ON to sprawił |
Towarzyszący
starym lipom (pomnikom przyrody) i rozłożystym klonom biskupiej alei w Bałdach las
odgradza od pastwisk i wiejskich zabudowań niezwykły matecznik, który obejmuje
swoim zasięgiem dwie leśne doliny rozdzielone morenowym wzniesieniem wygiętym w
prawie dwukilometrowy nieregularny łuk biegnący z południowego wschodu na
północ. Jego początek leży nieopodal rozwidlenia gruntowej drogi łączącej Bałdy
z Małszewem (prawe ramię) i z Bałdy Piecem, dawnej koloni smolarzy, założonej
przez jednego z właścicieli dawnego majątku w Bałdach w XVIII wieku (lewe ramię).
Morenę zwieńcza mokradło, w którym zbiegają się strumienie spływające z obu dolin. Na środku mokradła wyrosła kępa świerków i sosen oplecionych od spodu gąszczem leszczyny. Drzewa opanowały wyspę otoczoną wieńcem szuwarów. Od leśnych brzegów oddziela ją rozlewisko powstałe po spiętrzeniu wody połączonych strumieni. Dokonały tego wszędobylskie bobry, budując długą tamę z gałęzi, mułu i kamieni.
Rozlewisko i wyspa w mateczniku |
Morenę zwieńcza mokradło, w którym zbiegają się strumienie spływające z obu dolin. Na środku mokradła wyrosła kępa świerków i sosen oplecionych od spodu gąszczem leszczyny. Drzewa opanowały wyspę otoczoną wieńcem szuwarów. Od leśnych brzegów oddziela ją rozlewisko powstałe po spiętrzeniu wody połączonych strumieni. Dokonały tego wszędobylskie bobry, budując długą tamę z gałęzi, mułu i kamieni.
To
właśnie bobry nadały ostateczny kształt i charakter owemu niezwykłemu zakątkowi
w bezpośrednim sąsiedztwie biskupiej alei i zabudowań stacji doświadczalnej
Warmińsko-Mazurskiego Uniwersytetu w Olsztynie. Zwiedzając zakamarki matecznika,
nieraz doświadczałem przedziwnych doznań wywołanych zapachem sfermentowanej
paszy i sianokiszonek podczas wiatru wiejącego z zachodu. Drażniący zapach
przenika wtedy na skroś całą przestrzeń dzikiej – wydawałoby się – enklawy
natury, przypominając o bliskości ludzkich siedzib. Owa zbitka bodźców zbija z
pantałyku, chociaż na dzikich zwierzętach i ptakach zdaje się nie robić żadnego
wrażenia. Taki jest czasem niewymierny koszt ludzkiego sąsiedztwa.
Porzucone gniazdo |
Opanowawszy zakątek, bobry zachęciły do gniazdowania żurawie, nurogęsi, jastrzębie, dzikie kaczki, łabędzie krzykliwe, łabędzie nieme… Czarne bociany też tu były jakiś czas, póki przez przeoczenie nie wycięto fragmentu lasu po zachodniej stronie doliny – nad porębą wciąż stoi odsłonięte drzewo z opuszczonym gniazdem w konarach, wnosząc po kształcie bocianim (chociaż głowy bym nie dał). Zapewne nikt nie spodziewał się, że te ptaki spróbują zasiedlić matecznik w bezpośredniej bliskości ludzkich siedzib, mając do wyboru mnóstwo tajemnych kryjówek w puszczy od Bałd i Łajsu w stronę Małszewa, Dłużka, Jabłonek, Zgniłochy, Kurek, Łańska czy Trękusa i Starego Olsztyna.
W
łęgu obu strumieni zamieszkały czarne dzięcioły, skłaniając nadleśnictwo w
Jedwabnie do oznakowania w tym miejscu ich ostoi. Ptaki, mimo licznych prób,
nie dały mi się sfotografować. Ukrywają się wśród gałęzi i listowia osik,
brzóz, olch, wierzb, wikliny, które zarosły podmokłą dolinę, albo w gąszczu
stuletnich sosen, świerków, lip, pokręconych grabów, dębów, buków rosnących w
sąsiedztwie i na grobli zamykającej rozlewisko. Łatwiej je namierzyć aparatem
na łąkach i w zagajnikach wokół Przykopu.
Kilka
lat temu przemyślne bobry przegrodziły strumień tuż przed ramionami grobli usypanej
na obu stokach doliny i zbiegających ku nurtowi. Wybudowały kilkumetrową tamę
pod dwiema masztowymi sosnami.
Strumień, kiedy wezbrał, zaczął ją opływać bokami, podmywając czoła usypisk i obnażając część systemów korzeniowych drzew. Na szczęście ktoś rozebrał tamę, zanim sosny zsunęły się do rozlewiska. Drzewa wypuściły dodatkowe korzenie. Nadal rosną.
Owo zdarzenie pobudziło wyobraźnię. Dostrzegłem bowiem w tej grobli zaczątek potencjalnego jeziora o niezwykłej urodzie. Po spiętrzeniu wody z obu strumieni powstałoby rozlewisko długie na dwa kilometry otoczone zewsząd lasem, pełne zatoczek, mokradeł, zarośli i polan, z wyspami i półwyspem, w sąsiedztwie wilczych mateczników pomiędzy wąwozem strugi z Nowej Wsi i Przykopu, Jeziorem Łajskim a drogą z Bałdy do Łajsu.
Strumień, kiedy wezbrał, zaczął ją opływać bokami, podmywając czoła usypisk i obnażając część systemów korzeniowych drzew. Na szczęście ktoś rozebrał tamę, zanim sosny zsunęły się do rozlewiska. Drzewa wypuściły dodatkowe korzenie. Nadal rosną.
Owo zdarzenie pobudziło wyobraźnię. Dostrzegłem bowiem w tej grobli zaczątek potencjalnego jeziora o niezwykłej urodzie. Po spiętrzeniu wody z obu strumieni powstałoby rozlewisko długie na dwa kilometry otoczone zewsząd lasem, pełne zatoczek, mokradeł, zarośli i polan, z wyspami i półwyspem, w sąsiedztwie wilczych mateczników pomiędzy wąwozem strugi z Nowej Wsi i Przykopu, Jeziorem Łajskim a drogą z Bałdy do Łajsu.
Początek morenowego szlaku |
W
myśl zasady o stopniowaniu wrażeń spacer najlepiej rozpocząć od południowego
końca moreny. Zanim droga do Małszewa wprowadzi w las, opuszczając rozległe pola i
łąki, gdzie o świcie w towarzystwie koni pod wierzch pasą się sarny, jelenie,
dziki, albo polują lisy, gdzie straż trzymają jastrzębie, trzeba skręcić w lewo
i wejść na ścieżkę wiodącą do ambony ustawionej na skraju doliny, skąd widać
mocno zarośniętą łąkę. Przy odrobinie szczęścia, zachowując ciszę, można
wypatrzyć pasące się poniżej zwierzęta albo polujące drapieżne ptaki. Kobierzec
łąki nasącza woda. Wypływa spod zboczy doliny, wzbiera w strumyk wypełniający
rów melioracyjny. Strumień wpada dalej do strugi odwadniającej rozległe pola i
łąki w Bałdach. Struga nabiera siły, płynie wzdłuż ambon rozstawionych pod
leśnymi ścianami doliny ku linii energetycznej, doprowadzającej prąd do Bałdy
Pieca, i ku przepustowi pod drogą, która zbiega z moreny, a potem wspina się do
Bałdy nieopodal starego cmentarzyka w cieniu wybujałych lip i klonów. Właśnie
tam wzniesiono bramę powitalną biskupiej alei.
Lewa dolina matecznika |
Pierwszą część szlaku kończy przejście przez błotnisty strumyk, wzbierający jedynie po ulewnych deszczach lub w czasie wiosennych roztopów. Po lewej stronie widać podmokłe łąki użytków rolnych, po prawej natomiast zanurzone w mierzwie wodolubnych krzaków komysze nawiedzane przez dziki, żurawie, bobry poszukujące nowych miejsc na kolejne siedliska.
Lis |
Czasem otwiera się w nich jakaś niewielka przestrzeń, odsłaniając polujące w wysokiej trawie lisy.
Ten fragment moreny jest jeszcze stosunkowo niski. Dopiero za owym niepozornym, błotnym strumieniem, przez który ktoś dla wygody przerzucił brzozowe kłody, droga wchodzi na wysoki grzbiet, skąd widać obie doliny, coraz bardziej otwarte na świat. Ta z lewej strony jest pastwiskiem leśnych zwierząt. Wędrować nią można po sianokosach odsłaniających nasączone wodą miejsca. Przed ścięciem bujna trawa, przemieszana z wielobarwnym zielem, roślinami o białych kwiatostanach w kształcie baldachimów i tatarakiem, sięga ramion, utrudniając wszelki ruch.
Topielisko |
Dolina z prawej jest zasiedlona przez bobry, które spiętrzyły wysączającą się spod zboczy wodę w topieliska i stawy. Idąc brzegiem tych rozlewisk, pełnych chaotycznie rosnących i zamierających olch, brzóz, świerków, krzaków wierzby, łozy, czeremchy, trzeba patrzeć uważnie pod nogi, by nie wpaść w wydrążone pod darnią korytarze, które prowadzą do porzuconych przez gryzonie nor. Bobry często zmieniają miejsca pobytu, dostosowując się do zmiennych warunków hydrologicznych, bądź szukając nowych żerowisk.
Złudne przejście |
W
miejscu, gdzie przebiega linia energetyczna, prawa dolina otwiera swoje
wnętrze. Nie sposób jednak tam wejść. Gęsta trawa stwarza pozór stabilnego
gruntu. Po kilkunastu krokach, gdy stopy zaczynają grzęznąć, cofam się.
Wydeptana przez jelenie, sarny i dziki ścieżka pod drutami linii energetycznej
zwodzi na manowce. Gdzieś tam środkiem spływa strumień – bez woderów nie do przejścia. Odkąd rządzą bobry,
woda sięga wyżej kolan.
Można ugrzęznąć |
Leśne SPA |
Zapowiedź przygody |
Najpiękniejszą
część matecznika rozpoczyna droga u stóp morenowego lasu. Wiedzie skrajem łąki,
póki nie zacznie znikać między drzewami. Z góry trudniej zajrzeć w lewą,
otwartą dolinę. Jej widok zasłaniają konary, gęste igliwie i listowie. Pod osłoną
drzew, jałowców, zarośli próbuję podchodzić
do jeleni i saren pasących się w bujnej trawie i w sąsiedztwie wykrotów
przewróconych olch i świerków. Z ambon rozstawionych wzdłuż lasu, maskującego
biskupią drogę, widać malowniczą perspektywę zakątka.
Włości bobrów |
Z
grzbietu wzniesienia oglądam natomiast przebłyskującą w słońcu taflę rozległych
dzikich stawów wypełniających dno prawej leśnej doliny. Szczęściarze ujrzą
żurawie z młodymi, spacerujące wzdłuż brzegów i pod drzewami; bobry pływające
między krzakami lub ogryzające pędy wikliny czy korę z osik, olch, brzóz, ledwo
wyrośniętych dębów i grabów; kaczki krzyżówki, tracze, cyraneczki, łabędzie obu
gatunków, a nad głową patrolujące jastrzębie. Czasem zalatują tu czaple. Miejsce
jest po prostu niezwykle.
Wakacje na rozlewisku |
Usiadłszy na pniu powalonej brzozy, zatracam poczucie
upływającego czasu. Czerpię z natury niecodzienny spokój.
Leśne torfowisko |
W
marcu i kwietniu, podczas pogodnych dni, słychać ogłuszający rechot żab.
Dobiega nie tylko z bobrowych stawów. Za kolejną moreną, ograniczającą prawą dolinę, skrywa
się niezwykłe torfowisko. Zostało odsłonięte przez drwali, którzy wycięli szmat
lasu, pozostawiając jednak kępę dorodnych świerków. Część z nich już obumarła. Wyschnięte
drzewa stały się schronieniem dzięciołów,
sójek, kowalików, rudzików…
Labirynt |
Na stokach poręby wyrósł młody zagajnik, maskując
pniaki po wyciętych świerkach i sosnach. Wszedłszy na nie, fotografuję
przedziwnej urody oparzelisko. Między kępami wysokiego mchu i wodnej trawy
kręcą się perkozki, pozostawiając w kożuchu wodnej rzęsy rysunki zabawnie
pokręconych ścieżek.
Rozlewisko bobrów |
Uwielbiam
przychodzić na morenę. Świadomość bliskości wsi pogłębia uczucie zdumienia
towarzyszące obserwowaniu tych malowniczych kątów. Brzegiem rozlewisk prowadzi
ścieżka wydeptana wspólnym wysiłkiem zwierząt i ludzi. Trzeba wciąż patrzeć pod
nogi, by nie wpaść po kolana w pozostałości po korytarzach do nor bobrów.
Wejścia są zamaskowane przez przesuszoną darń, która zdradliwie ustępuje pod
nogami.
Drugi brzeg |
Lepiej omijać naniesione przez bobry maskujące gałęzie lub wykroty
podkopanych brzóz, które nie potrafiły oprzeć się naporowi silnych wiatrów.
Gdzieś dalej na zakolu ścieżka znika w zielonej mierzwie pokrzywy, trawy,
trzciny... Tam już nie sposób iść. Zaczyna się grzęzawisko. W podtopionych
krzakach, które porastają zalane łąki, widać zamaskowane oczeretami i trzcinami
bobrowe tamy, opaski, a pod drugim brzegiem samotne żeremie.
Lato leśnych ludzi |
Nasyciwszy
oczy widokiem tych niecodziennych zakamarków, wracam na grzbiet moreny. Znikająca
droga (mało kto z niej korzysta) wiedzie wzdłuż coraz bardziej malowniczych
dolin. Ta z lewej traci swój uporządkowany charakter. Minąwszy ostatnią ambonę,
ustawioną w kępie łęgowych drzew, do której prowadzi ścieżka opadająca z końca
biskupiej alei przez zachaszczony las, strumień wpływa w wąwóz pomiędzy stokiem
malowniczej poręby za wodą i zboczem mojej moreny.
Bobrowe
stawy prawej doliny, kuszące otwartością przestrzeni między ścianami sosnowego
boru po obu stronach, ustępują bagiennej mierzwie wodnych zarośli: oczeretów,
tataraku, trzcin, bujnych turzyc. Grzbiet moreny wznosi się tutaj najwyżej, a
potem łagodnie opada ku podmokłym, zakrzaczonym brzegom. Pod osłoną młodych
świerków, sosen, jałowców, wawrzynka wilczego łyka, olch, wodolubnych krzaków… pleniących
się pod masztowymi drzewami, skradam się ku zaczarowanej polanie, w zaroślach
której spotykam jelenie, dziki i sarny. W nich czują się bezpiecznie. Jedno, że
dzików nie widać. Za to je słychać, gdy biorą kąpiel, rozpychają zielsko, czochrają
boki i grzbiety o konary zalegające błotną breję. Stąd nie widać wody, z
wyjątkiem mętnej toni bałdzkiego strumienia podmywającego skraj poręby. Dalej oglądam
wyspę z sosnami, olchami, brzozami, świerkami opatulonymi chmurą leszczynowego
listowia. W kwietniu zdobią ją krzaki kaliny i czeremchy okryte welonami białych
kwiatków rozsiewających upojny zapach.
Czujne oczy |
Któregoś
sierpniowego dnia zaprosiłem przyjaciela na fotograficzny spacer o świcie. Zakątek – ledwie
zeszliśmy drogą spod cmentarzyka przy bramie na biskupią aleję – nie szczędził
wrażeń. Prawdziwe safari przeżyliśmy jednak dopiero na końcu moreny, po żmudnym
i cichym schodzeniu nad szuwary ścieżką zwierząt w plątaninie leśnego gąszczu.
Przyjaciel dotarł pierwszy do starego jałowca, gdy ja walczyłem ze zmianą
obiektywu. Poradziwszy sobie chciałem podejść. Nagle osadził mnie stanowczy
szept:
-
Stój!
Zamarłem.
Gestykulacją rąk wskazał coś przed sobą.
Tutaj mi dobrze |
Najwolniej
i najostrożniej, jak potrafiłem, stanąłem obok. Dopiero po dłuższej chwili
dostrzegłem w mierzwie turzyc przy krzaczku zamaskowany łebek sarny. Rozglądała
się czujnie. Nas nie mogła dostrzec, patrząc pod słońce. Zaczęliśmy fotografować.
Dźwięki migawek zagłuszyła ukochana natura. Ptactwo kwiliło intensywnie,
chociaż okres lęgów dobiegł końca.
Jelenie w świerkach |
Przez świerkowy młodniak za strugą
przedzierały się dwa jelenie z wyrośniętymi już rogami w scypule.
Spacer w mateczniku |
Po prawej
stronie hasały dziki, wystawiając kanciaste łby i bure grzbiety ponad wybujałą
trawę… Krótko mówiąc:
-
Działo się.
Wstrzymywaliśmy oddech. Serca kołatały w piersiach … Zwieńczeniem sceny
był niespodziewany atak jastrzębia na jakieś zwierzątko ukryte w trawie.
Sarna
w końcu odeszła w głąb polany, pozwalając nam wreszcie wygasić emocje.
Październikowy bukiet |
Mimo
bliskości Przykopu, długo szukałem dojścia do matecznika obu dolin. Podczas
pierwszej próby dotarłem jedynie do skrajnych domów w Kopankach, straciwszy
orientację w lesie. Tam zobaczyłem świeżą porębę. Poszedłem w jej odległy
zamglony koniec, mijając przepiękny bukiet nieznanych mi jesiennych kwiatów,
rozkwitłych w koleinach drogi rozjeżdżonej przez ciągniki. Trafiłem na stromy
stok zarośnięty masztowymi sosnami, a w dole między ich konarami ujrzałem
przebłyskującą taflę wody na trzęsawisku. Zszedłszy ścieżką wydeptaną przez
zwierzęta, gdzieniegdzie ześliznąwszy się po mokrych liściach zalegających na czapach
mchu, usłyszałem niezwykłą październikową ciszę i sfotografowałem pięć żurawi,
które niczym duchy wypłynęły spomiędzy drzew przesmyku, zaniosły się klangorem,
nienaturalnym z powodu oblepiającej wszystko mgły, zawróciły zatoczywszy
obszerny krąg nad mokradłem i zniknęły tam, skąd przyleciały. Podążając za
nimi, zobaczyłem ambonę pod olchami, za nią mokre i zryte przez dziki poletko z
odsłoniętą czarną ziemią o kwaśnym zapachu. Próbowałem podejść do strumienia,
ale napotkawszy trzęsawisko, zrezygnowałem. Nieco dalej dolina zwęża się, jej
wnętrze zagarnia bujny ols i łany turzycy. Grunt pod nogami zaczyna się
podejrzanie uginać. Zawróciłem na zbocza doliny wzdłuż ściany młodego lasu
zarastającego porębę i pod masztowe sosny.
Podczas
drugiej próby zszedłem z tej samej poręby wąwozem i skierowałem się w przeciwną
stronę. Nie ujrzałem wtedy żadnych zwierząt. Brzeg mokradła doprowadził do
strumienia, który niesie wodę z pól Przykopu i Nowej Wsi. Wpływa w wąwóz o
stromych ścianach, pod chmury leszczynowego i grabowego listowia, pod zbite
gałęzie olch, pod sklepienie z wyniosłych sosen i świerków. Ścieżka obok wspina
się po ścianie wąwozu. Kiedy na nią wszedłem, straciłem z oczu strumień
szumiący w korzeniach i kamieniach zalegających piaszczyste dno. Spłoszyłem jelenie
brodzące w jego nurcie. Nie zobaczyłem ich. Usłyszałem jedynie chlupot wody, roztrącane
gałęzie i łamany chrust. Dotarłem potem do pierwszych zabudowań w Kopankach.
Owo
jedyne, dogodne przejście przez podmokłą dolinę w kierunku Bałdy Pieca odkryłem
dopiero podczas trzeciego spaceru. Dzisiaj jest objęte zakazem wstępu z powodu
ustanowienia przez nadleśnictwo w Jedwabnie ostoi czarnego dzięcioła.
Próbowałem najpierw zejść w dolinę, korzystając ze ścieżki wzdłuż
strumienia z pól i pastwisk między Bałdami a Jeziorem Gim. Wkrótce utknąłem w
chaszczach, więc zawróciłem na drogę do Łajsu przez Bałdy Piec. Dopiero za
rozległymi łąkami wszedłem na morenowy szlak. Przed ostatnim obniżeniem moreny,
korzystając z jesiennej suszy, przeprawiłem się przez błotniste przewężenie prawej
doliny (co za urokliwy kąt) wprost na nagą wówczas porębę – księżycową od barwy
siwego piasku po zdarciu wierzchniej warstwy runa i ściółki podczas wywożenia wyciętych
drzew. Dzisiaj porębę zarosły kępy bujnej trawy, dzikich jeżyn i krzewów,
otulające sadzonki sosen i świerków. Niebawem poręba utraci swój niecodzienny charakter.
Kiedy już myślałem, że zabłądziłem, mijając mnóstwo grzybów w poszyciu starego
boru, trafiłem na rozjeżdżoną drogę, która doprowadziła mnie do przepustu
ulokowanego w przewężeniu doliny. To właśnie było owo przejście, którego mozolnie
szukałem, żeby bez przeszkód móc wędrować nad jeziora ciągnące się od Tylkowa
aż po Dłużek, objęte już opieką nadleśnictwa w Jedwabnie.
Dochodząc
do owego przejścia, słyszę plusk wartkiej wody. Ów dźwięk intryguje za każdym
razem, więc wspinam się na wysoką groblę po ścieżce wydeptanej przez zwierzęta.
Spod starych sosen lustruję panoramę bobrowego rozlewiska utworzonego przez
pracowicie wzniesioną tamę, spinającą pochyłości doliny, w miejscu, gdzie
zbiegają się obydwa strumienie: większy z pól od Bałdy i łąk obszerniejszej, poddanej
użytkowaniu rolnemu doliny, mniej obfity z mokradeł doliny bobrów. Za długą tamą jest leśna wyspa, na zdjęciu po lewej stronie.
O wschodzie słońca światło oświetla jedynie wierzchołki drzew przede mną. Cisza tego miejsca uwodzi. Wzmaga wszelkie odgłosy lasu. Czarne bociany rozpoznaję po szeleście rozpostartych skrzydeł. Są niezwykle czujne i obdarzone bystrym wzrokiem. Choćbym nie wiem jak ukrywał się pod gałęziami swojej ulubionej sosny, zawsze mnie wypatrzą, nie dając szans na dobre zdjęcie. To jedyne, jakie mam. Kodak nie podołał warunkom.
Dopóki rozlewisko nie zarośnie wiosenną szatą, bez trudu obserwuję nurogęsi w godowych popisach, wszędobylskie czarne kury, dzikie kaczki, perkozy gniazdujące wśród wysuszonych ubiegłorocznych turzyc i trzcin.
Czarny bocian nad groblą |
O wschodzie słońca światło oświetla jedynie wierzchołki drzew przede mną. Cisza tego miejsca uwodzi. Wzmaga wszelkie odgłosy lasu. Czarne bociany rozpoznaję po szeleście rozpostartych skrzydeł. Są niezwykle czujne i obdarzone bystrym wzrokiem. Choćbym nie wiem jak ukrywał się pod gałęziami swojej ulubionej sosny, zawsze mnie wypatrzą, nie dając szans na dobre zdjęcie. To jedyne, jakie mam. Kodak nie podołał warunkom.
Woda dopiero wzbiera przed nową tamą |
Dopóki rozlewisko nie zarośnie wiosenną szatą, bez trudu obserwuję nurogęsi w godowych popisach, wszędobylskie czarne kury, dzikie kaczki, perkozy gniazdujące wśród wysuszonych ubiegłorocznych turzyc i trzcin.
Hydrotechniczna kaskada bałdzkiej strugi |
Poręba nad rozlewiskiem |
Strumień
z prawej strony ginie za uschniętymi brzozami w zaroślach wierzby i łozin. To
zatoczka otoczona podmokłym lasem. Dalej jest otwarta poręba z samotnym dębem
jakimś trafem oszczędzonym przez drwali. W świetle słońca poręba jest
malownicza i dostępna, póki nie zarośnie paprociami, kłującą jeżyną, malinami,
mnóstwem ziół. Między skibami odwalonej pługiem ziemi, między sadzonkami i
samosiejkami sosen, modrzewi, świerków, grabów widać mnóstwo tropów jeleni i
saren. Miejsce upatrzyły sobie borsuki i urządziły podziemne legowisko z
kilkoma wyjściami. Porębę z jednej strony ogranicza ściana wyniosłych lip i
sosen za nimi, z drugiej las zwężający prześwit doliny i zarośnięty u spodu
gąszczem leszczyn, jałowców, grabów, krzaków czeremchy, dzikiego bzu.
Pójdę już sobie |
Gąszcz
jest tak nieprzenikniony, że spłoszywszy kiedyś koziołka, zobaczyłem, jak
nieporadnie stanął przed mierzwą i zastygł w bezruchu. Tak bał się wykrotów
skrytych w chaszczach tego miejsca. Wycofałem się, by oszczędzić mu panicznego
strachu. Za
tym gąszczem widać dalszą część doliny ze strumieniem, kępą drzew na pagórku
skrywającą ambonę myśliwską. Matecznik na pierwszy rzut oka zdaje się tkwić w
czeluściach jakiegoś boru, tymczasem od wsi dzieli go jedynie pas sosen i
świerków o nieprzyjaznym poszyciu. Próbowałem kiedyś pójść na skróty, więcej
tego nie zrobię, wyszedłszy z podartą kurtką. W wyższym miejscu poręby pod
lasem rośnie samotne drzewo z wielkim gniazdem na konarach – wnosząc po
kształcie, chyba, czarnych bocianów, tyle że ku mojemu zmartwieniu opuszczonym.
Rozlewisko za wzgórzem |
Lewa odnoga rozlewiska jest węższa i znika za wyniosłym sosnowym borem. Żeby do niej podejść, trzeba opuścić groblę, obejść fragment lasu duktem wspinającym się na grzbiet wzgórza, a potem cicho zejść nad rozległe mokradło u stóp łagodnego stoku, który tutaj opada w torfowisko.
Topielisko |
Żurawie wiosną |
W rozległych zaroślach gniazdują żurawie. Odwiedzając je wczesną wiosną, mogę liczyć na tańce godowe. Jeśli zachowam ostrożność i nie wychynę spoza szerokich pni masztowych sosen, wstąpią na scenę łąki pod brzozami, uniosą skrzydła i będą krążyć wokół siebie, przestępując z nogi na nogę, unosząc się zalotnie nad ziemią... Spektakl wciągnie, zafrapuje. Aparat fotograficzny będzie grzać się w dłoniach… z emocji. Po wykluciu się piskląt żurawie będą czujniejsze i nieskore do tanecznej aktywności.
Polanę
często nawiedzają jastrzębie. Może dlatego, że w widłach rozlanych strumieni i
w kałużach mokradła gniazduje dzikie ptactwo. Schodząc skrajem poręby ku
rozlewisku, często płoszę sarny, które tutaj polegują między paprociami
i na mchu. Pod masztowymi sosnami otulonymi przez bujne leszczyny znajduję
wiele placków rozgarniętej do suchego piasku ściółki. Zwierzęta uciekają zwykle
ku wodzie, przeskakują przez leniwy strumień na drugi brzeg, w zbawczy las na
morenie. Bobrów, mimo starań, tutaj jeszcze nie spotkałem. Trudniej je
namierzyć niż w rozlewiskach wyższej części doliny. Zbyt wiele tu zarośli
skrywających lustro wody wypełniającej wydeptane ścieżki nurtu, kałuże, drobne
stawy, podwodne wejścia do nor…
Czarne
bociany też tu podlatują. Zakątek im sprzyja. Mokradło, strumienie, bujne łąki wokół
to istna spiżarnia ukryta przed ludzkimi oczyma. Nie próbuję tam wchodzić. W
pełnym słońcu epatuje wiosenną zielenią albo bogatymi odcieniami jesieni. Latem
panuje skwar spotęgowany utrudnionym przepływem powietrza w dolinie.
Pod
osłoną lasu można podejść jelenie, które często schodzą ku wodzie, by
posmakować bujnej trawy. Zachowując spokój i ciszę, skradam się nisko
wyżłobioną w piachu drogą, pod osłoną jej poboczy i bujnych zarośli. Jelenie
zwykły wchodzić między sosny i świerki pozostawione przez drwali na wzniesieniu,
a kiedy się z owej kępy wynurzą, są pięknie oświetlone przez wschodzące słońce.
Przy odrobinie szczęścia dają się fotografować z drogi, póki nie zwietrzą zapachu, albo nie usłyszą migawki. Zdjęcia emanują nieodgadnionym nastrojem, kiedy ciszę pogłębia mgła osadzająca na roślinach grubą warstwę srebrzystej w świetle wczesnego słońca rosy.
Widzę cię. |
Przy odrobinie szczęścia dają się fotografować z drogi, póki nie zwietrzą zapachu, albo nie usłyszą migawki. Zdjęcia emanują nieodgadnionym nastrojem, kiedy ciszę pogłębia mgła osadzająca na roślinach grubą warstwę srebrzystej w świetle wczesnego słońca rosy.
Na
końcu księżycowej niegdyś polany, pod linią energetyczną, sfotografowałem po
raz pierwszy w życiu wilka. Mój aparat cyfrowy, Kodak, który zmotywował mnie
bardziej do warmińskich i mazurskich wędrówek, nie poradził sobie niestety z
odległością i kontrastem głębokiego cienia z jaskrawymi plamami słonecznego
światła. Wilk szedł ku mnie po zacienionej stronie drogi. W duchu
liczyłem, że podejdzie bliżej. Był jednak czujny. Zdążyłem zrobić raptem trzy
rozmyte zdjęcia, gdy zniknął wśród drzewek grabiny.
Z
ambony na wzniesieniu, do której mozolnie podchodzę, depcząc sypki piach wymytej
deszczem stromej drogi, oglądam przykuwający spektakl natury, pełny pasących
się w oddali jeleni na skraju rozbuchanej zieleni lasu; przelatujących kluczy
łabędzi krzykliwych; dziczych watach przemierzających podmokłe kotliny
poprzetykane pagórkami; jastrzębi krążących pod chmurami i zanoszących się
przenikliwym krzykiem…
Żurawie na porębie |
Pewnego
dnia zasiadłem na ambonie, by znowu fotografować znane mi obrazy w świetle
słońca wstającego nad ścianą sosen za polaną. Z głębi lasu dobiegał warkot
ciągnika do transportu dłużycy. Ów hałas wypłoszył parę żurawi, które wyszły
wprost pod ambonę. Ptaki nieśpiesznie spacerowały, przeszukując jagodziny, dziką
jeżynę, wrzosy; przeglądając kępy rośnej trawy; zaglądając pod krzaki i samosiejki
brzóz i sosen. Dźwięk migawki ginął w hałasie zbliżającej się maszyny. Gdy ta
pojawiła się między pniami drzew, żurawie niechętnie odleciały nad bobrowe
rozlewisko. Kierowca, spostrzegłszy mnie z aparatem w ręku,
zaczął przepraszać. Pocieszyłem go:
-
Dzięki panu zrobiłem chyba najpiękniejsze zdjęcia żurawi.
Rozlewisko
widziane z grobli wydaje się innym miejscem niż oglądane z północnego końca
moreny. Przez lata żyłem w przeświadczeniu, że to dwa odrębne zakątki. Wszystko
przez leśną wyspę między groblą i tamą bobrów a czołem moreny. Dopiero
porównywanie zdjęć zrobionych na przestrzeni lat uzmysłowiło mi, że
patrzę wciąż na to samo miejsce, a jedynie punkt widzenia zmienia pozornie
topografię.
Ta grobla to chyba najciekawsze miejsce na morenowym szlaku. Dzięki niej udało mi się najwdzięczniej sportretować jelenie, które zbłądziły w mierzwę zarośli u podnóża bobrowej tamy.
Krępujące ruchy zarośla nie pozwoliły im raptownie uciec. Musiały przejść przez tamę, mozolnie przedrzeć się przez sięgający grzbietów dywan pokrzyw, trzcin, tataraku, mozgi trzcinowatej, barszczu, wierzbowych łodyg, wejść na wyspę i pod jej osłoną umknąć w dalsze kąty matecznika.
Zdjęcie
jeleni odchodzących za świerki i sosny wyspy za każdym razem, gdy na nie
spojrzę, wywołuje we mnie całą gamę uczuć od tęsknoty za lasem po wzruszenie podobne wrażeniom towarzyszącym oglądaniu pejzaży Juliana Fałata. Jakbym przenosił się w odległą sarmacką przeszłość.
Stąd
zawsze wracam z bagażem pełnym wrażeń, żegnany niekiedy przez krogulce trzymające wartę na suchych sosnach. Zły nastrój poprzedniego dnia, jeśli
dokuczy, staje się nieistotny. Las podnosi na duchu. Przywraca myślom czystość,
klarowność, prostotę. Uskrzydla.
Jeden z tych byków nałoży piękne poroże mimo młodego wieku - super! To prawdopodobnie nie jest jastrząb, szkoda, że nie widzę detali ale jastrząb przystosowany do poruszania się w środku lasu ma krótkie skrzydła, których lotki nie zakładają się poniżej sterówek w pozycji siedzącej. Gdybym miał zaryzykować, stwierdziłbym, że to sokół! Świadczyć o tym może też wyraźne przejaśnienie na policzku, którego jastrzębie nie mają. To oczywiście tylko tam moje "dywagi". ;)
OdpowiedzUsuńTych ptaków latało wtedy z pięć. Za cholerę nie mogłem ich rozpoznać. Były na granicy zasięgu obiektywu. Na sokoła wędrownego to chyba jednak były za małe. Wydawały zaskakująco melodyjne głosy. Może to kobuzy?
Usuńto najprawdopodniej kobuz, tym bardziej jeżeli było ich jak piszesz więcej, bo to dla nich typowe.
OdpowiedzUsuńB. mi się ten tekst spodobał. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń