sobota, 7 maja 2016

Łyną ku źródłom




Kurki z jeziora Kiernoz Wielki



Popłynąłem ku źródłom Łyny. Co prawda Rafał Wątły, podleśniczy z Orzechowa, u którego zawsze mogę liczyć na kajak o dowolnej porze dnia i roku, uprzedzał, że Łyna ledwo cieknie, lecz nie oparłem się pokusie. 




Zaspałyśmy


Ruszyłem pod prąd przed wschodem słońca, z niepokojem patrząc na lustro nurtu grubo metr poniżej kładki startowej. Na suchych trzcinach odcisnęło się piętno ubiegłorocznego niskiego stanu wody. Dzisiaj był jeszcze niższy.








Czapla i coś jeszcze



Zaraz za mostem w Kurkach spotkała mnie nagroda – czaple czuwające pod szuwarami na odsłoniętym przez wodę błocie. Były zaspane. Niechętnie podrywały się do lotu, gdy dostrzegały mnie pomiędzy tumanami tańczącej mgły.










Kątem oka zauważyłem jakiś ruch na powierzchni jeziora. Po uśpionej tafli wędrowały drobne fale ułożone w grot. Fotografowałem sam szpic, nie domyślając się nawet, co widzę. W końcu wyłonił się… bóbr w okularach. Obwódki wokół oczu nasuwały skojarzenie:
- Był u optyka.






Policzmy się...


Zaraz za zbiegiem Łyny i Marózki wpływam w przesmyk z wyciętych trzcin. Przestrzeń jeziora Kiernoz Wielki zasłania wysoko wypiętrzona długa wyspa, dźwigająca bór pełny masztowych sosen i dębów. W ich koronach rozgościły się czaple i kormorany, założywszy pełną gwaru kolonię lęgową.






Kolonia lęgowa o brzasku

Pod drzewami, nad którymi zawiesił się brzask poprzedzający wschód słońca, doznałem przedziwnego nastroju.

Perkozy

Natura zdaje się przemawiać nie tylko do rozumu. Działa na wyobraźnię. Przenosi w inny stan ducha. Chrapliwe okrzyki czapli drażnią i budzą niepokój. Śpiew ptaków płynący z trzcin i pochylonego nad nimi lasu dla odmiany koi. Obecność wszędobylskich perkozów na cichej toni między szuwarami i czarnych kur uwijających się między łodygami trzcin wywołuje ciekawość. Jeśli jeszcze powierzchnię wody zmarszczą ryby uciekające przed drapieżnymi prześladowcami, zmysły stają się wyostrzone aż do nadwrażliwego czuwania.

Bywają chwile, kiedy nie wiem, co ważniejsze: wiosłowanie czy fotografowanie. Każdy najdrobniejszy wybór wiąże się z wirtualną stratą. Jak nie popłyniesz, nie dowiesz się, co czeka dalej. Chwyciwszy wiosło, możesz zaś na zawsze utracić zdarzenie, które trwa ułamek sekundy. Przedkładam jednak wędrówkę nad możliwością utraty spektakularnej chwili.

Kiernoz Wielki


Napatrzywszy się na zamglony obraz jeziora wokół wyspy, powiosłowałem do przejścia na jezioro Kiernoz Mały.













Obraz uspokojonego akwenu urzekał. Kajak miękko sunął po wodzie. Perkozy, które niebacznie wychylały się tuż przed dziobem, nurkowały w ułamku sekundy, nie dając szansy na portret. Wypływały ponownie kilkanaście metrów dalej.





Przestrzeń nad wodą wypełniały przelatujące kormorany, chrapliwie krzyczące czaple, kwilące rybitwy, mewy, krzykliwe siewkowate piskliwce… Odległe brzegi z lasem oświetlonym przez słońce tuż nad horyzontem zachęcały do wędrówki.

Ujście Łyny


Płynąłem więc ku zasnutemu mgłą przesmykowi między Kiernozami. Minąwszy zatokę, odbiłem w lewo od podmokłego półwyspu opatulonego trzcinami, w których przesiadywały  łabędzie nieme. Wiosłem zahaczałem coraz częściej o muliste dno, wzniecając w wodzie tumany ciemnej zawiesiny.






W przesmyku między Kiernozami

Potwierdziły się słowa podleśniczego. Woda w jeziorach opadła. Kajak zaczął ociężale płynąć przez mieliznę ujścia, znacząc w dnie bruzdę. Dopiero kiedy brzegi zbliżyły się ku sobie, opór zelżał. Mogłem skupić się na obserwacji niezmiernie zakrzaczonych łąk rosnących na pokładzie grubej kredy.



Przed starym żeremiem dostrzegłem jasną mętną smugę towarzyszącą wychudzonemu nurtowi rzeki. Domyśliłem się, że bóbr poprawiał wejście do nory. Naszykowałem aparat, lecz zwierzę było czujniejsze. Plasnęło płetwą i zniknęło pod korzeniami krzaczastej mierzwy. Zapadła cisza.






Łyna

Trwałem w stanie głębokiego zauroczenia. Las wokół; śpiew majowej wiosny; zamyślona rzeka między brzegami pełnymi nor, ześlizgów, zejść z łąk do wodopojów… świadczących o obecności mnóstwa zwierząt; prąd wody między odsłoniętymi mieliznami, na których odcisnęły się ptasie i bobrowe łapy; płynące wokół pióra pierzących się kaczek, mew i łabędzi… 

Przed Małym Kiernozem

Zanim ujrzę jezioro


W tym filmie ja sam wypełniony wrażeniami, spokojnym nurtem własnych myśli, zanurzony w nirwanie, póki wśród wyschniętych trzcin nie otworzy się kolejne jezioro…









Znikający punkt

Słońce wzeszło na dobre, oświetlając zamgloną przestrzeń Kiernoza Małego. Światło wlewało się w krajobraz. Płynąłem przez mgłę w towarzystwie łabędzia i perkozów.


Zanurzając się coraz bardziej w scenerię świtu i zbliżając do kolejnego ujścia rzeki, ze zdumieniem odkrywałem śnieżne ptaki wyłaniające się z oparów mgły. 


Snuły się nad rozległą mielizną obramowaną gęstymi szuwarami, oczeretami i zaroślami podmokłych brzegów, nieopodal malowniczej kępy brzóz. 


Wśród nich dostrzegałem młodzież w szacie przetkanej resztkami szarych piór. Trafiłem do ptasiego przedszkola.


Między łabędziami kręciły się kaczki, perkozy i kury wodne. Nad nimi gwarzyły melodyjnie czajki (nie udało mi się złapać ich w kadr, chociaż kilkakrotnie pikowały nad głową, próbując wystraszyć).



Niebo pełne było przelatujących żurawi, kormoranów, czapli, patrolujących w oddali jastrzębi. Chwilami czułem się jak obserwator lotniska w podkopenhaskim Kastrup. Oglądając z promu lądujące samoloty, byłem zdumiony widokiem obniżających lot maszyn z zapalonymi potężnymi reflektorami, przypominających paciorki zsuwające się w równych odstępach po naprężonej lince.

Coś równie imponującego ujrzałem na Kiernozie Małym, gdy odwróciłem głowę w kierunku pulsującego świstu skrzydeł. Nad lasem przelatywał oświetlony przez wschodzące słońce sznur białych łabędzi. Co za widok! Zdjęcia nie oddały jednak nastroju chwili. Ptaki były za daleko.


Łabędzie i mgła to niezwykłe tworzywo dla zdjęć. Nie potrafiłem oderwać od nich oczu. Dopiero klarujące się z każdą chwilą powietrze, ogrzane przez coraz wyższe słońce, skłoniło mnie do zakończenia przeciągającej się sesji fotograficznej.

Gdzie warzą magiczne mikstury

Wpłynąłem na płyciznę ujścia, ponownie borykając się z mułem pod dnem kajaka i zanurzanym wiosłem. Żmudnie odpychałem się od opornej wody. Kajak szorował po starej, oblepionej zawiesiną, moczarce kanadyjskiej. Póki nie odrośnie, będzie tutaj ponura mierzwa. Przedostawszy się na bardziej swobodną wodę, nie omieszkałem zajrzeć do stawów oddzielonych od rzeki groblami. W jednym ktoś warzył magiczne mikstury…

Łyna wysycha


Dalej oglądałem potężne olchy o odsłoniętych korzeniach. Woda opadła bardzo, bardzo. Pod mostem w Brzeźnie Łyńskim wiosło odskakiwało się od piasku i żwiru, nie napędzając kajaka. Przedostawszy się z trudem na drugą stronę, poczułem ulgę. Nie na długo.






Łyna w Brzeźnie Łyńskim

Łyna zaczęła odzyskiwać kolory po zimie. Wśród suchych trzcin w nurcie pojawiły się świeże pędy. Przybrzeżny łęg otuliła zielona mgła pąków, drobnych listków i kwiatów. Towarzyszące mi kaczki co i raz podrywały się do lotu i zalegały wyżej wśród wykrotów powalonych drzew. Dno pokryły dywany rozwijających się grążeli. Lawirowałem między uschniętymi konarami. Obijałem się między brzegami. Liczyłem każdą chwilę, która zbliżała mnie do jeziorka Morze.

Koniec podróży, Łyna wzięła wolne

Za kolejnym zakrętem utknąłem jednak na dobre. Niska woda, świeże zasieki z wywróconych obumarłych olch pokrytych patyną porostów – tego było za wiele. Po przeciągnięciu kajaka przez pierwsze kłody zawróciłem, widząc w oddali kolejne przeszkody.
Łyna wzięła sobie wolne. Turyści nie będą mieli czego tutaj szukać, póki nad jej górnym biegiem i źródłami nie przetoczą się nawalne deszcze. Skutki suszy hydrologicznej, trwającej już trzeci rok, dramatycznie się pogłębiają.
Zawróciłem z uczuciem zawodu. Wyprawa zakończyła się w połowie drogi. Półroczne oczekiwanie na sprzyjające warunki (brak zarośli, pozimowe wezbranie) skończyło się na niczym. Jezioro Krzyż nadal więc czeka na moje odkrycie.

Wiośnie nie jedno na imię


W świetle dojrzałego dnia i w klarownym powietrzu krajobraz nabrał ostrości. Silne kontrasty utrudniały fotografowanie dalekich obrazów. Skupiłem się więc na bliskich planach. Niemniej frapujących.









Chcemy zajrzeć

Kajak to subtelne narzędzie. Pozwala wpłynąć praktycznie w każdy zakamarek Łyny i zbliżyć się do zwierząt nieomal na wyciągnięcie ręki. 

Perkoz


Wystarczy odłożyć wiosło, uzbroić się w  cierpliwość, wówczas dopłynie tam, gdzie chcesz, a ptaki zmylone jednostajnym ruchem nie odczują strachu, póki nie usłyszą migawki. 







Łyska

Łabędź niemy

Czapla siwa

Z drugiej jednak strony, kiedy zechcesz zrobić wyostrzone zdjęcie wymagające dłuższego czasu naświetlania, kajak ci to utrudni, poddając się lada podmuchowi wiatru lub niewidocznemu ruchowi wody pod uśpioną – zdawałoby się – powierzchnią jeziora. Podczas ścigania obiektywem umykających w bok perkozów nieraz obracałem się do bólu szyi, gdy kajak – jak na złość – nabierał ochoty do nieobliczalnego tańca. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy zastąpić kapryśnego sprzętu czymś bardziej stabilnym. Bez kajaka nigdy bym nie doświadczył równie intensywnego kontaktu z Łyną.

Trzcinnik solista

Za Kiernozem Wielkim wpadłem bez zaproszenia na żywiołowy jazzowy koncert trzciniaków. Co za impet! Co za solówki! Co za zdolności improwizacyjne! Osobista skromność nie pozwalała muzykom występować w całej okazałości. Maskowali się trzcinami. 


Dopiero przed mostem w Kurkach dostrzegłem śpiewaka, który przemyślnie ulokował się na gałązkach nadrzecznej wierzby, górując nad rywalami. Dobiłem do brzegu, by unieruchomić kajak, i poświęciłem ptakowi długą chwilę. Ignorował mnie. 


Odleciał w trzciny dopiero wtedy, gdy spróbowałem do niego podejść, wziąć chociaż autograf. Koncert jednak przez to nie ucichł.

Jaskółki dymówki

Potem jeszcze podziwiałem jaskółki zbierające błoto z brzegu Łyny do lepienia gniazd, po wyciągnięciu kajaka z wody. Co za wdzięczne ptaki...  

Z Łyną trudno się rozstać.

Łyna - słowo otwierające magiczny wszechświat

3 komentarze:

  1. Pyszny reportaż. W pierwszym odruchu chciałem wybrać najlpesze zdjęcia, ale nie da się. Te z mgłami kapitalnie nastrojowe, a to zmagiczną miksturą - poezja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Krzysiu. Dla mnie najpiękniejszy jest fan dżezu. Serdeczności, Piotrek.

    OdpowiedzUsuń
  3. PS.
    Muchy też się załapały na koncert (na ostatnim zdjęciu trzciniaka).

    OdpowiedzUsuń