sobota, 19 sierpnia 2023

Po złote runo wyprawa




Jest po północy. Noc bezksiężycowa. Sierpniowa ciemność. Spojrzenie z tarasu w niebo. Wszystkie gwiazdozbiory na swoim miejscu. Galaktyka świeci tysiącami widocznych gołym okiem gwiazd. Mleczna Droga ciągnie się od wschodu do zachodu, od gwiazdozbioru Oriona po Lutnię i dalej. Meteory rysują niebo jaskrawymi kreskami. Jest ciepło. Nie tak jednak jak prognozowano. Miało być 20 oC, jest o 5 mniej. Powietrze nieruchome. Przejrzyste. Żadnej chmury nad głową, żadnej mgły wokół, chociaż trawa skrzy się rosą w świetle latarki.



Od Nowych Ramuk słychać porykiwanie… jeleni. To nie wabienie. Nasłuchuję zdumiony. 16 sierpnia rykowisko. O kilka tygodni za wcześnie. Za płotem niepokój. Pod sosnami szelesty, trzask deptanych patyków, nieregularne oddechy:

- Sarny? Konie sąsiada?

Nie zaglądam. Nie oświetlam podszytu pod sosnami. I tak zamierzamy pływać kajakiem po Łynie. W nocy. We flaucie. Nie ma co zwlekać.

Przez wieś pomału. Zwierzęta rozespane. Mało uważne. Nie chcę mieć żadnego na sumieniu. Przez las też powoli. Jesteśmy sami na szosie. Żadnych samochodów, żadnych tirów. Sierpniowa noc nie kusi płazów rozgrzanym asfaltem. Za ciepło. Nad polami i łąkami nie ścieli się mgła. Omijamy dwa rozjechane jenoty. Młode. Nieuważne. Brak śladów hamowania na asfalcie. Dojeżdżamy do przystani. Obracamy kajak pokryty rosą. Niebo wciąż rozgwieżdżone. Trzy tygodnie wcześniej wróciła noc. Świt żeglarski dopiero przed nami. Wokół cicho jak makiem zasiał. Łyna opadła po zbrodniczym wykoszeniu wodorostów na odcinku od Kurek do Jeziora Łańskiego. Kajak trze o obnażony żwir. Buja się podczas wsiadania… Płyniemy pod prąd. Słychać tylko plusk wiosła. Pod mostem zwielokrotniony pogłosem od betonowego przęsła i przyczółków….

Wypływamy spomiędzy szuwarów na jezioro. Płyniemy przez dywan obnażonych wodorostów. Płoszymy ryby, które uciekając chlapią wodą. Nic nie widać poza latarniami Kurek. Ciemność gęstnieje. Gwiazdy migocą. Między nimi suną satelity. Niebo rozcinają kreski Perseidów. Jowisz wskazuje kierunek. Kiedy jego odbicie w wodzie znika, pod piórami wiosła czuję opór. To wodorosty, glony, liście grążeli, muł pod spodem… Celuję kajakiem w ledwo widoczny prześwit między lasem na wyspie a szuwarami skrywającym dopływającą Marózkę. Jeleni jednak tutaj nie słychać. Co takiego mają w sobie lasy wokół Przykopu, że tam chodzą już nabuzowane, chociaż noc sierpniowa, prawie zwrotnikowa. Trochę żal, że nie czują miłosnego wzmożenia nad Łyną.


Jezioro wygładzone. Żadnego podmuchu. Za wyspą cisza. Brzegi uśpione. Obróciwszy się na północ, patrzymy z zatoki przed ujściem rzeki na rodzący się brzask. Gdzieś obok pływają niewidoczne perkozy. Czapla podrywa się z oczeretów, zanosząc się zrzędliwym krakaniem. Pod trzcinami majaczą nieruchome łabędzie. 

Wpływamy między kępami osoki aloesowatej na leniwy nurt. Kajak sunie miękko obok gałęzi uschniętych wierzb. Nieopodal żeremia bóbr uderza ogonem o wodę. Próbuje zanurkować w płytkiej toni. Podnosi wodę. Oczy nawykłe do ciemności widzą ruch, nic poza tym… Jeszcze kilka uderzeń wiosłem i zakręt. Z wnętrza rzeki widać brzask żeglarskiego świtu. Niebo szarzeje. Łuna brzasku nabiera wyrazu. Droga Mleczna stopniowo gaśnie. Tylko Jowisz wciąż króluje…

Przeciskamy się przez korytarz w trzcinach wprost na majaczące jezioro. Rozgarniamy pajęczyny. Strącamy rosę z liści. Wiosłuję na pamięć przez nenufary. W kierunku samotnego światła w Brzeźnie Łyńskim. Nad łąkami południowego brzegu wisi mgła. Spowija krzaki łozy i wierzby. Otula pnie olchom. Spływa na jezioro. Słychać jedynie rytmiczny plusk wiosła. Kajak płynie bezgłośnie przez zastygłą powierzchnię.


Dostrzegam kępę brzóz nad ujściem kolejnego odcinka Łyny. Majaczy na tle blaknących gwiazd i granatowego nieba. Pod wiosłem narastający opór. Znowu zarośnięta mielizna, rozlany nurt. Celuję w korytarz w szuwarach. Zakręt wiedzie wzdłuż szpaleru olch. Nad głowami furkocą nietoperze. Ich lot chaotyczny, skomplikowany. Wodzimy za nimi wzrokiem… Płoszymy bobra. Nurkuje, rozchlapując wachlarz wody… Wciąż mało widać, chociaż to już astronomiczny świt.. Do wschodu słońca jeszcze godzina. Chcąc zdążyć, musimy przyspieszyć. Za mostem zmrok w łęgu. Światło nie sprzyja fotografowaniu. Przeszkody ledwo widoczne. Plecy Małgosi zasłaniają  tor szlaku. Muszę zgadywać, którędy płynąc. Zaliczam wpadkę za wpadką: gałęzie nad nurtem, konary wystające z wody, niewidoczne kłody, splątana nurtem mierzwa... Susza odciska swoje piętno. Jest płytko. Znajome kąty nie dają się fotografować. Siwe czaple odlatują bezszelestnie w kierunku najbliższego jeziorka. Krzyżówki histeryzują, startując z kryjówek w zaroślach i między konarami zwalonych drzew. Las nad rzeką milczy…

Oto otwarta przestrzeń śródleśnego jeziorka. Więcej światła. Aparaty reagują. Kajak roztrąca liście grzybieni i grążeli, uderza dziobem w wyrwane z dna korzenie nenufarów, szura na wynurzonych wodorostach i glonach. Tam, gdzie lustro swobodne, całą powierzchnię pokrywa wysypka. To bańki gazu. Nie pękają chronione napięciem powierzchniowym. Nie zatrzymujemy się dłużej. Jeśli świt to na Brzeźnie…



 

Kolejna mielizna, kolejne ujście, kolejne zakręty i zakola… Płyniemy korytarzem z trzcin, tataraku, jeżówki, turzycy, szaleju, pałki wąskolistnej starca, wodnej mięty… Składu gatunkowego mierzwy odgradzającej od wnętrza rozległych bagien z jednej strony i ściany olchowego łęgu nie wymienisz jednym tchem…

 





 

Omijamy pąki uśpionych lilii. Płoszymy ryby, które wzniecają fale i chmury mułu w przejrzystej toni. Nietoperze nadal polują. Pełno ich nad nami. W perspektywie rzeki snują się mgiełki. Kuszą, by fotografować. W końcu ulegamy. W miejscu, skąd rozpościera się widok na ścianę lasu i złoty brzask świtu.

 

- Płyńmy – mówię. – Jeśli wschód słońca, to na Brzeźnie.

Ponaglam, bo na niebie pojawiają się delikatne obłoki. Jakby mgła wstępowała.

- Zdążymy?

- Jezioro już za łęgiem – wskazuję wiosłem.



Na chwilę stajemy przywitać się z zającem z wierzbowego wykrotu, mchu i porostów, w entourage’u kęp kwitnących sadźców. Nastrój urzeka. Trudno oderwać oczy od zakątka. Żurawie zaczynają witać dzień. Klangor dochodzi zewsząd. Przed oczami wspomnienie Wigier z wiernymi w łodziach, podążającymi na nabożeństwo w klasztorze w niedzielny poranek. Ten klangor podobny dzwonom na jutrznię.









Przed nami gęstniejące szuwary. Klangor żurawi się wzmaga. Z zarośli dobiega świergot niewidocznych ptaków. Czaple płyną przez niebo. Perkozy snują się po jeziorze. Polują. Dorosłe wypływają z rybami w dziobach i karmią młode. Wokół nas śmigają jaskółki. Próbujemy fotografować. Są szybsze od światła. Niektóre w locie piją, zanurzając dzioby w wodzie i zostawiając ulotne kreski na jej powierzchni. Brzask nad trzcinami, z których wypłynęliśmy, zwiastuje rychły wschód słońca.

 














Wiosłuję pod półwysep po zachodniej stronie rozlewiska i w przewężenie między jeziorami. W miejsce, gdzie pałka szerokolistna rośnie kępkami, nie zasłaniając krajobrazu. Przebijamy się przez mierzwę liści zarastających rozległe mielizny pod ścianę zbitych szuwarów, oczeretu, skrzypów, kęp turzycy błotnej, gdzie obiecująca woda uwolniona od mierzwy. Nasłuchujemy zwierząt buszujących w łęgu. Niewidocznych. Obracamy się ku słońcu. Łuna już wstaje nad postrzępionym horyzontem. Zaczyna się patos…

 








Złota godzina syci każdy szczegół krajobrazu. Flauta. Powietrze nieruchome. Listowie pałek szerokolistnych zastygłe w bezruchu. Jaskółek tu nie ma. Łabędzie, perkozy, kaczki daleko. Ryby śpią. Lustro wody zastygło. Kajak znieruchomiał wśród owalnych liści. Fotografujemy. Filmujemy. Obrazy urzekają. Są kwintesencją zatrzymanego czasu. Wschodzące słońce nad lasem, skąd przypłynęliśmy. Słońce między kreskami pochylonych liści. Smuga światła odbitego od nawoskowanych owali grążeli. Smuga ślizgająca się po powierzchni jeziora… Obrazy nierzeczywiste. Hipnotyzujące symetrią i nastrojem…












Kiedy robi się cieplej, mówię:

- Pora wracać. Za dwie godziny będzie upał.

- Jeszcze chwilę. Płyń wzdłuż trzcin – słyszę w odpowiedzi.

W łęgu obok słychać ruch. Jakieś zwierzę przeciska się przez mierzwę, chlapie wodą. Wiosłuję delikatnie. Prawie bez plusku. Kajak sunie nad płycizną obok zamglonych szuwarów. Ruch w łęgu cichnie. 



 

Odpływamy na jezioro. W kierunku przejmy w ścianie lasu. Zamglone powietrze uwydatnia perspektywę rzecznej doliny. Wracamy pod łany szuwarów. Jaskółki skończyły poranny oblot. Rozbiegły się…




Kajak trze o liście grzybieni. Dziób roztrąca trzciny w nurcie. Wiosłem mieszam wodorosty, płoszę ryby. Uwolniony prąd niesie między niedostępnymi brzegami, obok porzuconego żeremia przygniecionego chaszczami, kaliny obsypanej rubinami owoców, nad gąbkami słodkowodnymi uczepionymi pędów wikliny...

 







Fotografujemy rozświetlone zakątki pod olchami wrośniętymi w krawędzie gruntu nad wodą… W zaroślach budzi się ruch. Wszędzie rokitniczki, trzcinniki, wodniczki… Wzdłuż rzeki wędrują kormorany, białe czaple, łabędzie… 

 

 

 

 

 






 

Zatrzymujemy się w komnacie naszego zająca. Sadźce zwieszają się ukwieconą chmurą nad czystą tonią i kredową ścianą pod darnią i zasłonami z wiotkich korzeni. Za zakrętem słońce oślepia. Czujemy uderzenie gorąca na twarzy. Zakątek wygląda inaczej niż o brzasku. Magia jednak nie znika…

 



 




Nie chce się wracać. Wiosłem tylko steruję. Woda sama niesie przez wnętrze egzotycznej Łyny. Wszystko widać w krystalicznej toni. Próbuję fotografować ryby między wodorostami, małże zagrzebane w złotym piasku, tańczące pasma glonów… Nie sposób oderwać oczu…

 

 

 

 






 

Wpłynąwszy w cień olch, odczuwamy chłód. Słońce tu nie dociera. Las rozbrzmiewa krzykami dzięciołów. W szuwarach po drugiej stronie rzeki coś pluszcze i szura, rozpychając zarośla. Próbuję coś powiedzieć. Małgosia przerywa szepcząc:

- Bądź cicho!

Przed nami zakręt. Sięgam po aparat. Wypływamy. W perspektywie jezioro. W zaroślach ruch, zamieszanie. Błoto mlaszcze. Woda pluska. Coś wkracza do rzeki. Widzimy czarne kontury. Migawki trzaskają. 



 

Pierwsze zdjęcie płynących zwierząt, drugie też, trzecie… plecy Małgosi, czwarte zwierząt, piąte ogonów znikających w gęstwie jeżówki pod olchami…

- Co to jest? – głos pełny emocji.

- Dziki – mówię. – Lochy i przelatki.

- Niemożliwe!

- A jednak.

Po chwili słyszę:

- Chyba nic nie wyszło. Złe nastawy. Za ciemno…

- Tylko mi nie mów, że nic nie masz! – nie wytrzymuję, pamiętając, jak nie zdążyła sfotografować jeleni przekraczających rzekę.



Z łęgu dochodzi pochrząkiwanie. Ostrzegawcze. Stanowcze.

- Nawołują się – mówię.

Głosy cichną w trzasku łamanych patyków. Rodzina odbiega od brzegu.

 

Kajak niesiony prądem wypływa na jezioro. Emocje opadają. Gdybyśmy płynęli dwie sekundy wcześniej, dziki musiałyby przez kajak…

- Co za przygoda! – myślę.

 








Wracamy. Słońce coraz wyżej. Upał się wzmaga, chociaż to wciąż wczesny ranek. Znajome kąty Łyny ożywają kolorami, ruchem przelatujących ptaków, ucieczką spłoszonych ryb. Spływamy z nurtem w leśnej alei. Jest błogo. Za mostem w Brzeźnie w pełnym świetle fotografujemy białe i siwe czaple. Przesiadują na konarach uschniętych brzóz i na bujnych krzakach łozy wzdłuż brzegu małego Kiernoza. 

 

 









 

Krajobraz jeziora w wilgotnym nagrzanym powietrzu urzeka. To przez flautę. Błogosławieństwo kajakarzy, przekleństwo żeglarzy. Nieopodal nurkują perkozy. Stare i młode już nauczone. Wspólnie karmią maluchy wciąż domagające się ryb. W pobliżu na płyciznach pasą się krzyżówki. Płyniemy do wschodniego brzegu, gdzie na skraju trzcin poluje grupa białych i siwych czapli. Ujmujący widok. Jesteśmy coraz bliżej. Kajak długo wytraca impet. W końcu staje w dywanie nenufarów. Czaple niechętnie odlatują. Niektóre zostają i dają się fotografować. Jakby pozowały świadome własnej urody…

 








Z jeziora wygania nas upał. Słońce parzy. Wbijam kajak w trzciny wyrastające ze środka ledwo wyczuwalnego nurtu. Mijamy zamaskowaną kładkę, ścianę kalin obsypanych rubinami. Płoszymy czaple i kormorany. 

 

 

 



Gąsiorki





Zimorodek




Rokitniczka

 

Przed kolejnym jeziorem foto-sesja z parką gąsiorków w roli głównej a w świetle ujścia z zimorodkiem, który nadleciał spoza pleców i przysiadł na bezlistnej gałęzi łozy nad wodą. Małgosia zdoła zrobić kilka zdjęć, nim odleci nad jezioro.

 

 

 

 

 










 

Na dużym Kiernozie upał staje się nieznośny. Krajobraz natomiast fotogeniczny. Ze znajomymi łabędziami z Kurek w komplecie. Młode już w ciemnym umaszczeniu. Nie bezradne brzydkie kaczątka. Dotrzymują nam tempa…

 

 

 


 

Żadnej ochłody na lustrze jeziora. W końcu nieprzeniknione szuwary, oczerety, gęstwa skrywająca ostatnie tchnienie Marózki, nim połączy się z Łyną. W tej mierzwie znowu czaple, łabędzie, łyski… Niebawem koniec spaceru. Dobijamy do brzegu…