sobota, 18 lipca 2020

Łyna wespół w zespół





Łyna zaskakuje. Wezbrała tak, że woda wdarła się na murawę. W miejscu, w którym woduje się kajaki. Popłynęliśmy pod prąd. Nurt przyspieszył, dając opór silniejszy niż zwykle. Kiedy wypłynęliśmy z trzcin, jezioro pokazało panoramę w słońcu. Po trzcinach było widać, jak deszcze wypełniły Kiernoz Wielki. Pływając miesiąc wcześniej, miałem łodygi nad głową. 


Dzisiaj niekoniecznie. Łyski i perkozy uwijały się po zarośniętej wodorostami zatoczce. Łabędzica siedziała na gnieździe nieopodal. Partner straszył nas, napierając piersią na wodę. Odpłynęliśmy więc w przesmyk między wyspą a zachodnim brzegiem, nie dając powodu do kłótni. Zaraz za przejmą otworzyła się panorama jeziora. Sznur chmur wisiał na południu, zdobiąc lustro wody. 


Kajak sunął miękko po zeszklonej powierzchni. Perkozy polowały nieopodal. Pisklęta domagały się ryb, kwiląc i swawoląc. Jakaś siwa czapla przeleciała nad głową z poświstem skrzydeł. Od brzegów dobiegał śpiew ptaków. Już nie tak intensywny, jak w czerwcu.





Turzyca w ujściu Łyny do Kiernoza Wielkiego tonęła w wodzie. Nurt zamarł. Łabędzie i krzyżówki odpłynęły w bujne zarośla. Perkozy z rozgadanym potomstwem w pasiakach zostały za plecami. Przed nami paradowały nagie gałęzie obumarłej łozy. Samotna brzoza bez liści wciąż stała na straży podmokłej łąki. Żeremie zmalało oblane wezbraną wodą. Płynęliśmy powoli w nadziei spotkania zwierząt na skraju leśnego stoku. Las jednak był pusty. W zakrętach nurtu przed kolejnym jeziorem zwolniliśmy. Żaby nadawały z szuwarów, przegadując się z ptakami. Spłoszona czapla poszybowała nad jezioro, wydając chrapliwy okrzyk. Nieopodal śpiewał trzciniak.





Słońce było już wysoko, gdy wypłynęliśmy na Kiernoz Mały. Rozgoniło resztki mgły. Kajak sunął po lustrze. Dziób wzniecał łagodne fale. Krajobraz sunął przed oczami. Płynęliśmy ku kępie znajomych brzóz nad kolejnym ujściem rzeki. 















Na konarach jednej z nich zasiadły czaple. Obserwowały okolicę. Niczym strażnicy. Pozowały na tle nieba. Brzozy też zamierały. Ich korony przerzedziły się. Gałęzie rodziły coraz mniej liści. Jeszcze kilka lat i ten charakterystyczny kąt nad rzeką zmieni swoją naturę. Fotografowaliśmy obie czaple z podpływającego do brzegów kajaka. Kiedy utknął w dywanie wodorostów i liści nenufarów, czaple zaniepokoiły się. Przestępowały z łapy na łapę. Kręciły się. W końcu ta stojąca po lewej rozwinęła skrzydła i poszybowała nad łąkę. Druga jeszcze mitrężyła, pozując się w słońcu na tle bezchmurnego nieba. Chwilę później też rozłożyła skrzydła i odleciała nad rzekę.


Znajome kąty zalała wezbrana woda. Kajak nie szurał już o muliste dno i podwodne zagajniki wodorostów. Nad nowym domem kołował błotniak. W przybrzeżnych zaroślach śpiewały ptaki. Wokół unosił się zapach łąki i szuwarów. Sunęliśmy miękko między zabudowaniami Brzeźna Łyńskiego pod betonowy most. Prześwit pod nim stał się wąski. Trzeba było położyć się w kajaku. Przęsło wisiało tuż nad głową. Odpychałem się rękami od wilgotnego betonu, przesuwając kajak na drugą stronę. Wrażenie lekko klaustrofobiczne. Dobrze chociaż, że słońce rozpraszało cień. Wypływając spod ciasnego prześwitu pod przęsłem, pomyślałem:
- Co za ulga!




Za mostem  Łyna zmienia charakter. Staje się puszczańska. Im dalej na południe, tym ślady ludzkie mniej widoczne. Teren nie sprzyja osadnictwu. Suchsze miejsca odstępują od brzegów. Mokradła stają się rozleglejsze. Coraz więcej łąk i łęgów pełnych łozy, wierzb, olch, brzóz i oczeretów. Nurt przeciska się między zaroślami grążeli, wodorostów, białych lilii, kęp turzycy. Wypełnia przestrzeń między kwaśnymi krawędziami czarnoziemu przeciętymi strużkami helokrenowych wysięków. Czasem ma się wrażenie, że to podzwrotnikowa dżungla. Pełna tajemniczych zapachów, śpiewu ptaków, które nie zwracają uwagi na koniec lęgowego sezonu, niecodziennych kwiatów, owadów wypełniających przestrzeń migotaniem skrzydeł, uklei trącej się w tataraku i na płyciznach, ryb uciekających spod kajaka i wiosła… Mijamy pnie pochylonych nad wodą drzew. Zygzakujemy między zanurzonymi kłodami. Trzemy dnem kajaka o zatopione gałęzie. 







Wysoki poziom ułatwia pokonywanie przeszkód. I tak aż do jeziorka Morze, gdzie przystanęliśmy na widok kęp jaskra wielkokwiatowego w szuwarach.
Jeziorko było ciche i puste. Płynęliśmy nad prześwietlonymi polanami wodorostów pokrytych osadem naniesionym z góry. Łabędzie pochowały się w oczerecie. Puszcza pochylała się nad wodą. Przepłynąwszy w poprzek, zanurzyliśmy się w komyszach najczarowniejszego odcinka śpiącej rzeki. Nigdzie wyjść, odpocząć. 
















Wszędzie grzęzawisko. Czarodziejski galimatias fraktalnych krzaków, drzew tkwiących w rozlanej toni, zarośli, szczątków, kwiatów białych lilii, grążeli, arcydzięgiela, jaskrów… I ten zapach… I ta muzyka… I to ciepło słońca za plecami… I ten ptasi ruch nad wodą… Rokitniczki przeskakujące z łodygi na łodygę, trzciniaki nadające z gęstwy trzcin, świerszczaki zszywające powietrze, błotniaki kołujące nad mokradłami, łabędzie krzykliwe krzyczące znad drzew, białe i siwe czaple w kontredansie nad głowami… Nie wiadomo, w którą stronę obrócić aparat…

Najbardziej zaskakujące chwile dopiero przed nami. Minąwszy zamaskowane żeremie za brodem dzikich zwierząt, wypływamy na Brzeźno Duże, zarastające jezioro o niedostępnych brzegach, otoczone zewsząd łanami trzcin, sitowia, pałki wąskolistnej, wodnego skrzypu, turzycy, którego powierzchnię pokrył dywan liści grążeli i białych lilii, pełne perkozów, łysek, nurogęsi, łabędzi, mew, rybitw białych i czarnych, jaskółek…  
 









Nagle spoza pleców nadleciał drapieżny ptak. Mewa atakowała go z każdej strony. Spadała z góry, celując w grzbiet i głowę. Osaczała go z boku. Powietrze wypełniało kwilenie pełne strachu i ptasiej nienawiści. Rozpoznałem sprawcę zamieszania:
- Bielik!
Robiłem zdjęcie za zdjęciem. Ptaki walczyły na granicy zasięgu obiektywu. Bielik leciał nierówno. Próbował unikać gwałtownych ataków. Coś przeniósł ze szponu do dzioba. Opadł w niekontrolowanej ewolucji. Po chwili odzyskał panowanie. Poszybował na południe, w światło cieśniny między jeziorami. Mewa za nim. Kwilenie cichło. Para zniknęła za drzewami.
Na ekranie komputera odkryłem przyczynę zamieszania. Bielik upolował pisklę. Na zdjęciach widać jedynie białą plamkę. Matową nie błyszczącą. Rozpacz ptasiej matki była bezbrzeżna…



Powrót do Kurek z prądem rzeki pod palące słońce… Fotografujemy każdy szczegół rzeki. Krajobrazy już nie te. Za duże kontrasty. Trzeba się skupić na bliskich planach: kwiatach, zakątkach brzegu, rzecznej toni, ptakach…