poniedziałek, 24 lipca 2023

Marózka mniej znana


 




Zostałem sam z kajakiem na piasku. Przede mną jezioro Myślice. Otoczone zewsząd sosnami, łanami trzcin, dywanami grążeli i białych lilii. Lustro wody i tańcząca mgła na wysokości 144 m nad poziomem morza. Jezioro Maróz, do którego popłynę jest na wysokości 141 metrów.  Przede mną samotny perkoz. Poluje. Po każdym zanurzeniu wypływa z trzepocącą rybką w dziobie. Dobrze mu idzie. Mi gorzej. Nie nadążam obiektywem. Aparat dzisiaj ociężały. Karta pamięci uszkodzona. Wymieniam na zapasową. Starszej daty. To wpływa na Lumixa, który kaprysi w najmniej oczekiwanych chwilach. Trudno. Próbuję cieszyć się tym co pod ręką.

 





Odbijam od brzegu. Płynę ku obniżeniu linii lasu, skąd wpływa struga z jezior i ukrytych bagien pod Nadrowem. Mgła tańczy pod naporem wiatru, który zatacza się między ścianami boru i wznieca fale. Zanurzam dłonie. Woda ciepła. Nad konturami sosen pojawiają się pierwsze chmurki. Słońce pod horyzontem, za plecami. 

 








 

Obracam się i płynę między białe grzybienie. Ich kwiaty zamknięte. Otworzą się w pełnym świetle. Między nimi perkoz. Czuwa. Nie ucieka. Nie nurkuje. Jest przyczyna. Na grzbiecie umościły się pisklęta. W barwach Cracovii. Grzeją się pod skrzydłami. Czasem wyglądają spomiędzy… Ta troska zniewala. Nie podpływam. Fotografuję z daleka, wykorzystując możliwości obiektywu do maksimum. Perkoz obraca się tyłem… Dał znać, że pora kończyć spotkanie?... Ujęcia we mgle bajkowe. Jakbym używał akwareli, nie pikseli. ..

 


Spoza olch maskujących nasyp drogi i przęsło mostu nadlatują żurawie. Słychać je z daleka. Za nimi klucz białych czapli... Jest zbyt ciemno, bym zdołał pochwycić je w ruchu. Odprowadzam je wzrokiem. Znikają za koronami sosen. Ich dźwięczny krzyk długo nie cichnie…

 

 

 




Łuk przęsła mostu mami. Przenikam przez dywan zamkniętych kwiatów grzybień, odpycham łodygi trzcin, fotografuję. Pod przęsłem nie ma nurtu. Kanał w szpalerze olsu śni. Jezioro w łuku przęsła rozbrzmiewa klangorem odlatujących żurawi. 

 

 


 

W zaroślach łęgu słyszę plusk wody i szuranie. Trzciny się chyboczą. Sprawcy nie widać. Wiosłuję powoli. Z namysłem. Bratam się z ciszą. W gęstwie uwijają się ptaki, migotają w prześwicie rzeki. Czuję nastrój. Lato w pełni. Świt dojrzały. 



 

Słońce rozwiesza flary na niebie. Strącam rosę z trzcin. Rękawy mokre. Okulary zaparowane. Chronię obiektyw przed zamoczeniem. Wpływam w korytarz z łozy sterczącej z szuwarów i kęp turzycy. Pochylam się pod wyschniętymi gałęziami. Gdzieś obok pluskają bobry. Spomiędzy łodyg wypływają fale…

 


 

Opuszczam tunel. Mijam kanał w szuwarach wypełniony wartką wodą. W pierwszej chwili myśl:

- Marózka!

Korytarz jednak za wąski. To przypadkowa odnoga. Jedna z wielu.

 




W stronę Waplewa


Nade mną konary olch. Rosną kępami po trzy, po cztery. Pnie odbijają się z lustrze. Nurtu nie czuję. Płynę w zielonym półmroku. Wiosłuję od niechcenia. Wreszcie Marózka. Ta właściwa. Wpływa w kanał z jeziora, ożywia go. Kieruję kajak pod prąd. Kręta perspektywa kusi. Kępy turzycy rozparte między korzeniami drzew. Kameralne zakola. Sierść brzegów dotyka burt. Pod kajakiem nurt przemywa żwir i piasek. Dostrzegam rybie grzbiety na powierzchni. Prują jasną toń i giną w zakamarkach dna. Odpycham się od brzegów, korzeni, zbitych zarośli. Jest luźniej niż w zeszłym roku. Dopływam pod skarpę, gdzie Marózka rzeźbi ciasne zakręty z obnażonymi odsypami piasku. Nie dostrzegam jednak głównej odnogi rzeki, zaznaczonej na archiwalnej mapie geoportalu.gov. Dolina żywym organizmem. Przebudowuje swoje wnętrze… Mógłbym dalej, lecz kajak za długi, wody pod kilem coraz mniej. Wiem, że przede mną zapora w Waplewie. Z powodu suszy ogranicza wypływ wody z rozlewiska. Wycofuję się rufą do przodu. Obracam kajak w dogodnym miejscu. Opuszczam olchowy łęg z uczuciem niedosytu…

 





Flary nad lasem. Wilgoć. Powietrze nieruchome… Zapowiada się spektakl. Nie byłem tutaj o świcie. Fotografowałem ten kąt w pełnym słońcu. Teraz jest inaczej. Mgła tworzy nastrój. Płynę korytarzem z pałki szerokolistnej, dźwigającej dojrzałe kwiatostany, z trzcin i sitowia, wybujałych szczawiów, jeżówki, przekwitłych turzyc i kosaćców, wodnej mięty... Kajakiem rozgarniam dywan zmacerowanych grążeli oplecionych od spodu sznurami wodorostów. Pod przejrzystą wodą nie dostrzegam dna. Toń ciemna niczym grudniowa noc. Zanurzone wiosło nie znajduje oparcia. Łany zarośli nie pozwalają zajrzeć do wnętrza doliny rozbrzmiewającej głosami żurawi i czapli. 





 

Mogę co najwyżej śledzić śmigające nad wodą grupki trzcinników i trzciniaków, świerszczaków, łozówek, rokitniczek, potrzosów, brzęczek… Próbuję je chwytać w locie. Są ruchliwe i trudne do wypatrzenia. Kryją się w gęstwie łodyg i liści. Już nie zdradzają się śpiewem. Gody dawno skończone. Pisklęta odchowane. To okres przyuczania ptasiej młodzieży do dorosłego życia. Podążam za migotliwymi cieniami i ruchem roślin. Celuję obiektywem instynktownie, nie patrząc na ekran wyświetlacza. Liczę na łut szczęścia. Na to, że aparat automatycznie wyostrzy na sylwetkach ptaków a nie na maskujących szczegółach otoczenia. To się sprawdza w jednym przypadku na kilkadziesiąt naciśnięć migawki…

 






Spacer dnem doliny trwa i trwa. Tkwię w korytarzu z mierzwy. Owady jeszcze się nie budzą. Ślepaki, jusznice deszczowe i wpleszcze jeszcze nie dokuczają. Mgła dotyka chłodem, osiada na wiośle, obudowie aparatu, kurtce, powierzchni kajaka. Wypełnia każde obniżenie terenu, zmiękcza krajobraz, syci barwy dojrzałego lata… Raz płynę swobodnie, raz rozgarniam wiosłem mierzwę, która usiłuje wyrosnąć na środku rzecznego korytarza. Nurt słabnie. Woda przenika przez szuwary i oczerety do ukrytych kanałów, przeciska się między łodygami. Nad łanami mierzwy widzę tylko las porastający wyniosłe stoki doliny. Jestem na samym środku pustki. Samotność urzeka. Pogłębia wrażenia. Każdy kwiat niezapominajki, jeżówki, czermieni błotnej, żabieńca, grążela zjawiskiem na tle ciemnej wody i bujnej zieleni otoczenia. Każdy plusk pobudza uwagę. Każdym oddechem czuję aromat tataraku, mięty, czystej wody…

 





Za kolejnym przewężeniem dopływam do miejsca, gdzie schodzą się ramiona Marózki. W starym przewodniku z 1960 roku Kurana i Czajkowskiego „Kajakiem po Mazurach i Warmii”, zaczytanym przeze mnie do imentu, znalazłem ostrzeżenie, by za Waplewem uważać na nurt i nie zbłądzić w rozległym mokradle. Myślę:

- To dla tych, co płyną pod prąd.

Wybór prawej odnogi, ożywionej nurtem, wiedzie na manowce. Lewa zarośnięta, skąd wypłynąłem, wiedzie do celu…

Zatrzymuję kajak na rozwidleniu. Krajobraz doliny w świetle wschodzącego słońca, widziany u zbiegu nurtów Marózki, urzeka. Jakbym przeniósł się w czasie do zatoki Bałtyku oglądanej z wybrzeża Haapsalu w Estonii i patrzył oczami Piotra Czajkowskiego piszącego Jezioro Łabędzie. Zauroczyłem się…

 





Ożywione prądem lustro ślepej odnogi kusi. Płynę między poduszkami rogatków, nad dnem pokrytym nalotem ciemnego mułu. Szuwary odsunęły się. Mijam urokliwe kępy kropidła wodnego i zwodniczego szaleju, pasma mięty o fioletowych łodygach w towarzystwie czermieni błotnej o dorodnych owocach w kołnierzach przykwiatków, polany tańczących wodorostów, kępy tataraku i osoki aloesowatej… Skręcam pod las. Pochylam się pod nisko zawieszonymi gałęziami olsu. Jest coraz ciaśniej. Dalej nie popłynę, zgarnąwszy z twarzy kolejną pajęczynę. Rozjaśniona perspektywa na końcu liściastego tunelu kusi, lecz wiem, że utknę w mierzwie nie do przejścia. Nie przebiję się do głównego nurtu rzeki.

 






Słońce oświetliło wnętrze doliny. W oczerecie wzmógł się ruch ptasiego drobiazgu. Chwytam każdą okazję. Rokitniczki niczym świtezianki. Przeskakują z łodygi sitowia na łodygę trzciny, z kwiatostanu pałki na miotełki trzciny. Bawią się w chowanego w gęstwie oczeretu. Przekomarzają się. Polują na owady zbudzone z porannego odrętwienia. Czasem coś powiedzą. Napełniają furkotem gęstwę. Foto-poluję i dziwię się, że aparat coś jednak uwiecznia. Kajak snuje się popychany mozolnymi pchnięciami wiosła. Szura dnem o grążele i burtami o trzciny. Nie dbam o kierunek. Grunt że do przodu. Powoli lecz nieustępliwie. Coraz bliżej końca doliny. Mijam po drodze nagie gałęzie łozy z rozpiętymi nań pajęczynami. Jest jaśniej. Czuję ciepły dotyk na twarzy. Mgła topnieje…

 

W przewodnikach cytowanych w „Łynie-Wadąg – szlak wodny” QMK nie poświęcono rzece uwagi. Ogrodziński w „Pięknej nieznajomej” z 1953 roku napisał tylko:

Niesłychane ilości ryb poprzedzają nas w drodze do tego osiedla (Maróza). Woda pulsuje w wąskim korycie rzeki, gdy kajak przesuwa się nad gęstwą rybich grzbietów, zbitą od brzegu do brzegu w jedną potężną ławicę.

Dostrzegam mnóstwo szczegółów budujących urodę polany w dolinie od jeziora Myślice do mostu kolejowego nad rzeką, oglądając mapę na geoportalu:

https://mapy.geoportal.gov.pl/imap/Imgp_2.html?locale=pl&gui=new&sessionID=3357687.

Mało kto docenia piękno tego kąta Marózki. W upalne południe nie doznasz ulgi. Nigdzie cienia. Dzisiaj doświadczam magii zamglonego świtu. Właśnie się kończy, choć w głowie myśl:

- Zawróć.

Ostatnie spojrzenie na panoramę doliny, skąd przypłynąłem. Ostatni rzut oka na kwitnącą jeżówkę w otoczeniu wodnej mięty i liści pałki szerokolistnej. Marózka przyspiesza, pokazuje jasne dno między pasemkami wodorostów. Spod kajaka i wiosła uciekają dorodne klenie, liny, okonie. Narybek uklei, płoci, krąpi błyszczy łuskami w świetle przenikającym listowie łęgu i lasu ponad nim. Ławice snują się wstęgami w jasnej toni i znikają w zaułkach wodorostów, kęp grążeli i wodnej sałaty, obnażonych korzeni olch na skraju brzegu... Próbuję filmować. Tańczący kajak utrudnia…

 

Most nad Marózką o świcie

Ten sam most za dnia

Zanurzam się w cieniu gotyckiego tunelu z olch. Nurt przyspiesza. Słyszę pociąg. Tory za drzewami. Przez listowie dostrzegam wiadukt w nasypie nad lokalną drogą i przebudowany most nad rzeką. Konstrukcja mostu nie ma już nic wspólnego z niemiecką konstrukcją stalowego przęsła z elementów spojonych nitami, zwieszonego łukiem w stronę wody. Stary most znam tylko ze zdjęć i opisu w przewodniku Kurana i Czajkowskiego. O takie przęsło zahaczyłem wiosłem w nocy, spływając Brdą z Piekiełka na Zalew Koronowski… Ten most trudno sfotografować, by uczynić zeń ciekawy obiekt. Sztampowy łuk przęsła, białe blachy zespojone nitami, betonowa obudowa brzegów i dno usiane brukiem. Przyroda z trudem anektuje to miejsce…

 



Za mostem i zakrętem Marózka płynie równolegle do niewidocznego nasypu kolejowego. Czasem dobiega dźwięk przejeżdżających pociągów. Syrena lokomotywy brzmi poniekąd egzotycznie w tunelu łęgu rozpostartym nad rzeką. Jest półmrok. Słońce jeszcze nisko. Jego światło z trudem przebija masywne listowie. Aparat nie radzi sobie w takich warunkach. Czas naświetlania matrycy nieznośnie długi. Fotografowanie z płynącego kajaka nieskuteczne. Zatrzymać się, znieruchomieć na przeszkodzie – nie na moją cierpliwość. Czarne brzegi z wydeptanymi ścieżkami, bryły i systemy korzeniowe kotwiczące olchy i nieliczne świerki w podmokłym gruncie, bagienne poszycie, leszczyny pod sosnami, całe to pomroczne otoczenie sunie przed oczami jak w zwolnionym filmie. Zielony zarost rzeki został za mostem. Tutaj tylko piasek pod płytkim żwawym nurtem, odsłonięte głazy, helokrenowe wysięki spod stoków doliny, obnażone pnie, wilcze kładki nad rzeką, rzadkie wodorosty na niewielkich cofkach lub na mieliznach przykrytych warstewką mułu, wykroty w towarzystwie bujnych paproci i pokrzyw…

 




To mniej widowiskowa część spływu. Nastrój odmienny, ciut depresyjny. Pogłębiony odgłosami buchtujących dzików, (niewidocznych), uporczywym szczekaniem koziołka towarzyszącego rzece. Widzę go w oddali, gdy przechodzi brodem na drugi brzeg, trzymając się cienia. Las rozbrzmiewa gadaniem nie rozpoznawalnych ptaków, pokrzykiwaniem dzięciołów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 








 

Nie wiosłuję. Czuwam. Im więcej plam słońca na wodzie i na szuwarach, tym bardziej. Obijam się o kłody, trę o żwir na płyciznach, tropię co ładniejsze drzewa i ich odbicia w wodzie, pozłocone korzenie, wykroty, ogródki botaniczne na omszałych pniach martwych olch i świerków. Omijam zalegające konary, głazy sterczące z wody…

 




Każdy zakręt zwiastuje coś nowego. Płynę w napięciu. Aparat na szyi. Gotowy do działania, chociaż karta pamięci stara. Jeszcze nie raz mi dokuczy, gdy spróbuję fotografować zdarzenie w ułamku sekundy.

 

 

 

 




Mijam dąb, który runął przed laty w stronę lasu, tworząc rumowisko konarów i gałęzi. Jego pień pokryty bruzdami omszałej kory wystaje z gąszcza pokrzyw, rozpanoszonego niecierpka, paproci, mozgi trzcinowatej i znika w poszyciu, obdarzając swoistym mikrokosmosem i życiem dziesiątki gatunków roślin, owadów, grzybów, ptaków, płazów, gadów, ssaków… Po lekturze „sekretnego życia drzew” Petera Wohllebena jestem wyczulony na takie obrazy…



 

 

Niebawem dobijam do ujścia Witramówki odprowadzającej wodę z jezior i stawów pod Malinowem. W Kalkowni strumień przegrodzono betonowym spiętrzeniem. Ruina entouragem wodospadu. Kiedyś był tu młyn. Przed II wojną światową zlokalizowano tu przystanek kolejowy na szlaku z Nidzicy do Olsztynka. Kalkowa już nie ma. Została tylko nazwa… Wciskam dziób w światło ujścia, pod kłodę przegradzającą nurt. Próbuję fotografować. Strumień tonie w mroku. Pnie ułożone wzdłuż brzegu, na których dwa lata wcześniej fotografowałem czupryny paździorków, śluzowców, zmurszały całkiem i się rozpadają... 




 

Kusi, by wkroczyć na strumień i powlec kajak na sznurku chociaż do przepustu pod nasypem kolejowym. Nurt wartki, dno piaszczyste, głęboka na kilka centymetrów woda zimna… To zaledwie kilkaset metrów wąwozem w cieniu puszczańskiego lasu… Tylko kusi…

 

 







 

Odpływam. Marózka niesie przez coraz bardziej rozświetloną dolinę. Jej zbocza dźwigające imponujące sosny zaczynają przypominać Marózkę z przełomu poniżej Swaderek. Pochylam się pod konarami grabów. Płynę aleją pomnikowych olch. Kajak ociera się o rumowiska kłód i konarów zalegających na piaszczystym dnie. W nurcie nie ma wodorostów. Ryby uciekając, nie mają gdzie się ukryć…

 






Światła coraz więcej. Nastrój rośnie. Ptaki gaworzą w gęstwie. Przede mną mostek przenoszący drogę z Żelazna do Maróza. Wieńczy depresyjną Marózkę. Za nim otwiera się Marózka słoneczna. W łęgu przylegającym do rozległego mokradła ograniczonym ścianą boru na stoku wyniosłej moreny. Stąd do jeziora Maróz już blisko. Nurt słabnie. Toń wypełnia się wodorostami. 

 




 

Za kikutami olch, które zsunęły się z podmytego brzegu, tworząc labirynt, otwiera się szpaler turzycy, trzcin, pałki szerokolistnej... Fotografuję kwiatostany krwawnicy i krzyżówkę z odchowanymi kaczątkami…

 

 

 

Na końcu polany ostry zakręt. Prowadzi pod sklepienie łozy i olch. Pochylam się do kolan. Lawiruję między wystającymi kikutami gałęzi. Robi się ciasno. Nad szuwarami kolejna ściana boru z charakterystyczną uschniętą sosną. Znowu pojawiają się grążele. Zaściełają cały prześwit. Wiosło grzęźnie w mierzwie. Kajak płynie, stawiając tępy opór. Trzciny zamykają świat. Jezioro tuż tuż. Otwiera się za kolejnym zakrętem płytką zatoką pokrytą kępami osoki aloesowatej. Pod wyniosłym brzegiem pływa rodzina łabędzi. Młode karmią się wodorostami. Jest sielankowo…

 




Wiatr opada znad lasu. Wieje na północ. Pomoże w przeprawie przez Maróz. Mieszając muł wiosłem, kieruję się do przewężenia. Trzymam się środka zatoki. Nie uciekam przed palącym słońcem. Niebawem przygaśnie. Wiatr popycha ławicę delikatnych chmur. Wpływają na lipcowe niebo. Stłumią słoneczny blask i zgaszą wakacyjne kolory krajobrazu. Drobne fale grają na burtach. Nadbiegają z boku, z tyłu, czasem nawet z przodu, gdy podmuchy odbijają się od ścian sosen na zboczach doliny. Mijam pomosty ośrodków wczasowych. Jeszcze puste. 



 

Skręcam w przesmyk obok sosny, która runęła do wody w ubiegłym roku. Jej korona jeszcze nie całkiem zrudziała. Gałęzie wciąż czerpią z wyrwanego na poły systemu korzeniowego. Ta śmierć drzewa przedłuża się.

 

 

 



Za przewężeniem widzę drugą południową zatokę Maróza. Skręcam w przeciwną stronę. Ku kormoranom suszącym skrzydła na konarach wystających z jeziora. Fotografuję pod jaskrawe światło. Trudna ekspozycja. Zbliżam się, szukając dogodniejszego tła. Ptaki jednak nie czekają. Naruszam strefę tolerancji. Odlatują. 




 

Przede mną rozległa panorama z trzcinową wysepką. W jej wnętrzu zdesperowane olchy walczą o przetrwanie. Większość uschła i wznosi nagie gałęzie ku niebu.

 

 

 




 

Ławica chmur dotyka słonecznej tarczy. Nie sprowadza jednak cienia. Co najwyżej przygasza kontrasty. Krajobraz staje się srebrzysto-szary. Paleta barw stonowana. Powierzchnia jeziora migocze drobnymi falami. Wiosłuję rytmicznie. Przede mną jeszcze cztery kilometry do Swaderek. Kajak sunie bezgłośnie. Utrzymuje kierunek, kiedy odkładam wiosło dla zdjęć. Jeziorna rynna przypomina kształtem Dybrzk, jezioro na szlaku Brdy pod Drzewiczem. Pamiętam, pływając po nim, nudę pierwszych wrażeń po kajakowaniu na Jeziorze Solińskim tuż po jego napełnieniu wodą. Wtedy Dybrzk nie budził entuzjazmu. Połykałem kilometry w stronę zapory w Mylofie dla samego wysiłku. Inaczej jednak patrzyłem na Dybrzk kilka lat później, gdy z kolegą płynęliśmy z Koronowa pod prąd Brdy z przygodami na Piekiełku. Był już oswojony. Po przeprawie przez zaporę w Mylofie, podczas której pracownicy nie chcieli wierzyć, że płyniemy pod prąd, Dybrzk wydawał się oazą spokoju. Widziany o świcie urzekł urodą ścian masywnego boru na grzbietach wyniosłych moren.

 

Swaderki w głębi

Podobnie jest z Marózem. Póki nie wypełni się żaglówkami, kajakami, rowerami wodnymi, łódkami i hałasem rozmów. Takie jeziora zyskują, kiedy się płynie przy brzegu i trzcinach, penetruje zatoczki i od czasu do czasu spojrzy w perspektywę rozległej wody. Trzymając się środka, jesteśmy skazani jedynie na doznania architektoniczne wywołane obrazem dalekich lasów, rozległej wody, bezkresnego nieba... Z dala od przejawów dzikiego życia w lesie, w poszyciu, na skraju wody pod korzeniami drzew, między gałęziami olch, które runęły do jeziora, w szuwarach i w ich sąsiedztwie…, gdzie krążą łabędzie z potomstwem, perkozy z pisklętami na grzbietach i obok, domagającymi się natarczywie pokarmu, gdzie błotniaki patrolujące zarośla w poszukiwaniu żeru…

 





Kiedy dopływam do Swaderek, kierując się na stary młyn Paula Schwesiga, mijam kormorany wygrzewające się na brzozowych konarach wystających z pofalowanej wody. Słońce za plecami sprzyja fotografowaniu. Podpływam bliżej i bliżej. Kormorany wypełniają kadr. Niechętne do lotu. Widzą mnie kątem oka. W końcu jeden z nich pochyla się przed siebie. Zbyt wolno startując, opada i łapami rozbryzguje wodę. Pozostałe nadal czekają. Widząc, że nie skręcam, odlatują za zniecierpliwionym kompanem.

 




Nie licząc na nic więcej, chwytam wiosło. Nad lasem krąży drapieżnik. Coś wypatrzył na skraju trzcin. Chwytam wyłączony przed sekundą aparat. I właśnie w tej chwili kaprysi. Nie chce zadziałać. Coś się miele w jego elektronice. Ptak szybuje nad trzcinami. Jest coraz niżej. Dotyka wody. Nie nurkuje. Aparat dalej kaprysi. Drapieżnik tymczasem łopocze skrzydłami. Unosi się z czymś srebrnym w szponach. Niewiele widać na tle drzew. Zatacza łuk nad sieciami. Zaczyna lecieć w moją stronę. Chwytam go obiektywem powyżej linii drzew. Tło nieba sprzyja. Aparat wreszcie działa. Trzy naciśnięcia migawki trzy dość wyraźne zdjęcia. Na ostatnim widzę w szponach dorodnego leszcza. Wisi bezwładnie… Ptak odlatuje w słońce…

Dyskusja w grupie „Identyfikacja ptaków” na fb niczego nie wyjaśnia. Jedni optują za błotniakiem, drudzy za kanią ze wskazaniem na czarną. Nie mam pojęcia, którego ptaka uwieczniłem. Jedno jest pewne, muszę nabyć nową kartę pamięci, by przywrócić swojemu spracowanemu Lumixowi poprzednią sprawność.

 


Swaderki 


To już koniec. Dalej nie popłynę. Dobijam do brzegu pod smażalnią ryb. Towarzyszę znajomemu, który przywiózł rodzinę na spływ przełomem Marózki, do miejsca wodowania. Widząc te dziesiątki kajaków sposobionych na przełom, rezygnuję z dalszej wycieczki. 

 

 




 

Jeśli Marózka w stronę Kurek, to przed lub po sezonie albo o świcie przed tłumami weekendowych kajakarzy. W sezonie Marózka jest bez duszy.