środa, 11 maja 2016

Marózka w maju



Marózka w maju

Marózka

Marózka kusi. Po ubiegłorocznych wycieczkach kajakowych, zwłaszcza po spacerze w październiku, nie mogłem doczekać kolejnej okazji, by spłynąć tą magiczną rzeką. Wreszcie jestem. Już samo zwodowanie kajaka o ósmej rano wprawiło mnie w dobry nastrój. Byłem sam.

Jeziorko Pawlik

Nurt wypchnął mnie na jezioro Pawlik. Tym razem skierowałem się wprost do rzeki. 











Wszędzie wyglądają dostojnie

Pozdrowiłem łabędzie pływające wśród trzcin w zatoczce, poświęcając im nieco czasu. Pięknie pozowały.












Otwarte akwarium

Wpłynąłem na Marózkę i przestałem wiosłować. Tutaj nie ma do czego się śpieszyć. Leśny tunel powoli otwiera kolejne obrazy rzeki. W przejrzystej wodzie widać ławice ryb. Ukryte w gąszczu młodego listowia ptaki wyśpiewują wokalizy. Wzdłuż brzegów uwięzionych w uścisku korzeni starych olch przekradają się wodne szczury, piżmaki, czasem norki…


Polna droga

Zewsząd dobiega kojący plusk wody omywającej pnie, które zaległy w korycie; śpieszącej po kamienistych płyciznach pofalowanymi bystrzami; zeskakującej z niewielkich progów utworzonych przez martwe drzewa. 








Brama do innego świata

Wiosłuję tylko po to, by utrzymać kajak w ryzach. I tak aż do mostka przenoszącego drogę ze Swaderek do Orzechowa.









Marózka w kwiatach
Za mostkiem otwiera się panorama łąki rosnącej na kredowym podłożu. Rzeka płynie w szpalerze kwitnącej kaliny. Jej odurzający zapach wypełnia powietrze.

Czyha

Stare olchy pochylają się nad wodą, rzucając cienie prześwietlone słonecznymi refleksami. Podstawy pni niektórych drzew przypominają surrealistyczne rzeźby egzotycznych zwierząt, 






Kto tu czuwa?

gnomów ze skandynawskich baśni albo tolkienowskich krasnoludów z Władcy pierścienia i dalszych części niezwykłej powieści rzeki.










 

Ostry zakręt rzeki, upatrzony na lęgowe miejsce przez parę dzikich kaczek, które niechętnie ustępują mi drogi, wprowadza w tunel spowity cieniem majowego listowia. Nurt znowu przyspiesza. Pomiata kajakiem, utrudniając fotografowanie. 


Ćwiczę slalom między kłodami i konarami zalegającymi rzeczne koryto, próbując wiosło godzić z aparatem i rejestrując mijane pochylone drzewa, zarośla, ogródki botaniczne...






Czasem jest spokojnie

Chwilami odstawiam wiosło, zdając się na łut szczęścia. Uwolniony kajak płynie raz przodem, raz tyłem. Fotografowanie rzeki wstecz, plecami do kierunku spływu, bawi. Śmieję się w duchu, gdy, płynąc rufą do przodu, muszę pokonywać kamieniste bystrza i lawirować między przeszkodami. Czuję się jak sztubak, który wszedł w żartobliwy dyskurs z Marózką.

Rzeźba natury

Marózka płynie coraz głębszym wąwozem. Wiedzie z zakrętu w zakręt. Chwilami rozszerza się, wtedy kajak szoruje po barwnych kamieniach na dnie. 











Bystrze

Gdy zaś nurt ściskają brzegi, przyspiesza i rzeźbi wąską  rynnę w dnie między zatopionymi pniami i piaszczystymi lub błotnistymi mieliznami. Jeśliby nie przecinano powalonych drzew, musiałbym bez przerwy wysiadać i przeciągać kajak brzegiem lub po płyciznach albo przenosić przez zasieki, brnąc po kolana w wodzie – prawie tak, jak podczas spływu Łyną w Lesie Warmińskim, tyle że tam o niebo trudniej i mozolniej.


Mijam niezwykłe wykroty zarośnięte świeżymi ogródkami botanicznymi. 












Wilcza kładka

Kłopotliwy przepust
Pochylam się pod wilczymi kładkami, które spinają obie strony rzeki. Jedne są wysokie, inne przegradzają całe światło nurtu, pozostawiając niewielkie przejście pod brzegiem. Pokonuję je, dociskając kajak burtą do korzeni olch, by uniknąć zepchnięcia pod na wpół zanurzoną część pnia, gdzie wywrotka pewna. Tylko w ten sposób można przechytrzyć kapryśny prąd. Wyobrażam sobie, co będzie się działo w tym miejscu latem, gdy dopłyną niedzielni kajakarze.

Marózka

W stromych zboczach osypujących się skarp wypatruję ścieżek do wodopojów. Biegną między osuwającymi się świerkami, sosnami, wierzbami, olchami, które rozpaczliwie chwytają sypki grunt za pomocą grubych i poskręcanych korzeni.

Życie jest nieustępliwe

Każdy obraz przykuwa uwagę. Chciałbym fotografować wszystko, lecz Marózka nieustannie każe wybierać między wiosłem a zawieszonym na szyi Lumixem. W końcu chcąc zrobić makro dwóch zwyczajnych roślinek: paproci i młodziutkiej olchy, które wyrosły na omszałej kłodzie z dala od brzegów, wepchnąłem kajak na zatopiony konar. Inaczej nie mógłbym pochwalić się tym przemawiającym do wyobraźni zdjęciem. 



Zięba

Z ptakami jest o wiele trudniej. Nie chcą pozować. Przelatują obok na wyciągnięcie ręki, znikając w tej samej sekundzie w otaczającym lesie. Ze wszystkich prób, jakie podjąłem, walcząc z niesfornym kajakiem, kapryśnym nurtem, przeszkodami, wyszło (jako tako, bo widać) to jedno jedyne zdjęcie z ptaszyną (ziębą) odwróconą ku mnie ogonem.







Marózka jest pełna życia. Trudnym do uchwycenia. Większe zwierzęta podchodzą do wody o świcie lub wieczorem. Ich obecność odczytuję z subtelnych sygnałów: ułamanych gałązek, zrzuconej ziemi, ogryzionych pędów, świeżo zdeptanych zejść ku wodzie. O obecności tych mniejszych mówią wypluwki, szelesty dobiegające spod korzeni albo z podszytu w sąsiedztwie brzegów, ruch potrącanej trawy i gałązek ...

Miasteczko

Nad jednym z zakrętów rzeki dostrzegłem dziwne stożkowe osypiska pod pniem zamierającego już matuzalemowego świerka. Wyżej czerniały wejścia do nor, najprawdopodobniej wygrzebanych przez norki. Widok ciekawił. Pomyślałem:
- Miasteczko.
Być może norki zaatakowały norkę zimorodków i zaanektowały miejsce. Być może też to tylko mój niczym nie poparty domysł…

W zakręcie nurtu

Rzeka płynie zmiennym rytmem. Przyspiesza, zwalnia, pokonuje zakręt za zakrętem wśród niskich brzegów, tworząc na dnie rysunki malowniczych łuków, to znów, odepchnięta przez odsypiska, wpada pod urwiste stoki doliny, wypłukując nieustannie grunt, przechylając osuwające się stare olchy i świerki.

Zakątek

Gdzie drzewa upadają w poprzek szlaku, niesforny nurt wypłukuje w dnie zagłębienia, w których mogą czatować sumy, szczupaki, klenie, okonie albo i pstrągi. Przelewająca się woda zeskakuje z grzbietów zatopionych pni, tworząc fraktalne warkocze, zawirowania, chaotyczne fale pełne migotliwych refleksów.


Kajak, którym płynę, jest lekki i elastyczny. Ugina się na pniach pod cienką warstwą wody. Jeśli utknie, przechodzę z rufy na dziób i odpychając się wiosłem od dna, przesuwam za przeszkodę. Jeśli zaś pień jest na tyle wysoko, by wepchnąć pod niego dziób, siadam na pniu i mozolnie przepycham kajak stopami na drugą stronę.


Chwilami ręce są pełne roboty. W ciasnych zakrętach lawiruję wśród bali, wybierając wąskie przejścia, w których nurt kipi i przyciska do mokrej kory, utrudniając pływanie.










Nad niektórymi fragmentami przełomu rosną stare masztowe świerki, obdarzając rzekę niepokojącym nastrojem. Przestrzeń między tymi drzewami jest przez cały rok we władaniu półmroku. Gdzieś tutaj muszą żyć sowy i sóweczki. 








W świerkowym lesie dostrzegam wiele uschniętych pni z wykutymi przez dzięcioły dziuplami. Czuję się tutaj jak w starym lesie  nad wodospadem Wilczki u podnóża Śnieżnika.









Mijając dzisiaj skarpy i strome brzegi, nie miałem szczęścia spotkać zimorodków. Są tutaj. Wszystko im sprzyja. Zacienione płycizny o jasnym dnie z mnóstwem narybku, dziesiątki konarów nad wodą, miejsc do zakładania norek lęgowych w gruncie… Żywiołowość, magiczna zdolność chwytania rybek pod wodą i uroda zimorodków, podbijana zjawiskiem iryzacji (wielokrotnej interferencji światła odbijającego się od ścianek wewnętrznej półprzezroczystej, fraktalnej struktury piórek, które dodatkowo rozszczepiają światło na barwy składowe i filtrują) każe wszystkim nazywać je kolibrami północy albo królewskimi rybakami  (Kingfisher). Moje zimorodki dopiero wpadną w kadr. Jeśli zechcą i nie będą się śpieszyć czy kaprysić, gdy przepłynę obok.

Marózka

Rzeka nie opuszcza przełomu nagle. Strome stoki coraz bardziej kryją się za gęsto rosnącymi sosnami i świerkami. Nad brzegami zaczynają królować olchy, brzozy, wierzby i gęsty liściasty podszyt. Łęg przenika się z borem, a potem wypycha bór znad wody.


Po zaliczeniu kolejnego wykrotu, labiryntu między pniami powalonych drzew, następnej  mielizny i odsłoniętej łachy jasnego piasku, dostrzegam zmiany w charakterze Marózki. 

Marózka, któż by inny taki piękny

Więcej tutaj szerzej rozlanego nurtu; twardego dna pokrytego zmarszczkami mikro-wydm wyrzeźbionych przez leniwie spływającą wodę, zachęcającego do pieszego spaceru wzdłuż ścian świeżych turzycowisk i poprzerastanych zielonymi pędami suchych jeszcze szuwarów i oczeretów; groteskowych pniaków po zawalonych ze starości drzewach, dźwigających odradzające się po zimie czapki mini ogródków botanicznych lub siewki nowych drzewek. 

Łęg nad Marózką

W końcu łęg ustępuje mokradłom, łanom szuwarów maskujących kanały i wodne oczka – siedliska wodnego ptactwa: rybitw, siewek, mew, kaczek, łysek, kokoszek, perkozów i perkozków…

Brodziec i Marózka latem ubiegłego roku

W cieniu olch brodziec piskliwy usiłuje odciągnąć mnie od ukrytego w trzcinach gniazda. Za każdym razem, gdy tylko wyceluję obiektyw w miejsce, gdzie przesiaduje, zrywa się do lotu, podnosząc przy tym dźwięczny alarm, i odlatuje ku dzikim kaczkom. 

Brodziec na prawo od kaczki

Na nic podchody, na nic oddanie kajaka na pastwę słabnącego nurtu, na nic zachowywanie ciszy. Ptak uparcie wie lepiej i robi swoje. W końcu odlatuje do swojego gniazda w poczuciu spełnionego obowiązku, zostawiając mnie z… poczuciem zawodu. Możliwe, że to ten sam brodziec piskliwy, którego sfotografowałem rok wcześniej w tym samym miejscu. Piskliwce uwielbiają miejsca, w których już co najmniej raz odchowały potomstwo.

Marózka w mokradłach

Nurt zwalnia. Wycisza emocje. Światło wpada do rzeki bez przeszkód, ukazując ryby pływające wśród odrastających wodorostów, szczegóły olchowego i wierzbowego łęgu, a w końcu - rozległej polany z oczeretów poprzedzającej ujście do Jeziora Świętego. Powolność rzeki usypia zmysły, wygasza myśli… 
Wpadam w stan dziwacznego letargu, póki otwierającego się łęgu nie wypełni monotonne, przerywane regularnymi odstępami ciszy, buczenie bąków. Jeden z tych solistów basuje przenikającymi wszystko co żywe dwoma dźwiękami: bardzo niskim, pobudzającym serce, i nieco wyższym, pobudzającym zmysły. Popis przypomina występy górali grających na najdłuższych wielometrowych trąbitach o wołoskim rodowodzie. Wrażenie jest piorunujące. W ludziach małej wiary może wywołać strach.


Pod osłoną tego dziwnego zaśpiewu chcę po cichutku przeniknąć przez trzciny na skryte rozlewisko w nadziei ujrzenia spektaklu wiosny. Najpierw jednak gdzieś z podmokłej polany poderwał się żuraw, rzuciwszy cień na twarz. Zniknął za olchami. Po chwili wrzasnęła szara czapla, czatująca na spróchniałym kikucie po starej olsze, i przeleciała nad rozlewiskiem, wzniecając popłoch. Rozległ się łopot wielu skrzydeł. Na nic misterna taktyka, na nic ciche skradanie się, gdy człeka obserwują dziesiątki par oczu.

Gdybym tu był podczas świtu, kiedy mgła tłumi dźwięki, usypia czujność chłodem, a brzask nie rozjaśnia zakątka tak, jak światło dojrzałego dnia, miałbym szansę na sesję podobną do tej, którą przeżyłem w ubiegłym roku, płynąc samotnie do źródeł Łyny.

Gdy pech fotografuje - impresje wiosenne (biała czapla w górnym lewym rogu)


Spoza trzcin wystartowały białe czaple. 














Rozpaczliwie chwytałem je obiektywem ustawionym na maksymalne zbliżenie, borykając się z przeszkadzającymi miotłami wyschniętej trzciny, z odległością, a w końcu i ze światłem, gdy uformowany klucz zmierzał ku słonecznej tarczy. 





Sprawczyni zamieszania, siwa czapla, dołączyła do białych. Ptaki odleciały nad Kiernoz Wielki. Potem z głębi rozlewiska poderwały się pojedyncze kormorany i podążyły do swojej kolonii na wyspie Jeziora Świętego.








Rozlewisko Świętego

Wpłynąwszy na rozlewisko sobie znanym kanałem, zastałem już tylko dzikie kaczki, czernice, kury wodne i nurogęsi kręcące się pomiędzy kępami i wysepkami odrastających szuwarów, a w płytkich zatoczkach o mulistym dnie szczupaki uganiające się za drobnicą (jeden z nich wyskoczył nad wodę). 






W zatoczce

Rzuciwszy tylko okiem na zakątek, zawróciłem i popłynąłem ku wyspie kormoranów.












Barwy wiosny


Zmitrężyłem nieco pod szuwarami, wypłynąwszy z Marózki na jezioro. Południowy wiatr zepchnął kajak nad liście grążeli, które oderwały się od dna, lecz jeszcze nie sięgnęły powierzchni wody. Fale tworzyły z oświetlonych liści pełne impresji kolaże.






Kormorany Jeziora Świętego

Na wyschniętej sośnie, unoszącej swoje zbielałe konary nad wysepką, siedziały kormorany. Póki byłem daleko, nic sobie nie robiły z mojej obecności. Kiedy jednak wiatr zepchnął mnie pod szuwary, prawie wszystkie łącznie z białym, przypominającym latającego pingwina, odleciały nad Kiernoz Wielki.


Został jeden uparciuch, który za nic miał moje starania, by go sprowokować do odlotu i sfotografować w sekundzie, w której rozwinie skrzydła i uniesie się nad gałąź. 










Już już tracił równowagę w podmuchu nagłej bryzy, już już machał skrzydłami, ale… nie. Ustał. Gapił się na mnie, rozglądał po jeziorze, czesał piórka pod brzuchem. Po kwadransie bujania się na falach pod wyspą zrezygnowałem. Pokonał mnie stoicyzmem.







Zniechęcony odpuściłem też krogulcowi, który śmignął nad głową w kierunku słońca, a chwilę potem rybołowowi, który zmierzał na trzcinowisko u ujścia Marózki.


Jeszcze tylko krótka sesja z rozświetlonymi przez słońce pierzastymi kwiatostanami pałki wodnej na tle prześwietlonych trzcin, 









Współcześni Galindowie

jeszcze kilka kadrów potomków Galindów przemierzających konno las nad Jeziorem Świętym, 

Wyspa bogini Curche na Świętym Jeziorze

jeszcze próba uchwycenia nastroju przestrzeni oblanej światłem palącego słońca, jeszcze coś w oddali… jeszcze coś tam i tam… i jeszcze coś  z tyłu…

Jakżeż trudno opuścić Marózkę i jezioro, gdy wokół tyle życia…

7 komentarzy:

  1. Bardzo dziękuję za tę przepiękną opowieść i za wędrówkę po krainie mego dzieciństwa i młodości. Przez 20 lat, gdy byłam zuchem, potem harcerką, instruktorką, drużynową i komendantką obozów, nieustannie rozbijałam namioty w Swaderkach, Mierkach i Kurkach. Orzechowo to magiczne miejsce, a kościółek prześliczny. Miejsca, które Pan opisuje, były Mekką wielu chorągwi harcerkich. W kurkach odbywały się festiwale piosenki harcerskiej. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Bożeno. Cieszę się ogromnie Pani wpisem. Mój stosunek do tych okolic jest bardzo podobny. Otworzyłem bloga, by dać upust mojemu zauroczeniu tymi kątami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Są to okolice mi znane i kochane...
    jedyne co martwi na tych przepięknych zdjęciach...to b. niski stan poziomu wody jak na tę porę roku ...
    słabe zimy, mało deszczu... nic dobrego nie wróży

    OdpowiedzUsuń
  4. Marózka nie jest aż taka sucha.O wiele gorzej z Łyną w kierunku źródeł. W ubiegłym roku bez przeszkód dopływałem do jeziora Brzeźno Małe, a gdybym się uparł, dopłynąłbym do jeziora Krzyże. W tym roku nie osiągnąłem nawet jeziorka Morze. Za Brzeźnem Łyńskim kajak już szorował dnem,a to tylko 10 cm zanurzenia. Przypuszczam, że powyżej bobry mogą teraz przegrodzić cały nurt. Susza hydrologiczna stała się faktem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kilka klatek filmu z poprzedniego roku => https://www.youtube.com/watch?v=Gt-9FC5sJ0M

    OdpowiedzUsuń
  6. o, dobrze, że prowadzisz bloga, z Małgosią sobie pogadacie ... :)))

    OdpowiedzUsuń