, olchach. Podmyte przez Łynę i helokrenowe wycieki położyły
się w poprzek nurtu.
To jedyna okazja w roku, by zajrzeć w ten
zakątek od strony tamy spiętrzającej jezioro Ustrych. Za dwa tygodnie ścieżka
zniknie w gąszczu zarośli sięgających ramion. Kleszcze opadną ze wszystkich
stron. Wąwóz Łyny utonie w zielonym mroku. Słońce zajrzy dopiero w listopadzie.
Korzystam więc z tej niepowtarzalnej chwili, chwytając każdy kąt i szczegół
aparatem, próbując nagrywać krótkie filmy z koncertowym tłem wiosny, która
nagle wypełniła przestrzeń.
Za plątaną martwych pni i
zarośli grabów wypełniających pustkę po drzewach zalegających rzeczne koryto
ścieżka rozszerza się, wypełniając półkę między osuwiskami stoków a źródliskami
helokrenu. Ów helokren to wypływająca spod nadrzecznych stoków woda pokrywająca
glebę cienką warstewką - siedlisko krenobiontów: chruścików, widelnic,
wypławków, ślimaków, wodopójek, chrząszczy, muchówek, ważek, świtezianek,
motyli… i przedziwnych roślin. To jednocześnie ulubione babrzyska jeleni i
dzików. Mogą się tutaj wytarzać i pozbyć się pasożytów sierści i skóry. Tutaj
helokreny kryją w sobie także pokłady głazów narzutowych wypłukanych ze ścian
wąwozu. Kiedy kamienie wypełniają koryto, woda na nich burzy się i swarzy.
Byłem w tym miejscu pierwszy
raz. Zwykle fotografowałem je z góry, podziwiając drzewa z uporem trzymające
się niestabilnego gruntu, graby wygięte w łuk, jakby chciały wierzchołkiem
sięgnąć gleby poniżej i stworzyć pomost dla bocznych gałęzi przejmujących rolę
przewodników wzrostu.
Tutaj w dole Łyna wygląda inaczej. Wszędzie też
dostrzegam ślady bobrów: ogryzione pieńki, okorowane olchy i leszczyny, kopce
gałęzi zrzucone na skraj brzegu po drugiej stronie między pniami niebotycznych
olch. I ten niesamowity koncert wypełniający przestrzeń wąwozu, podkreślony
pluskiem Łyny… I te łuskiewniki wokół, zamierające już po kwietniowym wykwicie…
I to wilcze łyko ukryte między starymi drzewami nad wartką wodą… I te zawilce,
zioła, skrzypy wykluwające się z odtajałej ziemi pod dotykiem światła i ciepła…
Ścieżka urywa się nagle. Tam,
gdzie stok z boku opada wąskim garbem. Za nim jest wielki helokrenowy
amfiteatr. Niewidoczny od rzeki. Łyna w tym miejscu jest wąska. Uderza nurtem w
zawalisko z pni. Kajakiem nie przepłyniesz. To pułapka. Tutaj zwykłem schodzić,
a właściwie zjeżdżać na tyłku po czapach mchu i ścieżce wydeptanej przez dziki,
na dno amfiteatru i nad wodę. Zaglądam wtedy w owo przewężenie, dochodząc do
osuwiska. Dalej nie da się przejść. Woda pod spodem jest głęboka i wartka.
Ciska na pnie i głazy.
Obejrzawszy zakątek wracamy
nad jezioro Ustrych. Idziemy ścieżką wzdłuż brzegu do półwyspu. W towarzystwie
dębów, rówieśników nadleśnictwa Nowe Ramuki, świerków, sosen, poskręcanych
artretyzmem grabów, lip, osik… tworzących nadjeziorny szpaler. W sąsiedztwie
wykrotów po pomnikach natury, których potężne konary wciąż wystają z wody,
dając podparcie kępom turzyc, baranicom mchu, porostom, ogródkom botanicznym
pierwszych zwiastunów wiosny. Przestrzeń Ustrycha jeszcze otwarta, dostępna dla
aparatu. To minie w połowie maja. Ścieżkę spowije półmrok, któremu nawet popołudniowe
słońce nie da rady.
Ta cisza – tło dla ptasiego
ożywienia. Ten zapach ogrzanej ściółki i ziemi. Światło przenikające woale
wczesnego listowia. Uginający się pod stopami grunt, który przyjął w nocy
pierwszy prawdziwy deszcz. Ta woda odbijająca obrazy drzew, nurogęsi, łabędzi,
gągołów… Nieco zamglony krajobraz Ustrycha między olchami… Nie chce się wracać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz