sobota, 20 kwietnia 2024

Do Gawrych Rudy i na Jezioro Białe

 

Gawrych Ruda i Jezioro Białe


 

1.

Półwysep Wągieł kończy się obszernym cyplem, którego zwieńczeniem rozległe szuwary. W cieśninie między trójkątnym dźwigającym puszczę półwyspem, Łapą, a krańcem Wysokiego Wągła, wiatr potężnieje. Musi zmieścić się w ciasnej przestrzeni nad wodą. Płyniemy popychani falami, które napierają od Mikołajewa. Już nie bokiem do nich lecz równo z nimi. Nie potrafimy ich wyprzedzić. Są wysokie. Kiedy przyspieszamy, dzioby wspinają się i rwą spienione grzbiety, lecz rufy opadają, niwecząc wysiłek. Zwalniamy więc, skupiając się na utrzymaniu kierunku. 

 

 

 

 

 

 

 


 

Skręcamy za gęstwą szuwarów. Splątane łodygi tłumią żywioł jeziora. Fale łagodnieją. Im dalej od cieśniny rozdzielającej północne ploso od środkowego, tym większy ogarnia nas spokój. Puszcza na półwyspie nie pozwala wiatrowi opaść. Cisza wydaje się nierealna. Gładkość Zatoki Wasilczykowskiej zaskakuje. Chmury zaczynają się rwać, odsłaniając niebo. Czerwcowa zieleń odzyskuje świeżość.

 


Za trzcinami w obniżeniu olsu widać żeremie. Wysokie, ułożone z gałęzi pozbawionych łyka, poprzetykanych drobnymi patykami, łodygami wysuszonej trzciny, uszczelnione mułem z dna i błotem z brzegu. To jednak nie pora na tete a tete z bobrami. Za dnia śpią w komorze żeremia. Wyjdą pod wieczór, gdy nastanie cisza.

 

 

Znowu płyniemy z wiatrem. Słabnącym. W zatoce nieśmiałe fale. Nie mają gdzie się rozpędzić. Chmury nad nami rwą się i przepuszczają światło. Wpadamy na przemian w słońce i wędrujące cienie. Już nie jest zimno. Wigry odzyskują aurę. Perkozy z pisklętami na grzbiecie między skrzydłami śmielej wypływają z trzcin. Łabędzie opuszczają kryjówki w szuwarach otaczających wyspy pod Zakątami. 

 


 

Wiosłujemy rytmicznie, trzymając się razem w tyralierze. Można wreszcie rozmawiać. Wiesiek przestał odstawać i nie narzeka. Jesteśmy sami na jeziorze. Żadnych łodzi, żaglówek, kajaków. Do wakacji jeszcze trzy tygodnie. To czyni nastrój. Jakbyśmy przemierzali skandynawskie szlaki. Mijamy wyspy i zatokę pod Czerwonym Krzyżem. Lewe ramię zatoki przypomina krętą rzekę w leśnym wąwozie. Miłe oku złudzenie. Po prawej olchy nad trzcinami a dalej sosny, zasłaniają Jezioro Białe na półwyspie. 

 

 

 

 

 

 


 

Przyjeżdżałem tam wcześniej, nocując w nieistniejącej już leśniczówce. Toń jeziora w odcieniu błękitu nad jasnym mułem i piaskiem tak przejrzysta, że widać dno wszędzie tam, gdzie umyśliliśmy zakotwiczyć i zarzucić wędki. Widzieliśmy ryby podpływające do przynęty. W dnie wypatrywaliśmy otworów zrobionych przez węgorze, które spędzały dzień zagrzebane w mule. Jeśli były blisko siebie, wystarczyło wepchnąć wiosło między dziury, by wzniecić tuman. Nad północną zatoką Białego zorganizowano obóz dla początkujących płetwonurków. Nie próbowałem jednak nurkować. Przedkładałem kajak.

 

 

 

2.

Odczuwamy zmianę krajobrazu. To zasługa ostatniego zlodowacenia bałtyckiego (inaczej zlodowacenia Wisły). Badania geologiczne potwierdziły, że ustępujący lądolód zatrzymał się na kilka tysięcy lat w okolicach Płociczna, Bryzgiela, Czerwonego Krzyża i Maćkowej Rudy, przez co otoczenie Wigier na północ od tej granicy ozdobiły moreny denne (Leszczewo i Leszczewek), moreny czołowe (Krzywy Róg); ozy (wały) i kemy (stożkowe pagórki), których pełno w okolicy; rynny i zagłębienia wytopiskowe, ich przykładem północna część Wigier.

Od Wysokiego Wągłą, miejsca chwilowego naszego odpoczynku z widokiem na klasztor, w kierunku zatoki Cieszkinajki biegnie rynna o głębokości przekraczającej 70 metrów. To pozostałość po fragmencie lodowca zagrzebanego w gruncie i przykrytego warstwą naniesionego piasku, gliny, żwirów i głazów. Ów fragment roztapiał się przez kilkanaście tysięcy lat.

Ploso zachodnie, którym właśnie płyniemy, wypełnia zagłębienia sandrów, równin z piasku i żwiru osadzonego przez wodę wypływającą spod czoła lodowca, który był zamarł między Cimochowizną a Czerwonym Krzyżem. Stąd bogactwo wysp, niskich, spłaszczonych i wyniosłych, pagórkowatych, szuwarów na płyciznach, wierzchołkach podwodnych pagórków, tworzących pod Bryzgielem istny archipelag; zatok wrzynających się w puszczę, podobnych miniaturom fiordów, sprawiających, że brzegi są pokrętne i zagmatwane; jezior oddzielonych od głównego akwenu krótkimi strumieniami i rowami. Gdyby podnieść poziom Wigier do poziomu Prawigier, o metr zaledwie, owe jeziora od Bryzgiela do Gawrych Rudy stałyby się kolejnymi zatokami (odgałęzieniami) akwenu.

 


Przez ostatnie bez mała dwa miliony lat krajobraz Wigier był kształtowany przez lądolody ośmiu epok lodowcowych. Każdy kolejny lodowiec nanosił nowe pokłady glin, piasków i kamieni, przesuwał starsze osady i od nowa rzeźbił powierzchnię ziemi z przywleczonego materiału. Po ostatnim zlodowaceniu miąższość osadów przykrywających pierwotny grunt osiągnęła 150-190 metrów. Przemierzamy więc niepowtarzalne dzieło natury – Wigry, perłę w koronie Jaćwierzy. 300 kilometrów na zachód z lekkim odchyleniem na południe ten sam lądolód ukończył inny cud przyrody -  Wzgórza Dylewskie, perłę w koronie Sasinów…

 


Kilkaset metrów pod Wigrami nadal zalega zmarzlina po zlodowaceniu Wisły.

 

 

 

 

 

 

3.

Płyniemy Zatoką Słupiańską w kierunku wyniesionego wałem morenowym półwyspu Łysocha. Jego grzbiet unosi się bez mała 20 metrów nad poziom jeziora. Dźwiga puszczańskie sosny. Tuż nad wodą widzimy samochód. Jedzie do leśniczówki. Kierowca pewnie w zachwycie, bo zwalnia, zatrzymuje się, wychodzi nad wodę, patrzy na jezioro, macha do nas w geście pozdrowienia. Odpowiadamy…

Jadąc tą drogą pierwszy raz maluchem 126P, byłem równie zaskoczony monumentalnym krajobrazem Wigier. Też stanąłem, nie mogąc oderwać oczu…

 


 

Wiosłujemy nad rozległą mielizną, wzdłuż szuwarów i podwodnych polan dobiegających do jasnego brzegu. Tropimy spojrzeniami ryby przebłyskujące w czystej toni między rdestnicami: nitkowatymi, gęstymi, pływającymi, w dywanach wywłóczników, wśród łodyg trzcin, sitowia, pałki. Śledzimy ukleje trące się pod kępkami delikatnej turzycy strunowej na skraju wody i mokrego brzegu… Istne rozświetlone akwarium, od którego nie sposób oderwać oczu…

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kiedy przychodzi pora na przerwę, dobijamy do polany pod stokiem Łysochy. Koledzy wychodzą na murawę rozprostować się po kolejnej porcji wiosłowania. Szukają pod sosnami dojrzewających poziomek zwabieni ich aromatem.

 



Siedzę w kajaku. Nieruchomo, bo podpływają łabędzie z czeredką piskląt w szarym puchu. Samiec stroszy skrzydła, syczy ostrzegawczo. Samica utrzymuje dystans. Dwa pisklęta wystają spomiędzy złożonych na grzbiecie skrzydeł, pozostałe kręcą się wokół. Ptaki wydają się zwyczajne ludzi. Jakby czekały na poczęstunek.

- Rzuć im trochę chleba – to Sylwek.

- Sól im szkodzi – odmawiam.

Łabędzie odpływają zniechęcone...

 


4.

Jest późne popołudnie. Wędrujemy pod słońce. Chmury odpłynęły. Niebo zawisło nad krajobrazem krystaliczną kopułą. Powietrze rześkie, przejrzyste. Wiatr ucichł. Jezioro ścieli się nieruchomą taflą. Prowadzi do Gawrych Rudy coraz węższą rynną. Wywyższona stokami puszcza coraz bliżej. Wiosłowanie sprawia przyjemność… Odmiana zaskakująca.

Kiedy myślimy, że zaznamy dzikiej samotności, za ujściem Dłużanki odwadniającej jeziora: Okrągłe, Długie Wigierskie i Muliczne, i za zakrętem oddzielającym zatokę Wigierki od zatoki Uklei dostrzegamy zabudowane bindugi; mnóstwo kładek, pomostów, bieda bud do przechowywania sprzętu pływającego, wciśniętych w malownicze brzegi, pod olchy, sosny i nasadzone świerki. Nie ma gdzie się zatrzymać. Czar pryska jak ręką odjął.

- Trzeba gdzieś zanocować – to Sylwester odkładający wiosło.

Kajaki płyną siłą gasnącego impetu.

- Za wcześnie na biwak – to ja.

I proponuję:

- Zatrzymajmy się na Białym.

- Daleko? – pyta Wiesiek.

- Dasz radę – odpowiadamy równocześnie

Zaczynamy się śmiać. Wiesiek odzyskuje siły i humor.

 


 

5.

 

Zachodzące słońce wydłuża cienie na wodzie. Wędrujemy wzdłuż archipelagu wysp po stronie światła. Chwytamy ostatki ciepła w złotej godzinie. W końcu tarcza słońca zanurza się między egzotycznie postrzępione korony puszczańskich sosen. Wokół flauta niczym marzenie kajakarza. Wiosłowanie nie męczy. Wyzwala endorfiny. Spoglądamy ostatni raz na tonącą w cieniu Zatokę Słupiańską, na ozłocone wyspy pod kamedulskimi wsiami: Bryzgielem i Krusznikami, na ów wyniosły Ordów i Ostrów  z borem na stokach i nad wodą... Odwracamy się na północ w stronę ukrytego w trzcinach przejścia na Jezioro Białe.


 

 

 

 




Bez trudu znajduję zapamiętaną przerwę w naturalnej grobli oddzielającej Białe od Wigier. Wbijam się w prześwit przejścia. Wysiadam. Kilka centymetrów wody nad wypłukanym żwirkiem to za mało dla naszych kajaków. Przeciągamy je po kolei. Wypływamy z mielizny i doznajemy odmiany. Toń Wigier wydawała się przejrzysta, lecz toń Białego wywołuje zachwyt. Nic że cień i wieczór. Odcień wody przypomina toń rzeki Soczy w Julijskich Alpach. Dno pod kajakiem błękitnieje, gdy płyniemy środkiem na polanę pod leśniczówką. I ten zapach jeziora; i ten wszechobecny aromat sosnowej żywicy z rozgrzanego popołudniowym słońcem igliwia; i ta muzyka: zaśpiewy żab w szuwarach, intymne pogaduchy wodnego ptactwa, plusk wioseł zanurzanych z namaszczeniem, żeby nie wzburzyć zastygłej tafli…

 

Duch na tle księżyca

Dobijamy do murawy, wyciągamy kajaki, organizujemy biwak, rozpalamy ognisko na starym palenisku otoczonym kamieniami, rozgrzewamy wodę z jeziora w kocherach ustawionych na żarzących się węglach, rozsiadamy się na kajakach i kapokach twarzą do magicznego krajobrazu… 

 

Pierwszy biwak na łonie natury, z dala od ludzi, od cywilizacji...

Księżyc przygląda się nam znad lasu, osrebrza polanę, odbija w jeziorze… 



 

Kiedy nad wodą przemknie niesforny podmuch, marszcząc lustro, tarcza zmienia się w drżącą klingę…

Kiedy samotna chmura zbłądzi nad Białe i zrosi powierzchnię krótkim deszczem, klinga zmieni się w srebrne kręgi…


 

Pijemy kawę z blaszanych kubków, parząc wargi, dzielimy się chlebem i konserwami, oglądamy mapy w świetle latarki…

Ognisko oświetla sosnowy dach i ściany namiotów. Wdychamy zapach dymu…


 

Noc nuci kołysankę starej Wildniss

 

Jest jakoś tak… uroczyście...

 

Sen nocy letniej nie nadchodzi…

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz