niedziela, 31 października 2021

Święto wszystkich świętych krajobrazów


 Pierwszy umarły krajobraz


Rykowisko już wygasało. Niemniej porykiwanie jeleni wciąż przykuwało uwagę. Poszedłem przed wschodem słońca wabiony basowym pomrukiwaniem. Trochę trwało, nim dotarłem do ulubionej polany za wzgórzem. 

 

Mgła, chmury przykrywające niebo jednolitą szarością, rosa na trawie i liściach październikowych drzew… Tam właśnie natknąłem się na kilka łań, które niechętnie wyłaniały się spoza przerzedzonych zarośli głogu. Usłyszały mnie. Obok porykiwał byk. Stadko przemieszczało się za pagórek.


Zniknąłem w szpalerze przydrożnych drzewek. Droga wiodła drugą stroną wzniesienia nad rozlewisko, które utraciło taflę i odsłoniło grząskie dno. Pomiędzy gałęziami zobaczyłem polanę ograniczoną ścianą zwartych olch, osik, lip. Łanie przemieszczały się pod zagajnik, lustrując otoczenie. 


Byk szedł za nimi, porykując. Przystanąwszy na tle drzew, prezentował regularny wieniec. Odpowiadał odległym rywalom. Stał spokojny. Jakby czuł troskę licówki i pozostałych samic, rozglądających się wokół. 



Fotografowałem raz za razem, nie chcąc uronić żadnego zamglonego obrazu widowiska. Potem zacząłem filmować, nie bacząc na brak światła. Sam dźwięk porykiwań samca sprawiał wrażenie. Odwołany przez samice odwrócił się ku drzewom i powoli zanurzył się w gąszcz.


Zawróciłem do domu. Wyszedłszy z wąwozu drogi na odsłoniętą polanę, stanąłem na chwilę, by sfotografować jej rozjaśnione wnętrze.

Wtedy usłyszałem huk wystrzału!

Więcej tego szlachetnego byka nie zobaczyłem. Rządził tym zakątkiem kilka lat, nim padł ofiarą p......, dla którego patroszenie i ćwiartowanie zwłok a potem tryumfalne wieszanie trofeum z poroża w salonie więcej warte, niż piękno rykowiska. I ważniejsze od utraconej puli genetycznej, którą ten majestatyczny  byk mógł jeszcze wnieść do populacji warmińskich jeleni.

Wracałem wstrząśnięty. Jeszcze bardziej umocniony w przekonaniu o konieczności wprowadzenia powszechnego zakazu polowań, delegalizacji Polskiego Związku Łowieckiego i powołania Państwowej Policji Ochrony Środowiska.

piątek, 17 września 2021

Ostatnie spojrzenie na morze tego lata

 

Rano zwiedzaliśmy Elbląg. Chcieliśmy do Buczyńca popatrzeć na statki sunące po pochylni, ale S7 po modernizacji okazała się tak łaskawa, że już za Ostródą poczuliśmy bliskość Hanzy. Od lat nie jeździ się pod murami zamku w Pasłęku. Miasteczko odetchnęło. 

 

Za nim otwiera się panorama Wysoczyzny Elbląskiej górującej abrazyjnymi klifami nad najniżej położonym w Polsce miastem. Po krótkiej wspinaczce samochodem na łagodne wyniesienie, skąd roztacza się widok na egzotyczne jezioro Drużno, zaczyna się zjazd nad rzekę Elbląg, której prawie niewyczuwalny nurt wlewa się do Zalewu Wiślanego. Człowiek nawet nie wie, że S7, przebiegając od Zielonego Grądu do Gronowa Górnego, przecina staropruskie Truso, wczesnośredniowieczne centrum handlowe funkcjonujące w sieci nadbałtyckich powiązań gospodarczych zdominowanej przez Wikingów. 

 

Drużno było wtedy fragmentem Zalewu Wiślanego aczkolwiek w XIII wieku Wisła licznymi odnogami w delcie osadzała coraz więcej mułu i piasku w rozlewisku pod Truso. Kto wie, czy ta geologiczna przemiana nie była główną przyczyną upadku tej osady kupieckiej. Nieopodal jednej z takich grobli rozciętych śniętą rzeką odwadniającą zamulone coraz mocniej Drużno założono Elbing na prawie lubeckim.



Zaliczając kajakiem pętlę z Piławek pod Ostródą do… Piławek przez Drwęcę, Wisłę, Nogat, Kanał Elbląski, Jezioro Drwęckie, przeżyłem z kolegami ze studiów niepowtarzalną przygodę na Drużnie. Czerwcowy żar lał się z nieba na prześwit kanału wiodącego między nie dającymi się ogarnąć spojrzeniem połaciami trzęsawisk i szuwarów, pełnych rozgadanego i rozwrzeszczanego ptactwa. Wiosłowaliśmy przez zieloną od glonów i rzęsy wodę, czując atawistyczne zagrożenie od mulistego dna pod kajakiem. Gdzieniegdzie w oddali migały samochody, przemierzając starą szosę do Gdańska. Nigdzie ochrony przed palącym słońcem. Chcieliśmy zdążyć jeszcze do pierwszej pochylni, ale upał i pustka wyssały z nas siły. Nie pomagało picie wody, nakładanie czapek. Trzymaliśmy się toru wodnego, chociaż zatoczki w trzcinach kusiły. Wiedziałem jednak, że jeśli dalibyśmy się ponieść wyobraźni i uwieść komyszom, utknęlibyśmy w tej mierzwie nie wiedzieć na jak długo, nim byśmy odnaleźli swobodną wodę… Na ostatni kurs pochylnią w Całunach spóźniliśmy się kwadrans. Nocowaliśmy nieopodal, wyciągnąwszy kajaki na zarośnięty brzeg…



Galeria sztuki współczesnej - żeby nie było wątpliwości

Wygląda na lofty

Wreszcie Elbląg. Zajechaliśmy na parking przy Starym Mieście. Z przedwojennej świetności nie został kamień na kamieniu. Cegłę z gruzowisk po przejściu radzieckiej szarańczy, której nie oparło się żadne urządzenie przemysłowe z elbląskich fabryk, wysyłano do odbudowy Gdańska i Warszawy.



Podobny los dotknął Starówkę w Szczecinie. Jakimś cudem ocalała tam w frapująca kamienica Loitzów, której ściany zewnętrzne przetrwały pożar po nalocie w 1944 roku. Uznano widać, że cegły z jej murów nie na wiele się przydadzą. Została odbudowana dziesięć lat później.

Mika i legendarny piekarczyk, obrońca Elbląga

"Wąska ścieżka"


Starówka w Elblągu odtworzona od podstaw niczym Starówka warszawska nawiązuje charakterem do nastrojowej zabudowy miast Hanzy. Coś jest w fasadach kamienic, co przywołuje na myśl atmosferę Gdańska, Rygi, Tallina… Lubiłem przejeżdżać przez Elbląg, nawet jeśli śpieszyłem do Gdańska. Wszystko przez kajaki… i przez zawodowe kontakty z Maćkiem Tokarczykiem, laryngologiem, który w Elblągu właśnie założył Stowarzyszenia Rodziców i Przyjaciół Dzieci z Wadą Słuchu… Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, z jak ciężką chorobą walczył…

 

 

 

 

 

 

 

 



 

Kajakiem do Elbląga płynąłem tylko raz. Najpierw Nogatem od Białej Góry, gdzie przeprawialiśmy się przez niebotyczny wał nieopodal stalowych wrót powstrzymujących napór Wisły przed wlaniem się w koryto Liwy, która od śluzy w Białej Górze przyjmuje nazwę Nogatu. Potem wiosłowaliśmy w cieniu Malborka. Co za monumentalne wrażenie!... Zaliczaliśmy rozlewiska Nogatu, nocowaliśmy na bagnistych brzegach w nielicznych miejscach pod obozowiska… Kusiło, żeby popłynąć na Zalew Wiślany, ale widok wejścia do Kanału Królewieckiego przeważył… Wpłynąwszy na nurt rzeki Elbląg, zastanawialiśmy się, gdzie dobić i wyciągnąć kajaki na trawę. Płonne nadzieje. Ówczesne przemysłowe brzegi były ujęte w karby betonowych umocnień i miejsc postojowych dla statków i barek. Wszystko to zasługą Ferdynanda Gotloba Schichaua, który postanowił w XIX wieku budować okręty i lokomotywy, korzystając z bliskości Zalewu Wiślanego. Dopiero na wysokości wówczas jeszcze podniszczonej starówki zaliczyliśmy krótki postój – zakupy… Grudziądz był wtedy przyjaźniejszy. Nocowaliśmy pod starymi murami obronnymi na promenadzie wzdłuż Wisły niezaczepiani przez nikogo…




Jest więc Elbląg. Łazimy po hanzeatyckich uliczkach, czując się nieomal jak na Długim Targu w Gdańsku wśród bram, kutych poręczy, wymyślnych schodów do kamienic... Fotografujemy. Włazimy w Wąską Uliczkę łączącą niegdyś najstarsze czternastowieczne kościoły w Elblągu… Sztampowa ciekawość… Architektura jest estetyczna. Nic ponadto… Dopiero widok rzeki pobudza. Jak w Rydze widok Dźwiny o zachodzie słońca… 





 

Nic jednak nie przebije obrazu kluczy żurawi nad staromiejskimi dachami, ich tęsknego krzyku spod chmur, tego dorocznego wrześniowego przelotu ze wschodu na zachód Żuław… Właśnie wtedy uświadamiam sobie więź z naturą, której nie przyćmi żadne industrialne i architektoniczne piękno… 


 

Kończymy w kawiarni pod frontonem jednej z urokliwych kamienic bezą, lodami, pyszną kawą i wodą dla Miki, która dzielnie dotrzymywała kroku na rozpalonych uliczkach…

 

I jeszcze jedno. Okazuje się, że wpadliśmy do Elbląga w 558 rocznicę bitwy morskiej na Zalewie Wiślanym stoczonej 15 września między połączonymi flotami Elbląga i Gdańska a flotą Krzyżaków zmierzającą do ujścia Wisły na odsiecz obleganemu zamkowi w Gniewie (podczas wojny trzynastoletniej).



Już więc nie Buczyniec w głowie. Jesteśmy blisko Stegny. Płaskie Żuławy, Szkarpawa, kanały, monotonne obrazy pociętych rowami pól, wierzby, topole, olchy… Setki kilometrów kajakowych szlaków, których nie miałem okazji poznać, chociaż mieszkałem w Gdańsku kilka lat…

 

 


I Stutthof wybrzmiewający niczym Auschwitz…

 

 

 

 

 

 



Dojeżdżamy do Jantara. Pod samą plażę. Zatoka Gdańska. Po tłumach latem ani śladu. Przed oczami woda, rysa horyzontu i niebo z chmurami nadciągającymi z północy. Łazimy po mokrej plaży. Fale szumią, pienią się, gasną na brzegu, płuczą mewom stopki…


Ustawiam metalowe krzesełko na skraju wody i ubitego piasku. Fotografuję. Obraz symboliczny. Myślę sobie:

- Samotne krzesło nadaje zdjęciu znaczenie... Gdy nie ma nic, nie ma zastanowienia...

Prowokuję do oczywistego pytania:

- Jak długo ten przedmiot tu jest?

Niech się głowi, kto ogląda…



Po chwili siada na nim Małgosia. I sobie przypominam facecję sprzed lat:

- Postać dziwi się morzu. Jeszcze bardziej dziwi się morze, spoglądając na zamyśloną postać i niezdyscyplinowanego pieska…













Lato gaśnie. Razem z nim mewy brodzące wzdłuż wody, unoszące się na falach, lecące pod wzmagający się słony wiatr; brodźce macające długimi dziobami okruchy żwiru na skraju spienionej wody; kormorany lecące z dala od plaży; ludzie zażywający ostatniej kąpieli; mierzeja za plecami gasnąca pod woalem coraz gęstszych chmur…











Ostatnie spojrzenie na morze

Jeszcze tylko podjazd do Mikoszewa, gdzie przeprawa promowa i ujście cesarsko-pruskiego Przekopu Wisły do Zatoki Gdańskiej… I nostalgiczny powrót do Przykopu nową S7… W nocy już pada…

Prom łączący Mikoszewo ze Świbnem

W oddali Zatoka Gdańska

Zachód słońca nad Przekopem Wisły i Wyspą Sobieszewską