czwartek, 20 lipca 2017

Przymiarka do jeziora Omulew


Omulew o wchodzie słońca

Nie pływaliśmy po jeziorze Omulew aż do dzisiaj. Jadąc do Przykopu z Nidzicy za każdym razem przejeżdżaliśmy mimo drogą przez Wikno, Jabłonkę, Natać Wielką, patrząc na zachodnią rynnę przebłyskującą między domami taflą pofalowanej wody albo płaszczyzną lodu (to wczesną wiosną lub z początkiem zimy). 
Na pomoście Gawry

Jaskółki i mgła

Zatrzymywaliśmy się czasem na plaży, by rzucić okiem na akwen obiecujący przygodę. Albo na pomoście Gawry o świcie, zanim wczasowicze wstali.












Jaskółka, pajęczyna i mgła

Póki wczasowicze nie wylegli



Taki widok na Omulewie to codzienność

Była flauta. Późny ranek, słońce, chmurki jakieś na niebie, a tu… przejmujące bezwietrze. Żadnej fali, prócz tej odbiegającej od dzioba. Jakżeż lekko płynąć…













Wzdłuż Wikna
Uciekając przed słońcem, podpłynęliśmy pod zalesiony brzeg. W cieniu poczuliśmy ulgę. Las pochylał się nad wodą. Brzeg odsłaniał niewielkie zatoczki i zakola. 




















Jezioro Omulew

Dalekie zabudowania wsi skąpane w słońcu odbijały się malowniczo od wyciszonej tafli jeziora.
 
Pierwsze fototrofeum

Skradaliśmy się wzdłuż szpaleru trzcin w cieniu lasu, którego masyw poszarpały poręby. Trele trzciniaków, zaśpiewy łozówek i trzcinników pobudzały niczym poranna kawa. Wypatrywaliśmy ptaków w zaułkach szuwarów. W jednym z nich dostrzegliśmy kormorany. Siedziały na pochylonym konarze olchy, która zaległa w jeziorze. Ciężki kajak płynął siłą inercji. 


Fotografowaliśmy ptaszyska, póki pozwoliły. Po chwili poderwały się do ucieczki. Z niechęcią. Nie wszystkie naraz. Odleciały ku wyspom za naszymi plecami.






Siedziba śmieszek i rybitw

Popłynęliśmy pod brzeg Wikna. Za ostatnimi domami, których okna wychodziły wprost nad wodę, wypatrzyliśmy rzędy zmurszałych pali - ruinę rozległego pomostu. Zakątek wydał się frapujący. Z każdym pchnięciem wiosła słyszeliśmy coraz wyraźniejsze kwilenia mew i rybitw. 





Gniazdo

Pale zarosły czapami trawy, krzaczków olszyn i łozy. Mewy śmieszki urządziły w nich gniazda. Rybitwy siedziały w sąsiedztwie. Jakby szukały opieki. Widok frapował…


















Taki sobie obrazek


Kajak niósł nas coraz bliżej. Przekroczywszy granicę komfortu, sprowokowaliśmy mewy do obrony. Uniosły się nad kolonią. Wszczęły alarm. Nalatywały na nas. Odstraszały. Niewiele brakowało, by obrzuciły odchodami.












Skierowałem kajak na jezioro, rozumiejąc aluzję. 



Przyglądając się zdjęciom mew po powrocie do domu, podziwiałem niezwykłą sprawność ich ruchów.

Gawra

Podążyliśmy do ujścia Koniuszanki. Strumienia odprowadzającego wodę z dwóch niecodziennych rezerwatów przyrody. Za pomostem Gawry zatokę wieńczy pas trzcin, tataraku, turzycy, pędów wierzb i ściana olsu. 

















Ujście Koniuszanki

Tu utknęliśmy

Rozpędziwszy kajak, wpłynęliśmy między liście grążeli. Celowaliśmy w obiecujące ujście strumienia. Wąski korytarz rozrywa monolit zarośli. Nagle jednak kajak stał się ociężały. Utknął i znieruchomiał. Pod nami czernił się przepastny muł. Wiosło nie znajdowało oparcia w dnie. Za to z mułu uwalniały się bąble metanu… Wracaliśmy tyłem…




Grążel

Grążel

Koniuszanka jest niedostępna. Na zdjęciach w Google Earth widać, że strumień utworzył w tym miejscu rozległą deltę. Uchodzi do jeziora kilkoma ospałymi nurtami. 










Koniuszanka w rezerwacie

Oglądając jego bieg w rezerwacie, ma się wrażenie, że można płynąć kajakiem. Z trudem ale jednak. Zarośnięta delta pozbawia złudzeń.

Omulew

Obróciliśmy kajak na północ. Ku wyspom naprzeciwko Frajdy. Jezioro nadal spowijała flauta. Krajobraz (i jego odbicie) zachwycał. Kajak sunął po wodzie – zdawało się – bez oporu. Żadnego szmeru fali. Żadnego plusku. Za to przestrzeń wypełniał chór trzciniaków. Z jeziornej tafli dobiegały krzyki perkozów. Dorosłe przywoływały niesforne pisklęta, które uczyły się nurkowania i chwytania ryb.


Za występem trzcinowiska i przewróconą sosną  dostrzegliśmy białą czaplę. Lądowała w szuwarach. Nie próbowałem jej fotografować. Była za daleko. Czekaliśmy, aż rozpędzony kajak doprowadzi nas bliżej. Cierpliwość popłaciła. 







Czapla brodziła w trzcinach. Udawała, że jej nie ma. Fotografowałem, nie bacząc na przeszkadzające łodygi i listki. W nadziei, że coś jednak wyjdzie. 



















Taktyka powolnego podpływania sprawdziła się. Ptak odleciał, gdy nie mieścił się już w kadrze. Niestety wprost za plecy. Nie nadążyłem obiektywem.



























Omulew w Jabłonkach

Coraz bliżej wyspy kormoranów

Najbliższą wyspę u wejścia do środkowej rynny  jeziora opanowały kormorany. 












Foto-łowy zaczęte

Siedziały w koronach olch. Polowały wokół w płytkiej toni, na poły zarośniętej pędami rdestnic. Przelatywały w sąsiedztwie, traktując kolonię jak punkt odniesienia. Gaworzyły, wydając niskie, niepokojące dźwięki…  











Trzymaliśmy aparaty w pogotowiu, podpływając do kępy olch. Słońce sprzyjało. Kormorany pozowały cierpliwie na tle nieba i obłoków.

Czapla biała (biały egret)

Sesja trwała, póki nie nadleciała moja ulubiona gwiazdorka. Jakby nas szukała. Nadleciała od strony słońca. Musnęła kajak cieniem. Wylądowała na uschniętym konarze za pochylonym drzewem. 


Widziałem ją w prześwicie między gałęziami. Kajak przesuwał się wzdłuż brzegu spychany zabłąkanym zefirem. 



























Byliśmy coraz bliżej czapli. Obserwowała nas kątem bystrych oczu. Przekroczywszy granicę tolerancji, spłoszyliśmy ją. 


Odlatując na tle chmur, wydała się zjawiskowa… 


Gdy zniknęła za drzewami, w kadr wleciał błotniak… Co za zaskakująca zmiana obsady…












Opłynęliśmy wysepkę, gapiąc się na poszarpane wierzchołki sponiewieranych olch i na kosze gniazd osadzonych w rozgałęzieniach martwych konarów. Z wnętrza wyspy dobiegał harmider. 








Dorosłe kormorany opiekowały się dorastającymi podlotami. Dolatywały do nich, karmiły, odlatywały. Młode machały skrzydłami, ćwicząc mięśnie przed opuszczeniem gniazd… Działo się…














Na szlaku

Popłynęliśmy środkową rynną jeziora na wschód. Szlakiem rzeki Omulew. Między rozległymi szuwarami wzdłuż podmokłych brzegów. Toń w jeziorze jest mętna. Zabarwiona glonami charakterystycznymi dla zarastających akwenów i taniną z rozkładających się liści i torfowca. To zapewne przez strumienie odprowadzające wodę z rozlicznych śródleśnych bagien i torfowisk. Nieco dalej las na brzegach staje się wyższy. Olszyny ustępują sosnom porastającym coraz wydatniejsze skarpy. W końcu płyniemy między wąskimi pasemkami trzcin, wśród olch, potem w sąsiedztwie sosen. Im dalej na wschód tym jezioro powabniejsze…

Omulew z przejmy

Zatrzymujemy się na półwyspie. Z wysokości skarpy zarośniętej dzikimi malinami, jagodami, mchem, podszytem, pomiędzy pniami drzew widać obie strony wschodniej rynny. Puszcza włada brzegami. Patrząc na północ i na południe, dostrzegamy obietnicę przygody. 

W stronę rzeki

Wschodni brzeg jest odległy od cypla o rzut kamieniem. Przewężenie jeziora przypomina podobne przejmy na Dłużku, na Plusznem przy księżycowej zatoce… Wejścia na rzekę Omulew domyślam się po widoku przerwy w ścianie olch widocznej po prawej stronie. 


Północna część jeziora

Nie popłyniemy tam dzisiaj, chociaż kusi. Zostawię sobie tę przyjemność na później. Bo tutaj trzeba wrócić.

Na pożegnanie

Dzieciaki dorosły lecz nadal przy matce

wtorek, 11 lipca 2017

Jestem stworzony do odpoczynku... na Łynie


Łyna
Tym razem nie porywałem się na wyczyn. Żadne trzydzieści kilometrów do samiuśkiego końca Jeziora Łańskiego i z powrotem. Żadne tam przeprawy przez sierść Łyny, co by Orłowa dotknąć i wrócić z poczuciem małego triumfu. Czysty świt, nieruchome powietrze, milcząca Łyna, jakieś kukułki i żurawie z oddali, łabędzie z młodymi tuż przy burcie kajaka zdawały się perswadować:
- Siga, siga. Langsam,langsam aber sicher. Powoluśku, wolniej jeszcze, co byś się nie zatchnął.

Aparat jeszcze na oczy nie przejrzał...

Odbiłem od brzegu. Gapiłem się na pucołowaty księżyc, który podziwiał swoje oblicze w lustrze wody. Trzymałem wiosło na podorędziu. Wdychałem aromaty krajobrazu. Słuchałem ciszy. Rzeka sama niosła przez szpaler wybujałych trzcin. Nawet mgiełkom nie chciało się tańczyć nad powierzchnią wody…





Ciasno, coraz ciaśniej...

Czasem jednak musiałem dotknąć nurtu wiosłem. Gdy kajak zaszurał na wodorostach, zakręcił i chciał wcisnąć mnie w mierzwę trzcin. Z każdym przebytym metrem było ciaśniej. Minąwszy urokliwy budynek starej szkoły w Ząbiu nad zakolem, wpłynąłem w szpaler szuwarów, który odciął od świata. Ściany nieprzeniknionych łodyg i liści zeszły się na szerokość wiosła. Trzciny pochyliły się nad wodą. Płynąłem nieomal tunelem. Z gęstwy wylatywały brzegówki. Napełniały powietrze furkotem skrzydeł. Odlatywały nad łąki.

Zupa

Przestałem dziwić się trudom pływania za Brzeźnem. Łyna i tutaj zarosła. Pora ją odesłać na jesienny balejaż. Wezbrana woda wcale nie ułatwiała sprawy. Mierzwa wodorostów, nieprzeniknione szuwary, ścięte trzciny, które utworzyły grząski zator na jednym z zakoli, wszystko utrudniało spływ. Utknąłem na ruchomym dywanie. Kajak skrzypiał na łodygach. Wiosło odskakiwało od zbitej warstwy zielska. Com się namachał rękami, to moje. W końcu dałem radę. Uwolniony kajak nabrał wigoru.

Coś jest na rzeczy...

Znowu płynąłem, pochylając głowę pod trzcinami, zagarniając rosę i pajęczyny, pobudzając roje muszek do wściekłego tańca nad głową i spacerów po bluzie…

A potem rzeka wprowadziła na salony – łąki na stokach łagodnej doliny. 






Na górce

Ujrzałem jelenie pod lasem. Właśnie odchodziły od wody. 












Już wie...

Przez trzciny wypatrzyłem łanię z młodym byczkiem. Nie wiosłowałem. Rzeka sama niosła na spotkanie. Sekundy kapały niczym woda z zepsutego kranu. Hamowałem emocje i zniecierpliwienie. Aparat naszykowany, obiektyw ustawiony. Kajak się kręci jak zwykle... W końcu pstrykam. Za plecami jedzie tir. Zagłusza dźwięk migawki. Łania jednak czujniejsza niż paragrafy przewidują. Wypatrzyła mnie. Jej spojrzenie – znaczące. Uszy jak radary. Już wie. Intruz.
- Tylko dlaczego tak się snuje? – zdają się mówić jej oczy.


Nie rzuciła się do ucieczki. Raczej odeszła znad wody. 


W ślad za nią podążył młody byk. Dźwigał na głowie zdeformowane poroże w scypule. Każdy „rasowy” myśliwy powiedziałby:
- Selekt. Zastrzelić. Pulę genową zepsuje…
Pomyślałem:
- Chłopie, unikaj rykowiska, jeśli chcesz przeżyć.






Hern
Zwierzęta wspięły się na górkę. Długo jeszcze oglądały faceta, który wiercił się na kajaku i hałasował. Podnosił coś tam i czymś tam mieszał wodę.

Wysokość peryskopowa


No i sobie poszły...

W końcu widziałem już tylko uszy i szczyty poroża nad krawędzią pagórka. Było po sesji.

Się wzruszyłem. Nie muszę z zasiadki. Nie muszę z podchodu pod wiatr. Po prostu jestem, gdzie jestem, i... mam.







Moonchild including The Dream and The Illusion of the King Crimson

Płynąc tyłem, fotografowałem księżyc. Przeglądał się w lustrze Łyny. Kojący obraz. Po chwili przymierzyłem się do przeprawy pod mostkiem. Usiadłem na samym dnie kajaka. Dziób nieomal zahaczył o bale przęsła. Włosami zagarniałem pajęczyny. Trwałem w bezruchu, by nie obudzić rojów dokuczliwych muszek, które pokryły drewno ciemną warstwą. Cierpliwie czekałem, aż prąd zniesie za mostek. 

Księżyc i Łyna

Zaraz wróciłem do fotografowania księżycowego krajobrazu. W nastroju wygaszonych pasteli i akwareli. Cisza. Spokój. Leniwy upływ czasu. Zamiast chmur smugi po samolotach, które dawno opuściły nieboskłon…



Księżycem fascynowałem się jeszcze na Jeziorze Łańskim, wypłynąwszy na jego południową zatokę. Wisiał nad lasem dotkniętym pierwszymi promieniami wschodzącego słońca. Zbyt blady, by dał się fotografować ze swoim odbiciem w lustrze jeziora…






Ostatnie chwile w złotej godzinie przed zachodem
Łyna
Ząbie nad Łyną

Obróciwszy kajak, popłynąłem do ujścia rzeki. Brzask rozjaśniał domy rozstawione na wzniesieniu Ząbia wzdłuż Łyny. Rzeka milczała. Z szuwarów dobiegały pojedyncze dźwięki budzących się ptaków. Woda omywała wodorosty, liście grążeli, łodygi arcydzięgla rosnącego imponującymi kępami… Z lasu po wschodniej stronie dobiegały jakieś szelesty. Usłyszałem szczekanie pobudzonego koziołka… To już jednak nie klimat wiosny. Zaczęło się lato. Z całą paletą zapachów, sztafażem ciepłych i skwarnych wrażeń…

Rybitwy czuwające

Wypłynąwszy na jezioro, skupiłem uwagę na rybitwach białowąsych. Przesiadywały na żerdziach podtrzymujących sieci. Zdawały się czuwać. 



Ocknęły się, gdy dno kajaka zaszurało na wodorostach. Jakżeż niechętnie odleciały nad trzciny pod lasem…











Jezioro Łańskie

Zebrałem się w sobie. Powiosłowałem. Kajak mknął po gładkiej wodzie. Krajobraz uciekał wstecz. Delikatna mgła dotykała rąk i twarzy chłodem. Perspektywa jeziora kusiła, by podjąć kolejny wysiłek wędrówki do samego jego końca. Dzisiaj jednak postanowiłem:
- Nie ulegnę. Tylko do zatoki w Rybakach.


A potem wstało słońce. Obudziło delikatny zefir, który przeganiał mgiełki nad wodą, napierał na plecy, przyspieszał kajak. Na chwilę jezioro się zmarszczyło. Póki słońce całkiem nie wychynęło ponad ścianę dzierzguńskiego boru.

Minąwszy cypel Ząbia zamieniony w obozowisko kamperów, zajrzałem do zatoki z popadającymi w ruinę pomostami. 


Po jednym z nich została zmurszała buda rybacka i rzędy pali nośnych. Zaanektowanych przez mewy, śmieszki, rybitwy, kormorany… Nie przypadkiem. Miejsce obfituje w narybek. Nieraz widziałem mewy w akcji, atakujące mniejsze sąsiadki, którym udało się złapać jakiś drobiazg. Po krótkiej walce w powietrzu rybitwy porzucały zdobycz i uciekały gdzie bądź, ratując pióra przed wydziobaniem.

Śmieszki

W świetle wstającego słońca miejsce emanowało ciepłem. Ptaki tkwiły w jakimś letargu. 














Ptasi cyrk

Zbliżający się facet w kajaku, pstrykający zdjęcia, nie robił na nich wrażenia. Póki dziób nie uderzył o pierwszy ze słupów wystających z wody…

Płynę

Słońce ogrzewało. Zdjąłem dres. Po 8 oC świtu zostało wspomnienie. Kajak kroił lustro jeziora, pozostawiając fale odbiegające ku brzegom. Omijałem z daleka wędkarzy, którzy zastygli w bezruchu, gapiąc się na spławiki. Przed laty uwielbiałem łapać ryby. Niekoniecznie dla samego łapania. Obraz nieruchomego spławika na wodzie sprzyja kontemplacji. Wygasza myśli.


Miałem znajomego, który denerwował się zbyt częstym braniem ryb. Zwykł wtedy zmieniać miejsce na mniej obiecujące. Że byłem młodszy, złościłem się. Bezruch mnie nużył, w końcu nudził. Po kilku takich numerach przestałem z nim chodzić. Z zemsty do butelki z piwem, wtedy kapslowanej jak kultowa oranżada, wlałem herbatę. Aż się zakrztusił, gdy zamiast kultowego biskupca (nie produkują go od tak dawna, że rodowici biskupczanie robią wielkie oczy, gdy im mówię, że mieli własny browar) poczuł inny smak! Jakby się kwasu napił.


Płynąłem wzdłuż ściany olch. W ich cieniu ktoś wybudował pomost. Jego koniec sięga ostatnich trzcin. Słowa znajomej, która skomentowała jedno z moich najwymowniejszych zdjęć, wydały się nagle jak najbardziej na miejscu:
- Osoba, kładka, samotna ławka dodaje zdjęciu uroku... Pytamy, jak długo osoba lub przedmiot tam jest. Gdy nie ma nic, nie ma zastanowienia, nie ma pytania...



Odczuwając urok miejsca i próbując oddać wrażenia słowami, nieuchronnie zmierzam ku antropocentrycznemu pojmowaniu świata. Ów pomost to chyba niezamierzona emanacja historii tego kąta. Od tysięcy lat nawiedzanego przez ludzi po ustąpieniu ostatniego lądolodu.





Zatoka pamiętająca paleolit

Niebawem zaglądam do zatoczki obok. Na jej brzegach i nieco dalej, w Ząbiu, dokonano najbardziej frapujących odkryć z przełomu III i II tysiąclecia przed naszą erą. Wśród nich natrafiono na grób bursztynowego woja.


Wpływając między nenufary na mieliźnie, obracając kajak ku wschodzącemu słońcu, nieodmiennie chwytam się wyobrażenia ludzi, którzy przed wiekami robili to samo co ja o świcie i wczesnym rankiem. 



Czym różnili się od nas? Jak znieśliby przeniesienie w czasie? Tak radykalnie przebudowaliśmy swoje otoczenie, że zmieniliśmy samych siebie, by w tym przekształconym otoczeniu móc egzystować…








Zatoką w kierunku Plusznego

Dzisiejszy wpis w nastroju kontemplacyjnym. Południowo-zachodnia część Jeziora Łańskiego od Łyny po Lalkę i Rybaki została odarta z puszczańskiego nastroju. Wszędzie obozowiska, campingi, domy letniskowe, pomosty, kładki, wędkarze na łódkach, przystanie dla żaglówek… Antropopresja odciska swoje piętno.

Wpływam na największą zatokę jeziora. Kajak niesie nad tonią skrywającą las wodorostów. Z wnętrza wydostają się iskry światła odbitego od rybich łusek. Wzdłuż szuwarów płyną ławice płoci, uklejek, stadka krasnopiórek, leszczy, krąpi… Na powierzchnię wyskakuje rybi drobiazg, uciekając przed okoniami lub szczupakiem… Wokół uwijają się perkozy z młodymi, tracze czeszące dziobami wodę, mewy szukające zdobyczy, rybitwy…
Wędkarze milczą...

Jest cicho. Wczasowicze jeszcze nie wylegli. Wędkarze milczą. Camping w lesie na wzniesieniu trwa w ciszy. Dopiero za przejmą między Ząbiem a Rybakami, gdzie otwiera się skryta część zatoki, słyszę poruszający śpiew kosów i drozdów. Jakby nie chciały pogodzić się z odejściem wiosny. Wtórują im trzciniaki, towarzyszą trzcinniczki i łozówki. Ich koncerty to kwintesencja lata na kajakowym szlaku. Żadna kawa czy coca-cola tak nie orzeźwi i nie pobudzi, jak głos rozochoconych trzciniaków…


Droga nad Jezioro Pluszne


Flauta to najpiękniejszy stan natury dla kajakarza. Jakżeż łatwo płynąć. Ręce same rwą się do wiosła, by popchnąć ku zastygłym obrazom przyrody i jej lustrzanego odbicia. Przepatruję kąty pod brzegiem, skąd tylko kilkaset metrów do księżycowej zatoki Plusznego. Aż kusi. Tylko dźwignąć kajak i przeciągnąć drogą przez las, by znaleźć się w innej przestrzeni…




Foto-poluję na tracze, które rozsiadły się na żerdziach podtrzymujących sieci zarośnięte glonami. Konformizm ptaków zaskakuje. Po co uganiać się za rybami, skoro w sieci ich pełno…






Granica komfortu tuż tuż


Znowu taktyczne podpływanie… udawanie, że się nie zbliżam… przekonywanie, żem żadne zagrożenie… fotografowanie seriami, a nuż któreś ujęcie wyjdzie… niechętna ucieczka ptaków, gdy dystans przekroczy granicę komfortu…


To naprawdę urodziwe ptaki

Wymiana poglądów?

Gdy słońce oślepia

Powrót. Najmniej lubiana część spaceru. Słońce grilluje. Nieruchome powietrze pogłębia wrażenie upału. Światło oślepia. Uciekam oczami w bok, gdy muszę na wschód, by wrócić na szlak. Wydostawszy się z zatoki, z ulgą zmieniam kierunek. 


Zatoczka z prehistorią znowu kusi. Opłynąwszy wędkarza (nie zmienił miejsca ani własnej pozycji), zatrzymałem się na krótki odpoczynek wśród nenufarów. Ciepło słońca uśpiło. 

Podwodny las

Ocknąłem się po kwadransie. W pierwszej chwili miałem wrażenie przebywania gdzie indziej. Gdzieś na Narwi. O świcie po całonocnym płynięciu pod prąd. Gdy stanąłem na chwilę w tataraku przy brzegu i usnąłem w promieniach wschodzącego słońca. Ocknąłem się wtedy, usłyszawszy chrupanie przy burcie. Wodny szczur stanął na tylnych łapach. Przednimi objął łodygę i wyjadał miękkie wnętrze…

Kormorany

Wracam do pomostów skolonizowanych przez ptaki. Spotykam kormorany. Rozsiadły się wśród mew. Suszyły skrzydła w promieniach słońca. Widok przykuwał uwagę. I ta sama taktyka jak przy sieciach… 







Cierpliwość popłaca. Kormorany dają się fotografować z bliska. Póki znowu nie przekroczę granicy tolerancji. Ich ucieczka nie ma jednak, na szczęście, nic z paniki. Ot taka sobie zmiana miejsc…


Zaraz odleci


Jeszcze tylko ostatnia zatoka jeziora, ujście rzeki, mozolny spacer pod prąd, w miarę sprawna przeprawa pod niskim mostkiem, spacer w szpalerze trzcin ściskających rzekę coraz ciaśniej…








Przy ujściu Łyny

Brzeg dzierzguńskiej ostoi

Toń Łyny

Uścisk nieomal braterski

Ważki

Ząbie

Jeszcze Ząbie
W końcu dobijam do brzegu, wpływam z rozpędu wprost na łąkę, korzystając z warstwy wody, wypełniającej przestrzeń między kępkami trawy. Wysiadam. Fotografuję jeszcze łabędzie w towarzystwie konia pijącego wodę z rzeki… Prozaiczne zakończenie kolejnego spaceru o świcie.

Wróciłem

Nad głową warmińskie (a może mazurskie – stoję w rozkroku na granicy) lato. To jest to, czym takie misie jak ja się fascynują od lat…

Gdzieś na Łynie

Myślę, żem stworzony do odpoczynku… na Łynie.