sobota, 23 maja 2020

Marózka

Marózka. W tle jeziorko Pawlik.

Nie mogłem sobie odmówić spaceru Marózką. Okno pogodowe. Wiatr z północy. Przenikliwy chłód. Spojrzawszy na termometr w samochodzie, odnotowałem tylko 9oC. Zaskakująca temperatura o tej porze roku. Za to mnóstwo słońca. Wsiadłem do kajaka. Odepchnąłem się od brzegu. Wpłynąłem na wartki nurt od młyna w Swaderkach i od ujścia strumienia, którego źródłem Jezioro Pluszne. 

Marózka

Obróciłem się do jeziora Pawlik przede mną. Już przyspieszałem, już wypływałem z ujścia, gdy nagły podmuch wiatru obrócił kajakiem i wepchnął z powrotem do rzeki.

- Ki czort! – pomyślałem.

Wytężyłem się. Wpadłem na fale próbujące zawrócić nurt. Naparłem na wiatr. Kajak stawał dęba. W końcu przyspieszył, gdy podmuch zgasł. 

Marózka za Pawlikiem

Popłynąłem wzdłuż szumiących trzcin, z których wnętrza dobiegał przenikliwy śpiew trzciniaków. Nie próbowałem nagrywać. Wszechobecny wiatr dokładał swoją niemelodyjną sarabandę. Dopiero za łanami oczeretu zobaczyłem wejście do Marózki. Wiatr wepchnął mnie tam i ucichł. Nie mieścił się w leśnym prześwicie nad nurtem. Olchy nadbrzeżnego łęgu przyniosły ukojenie. Odłożyłem wiosło. Dałem się ponieść rzece.


Mostek na drodze do Orzechowa. Już nieużywany.


Odcinek Marózki od Swaderek do Kurek liczy sobie 7 kilometrów. Można przepłynąć wiosłując w dwie godziny. Tylko po co. 

Przez polanę
Trzymałem się środka nurtu. Mijałem gałęzie w wodzie. Pochylałem się pod gałęziami nad wodą. Kajak szorował po dnie lub zatopionych kłodach. Swawolił. Pozwalałem mu tańczyć jak chce. Obijał się więc o brzeg, korzenie olch. Dziób wyrywał grudy ziemi spod trawy. Fotografowałem. Filmowałem w nadziei, że kolejne uderzenie o przeszkody nie przerwie sekwencji. 


Przede mną snuły się kaczki. Czasem podfrunęły. Niekiedy chowały się między bezlistnymi konarami sterczącymi z wody. Wokół zapach czeremchy i łąki. Wokół gra światła i cienia. Krajobraz na przemian gasł i rozpalał się. Za resztkami rozebranego mostku do Orzechowa zobaczyłem polanę. Nad nią otwarte niebo z chmurami sunącymi na południe. 

Bobry rzeźbią
W kępie olch, które zsunęły się z brzegu, dostrzegłem kikut ogryzionego przez bobry pnia. Pod kajakiem przemknął cień ryby. Długi.

- Sum?

W milczeniu. Żadnego plusku. Ni gwałtu. Nawet woda nie zafalowała.






Zakręt. Brama do lasu. Marózka robi zwrot, wypychając kajak na cofkę. Kręcę się. Chaos. Nie sięgam jednak po wiosło. Jest zabawnie. 
















Nie sztuka płynąć i bić rekord odcinka. Sztuką zostać tutaj najdłużej, jak się da. Sztuką wpłynąć na kłodę, stanąć, popatrzeć na stare olchy walczące o przetrwanie na krawędzi brzegu podmywanego przez wartki prąd, sfotografować ptaki w locie, zatrzymać chwilę w kadrze, uśmiechnąć się. Patrząc na sterane wierzby, osiki, olchy, klony, wbijające galimatias korzeni w dno i podmywany brzeg, myślę sobie:

- Tak wygląda życie na krawędzi.








A potem zaczyna się świetlista część szlaku. Sunę nad piaskiem. Skąpa roślinność na skraju nurtu. Osypujące się skarpy pod starymi świerkami i sosnami. Obnażone korzenie. Znajomy głaz, nieodmienne zahaczający stępkę pod kajakiem. Świetlisty obraz pociętych pni, zagrzebanych w dnie kłód, gałęzi. Obrazy przemykających ryb: płoci, pstrągów, kiełbi, szczupaków – tylko wyostrzyć uwagę, wytężyć wzrok. Szkoda, że aparat nie daje sobie rady ze wszystkimi szczegółami, mgnieniami wrażeń. Kajak wciąż tańczy pode mną, jakby wpadł w amok. Płynę tyłem, bokiem. Rzadko dziobem do przodu. Obija się. 





Nie robię nic, by mi było wygodnie. Foto-poluję. To cały sens zabawy. Chwytam szczegóły w macro i obrazy całych komyszy. Gdzie mogę przystaję na chwilę. Kiedy jednak nurt przyspiesza nad brukowanym dnem, nie znajduję miejsc, by się zatrzymać. 











Gorzej na kłodach w poprzek rzeki. Tu nie ma żartów. Trzeba sięgnąć po wiosło. Przypierając kajak do kłody, Marózka jest w stanie wypłukać delikwenta na zewnątrz. Kilka razy się zapomniałem. Ledwo się wybroniłem przed kąpielą. Bo chciałem sfotografować próg i skaczącą wodę, olchę na omszałym pniu, kępę paproci rozwijającą łodygi ze spirali Fibonacciego. Bo postanowiłem sfilmować fragment niepowtarzalnego spaceru…





Marózka kocha samotnych wielbicieli. Natura otwiera przed takimi swoją naturę. Pośpiech niczego nie wnosi. Gdzie mogę, kieruję kajak na cofki, wpycham na mielizny, w kępy tataraków i kosaćców. Przytulam się do korzeni. Byle znieruchomieć. 


Mieć chwilę na to jedno zdjęcie, które może okazać się istotne: wąwozu w nadrzecznej skarpie wyrzeźbionego przez podziemny strumień wypłukujący żwir do rzeki; kępy olch w przedziwnych pozach; podziurawionych dziuplami pni martwych drzew; zakamarków pod obnażonymi korzeniami skrywającymi wejścia do nor lub maskujących ścieżki norek i wydr… Robię wszystko, by brzegi sunęły przed oczami powoli, dostojnie, a nie – uciekały za plecy jak w śnie neurotyka goniącego za korporacyjnym sukcesem.


Kaczory przewodnicy


Kaczory i nieuchwytny brodziec na drugim planie

Kaczory i brodziec w tle


Dwa kaczory towarzyszyły mi dzisiaj w spływie na przestrzeni kilometra. Od ruiny mostku w Orzechowie do pierwszego przełomu przed zakątkiem zimorodków. Ani myślały uciekać. Przewodziły. Pokazywały, jak płynąć pod pniami przewieszonymi nad rzeką, przez bystrza, w plątaninie pociętych kłód, w sąsiedztwie drzew zalegających zbocza osuwisk. Towarzyszył im piskliwiec brodziec. Plątał się ciągle w tle. Odlatywał za wcześnie razem z przenikliwym gwizdem. Na nic wysiłek, by uczynić zeń bohatera kadru. Kaczory postanowiły mnie w końcu zostawić. Wpłynęły na płyciznę, przytuliły się do tataraku. Poczekały, aż przepłynę pod osuwającym się stokiem brzegu.











Zostałem sam, dopływając do kolejnego przełomu. Marózka wierci się w wąwozie. Raz oślepia mnie słońce, raz odczuwam chłód cienia. Przyspieszam. Zwalniam. Wpadam na przeszkody. Fotografuję kwiaty. Próbuję kadrować dzięcioła. Kajak tańczy. Ja z nim. Wiosło obija kolana i korzenie drzew… Frapująca zabawa…










Gniazdo zimorodka


Nie ma już pierwszego zakątka zimorodków. Świerki, pod korzeniami których fotografowałem ich gniazda-norki, runęły do rzeki trzy lata wcześniej. Miejsce niezwykłe. Zniknęło po śmierci  drzew. Zimorodki egzystują teraz kilkaset metrów poniżej. Na zakolu pod wykrotem zwalonej sosny. Gdzie nie sposób się zatrzymać. Nurt wciąż podmywa skarpę. Fotografuję z daleka, wepchnąwszy kajak między zanurzony pień a brzeg. Potem spływam. Z wiosłem w ręku. Nie da się inaczej.

















Rzeka niesie. Kajak gra na wzburzonej wodzie. Mknie przez zakręty rozświetlonej doliny, przez koncert lasu, szum wiatru nad głową. Czasem jakiś zabłąkany powiew dotknie twarzy. Nie zdejmuję zimowej kurtki. Wciąż zimno. Zarośnięte olchami przymuliska, ostre zakręty, skarpy obok, konary z ledwo zaznaczonymi liśćmi nad głową, ptaki przelatujące z brzegu na brzeg, niewidoczne zwierzęta w zaroślach, kolumnowe świerki nieopodal kolejnych wilczych kładek nad nurtem… Niekończąca się opowieść… Myślę:

- Powinienem zainstalować kamerę na dziobie.




Filmuję. Przerywam, gdy tuż obok głowy przeleciał zimorodek. Nadleciał zza pleców. Słyszę jego śpiew. Zakręt odsłania plamę żwiru podmytego brzegu. Na jej tle wykrot wynurzony z wody i … zimorodek. Serce przyspiesza. Wiosło plącze się między nogami a oparciem przedniego siedzenia. Na szczęście kajak trzyma kurs. Zdjęcia, zdjęcia… Pierwsze… Zimorodek prezentuje profil. Co za oświetlenie! Kajak:

- O dziwo! Trzyma się środka nurtu!



Drugie zdjęcie… Zimorodek jeszcze pozuje. Otwiera dziób.



Trzecie… Zatrzepotał skrzydłami. Zamigotał.



































Czwarte… Odleciał, zostawiając gasnący przenikliwy śpiew.



































Znowu filmuję. Kajak wciąż w nurcie. Słyszę trzask łamanych gałązek. Za drzewami jakiś ruch. Szczekanie. Dostrzegam biegnący kontur.

- Koziołek? Sarna?

Przeskakuje omszałe pnie w poszyciu.




Kajak obija się o kłodę. Wstrząs. Nie odpuszczam. Filmuję. Sarna wybiega nad wodę. Nieruchomieje. Patrzy w obiektyw. Ocenia zagrożenie. Kajak wciąż niesie. Już na nic nie zważam. Ryzykuję wywrotkę. Pierwsze takie spotkanie na Marózce. Nie odpuszczę. Sarna wciąż stoi. 


Przerywam filmowanie. Fotografuję. Aparat ostrzy nie tam gdzie trzeba. Sekundy zamarły. Zwierzę odwraca się od rzeki. Kilka skoków przez krzaczki. Znika między kolumnami sosen. To wszystko.












Krew w skroniach wciąż pulsuje. Zimorodek, sarna, w tym samym miejscu… Po chwili brodziec, który dał się podejść po sarnie…

- Dla tej jednej sceny warto było popłynąć – myślę rozgrzany emocjami.

Dylemat: wiosło czy aparat… nadal nierozstrzygnięty.










Pliszka siwa





Rybołów lądowy w głębi lasu


Spływam. Sceneria spóźnionej wiosny. Krajobraz światłem malowany. Krajobraz cieniem zgaszony. Chmury snują się po niebie na południe. Kontrasty gasną. Kontrasty się wzmagają. Mijam przeszkody. Snuję między zakrętami i zakolami wątek swojej małej historii bez początku i końca. Witam wędkarzy. Cieszą się, gdy słyszą, żem sam. Nikogo za mną. Chodzą wzdłuż brzegu. Sakwy jednak puste. Ryby nie chcą brać.







Znowu skupiam się na szczegółach: hubach na pniach, kikutach obumarłych olch i wierzb, zanurzonej w nurcie koronie brzozy, wykrotach wystających z zarośli, wilczych kładkach, botanicznych ogródkach uczepionych omszałych pni, piasku na dnie, kępkach odżywających wodorostów, przemykających rybach… olchowym łęgu na tle nieba… Myślę sobie:

- Jest pięknie.




Wygląda niepozornie

Jak przejść, nie mocząc nóg?

Dobijam do przeszkody: pni przegradzających cały prześwit nurtu. Nie ma jak obejść. Próbuję wpłynąć na bardziej zanurzony pień. Dziób sterczy wysoko. Próbuję przejść do przodu. Marózka jednak napiera. Kajak obraca się bokiem. Odpycham się. Jeszcze trochę i wypadnę za burtę… Napór wartkiego nurtu silniejszy ode mnie. Uratowałem się jednak. Wycofałem kajak, który zsunął się z pnia. Tym razem podpływam bokiem z dala od pułapki. Kładę wiosło na burtach i pniu. Wychodzę z kajaka. Stojąc na grzbiecie kłody przeciągam kadłub na drugą stronę. Dziób opada. Rufa sterczy i skrzypi. Wsiadam. Kajak się zsuwa. Woda bryzga. Odpływam bez moczenia nóg. Lubię taki obrót spraw. Robię zdjęcie na pamiątkę:

- Jak nie zamoczyć się panie premierze, a mimo to przepłynąć nad pniami wystającymi z wody.









W łęgu Marózka łagodzi swoje oblicze. Wiatr zagląda coraz częściej nad wodę. Miota kajakiem. Snuję się po rozlanym nurcie. Szoruję po płyciznach. Słońce zalewa krajobraz światłem. Niebo kryształowe. Chmury nabrzmiałe zimnem. Powietrze przejrzyste. Leśny koncert gaśnie w szumie lasu. Fala się wzmaga. 






Kiedy zaglądam na rozlewisko Jeziora Świętego, podmuchy znad drzew i szuwarów miotają kajakiem. Nie sposób utrzymać go w ryzach. Pomyślałem:

- Długo tu nie zabawię.

Z nagrywania solówek trzciniaków i świerszczaków nici.

Z oczeretu wychylił się łabędź krzykliwy. Powiedział coś swoim scenicznym szeptem. Na mój widok wrócił między łodygi. Nie chciał ujawnić gniazda. Nie popłynąłem za nim. 


Wyspa bogini Curche

Poddałem się wiatrowi. Poniósł mnie do zatoki wypełnionej spiętrzonym nurtem Marózki. Nie musiałem wiosłować. Burty grały na wzmagającej się fali. Czułem napór podmuchów na wiośle i plecach. Dziób wzniecał rozbryzgi. Nie sięgałem po aparat. Bujało. 









Ostre światło zalało krajobraz i uwydatniło sylwetkę drapieżnego ptaka szybującego pod nabrzmiałymi wilgocią chmurami. 













W leśnej dolinie przed mostem wiatr wzmógł się, poganiając kajak i uniemożliwiając fotografowanie łabędzi. Minąłem je w pędzie. Coś tam pomruczały i zostały za plecami. Dobiłem do brzegu. Marózka zeskoczyła z jazu pod mostem i popłynęła dalej do pracy w hodowli pstrągów.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz