niedziela, 26 kwietnia 2020

Łyna śpiewa


Wyspa na Kiernozie

Długo czekałem na możliwość kajakowania po Łynie. Pierwsza próba nie doszła do skutku. Zakaz wstępu do lasu.Zostałem zawrócony w Zgniłosze.











Świt żeglarski nad Kiernozem

Wenus nad Kiernozem


Tym razem spróbowałem zaraz po zniesieniu zakazu. W nocy mróz. Kantowskie gwiaździste niebo nade mną, czystość moralna we mnie… 











Tu już Łyna.



Jechałem jak na skrzydłach przez pustą wieś, potem las. Przepełniony myślami o Łynie. Krótko to trwało. W świetle reflektorów zobaczyłem koziołka i sarnę. Pasły się na poboczach drogi. Noga z gazu. Stopa na hamulec. Zwolniłem do sprintu furmanki. W głowie natarczywe ostrzeżenie:

- Żeby tylko nie próbowały iść ku sobie.

Koziołek odskoczył w las. Sarna przeskoczyła przez przydrożny rów. Mogłem pojechać dalej. Nie przyspieszałem. Zwierzęta przed świtem tracą czujność.



Świt astronomiczny nad Łyną

Za Butrynami kolejne spotkanie. Jeleń z zaczątkami poroża w scypule. Truchtał przez asfalt przed samą maską, prężąc tors. Zanurzył się w las. Tymczasem aparat leżał w plecaku. Obraz wciąż mam przed oczami.


Jest płytko i zimno


Za Nową Kaletką to samo. Już nie pojedynczy okaz. Łania, roczne cielę, ciut starszy byczek ze szpicami (zapewne badylarz). No nie dało się przyspieszyć. Dopiero za Zgniłochą owe nieoczekiwane spotkania ustały. Znów mogłem pomarzyć o samotnym tête-à-tête z Łyną. Pierwszym w tym roku.








Słońce maluje


Dolinę Łyny w Kurkach spowijała mgiełka. Snuła się nad wodą, wyschniętymi oczeretami. Obiecywała to coś, czemu nie sposób się oprzeć. Kiedy zsuwałem kajak z wysokiego brzegu, skonstatowałem, że poziom wody obnażył pale pomostu obok. Tak wyczerpanej rzeki jeszcze nie oglądałem. Poczułem obawę, że za Brzeźnem Łyńskim nie popływam.


Wciąż surowo

Umościłem się w kajaku, chwyciłem wiosło i ruszyłem pod prąd przez mrok do Kiernoza Wielkiego. Mróz dotknął twarzy. Nic sobie z niego nie robiłem. Byłem ubrany jak na wyprawę polarną. Woda pluskała pod wiosłem. Ptaki śpiewały, wybijały werble, gaworzyły, kwakały. Z oddali dobiegł głos kukułki. Usłyszałem ją pierwszy raz w tym roku. Gdzieś obok zapluskała kaczka, chowając się w tataraku, i ryba, ochlapując mnie kroplami. Jeszcze tylko most, którego przęsła i betonowe przyczółki odbijały pogłosem chrobot wiosła o kamienie na dnie, korytarz w nieprzeniknionym oczerecie, i oto Kiernoz Wielki. Pomyślałem:

- Jeśli nie wpuści mnie Łyna za Brzeźno, to chociaż tutaj pospaceruję.


Tajemnica kajakowych wędrówek - co dalej?

Z zarośli poderwały się czaple. Bezgłośnie. Kaczki i kury wodne odpłynęły w zarośla. Kajak sunął po zastygłym jeziorze. Fala odpływała od dziobu bez plusku. Brzask dopiero zapalał się na wschodzie. Gwiazdy patrzyły w lustro. Wiatr spał. Wokół trwał koncert.


Kiernoz Mały


Popłynąłem w przesmyk między wyspą a zachodnim brzegiem akwenu. Między ospałe perkozy, którym nie chciało się nawet nurkować. Schodziły mi z drogi. Bez pośpiechu. Kajak sunął po wodzie lekko, równo, przyjemnie. Próbowałem fotografować, ale światła jak na lekarstwo. Zdjęcia w trybie bracketingu nie wychodziły. Ręce nie nawykłe do wysiłku po zimowej przerwie sprawiały ból. Pomyślałem, że to przejdzie. Dopiero za wyspą dostrzegłem pierwsze obłoczki podświetlone przez słońce, które wciąż czaiło się pod horyzontem.


Czapla, krzyżówki i perkoz




Płynąłem ku jasnemu Jowiszowi (odbijał się w wodzie przed dziobem) i ku ujściu Łyny otulonej mgiełką. Poczułem na twarzy podmuch swawolnego wiatru. Drobna fala zagrała na burtach. Wiatr jak nagle się pojawił, tak nagle zgasł. W zwężeniu jeziora kajak doznał oporu. Mieszałem wiosłem muł. Szukałem miejsca, gdzie nurt budził na powierzchni drobne zmarszczki lub chociaż zawirowania. Nic z tego. Tarłem dnem o zawiązki grążeli, przemagałem opór zamulonej wody. Dopiero w miejscu, gdzie brzegi się zeszły, poczułem ulgę.




Kajak przyspieszył. Toń stała się głębsza. Mijałem nagie gałęzie wysuszonej łozy, jeszcze bezlistne brzozy, ściany wysuszonego szuwaru. Kiedy stanąłem na mieliźnie, by nagrać ptasi koncert, usłyszałem gwałtowne mlaśnięcie. Bóbr, włażąc do obnażonego korytarza pod żeremiem, usiłował zaalarmować pobratymców plaśnięciem płetwy ogonowej. Błoto to jednak nie woda. Zamiast „pluskiem” zabrzmiało „mlaskiem”. Zaśmiałem się w duchu. Za to koncert – zniewalający.


Odleciały sobie do światła


Nic że zwierząt za grosz. Świt należał do ptaków. Płynąłem bez pośpiechu wzdłuż łąki nawiedzanej przez sarny i jelenie, pod lasem na stokach doliny, przez zakola i zakręty, patrząc na odsłonięte brzegi i fragmenty dna pokrytego gałęziami, szczątkami muszelek, zaglądając w odsłonięte przez wodę wejścia do nor pod darnią. Zahaczałem wiosłem o grudy i kamienie. Czasem kajak zaszorował, zachrobotał.




Czapla siwa


Świt powoli odsłaniał krajobraz. Nastrój był podniosły. Z trzcin poderwała się siwa czapla. Nie krzyczała. Zatoczyła krąg nad rzeką i poleciała nad Kiernoz Mały. Popłynąłem za nią przez trzcinowy korytarz. W narastającym brzasku jezioro objawiło swoją cichą naturę. W toni ujrzałem rozwijające się grążele. Gdzieniegdzie wynurzały się już czubki zwiniętych jeszcze liści.




Kiernoz Mały


Pod południowym brzegiem dostrzegłem plamy bieli. Pomyślałem:

- Łabędzie.

O tej porze roku łabędzie trzymają się jeszcze w stadach przed wyborem miejsc na gniazdowanie. Zdziwiłem się jednak, widząc na ekranie aparatu kontury białych czapli. Łaziły skrajem szuwarów we mgle w towarzystwie mew, kaczek, perkozów. Stały z wyciągniętymi szyjami w pozie polowania. Kiedy przepłynąłem pół akwenu, poderwały się do lotu. Na tle jaśniejącego nieba zamieniły się w zwiewne żagle. Odleciały do brzasku.


Stare brzozy nad Łyną


Skierowawszy się do ujścia rzeki, znowu poczułem tępy opór. Niska woda odsłoniła mielizny. Szukałem głębszej toni. Kilka razy zawracałem, mieszając przepastny muł i uwalniając bąble metanu. W końcu przedarłem się na nurt nieopodal kępy starych brzóz, dzisiaj bez strażników: czapli, myszołowów, kormoranów na konarach. Wysuszone zarośla pokrywał szron.


Domy nad rozlewiskiem


Wpłynąłem na staw za groblą. Para łabędzi snuła się we mgle po wyciszonym rozlewisku. Domy Brzeźna odbijały się w wodzie. Gdzieś obok przeleciał brodziec, napełniając przestrzeń przenikającym piskiem.


Kormorany

Kormorany nad Kiernozem

Rozlewisko
Niewyraźna ale ciekawie podświetlona

Wróciwszy na nurt, fotografowałem klucz kormoranów. Leciały nad Kiernoz. Znad olch wyleciała czapla. Skrzydła podświetlało słońce, wciąż niewidoczne z kajaka. 










Ktoś miał szczęście, zajmując ten kąt nad rzeką

Płynąłem przez zakola, odpychając się wiosłem od dna. Łyna naprawdę zbiedniała, odsłaniając błotniste brzegi, obnażając korzenie olch, odkrywając wejścia do żeremia bobrów, opróżniając rowy na łąkach. Zapowiadała się mozolna wędrówka. Z trudem przepłynąłem pod mostem. Pióra wiosła odskakiwały od kamieni i szutru pod płytką wodą. Ścieśniony nurt stawiał opór. Z ulgą powitałem spokojniejszy fragment rzeki.

Żeremisko
Zaczyna się slalom


Za wsią zaczął się slalom. Zanurzywszy się w łęg, płynąłem między obnażonymi konarami i pniami przewróconych drzew. Przy wyższym stanie wody nie zastanawiałem się nad wyborem miejsc, przez które da się przepłynąć swobodnie. Dzisiaj wypatrywałem kawałków nurtu wolnego od przeszkód. 

Siedlisko - ostatnie zabudowania Brzeźna Łyńskiego

Kluczyłem. Zawracałem. Znowu próbowałem. Płynąłem z poczuciem mozołu. Kiedy nie było wyjścia, wpływałem z rozpędu na pnie i przepychałem na drugą stronę, kombinując jak przysłowiowy koń pod górę. Na szczęście elastyczny kadłub ułatwiał przeprawę. Spacer bawił. 

Wszędzie zawalidrogi
Wody coraz mniej
Przeprawa w świetle dnia  - trzeba myśleć, jak przepłynąć, nie wysiadając z kajaka

Przed kolejną przeszkodą z pochylonych olch stanąłem. Przez ptaki, które w tym miejscu dały niezwykły koncert. Pomyślałem, wpychając kajak w siwe jeszcze turzyce:
- Tegom szukał, tegom chciał.

Najpierw nagrałem krótki film, a potem zamknąłem oczy, by w skupieniu słuchać…



Żurawie nad Morzem
Jeziorko Morze gościło dzisiaj tylko jednego łabędzia. Wpływając nań, zobaczyłem odlatujące żurawie i przelatującą czaplę. 












Odlatująca czapla młoda

Nie pływa. Stoi na środku nurtu.

Łabędź usunął się z ujścia rzeki, otwierając mi drogę przez najbardziej frapujący, nieomal biebrzański w charakterze fragment górnego biegu Łyny. Słońce oświetlało już wierzchołki drzew. 









Morze i czekający łabędź

Na skraju cienia i światła

To szczególne miejsce na Łynie

Wynurzywszy się z cienia, sunąłem przez zakola i zakręty wypełnione leniwym nurtem. Poczułem dotyk ciepła na plecach. Złudny. W świetle zaiskrzył szron na dziobie. Uśmiechnąłem się w duchu. Ten zakątek rzeki nieustannie czymś zaskakuje. 




W nim doceniam szczególnie głębię kantowskiego spostrzeżenia:

Zwei Dinge erfüllen das Gemüt mit immer neuer und zunehmender Bewunderung und Ehrfurcht, je öfter und anhaltender sich das Nachdenken damit beschäftigt: Der bestirnte Himmel über mir, und das moralische Gesetz in mir.









Tu się przeprawiałem

Za kolejnym zakrętem odsłoniła się przeszkoda, która przywołała myśl o odwrocie. Przy normalnym stanie wody przepchnąłbym kajak przez wiotkie gałęzie brzozy powalonej przez bobry, chwytając łodygi kaleczącej turzycy. Dzisiaj gałęzie zaścieliły muliste dno. Wbijając wiosło, nie poczułem oporu. Nie odważyłem się wysiąść. Odarty z łyka pień unosił się nad obniżonym lustrem. Wepchnąłem dziób pod. Przeszedłem nad pniem. Przepchnąłem kajak nogami, siedząc na konarze. Bujało niemiłosiernie. Czego człowiek nie zrobi dla zdjęć. Kiedy rufa pojawiła się pod spodem, usiadłem i powiosłowałem na Brzeźno Wielkie. Co za ulga!


Łyna kusząca

Łyna obiecująca - widać już Brzeźno Duże


Łyna działa jak narkotyk. Gdybym tego nie zrobił, wracałbym z poczuciem żalu. Jeszcze kilka drobnych przeszkód: odsłoniętych pni i gałęzi, które jednak ustąpiły pod ciężarem kajaka; obnażona plątanina gałęzi przy żeremiu bobrów na zakręcie (przecisnąłem się wąskim kanałem pomiędzy); nurt pokryty dywanem pociętych łodyg i liści zeszłorocznych trzcin (musiałem popłynąć przez szuwary obok), i oto jezioro w pełnej krasie. A na nim… przedszkole łabędzi. Dziesiątki ptaków. Pływających i biwakujących wzdłuż zachodniego brzegu. Co za widok!


Brzeźno

Brzeźno


Żurawie

Gdzieś ukryły się pisklęta
Nie zdążyłem jednak się przyjrzeć. Klangor żurawi odciągnął uwagę. Para spacerowała skrajem trzcinowiska, ani myśląc odlatywać. Zachowanie ptaków wskazywało na obecność piskląt. Nie podpływałem.












Cyraneczek powabny

W przejmie na Brzeźno Małe

Skierowałem się w przejście między Brzeźnami. Z wody wystawały już czuby zwiniętych w rulon liści grążeli. W oddali namierzyłem samczyka cyraneczki. Wszędzie krążyły czaple. I siwe i białe. Tych białych zatrzęsienie. Ich obecność świadectwem postępującego ocieplenia. Zaczynają uznawać dorzecze Łyny za rewir lęgowy. Nie do pomyślenia jeszcze piętnaście lat temu. Nie dostrzegłem czarnych rybitw. Nie doleciały?


Brzeźno Małe

Łabędzie na Brzeźnie


Kajak znowu szorował o muliste dno. Im bliżej przewężenia tym mocniej. Kluczyłem wśród wysuszonych kęp pałki wąskolistnej i sitowia w poszukiwaniu głębszej wody i swobodniejszej toni. Słońce oślepiało. Ściągnąłem kurtkę. Złość ogrzewała równie mocno… Mimo to dałem radę.


Przed Krzyżem

Symetria

Pierwsze kaczeńce




Z ulgą wydostałem się na Brzeźno Małe. Jeszcze tylko ostatni wysiłek i oto przedostatni fragment rzeki. Urzekający. To niewzruszone lustro wody, te odbicia pochylonych drzew, żagle białych czapli na niebie, ten nieustający koncert wiosny w lesie, na brzegach, w oczerecie, ten plusk helokrenowych strumyków wpadających do rzeki z obnażonego czarnoziemu, te pierwsze kaczeńce w sierści zeszłorocznej trawy. Nic że zieleni za grosz, że liście jeszcze w łuskach, że drzewa nagie… Wokół tyle życia, światła, muzyki, zapachów... I ja… Sam na sam z Łyną…



Już widać Krzyż

Ostrożnie wyjrzałem na jeziorko Krzyż spomiędzy wysuszonych zarośli pałki wąskolistnej. Powód oczywisty. Czaple białe. Dziesiątki ptaków. 



Białe czaple w poświacie słonecznej tarczy

Siwe czaple na kładce


Poderwały się z szuwarów, rozsypały po niebie niczym paciorki biżuterii. Z pomostów zaczęły startować siwe czaple. Część ptaków podążyła ku słońcu, część po zatoczeniu kilku kręgów nad wodą osiadła na czubkach sosen… Widowisko…






Siwe czaple w sośninie

Jezioro Krzyż

Przy ujściu Łyny trawnik zamiast wody

Łyna nie wpuściła ku źródłom. Woda odsłoniła błotniste dno przy ujściu wartkiego nurtu. Próbowałem się wcisnąć w korytarz między ścianami zwartej turzycy, lecz kajak utknął kilkanaście metrów przed polaną. Zabrakło kilku centymetrów wody pod kilem. Wiosło wchodziło w muł po samą rękojeść. Żadnego punktu podparcia. Ani wysiąść, ani odepchnąć się. Z rozpędu też się nie dało. Woda bulgotała wokół. Fetor metanu zdominował powietrze. Musiałem się cofnąć. 

Ostatnie spojrzenie na niedostępne dzisiaj ujście Łyny

Cóż. Ważne, że spróbowałem. Jeszcze tylko rzut oka w mamiącą lecz niedostępną dzisiaj perspektywę nurtu w zeszłorocznej sierści turzycy ujętej ścianami lasu na stokach doliny, w niebo wypełnione ptakami… Zawróciłem. Poczekam, aż otoczenie Łyny zarośnie, spiętrzając wodę. Wtedy spróbuję ponownie.

POWRÓT W KALEJDOSKOPIE

Jezioro Krzyż

Łyna

Żeremie za Brzeźnem Wielkim
Przed Morzem

Morze bardzo płytkie


Do Brzeźna Łyńskiego


Białe czaple na Kiernozie Wielkim


Czaple i kormorany


Kurki z południowego krańca Kiernoza



Łyna między Kiernozami

Błotniaki nad Kiernozem Małym

Kiernoz Mały i jego strażnik

Grzywacz