Moja ulubiona pora roku
zaczyna na przedwiośniu, kończy w lipcu. Od sierpnia zaczyna się nostalgia w
stylu „ptaków tyle, zieleni tyle, lato,
zaczekaj chwilę”. Teraz jest środek zimy. Czas rozpamiętywania. Dzisiaj o Jeziorze
Łańskim w sierpniu.
Podczas flauty gładko się
pływa. Kajak sunie po wodzie, nie buja. Wiosłowanie sprawia przyjemność. Łatwo złapać
rytm. Rytm odpędza uczucie znużenia. Płyniemy ku wyspie, kolonii lęgowej
kormoranów, kruków i kani.
Kormorany debatują na konarach zatopionego drzewa.
Runęło z podmytego brzegu kilka lat wcześniej, tworząc matecznik. Ptaki grzeją
się w słońcu. Gęgają. Otwierają dzioby, chłodząc języki. Dają ku sobie
podpłynąć. W końcu jednak, kiedy przekraczamy niewidzialną granicę, uciekają.
Jeden z nich opadł na wodę. Poczuwszy jej opór pod łapami, wystartował z
impetem. Kaczki w tle nie uległy jednak popłochowi. Zostawiamy je pod
trzcinami.
Mijamy wykroty, zasieki
obnażonych konarów i gałęzi, kąty pełne zarośli i podszytu pod starymi olchami,
które zakryły przed oczami wnętrze wyspy i kolonię pełną gniazd w konarach
drzew.
Za wyspą otwiera się niezmącone jezioro. Żadnej fali. Flauta w czystej
postaci. Pod niebem z kłaczkami chmur lub pozostałością smug kondensacyjnych po
przelatujących samolotach. Wszędzie widoki z symetrią: obrazu i jego odbicia w
wodzie. Fala odbiega spod dziobu i zamiera w oddali. Przecinamy jezioro w
poprzek, celując w zatokę pod ścianą puszczy.
Nad półwyspem kołuje błotniak.
Próbuje coś przekazać. Słyszymy dobiegające z góry kwilenie. Przywołujące
obrazy z wiosny i początku lata, kiedy jezioro i Łyna pełne życia. Wołanie
błotniaka nie zastępuje jednak ptasich koncertów. Trzciniaki i trzcinniki już
nie śpiewały. Mewy, jeśli się odezwały, to nie w obronie gniazd i kolonii w
szuwarach.
Wpływamy do zatoki. Odbiwszy
od krzyżówki pielęgnującej pióra na konarze, nie reagującej na naszą obecność,
dostrzegamy w oddali siwe czaple. Siedzą w szuwarach i na gałęziach powalonych
olch. Nie są w stadzie. Każda zajęła własną pozycję nad wodą i czuwa, śledząc
płyciznę. Wpływamy powoli. W nadziei, że przywykną do nas i pozwolą się
fotografować. Wiosłuję od niechcenia. Staram się utrzymać kierunek. Bez
pluskania. Słońce praży. Brak wiatru pogłębia wrażenie. Czaple zdają się zajęte
polowaniem. Jednak nas widzą. Jest ich kilkanaście.
Część zaczyna dreptać po
kłodach. Startuje. Kilka zastaje na posterunku. Lumix daje radę. Widać coraz
więcej szczegółów na ich upierzeniu. W końcu jednak kończy się im cierpliwość.
Uciekają tam, gdzie już nic nie widać. Pod oślepiające słońce i jego odbicie w
jeziorze.
Zaglądamy w końcową zatokę za
podmokłymi wyspami. Drobny wiatr wznieca fale, które wygrywają rytm na burtach.
Pojawiają się chmury, przynosząc przelatujące cienie i plamy światła. Krajobraz
ożywia się optycznym ruchem. Płyniemy wzdłuż szuwarów z falą. Z jednej strony
nieprzystępny brzeg, z drugiej bagienna wyspa wypełniona brzozami i olchami.
Drzewom trudno żyć na takim podłożu. Część z nich zamarła. Galimatias
uschniętych pni w otoczeniu przerzedzonych koron niepokoi. Zawracamy ku słońcu.
Zakładam czapkę z daszkiem. Światło razi…
Jezioro Łańskie ciągnie się na
przestrzeni dziesięciu kilometrów. Fala wzniecona wiatrem od Lalki ma gdzie się
rozpędzić. Płynąc od leśniczówki, korzystamy z osłony wzniosłego brzegu i
puszczy pochylonej nad trzcinami. Wiatr opada znad drzew, uderza o wyspę. Przy
samych szuwarach nie dokucza. Fala zawija się na cyplu, tracąc impet. Za wyspą
zaczyna się mozolne podejście. To przewężenie jeziora. Przypomina rozlewną
nizinną rzekę. Wiatr wciska się w dolinę. Szpaler nadbrzeżnych olch, sosen,
jesionów, świerków, dębów, grabów opatulonych podszytem robi za tor regatowy.
Podmuchy uderzają w twarz, napierają na wiosła, stawiają tępy opór. Płynąc
środkiem, wystawiamy się na huśtawkę. Pod naporem szkwałów fale marszczą się i
pienią. Kajak wspina się. Opada. Dziób rozbija grzbiety. Wznieca kurzawę. Wodny
pył bije w twarz, osiada na okularach. Oczy uciekają przed słońcem i migoczącą powierzchnią jeziora. Wydłużam pociągnięcia wiosłem. Zwalniam rytm. Już się nie
złoszczę. Znajduję w sobie cierpliwość. Spacer staje się znojny i nudny.
Szczęście, że to nie Mokre na szlaku Krutyni, Nidzkie układające się wzdłuż
wiatru albo same Śniardwy. Tutaj cierpliwości nie trzeba na długo. Tyle by
wypłynąć z przejmy na otwarty ku Lalce akwen i ustawić się bokiem.
Nic że buja. Płyniemy wzdłuż
brzegu. Ptaki wymiotło z wodnej przestrzeni. Ukryły się w szuwarach i gałęziach
wystających z wody. Mijamy zatokę z pomnikowym dębem, który po uderzeniu
piorunem stracił ogromną część korony. Skrywa się za olchami, w głębi polany.
Potem mijamy Cyrankę. Przebudowaną. Nawiązującą architekturą do warmińskich i
galindzkich akcentów. Za plażą na żerdziach siedzą mewy, krzyżówki i gągoły.
Przyplątał się jakiś kormoran.
Wiosłuję pod najpiękniejszy zakątek Jeziora
Łańskiego. Wschodni brzeg ciągnący się od Cyranki po nasadę półwyspu. Gdzie pomnikowe
sosny i dęby, stare brzozy, lipy i jesiony pochylają się nad jeziorem,
szuwarami, jasnym dnem. Nagłe podmuchy zrywają pianę z fal. Jesteśmy na
przemian mokrzy i schniemy w piekącym słońcu. Biodra robią się elastyczne w
takt bujania kajakiem. Małgosia trzyma się cierpliwie. Tłumaczę, że pod skarpą
będzie ciszej, a powrót stanie się igraszką. Bo wiatr w plecy, po popłyniemy z
falą.
Wciąż buja. Pod brzegiem
jednak łapię oddech. Wiatr śmiga bokiem. Marszczące wodę szkwały trzymają się
środka. Wpływamy między trzciny a brzeg. Pod konary drzew oplatających
korzeniami głazy, kamienie, żwir.
Swobodny korytarz, wolny od wiatru i fali
zaskakuje. Fotografujemy. Pochyloną królewską sosnę, konary wyciągnięte w
przestrzeń, obnażone głazy na skraju urwiska, brzozę, która przyjęła nieomal
horyzontalną pozycję...
W końcu dopływamy do plaży, naszego ulubionego celu
spacerów ze Starej Kaletki. Nieopodal Lalki. Stąd widok na najbardziej
frapującą część jeziora. Brodzimy po płyciźnie. Zadeptujemy ślady saren i
bobrów na piasku pod olchami. Odpoczywamy przed powrotem.
Już planuję trasę.
Pod osłoną Lalki i trzcin. Potem obrócimy się plecami do słońca i wiatru.
Będzie łatwo i miło. Będzie łagodnie bujało. Dziób kajaka będzie rozcinał
grzbiety, wzniecając pianę. Już nie będę musiał wytężać rąk, barków, pleców.
Fala i wiatr zrobią swoje. Byle utrzymać kierunek…