sobota, 23 września 2023

Borowski Las, Wildenau i moje pierwsze spotkania z Krutynią

 


Do Borowskiego Lasu pojechaliśmy przez Pasym, Dźwierzuty, Targowo, za którym ze wzniesienia w Targowskiej Woli zobaczyliśmy Jezioro Rańskie. W pełnym wrześniowym słońcu pod bezchmurnym niebem objawiło całą swoją urodę - błękitną taflę rozlaną w zatokach, między półwyspami i wyspami, w obramowaniu łąk i szuwarów, otoczoną od wschodu ciemnym borem… Nie stanęliśmy jednak dla zdjęć.

 



Przez Kałęczyn dojechaliśmy do skrzyżowania z drogą łączącą średniowieczny Rańsk z równie starym Rybnem, objętym onegdaj granicami dóbr wildenawskich nadanych w 1374 roku rycerzowi z Czech lub ze Śląska, Mentzlowi von Wildenau, przez Winrycha von Kniprode w celu pobudowania w Dźwierzutach zamku do obrony przed Litwinami (źródła nie podają dokładnej lokalizacji) i zagospodarowania terenów między dzisiejszym Kozłowem a Pasymiem. Dokładnie wtedy, gdy Kniprode oderwał od Warmii za biskupa Sorboma Wildniss (dorzecze Krutyni). Następca Kniproda, Konrad Zöllner von Rotenstein, nadał w 1388 roku synowi Mentzla, Filipowi, włości wokół Kozłowa sięgające pod dzisiejsze Sorkwity.

 


To był ostatni odcinek trasy z Warszawy do Borowskiego Lasu przemierzanej w czasach już tak odległych, że bardziej kojarzących się z epoką dinozaurów. Za Szczytnem jechaliśmy przez Romany, Nowe Kiejkuty, Orzyny z widokiem na Jezioro Leńskie; Rańsk, z którego patrzyliśmy na widoczne wówczas Jezioro Rańskie; Śledzie, skąd widać było wówczas jezioro Babięty Wielkie; Rybno, za którym otwierała się rozległa panorama jeziora Piłakno z kurhanem pod starymi poskręcanymi sosnami (po 60 latach pola zarosły borem). Kilka kilometrów za Piłaknem skręcało się do Borowskiego Lasu nad jezioro Lampasz.

Pierwszy przystanek za Targową Wólką na poboczu lipowej alei nad szosą, biegnącą wzdłuż zarastającego jeziora. Robimy zdjęcia znad zebranych z pól głazów. Słońce. Niebo bez chmur. Nastrój ostatniego dnia wrześniowego lata…

Babięty Wielkie
 

 

Babięcka Struga

Za Śledziami zjeżdżamy w leśną drogę wiodącą do przesmyku między Wielkimi i Małymi Babiętami nad Babięcką Strugę. Zatrzymujemy się za mostkiem. Do Babięt prowadzi polna droga, wznosząc się na łąkę po ostatnim koszeniu. Schodzimy nad rzekę, którą płynąłem dwa razy: raz sam, raz w towarzystwie kolegi ze studiów. 

Foto-polująca Małgosia


 

Wrażenia? Cóż. Pamiętam uczucie samotności dopadające człowieka w leśnej dolinie po kilku kilometrach podpływania, szarpania się z kajakiem na powalonych drzewach, gdy spoza nieprzeniknionej ściany drzew w Babancie dobiegał dźwięk samochodu (za Babantem nawet tego nie było), gdy kolejny zakręt otwierał widok na mostki dla pieszych na wysokich żerdziach, w końcu na mostek przed Babiętami Małymi i drugi przed Babiętami Wielkimi…

 


Borowski Las okazał się rozczarowaniem. Stanęliśmy przed zamkniętą na głucho bramą wjazdową do porzuconego przez Urząd Miasta Stołecznego Warszawy ośrodka wczasowego, w którym spędzałem wszystkie wakacje aż do matury. Tu po raz pierwszy uległem urodzie Mazur. Na stronie fb „Nieznanej Warmii i Mazur” autor „Travel clips” pokazał reportaż z własnego urbexu na terenie tego ośrodka. Zobaczywszy zdjęcia, poczułem się… Dzisiaj to samo… Oto brama, przez którą przejechałem MZ-ką, prowadząc ją pierwszy raz w życiu. Kumpel, właściciel, omal się nie sfajdał ze strachu, widząc, że nie zwalniam. W ten sposób wybiłem mu z głowy dalszą naukę jazdy na motocyklu.

Za bramą był bar w starym domu. Z tym bufetem też wiąże się wspomnienie z czasów studenckich. Przywiodłem tutaj któregoś wieczoru kolegę, którego namówiłem na spływ kajakowy szlakiem Krutyni od Piszu przez Śniardwy, Bełdany do Sorkwit i z powrotem przez Jezioro Nidzkie, Wiartel do Piszu. Po kilku dniach, zostawiwszy kajak u zaprzyjaźnionego gospodarza, znanego od dzieciństwa, postanowiliśmy napić się czegoś dobrego. Trafił się lekko napoczęty red Johny Walker. Barman nalał po szklaneczce. Kumpel nagle:

- Chrzczona!

- Nie wierzę! - łyk z butelki.

Mówię:

- Dobra. Mocna. Wytrawna.

On na to:

- Bujasz.

Łyk z butelki...

I tak od jednej niewiary przez drugą doszliśmy do dna. A tu nagle… publika w barze bije brawa i wiwatuje…

Dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że oto właśnie przetestowaliśmy litrową butelkę na stojąco i była to naprawdę dobra whisky. Upragniona po kilkudniowej suszy na szlaku. Ku naszemu zdumieniu kaca nie było. Tylko szumiało w głowie, kiedy po kilku godzinach wracaliśmy do kumpla na nocleg.

Z perspektywy czasu zastanawiam się, do jakich głupstw człowiek potrafił się posunąć, by się popisać. Jak choćby wtedy, gdy wieczorem, pijąc na pomoście nad jeziorem, wyczerpaliśmy zapas piwa z biskupieckiego browaru (cienkusz; w Biskupcu, gdy pytałem po latach o browar, nikt z zaczepionych mieszkańców nie  pamiętał, że był). Zastukaliśmy do domku postawionego na słupkach z cegieł. Właściciel stoiska nie chciał nam sprzedać. Posłał wiązankę. Zebraliśmy się w kupę (kupy nikt nie ruszy), stanęliśmy po obu stronach domku i zaczęliśmy nim bujać… Zaraz znalazły się skrzynki świeżego biskupieckiego…

Innym razem dla kawału schowaliśmy spodenki kąpielowe koledze. Nie mógł ich założyć przed wejściem na pomost pełny wczasowiczów. Myśleliśmy, że będzie prosił, błagał. Popatrzył na nas beznamiętnie i wyszedł po drabince jak go natura stworzyła. Kto poczuł się bardziej zażenowany?... Pomysłodawca natychmiast oddał mu spodenki. Więcej nie wracaliśmy do zdarzenia…

Jezioro Lampasz



Jezioro Lampasz

Siedlisko znajomego rolnika, nadal na swoim miejscu wysoko nad jeziorem, w otoczeniu łąk przykrytych głazami narzutowymi. Po tylu latach nie mam jednak odwagi tam zajrzeć. Schodzimy tylko po spadzistej łące do szpaleru olch, by zrobić z brzegu kilka zdjęć Lampasza.

 

 

 

„Travel clips”pokazał jeszcze wnętrza porzuconych domków z porzuconymi sprzętami, porozbijanymi umywalkami, z muszlami klozetowymi, w których na dobre rozgościły się siewki drzewek, paprocie, pokrzywy, całe leśne runo. Nie uwiecznił tylko moich domków z paździerza i tektury. Nie przetrwały.

 

Szczątki pomostu na jeziorze Lampasz w Borowskim Lesie

Pomost, gdzie robiłem kartę pływacką, rozpadł się. Z wody sterczą jedynie pale podporowe. Cały teren zarósł lasem. Nikt już nie zarządza resztówką po ośrodku, w którym wychowało się mnóstwo moich rówieśników.

Na jednym z rogów pomostu kolega zgubił okulary. Pogodził się ze stratą. Spytałem:

- Gdzie?

Pokazał. Zanurkowałem. Bez maski. Głowa pod wodę, machnięcie rękami, wyprost nóg i zanurzyłem się. Otwarte oczy. Światło rozjaśniało mętną zielonkawą toń. Widoczność na metr. Głębokość trzy. Okulary zobaczyłem bez szukania. Wprost pode mną. Leżały na mulistym dnie. Fart nowicjusza. Kiedy wypłynąłem, chłopak nie posiadał się ze szczęścia. Nosił silne szkła. Bez nich niewiele widział…

Pomyśleć, że właśnie tutaj przeżywałem sierpniowe przeloty radzieckich transportowców podczas inwazji na Czechosłowację. Opiekująca się nami dozorczyni bloku na Kole, gdzie mieszkaliśmy, pamiętająca okupację na kresach, biegała do pobliskich sklepów w poszukiwaniu cukru, mąki i kaszy. Czuło się napięcie i podskórny strach przed powrotem wojny, chociaż „braterska pomoc” wojsk Układu Warszawskiego działa się daleko od nas.

W 1963 roku jeździliśmy do Rybna szczepić się przeciwko ospie przywleczonej do Wrocławia. W poczekalni tłoczyli się ludzie. Dzieciaki chlipały. Z bratem udawałem mores, poddając się szczepieniu… Panika wydawała się wszechobecna. Pielęgniarki wkłuwały igłę taśmowo. Zawsze jedną umoczoną w spirytusie przed następnym szczepieniem. Jednorazówki wtedy? Zapomnij… Skuteczność przedsięwziętych wówczas środków zapobiegawczych okazała się niezwykła. Epidemia wygasła po miesiącu. Odnotowano zaledwie setkę ofiar…

Nie doznałem dejavu. Borowski Las zmienił się nie do poznania od czasu mojego ostatniego wrześniowego spływu Krutynią (popłynąłem z kolegą, którego wojsko wreszcie wypuściło z własnych szeregów, uniemożliwiwszy mu przedwczesnym poborem dokończenie ambitnego doktoratu). Jezioro Lampasz stało się niedostępne od strony lądu. Wszędzie spotykaliśmy tablice z napisem „Własność prywatna”.

 

W Królewskiej Sośnie nad Piłaknem

Pojechaliśmy więc do Woli Maradzkiej nad jeziorem Piłakno. Podobnie niedostępne brzegi. Starej stanicy wędkarskiej już nie ma. Dojechaliśmy do Woli Maradzkiej, do ośrodka Królewska Sosna ulokowanego na wyniosłej nadjeziornej skarpie z tarasami pod domy letniskowe, przyjaznego dla rodzin z małymi dziećmi. 

 

 








 

Co za widok! Godny skandynawskich jezior. Piłakno jest ewenementem przyrodniczym tej okolicy. Toń przejrzysta, głęboka, sielawowa. Niezwykłe wyspy i wysepki.


 

 

 






Podczas łowienia ryb widzieliśmy, jak biorą przynętę na głębokości kilku metrów. To sprawiało, że wędkowanie było frajdą. Fascynacja wędkarstwem przeszła z wiekiem… Jezioro we wrześniowym słońcu przypominało nabrzeże słoweńskiej Izoli z piniami podświetlonymi przez zachodzące słońce. Nie mogliśmy oderwać oczu…

 

 


Jedziemy do Borowa. Zatrzymujemy się przy mostku nad Sobiepanką (Grabówką według przewodnika Kurana i Czajkowskiego z 1960 roku). Rzeczka łączy jezioro Kujno z jeziorem Dłużec. 

 

 

 



 

Dzisiaj niesie mało wody. Nigdy nie widziałem tak zabiedzonego nurtu. Kajaki szorują pod mostem o piasek i żwir. Susza. Wokół zielony cień. Rzeczka zarosła od czasu mojego ostatniego spływu…

 

 

 



Za Borowem skręcamy do Piecek. Lokalna szosa wiedzie wzgórzami nad jeziorem Dłużec. Niewidocznym z tej wysokości. Wzdłuż łanów dojrzałej kukurydzy, zagajników i lasu nad jeziorem. Zjeżdżamy do wsi. Zatrzymujemy się przy pomoście pod domem sołtysa. Słońce razi oczy. 

 

 



 

Pofalowane jezioro błyszczy migocącą platyną. Środkiem akwenu płyną dwa kajaki. Wioślarze śpiewają do rytmu. Kiedy wpływają na rozedrganą taflę, fotografujemy. Nie myślimy o wytrzymałości matryc w aparatach. Cała jaskrawość oślepia. Niewiele widać na ekranach wyświetlaczy. Dopiero w domu, na ekranach komputerów, widać, co uzyskaliśmy. Nierealny obraz. Graficzny. Symboliczny…

 


Przemieściwszy się pod budynek starej szkoły, schodzimy na plażę. Kajakarze właśnie dobijają. Witamy ich po polsku. Oni tylko po angielsku. Z oporem przestawiamy się na obcy język. Obydwaj to Niemcy. Studenci. Kajaki imponujące. Półwyczynowe. Krojące wodę nieomal bez wysiłku. Pojemne. Ze skrytkami na bagaże. Na jednym wózek do przeciągania kajaków. 

 

Przypomniawszy sobie składnię i słowa, rozmawiamy. Pokazuję im zdjęcia. Jeden z nich stwierdza:

- I like these photos.

Wymieniamy się adresami w Internecie…

 

Ogarnia mnie fala wspomnień. Obrazy sprzed kilkudziesięciu laty stają się znów wyraźne. Opowiadam Małgosi, którędy płynąć na Jezioro Białe… Pływałem wtedy kajakiem ze sklejki. Po nasiąknięciu wodą ważącym ze 40 kilogramów. Wtedy byłem silniejszy. Potrafiłem w noc zaliczyć trasę z Borowskiego Lasu do Babięt i z powrotem. Nocne pływanie zawsze mnie fascynowało…

 




Pierwsza wyspa na Jeziorze Białym
 

Jesteśmy na kolejnym mostku spinającym jezdnię szosy do Gantu. Usiłujemy fotografować przejście między jeziorami i panoramę Jeziora Białego przez olchowy tunel. Widać tylko pierwszą wyspę. Brzegi niedostępne. To jakieś przekleństwo. Wszędzie bramy, płoty do samej wody. Żadnego dojazdu. Żadnej perspektywy widokowej… Nie sposób się z tym pogodzić. Jezioro Białe otwierało – w moim odczuciu – starą Wildniss. Wpływając na Dąbrówkę, łączącą Białe z jeziorem Gant, doznawałem czegoś na kształt mistycyzmu. Jakbym zanurzał się w klimacie galindzkiej i celtyckiej mitologii…

 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


 

Wracamy do Przykopu. Drogą przez Gajne i Gant, mijając zjazd do stanicy PTTK w Bieńkach nad Białym. Szosa typowa dla starych Mazur, z wiekowymi lipami na poboczach, dającymi głęboki cień i ochłodę przed palącym słońcem. 










Wyjechawszy z lasu, widzimy po prawej niezwykłe mokradło. Pełne wysuszonych olch. Myślę:

- Czartowisko. Widok z nierealnego snu. Maligna.

 









 

Stajemy na polnej drodze. Aparaty się grzeją. Pierwsze ślady jesieni na zaroślach. Szare pnie z resztkami gałęzi. Za pniami błyszczy kapliczka, majaczy jakiś płot. Nad nami topole porażone jemiołą. Bezchmurne niebo tłem. Kiedy podjeżdżamy do kapliczki, natrafiamy na domy schowane w lesie nad gruntową drogą. Wioska tajemnicza. Jakby uciekała od cywilizacji. Kapliczka zachwyca. 







 

Wracając na jezdnię, fotografujemy jeszcze mokradło ze słońcem za plecami, spomiędzy pomnikowych lip. W jego wnętrzu kwitnie starzec bagienny, wypełniając każdą lukę w zaroślach tataraku…

 


Przeglądając zdjęcia z kosmosu na Gogle Earth (kilkadziesiąt lat temu technologia niewyobrażalna i niedostępna), odkrywam wreszcie bieg strumienia z Jeziora Piłakno. Zasila rozlewiska i moczary między Głognem i Rutkowem z jednej strony a Gajnem z drugiej. Dopiero stąd zmierza do Jeziora Białego w Bieńkach. Nie dziwię się więc, że nie potrafiłem odkryć przed laty jego biegu podczas wiosennego spaceru.

 

Zdjęcie Małgosi

Wracamy leśną gruntową drogą z Gantu do Kozłowa. Wleczemy się kilometrami przez bór, z dala od siedlisk, zostawiając jezioro Babięty Małe i Babięcką Strugę po lewej. Już nie fotografujemy. Za Kozłowem wjeżdżamy do Rybna. Dalej już Dźwierzuty, Pasym, Tylkowo i dom.