W gościnie u
bobrów
Odwiedziłem
dzisiaj enklawę bobrów i ostoję czarnego dzięcioła za biskupią aleją. Miejsce
opisałem w tekście Bobry to sprawiły.
Obie doliny, rozdzielone od siebie przeszło dwukilometrowym łukiem wału
morenowego, są świadectwem niezwykłego wpływu tych zwierząt na krajobraz. Odkąd
skolonizowały obie strugi: jedną leśną, drugą dopływającą z bałdzkich pól,
utworzyły przemyślny system hydrotechnicznych kaskad spiętrzających wodę w
oddzielonych od siebie stawach i mokradłach.
Zakątek
został zasiedlony przez czarne bociany, żurawie, łabędzie nieme i krzykliwe,
nurogęsi zwane też traczami (niezwykle szybkie i zwinne rybożerne kaczki,
których pisklęta wykluwające się w dziuplach starych drzew zeskakują z kilku,
kilkunastu metrów na ziemię i gnają wprost do wody), czaple białe i siwe
brodzące za żabami w oczeretach i między gałęziami potopionych krzaków, żurawie
zakładające niepozorne gniazda w dywanie turzyc….
Dla kaczek i czarnych kur uroczysko zdaje się wymarzonym miejscem do lęgów.
Lubimy bobry |
Dla kaczek i czarnych kur uroczysko zdaje się wymarzonym miejscem do lęgów.
Hydrozagadka |
Bobry są niezwykle skutecznymi architektami krajobrazu. Dysponując zaledwie siekaczami, łapami i zmysłem hydrotechnicznym, wykształconym w drodze przemyślnej ewolucji, osiągają efekty godne najwyższego podziwu. Obserwuję skutki ich pracowitości nie tylko za Bałdami czy w Mendrynach na rozlewisku ukształtowanym rękami człowieka, lecz także na wiślanych wyspach Ławic Kiełpińskich, gdzie skutecznie wycinają w pień zarośla inwazyjnego klonu jesionolistnego, odsłaniając łąki dla ptaków wiślanego łęgu.
Zszedłszy
do pierwszej dolinki od strony cmentarza przytulonego do bramy powitalnej
biskupiej alei w Bałdach, zajrzałem do kompleksu stawów dochodzących
do linii energetycznej przeprowadzonej z Bałd do Bałdy Pieca.
Dzicza przesieka |
Leśną przecinkę pod słupami odwiedzają często dziki. Czasem także wilki, które gdzieś w tych ostępach między Ścieżkami bobrów wokół Bałdy Pieca wykopały swoje rodzinne nory. Dzisiaj jednak rozlewiska były puste.
Strach się bać |
Głęboki cień w kontraście z popielatym niebem utrudniał fotografowanie zarastającego wnętrza doliny.
Usłyszawszy
klangor w głębi leśnej doliny i ujrzawszy głowy łabędzi wystające spoza suchych
trzcin na odległych stawach, postanowiłem do nich podejść pod osłoną lasu. Bez
pośpiechu jednak. Dolina po lewej stronie, wyścielona bujną łąką, przez środek
której płynie bałdzki strumień, była malowniczo oświetlona przez słońce powoli wstające znad drzew zarastających puszczańską morenę. Łąka między kolumnami
sosen była pusta. Sarny i jelenie pasły się w lesie, nie kwapiąc się – mimo
ciszy – do wyjścia na otwarty teren.
Powoli
przemieszczałem się ku krzyczącym żurawiom. Jeden z nich spacerował w świetle
niepozornej drogi między drzewami. Drobne gałązki utrudniały fotografowanie.
Wyszedłem
na skraj lasu, gdy żuraw odszedł ku uschniętym olchom i brzozom. Łabędzie
krzykliwe pływały ukryte za zaroślami. Nie zlękły się mojej obecności. Samiec
zaczął gaworzyć donośnym głosem, dając wyraz swojemu niezadowoleniu (tak mi się
wydawało).
Towarzyszył samicy, która była zajęta poranną toaletą. Staranie natłuszczała dziobem pióra. Ptaki pływały niewielkimi kanałami w dywanie turzyc albo wśród gałęzi zatopionych krzaków.
Toaleta |
Towarzyszył samicy, która była zajęta poranną toaletą. Staranie natłuszczała dziobem pióra. Ptaki pływały niewielkimi kanałami w dywanie turzyc albo wśród gałęzi zatopionych krzaków.
Żuraw
tymczasem poderwał się do lotu. Myślałem, że zniknie za lasem, ale wylądował w łanie
turzyc za łabędziami i brodził po mokrym gruncie, polując na owady i żaby.
Spowity głębokim cieniem był trudny do fotografowania.
Po
wielu próbach, gdy uznałem, że lepszych zdjęć to ja raczej nie zrobię,
postanowiłem opuścić ptaki i dojść do końca moreny, gdzie grzbiet opada ku
mokradłu nasączonemu wodą spiętrzoną przez bobry u samego zbiegu obu strumieni.
I
się zaczęło. Najpierw spłoszyłem kilka łani, które zbiegły z moreny ku żurawiom
krzyczącym w dolinie nieopodal myśliwskiej ambony. Akurat przenosiłem rower
przez pień powalonego drzewa. Zanim uniosłem obiektyw, zwierzęta uroczo
zniknęły między sosnami i świerkami. Zapewne wybiegły wprost na żurawie, bo
usłyszałem gęsty klangor – przejaw alarmu. Ptaki jednak nie odleciały. Widziałem je chwilę później spacerujące
między pniami. Dostrzegłem też różowawe
kuraki w trawie, plączące się za kitami rodziców. Nie zszedłem więc ku nim, chociaż kusiło.
Zaraz
potem, chcąc szybciej dotrzeć do końca moreny, wsiadłem na rower i to był drugi
błąd. Hałas pękających sosnowych sucharów pod kołami wzniecił po mojej prawej
stronie jakiś popłoch. W świetle leśnej drogi, zbiegającej ku soczystej łące,
aczkolwiek jeszcze zmierzwionej przez uschniętą zeszłoroczną trawę przerośniętą
zielonymi pędami, zobaczyłem chmarę jeleni liczącą sobie co najmniej ze
dwadzieścia osobników. Porzuciłem rower w lesie i zacząłem się skradać w
nadziei, że nie odbiegły daleko. Zastałem pustą przestrzeń doliny leśnego
strumienia, który pluskał nieśmiało, spadając z nowej … tamy bobrów pod
księżycową (niegdyś) porębą.
Cóż.
Widok odbiegających jeleni był niezwykły, lecz trwał za krótko. Na pocieszenie
wstawiłem zdjęcia ze szczęśliwszych spacerów.
Dotarłszy
do miejsca, w którym spotykają się obydwa strumienie, ujrzałem dywan zawilców wypełniających
łąkę między krańcem moreny a wyspą opatuloną przez wodę bobrowego rozlewiska.
Dla zawilców to jedyna szansa, by zakwitnąć. Potem wyrosną turzyce, trawy,
dzikie maliny i jeżyny, tudzież pokrzywy, pokrywając całą polanę nieprzebytą
mierzwą.
Dzisiaj
zwierząt już nie zobaczyłem, chociaż wzdłuż bałdzkiego strumienia było pełno
dziczych kąpielisk, czarnych od rozbabranego błota i wywróconej darni, czy ścieżek
w trawie wygniecionych do grząskiej ziemi. W oddali zauważyłem kolejną tamę
bobrów.
Przystanąwszy
na dłużej, słuchałem pokrzykiwań czarnych dzięciołów. Ich śpiew jest
przepełniony smutkiem. Dawniej miewałem wrażenie, że to krzyk dziecka, które
zabłądziło w lesie. Czasem brałem je za kwilenie jastrzębi lub orlików
szybujących wysoko nad lasem. Oglądając przed laty czarne dzięcioły przelatujące
między gajami i stawami w Przykopie i Jaśniewie z owym charakterystycznym
krzykiem, brałem je za kury wodne. Dziwiłem się, że wodne ptaki zachowywały się
tak nieobyczajnie, póki nie uzmysłowiłem sobie błędu, w jakim uparcie trwałem,
przeglądając otrzymany w prezencie atlas polskich ptaków autorstwa Andrzeja
Kruszewicza.
Bobry,
twórcy matecznika, których do tej pory tutaj nie sfotografowałem, chociaż gęsto
od śladów ich aktywności; czarne dzięcioły, ukrywające się w łęgu strumieni i
przez to nie dające się uwiecznić (dzięki nim zbieg strumieni uznano za ich ostoję
objętą zakazem wstępu); żurawie traktujące miejsce jako bezpieczne lęgowisko;
łabędzie krzykliwe, które uznały rozlewiska za swoje; dziki, sarny, jelenie,
lisy, jenoty, borsuki zbiegające z poręby za leśnym strumieniem; łosie
zachodzące tutaj od czasu do czasu chyba przez pomyłkę (a może i nie); wilki
nieopodal… czego chcieć więcej?
Zachodzę
w głowę, skąd w bobrach tyle altruizmu?
Im
dłużej obserwuję zwierzęta w lesie, tym bardziej dostrzegam ich inteligencję i
emocje czy zdolność do nauki i kreatywnego myślenia. Przejawów ich aktywności
nie da się wyjaśnić słowem wytrychem – instynktem.
Nic
nie dzieje się przypadkiem. To tylko my, ludzie, nie zawsze potrafimy w całej
złożoności otaczającego nas świata znaleźć związki przyczynowo-skutkowe.
Skłonność do antropocentryzmu, utylitarnego traktowania środowiska i do nadmiernego
upraszczania obserwowanych zjawisk powoduje, że zbyt często, udając się do
lasu, zachowujemy się jak prostacy w składzie porcelany, zamiast nieustannie
dziwić się otaczającym nas zjawiskom i uruchamiać wyobraźnię.
Panie Piotrze, Pan jesteś po prostu niemożliwy... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPrzerażająco niemożliwy... ;-)
OdpowiedzUsuńPrzerażająco niemożliwy... ;-)
OdpowiedzUsuńPanowie: Mariuszu i Piotrze. Aż tak? Ja nie mogę :-).
OdpowiedzUsuńNawet bardziej niż aż tak :))))
OdpowiedzUsuń