Pierwsze
wrażenia
W drodze do uroczyska |
Jest
jedno miejsce w moich oczach będące kwintesencją dzikiej Warmii, a dokładniej –
puszczy napiwodzko-ramuckiej. Odwiedzam je systematycznie, ponieważ zawsze, ale
to zawsze, wracam stamtąd z naręczem niesamowitych wrażeń. Furda tam
afrykańskie safari, jeśli pod samym nosem, raptem kilka kilometrów od Przykopu,
dzieją się sceny godne najlepszych filmów National Geographic.
Łąka żurawia |
Tym miejscem jest użytek
ekologiczny w uroczysku Mendryny, przyklejony do zachodniego brzegu północnej
części jeziora Kośno – tajemniczego rezerwatu przyrody.
Jezioro Kośno |
Trafiłem
tam pierwszy raz „sto” lat temu (w każdym razie w ubiegłym stuleciu), wędrując
mozolnie skarpą wyniosłego brzegu Kośna, z którego o świcie widać nieomal
skandynawskie krajobrazy.
Jezioro Kośno |
Ze zdumieniem odkryłem solidną leśniczówkę z czerwonej cegły ułożonej w pruski mur, z gankiem podniesionym schodami. W sąsiedztwie starych drzew za podwórkiem stała wyniosła stodoła z litych desek i bali konstrukcji nośnej, nakryta gontem. Miejsce zostało opuszczone. Spotykałem tam młodego człowieka, który próbował z powrotem zamieszkać w tym porzuconym leśnym siedlisku, ale poddał się.
Obejście bez prądu, bieżącej wody, gazu; materiały budowlane z przydziału; meble tylko na kredyty małżeńskie, chyba tylko samemu je robić... Wtedy nikt jeszcze nie myślał o źródłach energii odnawialnej, przydomowych biologicznych oczyszczalniach ścieków i wielu innych technologicznych nowinkach.
W czerwcu całe otoczenie pachnie akacjami a w lipcu miododajnymi lipami.
Za obejściem leśniczówki (niestety już rozebranej do fundamentów, które zarosły krzakami czarnego i zdziczałego przydomowego bzu) przepływał powolny strumień o czarnej toni połyskującej rudymi odcieniami taniny wypłukiwanej z torfowiska pobliskich łąk. Dzisiaj strumień też przenika nadjeziorny łęg, ginie w szuwarach, gdzie zapewne długo przesącza się w toń jeziora.
Na skraju oparzeliska Kośna |
Za
jego ujściem jest oparzelisko, z dna którego biją źródła. Zimą zdradziecko podmywają
lód. Wszedłszy raz w tym miejscu na grubą taflę pokrytą cienką przewianą
warstwą śniegu, lutową zimą podczas której w nocy mróz spadał do -30oC,
a w słoneczny dzień temperatura nad oślepiającą bielą jeziornej rozległości
rosła nieomal do zera, ze zdumieniem poczułem, jak ów z pozoru krzepki lód
ugina się pod nogami. Rejterowałem z duszą na ramieniu, póki nie poczułem pod
sobą tego właściwego podparcia. Podczas owego niezwykłego dnia całą przestrzeń
Kośna co i raz przecinał świst pękającej lodowej tafli.
Żurawie w mateczniku |
Po
drugiej stronie leśnego duktu, trzymającego się z dala od brzegów Kośna, była
rozległa zmeliorowana łąka. Biegła od olchowego łęgu nad uregulowanym
strumieniem i przepustem pod drogą do leśnego przewężenia, pozostawiając po
lewej ręce aleję ze starymi dębami (część z nich rozpadła się już wtedy ze
starości lub rażona piorunami) i kępę mozolnie rosnących świerkowych krzaczków na
wiecznie zalanej łące.
Schodząc z buczynowo-sosnowego lasu |
Za tym przewężeniem była druga obszerniejsza polana
rozcięta siecią rowów odwadniających, zbiegających do głównego kanałku. Trawa
sięgała tutaj ramion. Zachowując ostrożność, miałem zawsze okazję podejść łanie
z młodymi; grupy dzików buszujące w rozmiękłej darni; żurawie z pisklętami, trochę
dzikiego ptactwa trzymającego się skąpo płynącej wody; lisy polujące wzdłuż
rowów traktowanych i jako ścieżki, i jako dogodne łowiska; skrzydlate
drapieżniki…
Przekraczając granicę matecznika |
Szlak
do uroczyska w Mendrynach wiedzie kilkoma drogami. Jedna z nich prowadzi przez
polanę o nieregularnym kształcie wydartą staremu borowi. Dochodząc do ostatnich
drzew, nie bez powodu zaczynam się skradać.
Dla takiego widowiska warto iść pochylonym |
Zaglądam w pas łąki po prawej ręce,
gdzie często pasą się dziki i jelenie ukryte w cieniu, nie wchodząc sobie w
drogę. Wczesnym rankiem cień jest głęboki. Utrudnia fotografowanie. Czasem,
zanim jeszcze wyjdę na skraj polany, fotografuję sarny w świetle drogi.
Pod opieką mamusi |
Po
lewej stronie polana jest rozleglejsza. Pod dębami na skraju boru jest miejsce
dokarmiania zwierząt. Zwierzęta podczas żerowania odsłoniły darń aż do czarnej
i zrytej ziemi. Któregoś dnia, skryty we mgle zalegającej nisko nad ziemią,
osłonięty przez kępę świerków i modrzewi otaczających myśliwską ambonę,
fotografowałem stado jeleni z wyrostkami, które w czerwcu noszą jeszcze cętkowaną
jasnymi plamami szatę.
Jest dobrze |
Zwierzęta pasły się na skraju lasu, zgryzając bujną
świeżą trawę z ziołami. Były oświetlone mozaiką cienia i światła wschodzącego nad Mendrynami
słońca.
Zaloty |
Nad
starym świerkiem obok ambony krążyła para jastrzębi. W pewnej chwili przysiadła
na szczytowych gałęziach drzew, odciągając uwagę od stada. Nasyciwszy się ich
widokiem, wstałem spoza zasłony bujnej trawy. Wtedy jelenie nieśpiesznie
odeszły w cień lasu, pozostawiając po sobie ciszę.
On czy ona? |
Rykowisko
na tej polanie bywa potężnym spektaklem. Zbłądziwszy którejś księżycowej, chłodnej
nocy w świerkowym lesie, przepełnionym głosami pobudzonych byków, deptałem
oszroniony piach kopnej drogi. Księżyc w pełni nie zdołał prześwietlić
świerkowego igliwia. Szedłem więc po omacku. Ową polanę raczej wyczułem niż
ujrzałem w perspektywie leśnego tunelu drogi. Stojąc w koleinie, usłyszałem najpierw
trzask zdeptanej suchej gałęzi, a sekundę później, tuż za plecami, potężny ryk.
Jakbym dostał obuchem w łeb. Poczułem ostry samczy zapach. Byk roztrącił rogami
gałęzie młodych świerków, wystawił ledwo widoczny w ciemnościach łeb, wyszedł
(nie wiem nawet, czy w amoku rykowiska mnie dostrzegł), po czym przeskoczył
drogę i poszedł szukać zwady z konkurentem obok.
Przede
mną otworzyła się łąka zaścielona dywanem osrebrzonej księżycem mgły, kiedy przytłaczające
emocje opadły i przemogłem chwilowy bezruch ciała. Jelenie brodziły w tej mgle
zanurzone w niej po brzuchy. Czarny las wokół; jasno oświetlona polana; ja za pniem
dostojnej sosny ze swoimi myślami i kołatającym sercem… Nieopodal dwa byki skrzyżowały
rogi. Trzask uderzeń wieńca o wieniec odbijał się echem od zwartych drzew. Błoto
i trawa pryskały spod racic, wylatując pacynami nad ścielącą się mgłę. Łanie skupione w stadko stały
pod drzewami i obserwowały samczą waśń. Wnętrze polany wypełniał zawiesisty
zapach rui, gęste basowe porykiwanie i brechtanie z sąsiedztwa… Stałem oniemiały, a las dziwił się
mojej obecności w środku spektaklu… nie wiedząc, co bardziej podziwiać: moją
ignorancję, brak strachu, czy zanik instynktu samozachowawczego…
Znalazłem
się w samym środku niezwykłego splotu chwili, miejsca i odwiecznego spektaklu
przyrody. Natury tego splotu nic chyba lepiej nie oddaje, niż trawestacja kantowskiego,
uniwersalnie brzmiącego, der gestirnte
Himmel über mir und das moralische Gesetz in mir:
-
Blask Drogi Mlecznej i Księżyca nade mną, a cały wszechświat wrażeń
we mnie…
Czegoś
podobnego nigdy potem nie doświadczyłem. Nawet widok wielkiego stada jeleni o świcie
na polanie otoczonej bieszczadzką puszczą w Trójcy, widzianego podczas
tamtejszego rykowiska spod gontowego dachu drewnianej chaty z litych grubych bali
przetykanych nasmołowanymi powrósłami i mchem, nie sprawił mi takiej satysfakcji.
Dziwna polana |
Do
Mendryn można wkroczyć od strony jeszcze innej polany, która zadziwia swoją
urodą. Wykoszona trawa na piaszczystym gruncie przypomina murawę zdeptanego
boiska do piłki nożnej. Wyszedłszy z lasu od strony komyszy z błotnistym strumieniem, przeciąwszy drogę od strony dalekich jezior Czerwonek,
wspiąwszy się ku kępie iglastych drzew maskujących ambonę z sakramentalnym i
lekceważonym przez mnie napisem wstęp
wzbroniony, można zobaczyć samotne stare świerki, pod którymi po każdym
koszeniu zostają klomby nietkniętej trawy. Nie wiem dlaczego, lecz ten widok mnie
zachwyca. Nie pasuje do dzikiej puszczy, ale jest i syci oczy niecodzienną
zbitką obrazów.
Chmara |
Jeleniom
też odpowiada. Latem polanę przemierzają chmary matek z młodymi, wiedzione
przez licówkę, najbardziej doświadczoną łanię przewodniczkę.
Narada |
W
ubiegłym roku, ujrzawszy taką chmarę złożoną z wielu łań i cieląt tuż za owymi
świerkami, podszedłem do ambony na czworakach pod osłoną rzadkiej trawy, sosnowych
gałązek i poniewierających się żerdzi.
Podbiegnijmy, matka woła |
Sesja trwała z kwadrans, póki sójki nie podniosły
alarmu. Ich skrzeczenie wszystko, co się rusza, stawia na baczność. Szelmy
lubią przeszkadzać. Nie na darmo zwą je strażniczkami lasu.
Pora iść, sójki larum podniosły |
Kłobuk - der Klobuck |
Znam
także inną drogę, której pilnuje miejscowy kłobuk. Wiedzie granicą rezerwatu Kośno przez
miejsca bytowania żmii zygzakowatej. Co kilkaset kroków przypominają o tym
tablice ostrzegawcze. Lepiej trzymać się dróg i nie wchodzić we wrzosowiska lub
suche sosnowe zagajniki.
Kłobuk - strażnik żmijowiska |
Piękna opowieść, piękne chwile i ilustracje. Gratuluję i pozdrawiam, Teresa
OdpowiedzUsuńCieszę się, Tereso. Właśnie wypuszczam, celem przypomnienia, drugą część. Potem trzecią i czwartą. Miejsce jest po prostu fascynujące.
OdpowiedzUsuńPrzez chwile poczulem zapach i chlod jeziora, zywiczna won igliwia i ostra tataraku. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńCieszę się. Z niecierpliwością czekam na nowy sezon. Niech no tylko lód odpuści. Odwzajemniam pozdrowienia.
Usuń