sobota, 23 stycznia 2016

Tym razem ludzie to sprawili, nie bobry – część I



Pierwsze wrażenia

W drodze do uroczyska

Jest jedno miejsce w moich oczach będące kwintesencją dzikiej Warmii, a dokładniej – puszczy napiwodzko-ramuckiej. Odwiedzam je systematycznie, ponieważ zawsze, ale to zawsze, wracam stamtąd z naręczem niesamowitych wrażeń. Furda tam afrykańskie safari, jeśli pod samym nosem, raptem kilka kilometrów od Przykopu, dzieją się sceny godne najlepszych filmów National Geographic. 


Łąka żurawia


Tym miejscem jest użytek ekologiczny w uroczysku Mendryny, przyklejony do zachodniego brzegu północnej części jeziora Kośno – tajemniczego rezerwatu przyrody.











Jezioro Kośno


Trafiłem tam pierwszy raz „sto” lat temu (w każdym razie w ubiegłym stuleciu), wędrując mozolnie skarpą wyniosłego brzegu Kośna, z którego o świcie widać nieomal skandynawskie krajobrazy.










Jezioro Kośno


Płycizny Kośna
Jezioro Kośno


Ze zdumieniem odkryłem solidną leśniczówkę z czerwonej cegły ułożonej w pruski mur, z gankiem podniesionym schodami. W sąsiedztwie starych drzew za podwórkiem stała wyniosła stodoła z litych desek i bali konstrukcji nośnej, nakryta gontem. Miejsce zostało opuszczone. Spotykałem tam młodego człowieka, który próbował z powrotem zamieszkać w tym porzuconym leśnym siedlisku, ale poddał się. 























Obejście bez prądu, bieżącej wody, gazu; materiały budowlane z przydziału; meble tylko na kredyty małżeńskie, chyba tylko samemu je robić... Wtedy nikt jeszcze nie myślał o źródłach energii odnawialnej, przydomowych biologicznych oczyszczalniach ścieków i wielu innych technologicznych nowinkach.

W czerwcu całe otoczenie pachnie akacjami a w lipcu miododajnymi lipami. 


Za obejściem leśniczówki (niestety już rozebranej do fundamentów, które zarosły krzakami czarnego i zdziczałego przydomowego bzu) przepływał powolny strumień o czarnej toni połyskującej rudymi odcieniami taniny wypłukiwanej z torfowiska pobliskich łąk. Dzisiaj strumień też przenika nadjeziorny łęg, ginie w szuwarach, gdzie zapewne długo przesącza się w toń jeziora.

Na skraju oparzeliska Kośna

Za jego ujściem jest oparzelisko, z dna którego biją źródła. Zimą zdradziecko podmywają lód. Wszedłszy raz w tym miejscu na grubą taflę pokrytą cienką przewianą warstwą śniegu, lutową zimą podczas której w nocy mróz spadał do -30oC, a w słoneczny dzień temperatura nad oślepiającą bielą jeziornej rozległości rosła nieomal do zera, ze zdumieniem poczułem, jak ów z pozoru krzepki lód ugina się pod nogami. Rejterowałem z duszą na ramieniu, póki nie poczułem pod sobą tego właściwego podparcia. Podczas owego niezwykłego dnia całą przestrzeń Kośna co i raz przecinał świst pękającej lodowej tafli.

Żurawie w mateczniku

Po drugiej stronie leśnego duktu, trzymającego się z dala od brzegów Kośna, była rozległa zmeliorowana łąka. Biegła od olchowego łęgu nad uregulowanym strumieniem i przepustem pod drogą do leśnego przewężenia, pozostawiając po lewej ręce aleję ze starymi dębami (część z nich rozpadła się już wtedy ze starości lub rażona piorunami) i kępę mozolnie rosnących świerkowych krzaczków na wiecznie zalanej łące. 





Schodząc z buczynowo-sosnowego lasu

Za tym przewężeniem była druga obszerniejsza polana rozcięta siecią rowów odwadniających, zbiegających do głównego kanałku. Trawa sięgała tutaj ramion. Zachowując ostrożność, miałem zawsze okazję podejść łanie z młodymi; grupy dzików buszujące w rozmiękłej darni; żurawie z pisklętami, trochę dzikiego ptactwa trzymającego się skąpo płynącej wody; lisy polujące wzdłuż rowów traktowanych i jako ścieżki, i jako dogodne łowiska; skrzydlate drapieżniki…










Przekraczając granicę matecznika

Szlak do uroczyska w Mendrynach wiedzie kilkoma drogami. Jedna z nich prowadzi przez polanę o nieregularnym kształcie wydartą staremu borowi. Dochodząc do ostatnich drzew, nie bez powodu zaczynam się skradać. 









Dla takiego widowiska warto iść pochylonym

Zaglądam w pas łąki po prawej ręce, gdzie często pasą się dziki i jelenie ukryte w cieniu, nie wchodząc sobie w drogę. Wczesnym rankiem cień jest głęboki. Utrudnia fotografowanie. Czasem, zanim jeszcze wyjdę na skraj polany, fotografuję sarny w świetle drogi.








Pod opieką mamusi

Po lewej stronie polana jest rozleglejsza. Pod dębami na skraju boru jest miejsce dokarmiania zwierząt. Zwierzęta podczas żerowania odsłoniły darń aż do czarnej i zrytej ziemi. Któregoś dnia, skryty we mgle zalegającej nisko nad ziemią, osłonięty przez kępę świerków i modrzewi otaczających myśliwską ambonę, fotografowałem stado jeleni z wyrostkami, które w czerwcu noszą jeszcze cętkowaną jasnymi plamami szatę. 



Jest dobrze

Zwierzęta pasły się na skraju lasu, zgryzając bujną świeżą trawę z ziołami. Były oświetlone mozaiką cienia i światła wschodzącego nad Mendrynami słońca.








Zaloty

Nad starym świerkiem obok ambony krążyła para jastrzębi. W pewnej chwili przysiadła na szczytowych gałęziach drzew, odciągając uwagę od stada. Nasyciwszy się ich widokiem, wstałem spoza zasłony bujnej trawy. Wtedy jelenie nieśpiesznie odeszły w cień lasu, pozostawiając po sobie ciszę. 






 
On czy ona?

Rykowisko na tej polanie bywa potężnym spektaklem. Zbłądziwszy którejś księżycowej, chłodnej nocy w świerkowym lesie, przepełnionym głosami pobudzonych byków, deptałem oszroniony piach kopnej drogi. Księżyc w pełni nie zdołał prześwietlić świerkowego igliwia. Szedłem więc po omacku. Ową polanę raczej wyczułem niż ujrzałem w perspektywie leśnego tunelu drogi. Stojąc w koleinie, usłyszałem najpierw trzask zdeptanej suchej gałęzi, a sekundę później, tuż za plecami, potężny ryk. Jakbym dostał obuchem w łeb. Poczułem ostry samczy zapach. Byk roztrącił rogami gałęzie młodych świerków, wystawił ledwo widoczny w ciemnościach łeb, wyszedł (nie wiem nawet, czy w amoku rykowiska mnie dostrzegł), po czym przeskoczył drogę i poszedł szukać zwady z konkurentem obok.

Przede mną otworzyła się łąka zaścielona dywanem osrebrzonej księżycem mgły, kiedy przytłaczające emocje opadły i przemogłem chwilowy bezruch ciała. Jelenie brodziły w tej mgle zanurzone w niej po brzuchy. Czarny las wokół; jasno oświetlona polana; ja za pniem dostojnej sosny ze swoimi myślami i kołatającym sercem… Nieopodal dwa byki skrzyżowały rogi. Trzask uderzeń wieńca o wieniec odbijał się echem od zwartych drzew. Błoto i trawa pryskały spod racic, wylatując pacynami nad ścielącą się mgłę. Łanie skupione w stadko stały pod drzewami i obserwowały samczą waśń. Wnętrze polany wypełniał zawiesisty zapach rui, gęste basowe porykiwanie i brechtanie z sąsiedztwa… Stałem oniemiały, a las dziwił się mojej obecności w środku spektaklu… nie wiedząc, co bardziej podziwiać: moją ignorancję, brak strachu, czy zanik instynktu samozachowawczego…
Znalazłem się w samym środku niezwykłego splotu chwili, miejsca i odwiecznego spektaklu przyrody. Natury tego splotu nic chyba lepiej nie oddaje, niż trawestacja kantowskiego, uniwersalnie brzmiącego, der gestir­nte Him­mel über mir und das moralische Ge­setz in mir:
- Blask Drogi Mlecznej i Księżyca nade mną, a cały wszechświat wrażeń we mnie…
Czegoś podobnego nigdy potem nie doświadczyłem. Nawet widok wielkiego stada jeleni o świcie na polanie otoczonej bieszczadzką puszczą w Trójcy, widzianego podczas tamtejszego rykowiska spod gontowego dachu drewnianej chaty z litych grubych bali przetykanych nasmołowanymi powrósłami i mchem, nie sprawił mi takiej satysfakcji.

Dziwna polana

Do Mendryn można wkroczyć od strony jeszcze innej polany, która zadziwia swoją urodą. Wykoszona trawa na piaszczystym gruncie przypomina murawę zdeptanego boiska do piłki nożnej. Wyszedłszy z lasu od strony komyszy z błotnistym strumieniem, przeciąwszy drogę od strony dalekich jezior Czerwonek, wspiąwszy się ku kępie iglastych drzew maskujących ambonę z sakramentalnym i lekceważonym przez mnie napisem wstęp wzbroniony, można zobaczyć samotne stare świerki, pod którymi po każdym koszeniu zostają klomby nietkniętej trawy. Nie wiem dlaczego, lecz ten widok mnie zachwyca. Nie pasuje do dzikiej puszczy, ale jest i syci oczy niecodzienną zbitką obrazów

Chmara

Jeleniom też odpowiada. Latem polanę przemierzają chmary matek z młodymi, wiedzione przez licówkę, najbardziej doświadczoną łanię przewodniczkę.








Narada

W ubiegłym roku, ujrzawszy taką chmarę złożoną z wielu łań i cieląt tuż za owymi świerkami, podszedłem do ambony na czworakach pod osłoną rzadkiej trawy, sosnowych gałązek i poniewierających się żerdzi. 






Podbiegnijmy, matka woła

Sesja trwała z kwadrans, póki sójki nie podniosły alarmu. Ich skrzeczenie wszystko, co się rusza, stawia na baczność. Szelmy lubią przeszkadzać. Nie na darmo zwą je strażniczkami lasu.








Pora iść, sójki larum podniosły
Kłobuk - der Klobuck

Znam także inną drogę, której pilnuje miejscowy kłobuk. Wiedzie granicą rezerwatu Kośno przez miejsca bytowania żmii zygzakowatej. Co kilkaset kroków przypominają o tym tablice ostrzegawcze. Lepiej trzymać się dróg i nie wchodzić we wrzosowiska lub suche sosnowe zagajniki.






Kłobuk - strażnik żmijowiska

4 komentarze:

  1. Piękna opowieść, piękne chwile i ilustracje. Gratuluję i pozdrawiam, Teresa

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, Tereso. Właśnie wypuszczam, celem przypomnienia, drugą część. Potem trzecią i czwartą. Miejsce jest po prostu fascynujące.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez chwile poczulem zapach i chlod jeziora, zywiczna won igliwia i ostra tataraku. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się. Z niecierpliwością czekam na nowy sezon. Niech no tylko lód odpuści. Odwzajemniam pozdrowienia.

      Usuń