środa, 10 stycznia 2024

Przez Spychowo

 


Przeprawa przez śluzę dała w kość. Pomocnicy z Niemiec znosili kajaki z bagażami, sprzątając polanę po biwaku. Pożegnawszy ich, zwodowałem kajak i prowadziłem jakiś czas za burtę zanurzony po pas w bieżącej wodzie. Zadrapania na rękach i nogach po przeprawie przestały dokuczać. Wspiąłem się na kajak od rufy. Powolny nurt wyniósł mnie na rozlewisko zatoki wciętej w lewy brzeg rzeki. Znad śluzy spłynęły żurawie i osiadły na mokradle w głębi. Szuwary zdawały się nie do przejścia, nie próbowałem więc wpłynąć w otwierające się wąskie kanały. Łagodny nurt niósł kajak nad prześwietloną tonią. Miałem wrażenie pływania po powierzchni ogromnego akwarium. Z jednej strony tańczące chmury wodorostów, z drugiej komnaty rozświetlone strugami żywego srebra: ławic uklejek, płoci, krąpi… Od czasu do czasu ów spokój wybuchał, gdy spod grążeli, wijących się rdestnic i strzałek wypadały polujące okonie albo szczupaki. Wtedy na powierzchnię wysypywał się narybek, rozbryzgując wodę. Wrażenia, wrażenia… Dzień zapowiadał się skwarny.

 


Niepodobna do górnej części szlaku Zyzdrojowska Struga wije się w szerokiej dolinie. To zasługa rozległych torfowisk ciągnących się do Jeziora Spychowskiego. Rzeka kończy bieg w rozległej delcie. Nurt rozprasza się na mulistej mieliźnie. Nie wiedząc, którędy płynąć, wiosłowałem przed siebie. Utknąłem na zanurzonym w błocie pniu. Kajak zamarł na jego grzbiecie. Szarpałem się w przód i na boki, wzniecając wiosłem bańki gazu. W końcu wycofałem się z przeszkody jak niepyszny i skierowałem tam, gdzie krążyła para łabędzi w towarzystwie szarych jeszcze acz wyrośniętych piskląt. Przy nich wypatrzyłem wyrzeźbiony przez spływającą wodę korytarz i znalazłem się na jeziorze.

 



Spychowo z kajaka nie robi wrażenia. Rzuciłem tylko okiem na przybrzeżne zabudowania, wówczas niezamaskowane drzewami na skraju brzegu, i skręciłem w lewo nieopodal kąpieliska pełnego rozkrzyczanych dzieci pod most drogowy. Przejeżdżając pierwszy raz przez Spychowo, skojarzyłem nazwę z Jurandem. „Krzyżacy” Aleksandra Forda święcili tryumfy, robiąc miszmasz w naszej świadomości historycznej. Jechało się z Ostrołęki przez Myszyniec i Rozogi wzdłuż torów kolejki wąskotorowej, której historia sięgała początków XX wieku. Została rozebrana. Nie potraktowano jej jak zabytku, mimo niebagatelnej użyteczności publicznej. Trasa kolejki wąskotorowej byłaby dzisiaj atrakcją turystyczną. Przypuszczam, że jej brak jest nadal odczuwalny, mimo normalnego połączenia kolejowego z Olsztynem i Ełkiem przez Pisz.

 




Spychowo powstało w XV wieku w sąsiedztwie warowni granicznej przekształconej później w zameczek myśliwski na półwyspie Jeziora Spychowskiego. Nie został po nim żaden ślad z wyjątkiem (podobno) zarysu fosy po zachodniej stronie. Wielokrotnie przebywał w nim Albrecht Hohenzollern, ostatni mistrz zakonu krzyżackiego1, polując i spotykając się z dostojnikami królestwa polskiego w ramach prowadzonej przez siebie polityki zagranicznej po hołdzie lennym. Jego częstym rozmówcą był Jan Dantyszek, wówczas dyplomata królewski, a od 1537 roku biskup warmiński.

 




Podczas Powstania Styczniowego przerzucano tędy broń na Mazowsze. Podczas I wojny światowej Rosjanie splądrowali wieś i spalili kilka domów. Pod koniec II wojny Spychowo doznało gehenny jak całe Mazury. W latach siedemdziesiątych XX wieku społeczność luterańska, która stopniała wskutek porozumień polsko-niemieckich o łączeniu rodzin, nie obroniła w 1979 kościoła ewangelickiego przed siłowym przejęciem przez miejscowych katolików2. Z budową i prowadzeniem spychowskiego kościoła był ponoć związany sam Johannes Hassenstein, ksiądz, który wybudował przy wsparciu finansowym cesarza Wilhelma I Hohenzollerna kościół protestancki w katolickiej Nowej Wsi pod Olsztynem.

 


Plebiscyt w Spychowie skończył się klęską. W czasie agitacji plebiscytowej poturbowano czterech miejscowych aktywistów: Traca, Gawlika, Kłosa i Lorentza po ich powrocie z wiecu w Szczytnie, na którym śmiertelnie pobito Bogumiła Linkę za jego paryską wyprawę w obronie Mazurów przed niemiecką dominacją. W rezultacie w ówczesnych Puppen odnotowano tylko jeden głos za Polską, właściciela miejscowego tartaku. Jednak to nie terror, na który poczuwający się do polskości Mazurzy i Warmiacy odpowiadali często skuteczną samoobroną (sporo o tym w „Ludziach dni wczorajszego” Augusta Klemensa Popławskiego)3, przyczynił się do przegranej w plebiscycie. Najtrafniej ujął to Ernst Wiechert w „Dzieciach Jerominów”. Podobnie widział to August Popławski, upatrując przyczynę w wielowiekowej fizycznej nieobecności Królestwa Polskiego na tych terenach. Hołd Pruski niczego nie załatwiał, skoro Prusami nadal zarządzali Niemcy i Polacy, poddani księcia Prus książęcych, którym z powodów pragmatycznych było bliżej do Königsbergu niż do Warszawy. Warmiacy i Mazurzy od wieków byli pod władzą państwa krzyżackiego, potem księstwa i królestwa pruskiego, cesarstwa niemieckiego, i mieli rozeznanie w stosunkach społecznych w Królestwie Polskim opartych na systemowym zniewoleniu chłopów pańszczyźnianych. Stamtąd się uciekało. Wspólnota językowa to za mało na wspólnotę narodową. Sama świadomość narodowa jako pojęcie to wytwór między innymi niemieckiej myśli filozoficznej w XVIII i XIX wieku. Świadomość przynależności narodowej Polaków docierała na prowincję z ogromnym trudem. Nie da się ówczesnych zjawisk społecznych i politycznych oceniać przez pryzmat dzisiejszych przekonań. Ciekawych historii Spychowa odsyłam jednak do wielu dostępnych źródeł. Płynąc tędy pierwszy raz, nie zastanawiałem się nad nią.

 



Most nad Spychowską Strugą nie budził zaufania. Filar rozdzielał nurt na dwie nierówne odnogi. W szerszej były narzucone głazy, tworząc bystrze między betonowymi półkami. W węższej mogłem utknąć. Mężczyzna na moście krzyknął, żebym uważał na kamienie z lewej. Nie wiedziałem, które miał na myśli. Pchnąłem kajak na bystrze. Przeleciałem między głazami po kipiącej wodzie i, nie zdążywszy obrócić kajakiem w ostrym zakręcie nurtu, utknąłem na mieliźnie. Rozdzieliwszy wiosło na pagaje, zepchnąłem kajak pod lewy brzeg. Rzeka zwolniła. Upał się wzmagał. Z północy zawiewało. Podmuchy budziły zmarszczki fal. Czułem opór na wiosłach. Z trudem patrzyłem przed siebie mimo słońca za plecami. Krajobraz był zalany światłem i utkany kontrastami.

 


Spychowska Struga wije się w szpalerze olch uczepionych podmokłych brzegów i wiejskich zabudowań, mija miejsce po nieczynnej fabrykę kalafonii, przyjmując za ujściem strumienia z jeziora Kierwik północny kierunek. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 



 

Na Kierwik wiedzie krótkie przejście pod mostem drogowym. Nad samym jeziorem rozlanym między zabudowaniami Kierwika a sosnowym borem jest kilka miejsc biwakowych. Odpoczywałem na jednym kilka lat później, wędrując z kolegą ze studiów. Pod brzegiem zauważyłem kawałek styropianu. Bujał się na falach.

- Pupa – pomyślałem. - Ktoś ją przegapił.

W żargonie ówczesnych wędkarzy lub kłusowników pupą nazywano przywiązaną do butelki lub styropianu (lepiej widocznego) żyłkę z haczykiem na końcu i z rosówką lub żywcem. Pupę puszczało się swobodnie na wodę w pobliżu szuwarów, a następnego dnia rano szukało po drugiej stronie jeziora.

Podpłynąłem doń z ciekawości. Wyjąłem z toni dorodnego węgorza. Wił się. Chciał się uwolnić. Pierwsza myśl:

- Obiad.

Spojrzeliśmy na siebie. Zastanawialiśmy się nad sposobem przyrządzenia.

- Trzeba rozpalić ognisko.

- Trzeba ruszt z patyków, żeby upiec nad żarem.

- Trzeba wytrzeć śluz ze skóry i go oprawić. Krew, flaki, te rzeczy… Upaprzemy się.

- To potrwa. Dwie godziny nie wyjęte.

- Nie mamy soli.

- Upał. Będzie niemiło.

- Pracochłonny posiłek. Może lepiej coś na szybko a potem sjesta…

Węgorz miotał się w wodzie. W miarę dyskusji malała chęć na świeżą rybę. Coraz bardziej patrząc sobie w oczy, skorzystaliśmy z prawa łaski. Ucięliśmy żyłkę głęboko w gardle. Niestety nie udało się wyjąć tego cholernego haczyka. Nie wiem, czy węgorz przeżył. Słyszałem, że ich układ trawienny radzi sobie w trudniejszymi drobiazgami. Żwawo uciekł w toń. Pupę zniszczyliśmy.

 


Źródła:

1. Janusz Małłek. Prusy Książęce a Prusy Królewskie w latach 1525-1548. PWN 1976.

2. http://szczytno.luteranie.pl/pl/unia.html

3. Ernst Wiechert „Dzieci Jerominów”

4. August Klemens Popławski „Ludzie dnia wczorajszego”.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz