wtorek, 16 stycznia 2024

Zdrużno i Uplik

 


Droczyłem się z falą przenikającą przez trzciny i wodorosty wypełniające korytarz rzeki na wysokości zabudowań Połomu, zanim jeszcze zobaczyłem Zdrużno. Miejscowość skrywa bunkry spychowskiego rejonu umocnionego. Stanowiły element szczycieńskich umocnień fortecznych rozbudowywanych w okresie od I do końca II wojny światowej. Bunkry nie odegrały roli w styczniu 1945 roku. Wermacht opuścił te pozycje przed nadejściem czerwonoarmistów. Napisał o tym w pamiętnikach Konstanty Rokossowski, dowódca frontu białoruskiego, którego dywizje w kilka dni po rozpoczęciu ofensywy styczniowej w 1945 roku z przyczółków pod Różanem i Pułtuskiem (nad Narwią) przebiły się przez Mławę i Elbląg do Zalewu Wiślanego, odcinając Prusy od Rzeszy za Wisłą.

W ujściu lawirowałem między kępami osoki aloesowatej, konkurującej o skąpą przestrzeń z chmurami wodorostów. Płynąłem wzdłuż zakrzaczonego półwyspu po lewej. Dzisiaj jego wnętrze porasta las. Przedłużeniem półwyspu dwie wysepki z olchowym zagajnikiem. Obie otacza gąszcz szuwarów i bagiennych zarośli. Są niedostępne.

 


Przepłynąłem pod brzeg z prawej, chroniąc się za trzcinami i wyniosłymi sosnami przed podmuchami północnego wiatru. Las i zarośla nie zatrzymywały jednak fal, które napierały na dziób kajaka, uderzały o spód, siały rozbryzgami. Płynąłem przez polany rogatka obsypanego kwiatkami bielejącymi na wodzie niczym płatki śniegu. Jego wiotkie łodygi czepiały się wiosła, utrudniając pływanie. Jednak owa mierzwa łagodziła grzbiety. Celowałem w lustro wody między chmurami wodorostów. Ulgę poczułem pod miejscem biwakowym, gdzie grupa turystów sprzątała obozowisko, szykując się do wędrówki. Nie skusiłem się jednak na postój.

 


Opłynąłem półwysep, przedostałem się na wąski przesmyk otwierający kameralną zatoczkę w otoczeniu ponad stuletnich sosen. Poczułem się jak w podgórskiej dolinie. Znalazłem miejsce na odpoczynek tuż nad wodą. Podciągnąłem kajak po murawie do kręgu po ognisku. 

 

Nad lasem sunęły nabrzmiałe chmury. Przez chwilę miałem wrażenie, że słyszę grzmot nadciągającej burzy. Sosny szumiały pod naporem wiatru, skrzypiały trąc o siebie konarami, siejąc trzyletnim igliwiem i gałązkami. Buszujące w gałęziach wiewiórki rozgryzały szyszki, sypiąc łuski na głowę i wrzącą wodę w kocherze. 


Zdrużno ma ciekawą 13 kilometrową linię brzegową. Tworzą ją kameralne zatoczki, półwyspy, mokradła. Zachodni brzeg jest wyniesiony do 10 metrów nad poziom wody. Wąski półwysep naprzeciwko Połomu unosił wtedy stare sosny, które, narażone na wiatry, miały poskręcane pnie i konary w nieregularnych koronach. Zachwycały o wschodzie słońca podczas kolejnych wędrówek. Wtedy jednak oglądałem je z daleka poganiany namolnym wiatrem i falami, skąpane światłem prażącego słońca. Zapamiętałem głównie szamotaninę w rozbujanym kajaku.

 


Jacek Rokicki, autor zdjęć do Zielonej Rzeki, polował na burze nad Zdrużnem. Szczycił się zdjęciami nocnych piorunów. Chwytał je obiektywem analogowego aparatu fotograficznego na klisze. Powiększone pioruny ujawniały siatkę jaskrawych ścieżek plazmy w rozświetlonym powietrzu na tle złowrogich konturów chmur.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pobrane z Google Earth
 

Widok z kosmosu w Google Earth ujawnia ciekawą konfigurację szlaku Krutyni między Spychowem a Zgonem. Na dobrą sprawę jezioro Zdrużno z Uplikiem tworzy jeden akwen rozdzielony obszernym półwyspem. Wystarczyłoby spiętrzyć wodę o dwa metry, aby ów półwysep stał się wyspą odciętą od lądu przez wąską cieśninę łączącą zatoczkę, nad którą obozowałem, z północną częścią Uplika, otwierającą widok na most w Zgonie.

 


Melchior Wańkowicz nie poświęcił większej uwagi Zdrużnu. Omiótł był je spojrzeniem z kajaka, zaliczywszy kilka pierwszych zatok. Przepłynął potem na Uplik i tutaj zanocował pod pałatką rozwieszoną między drzewami. Socząc wieczorem smętka, opisał flautę, wodne kury, zlatujące na nocleg srebrzystoskrzydłe ptaki, perkozy (określając je głuptakami tutejszych jezior), stetryczałe żaby… Dopłynąłem jego przedwojennym śladem do przejmy. Popychały mnie uderzenia wiatru w plecy i fale pochylające trzciny ku wodzie. Pokonałem krótką przejmę wąskim torem między chmurami kwitnących wodorostów. Patrzyłem w tę mierzwę z obawą. Ciekawiła, lecz myśl o wypadnięciu z kajaka tłumiła estetyczne wrażenia.

 


Pokonawszy most zasłonięty konarami groteskowej wierzby, która już rozpadała się ze starości, wpłynąłem na Uplik pod nabrzmiałe wodą chmury. Zawiesiły welon deszczu gdzieś nad Spychowem i Zyzdrojami. Na Upliku tylko groziły. Trzymałem się brzegu, próbując unikać nagłych podmuchów. Niewiele to dawało. Wąska, kręta rynna z leśnych ścian uniesionych skarpami, przypominająca rozlaną nizinną rzekę, kanalizowała wiatr, nadając porywom siłę. Pociechą to, że zarośnięte tatarakiem, trzcinami, oczeretem jezioro i jego wypełniona wodorostami i osoką aloesowatą toń, tłumiła fale napierające na dziób. Z obawą śledziłem mętną wodę. Zmęczony chciałem wyrwać się z tej matni, w której północny wiatr obijał się jak pijany między ścianami piskiego boru, zataczał w zakrętach. Znajdowałem coraz mniej powodów, żeby dzielić (po latach) z Wańkowiczem i Tirliporkiem zachwyt krajobrazem Uplika.

 


Podczas kolejnych spływów jezioro też nie budziło większych wrażeń. Zapewne z powodu tamtego pierwszego spotkania... Nie pomogło nawet biwakowanie na skraju utworzonego w 1963 roku między jeziorem a Zgonem rezerwatu Ławny Lasek w celu ochrony gniazd siwej czapli a po ich emigracji na drugą stronę Uplika ponad dwustuletnich sosen. Co innego pozostawione rano Zyzdroje, co innego oczekujące Mokre - największe jezioro na szlaku Krutyni…

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz