niedziela, 30 sierpnia 2020

Migawki z Łyny

Panorama Kurek z Kiernoza Wielkiego

Obudziło nas porykiwanie jeleni. Wszystko w tym roku jest za wcześnie: odlot bocianów 14 sierpnia, pierwsze odgłosy rykowiska dzień później, żółknące brzozy… Kiedy wyjechaliśmy z Przykopu, nic nie zapowiadało urzekającego spaceru Łyną w stronę źródeł. Mgła spowijała korony drzew, wspinała się do nieba. Pod koronami wyraźne pnie. Wbrew prognozom pogody, które wieściły bezchmurną noc. W lesie ostre hamowanie. Sarna postanowiła przeskoczyć przez jezdnię. Odczekaliśmy kilka chwil. Mogła nie być sama. 

Łyski na Kiernozie

Potem monotonna jazda przez Nową Kaletkę, Zgniłochę, Dąb. W Kurkach zobaczyliśmy dolinę Łyny. Bez mgły. Ciemne niebo ozdabiały ławice chmur. Ściągamy kajak na wodę. Przejmująca cisza wokół. Ptaki już nie gaworzą. Lato skończyło się z odlotem bocianów. Nastał czas jesiennych pożegnań.

Kiernoz Wielki w malinowej poświacie



Popłynęliśmy pod prąd. Szpalerem szuwarów. Za mostem otworzył się Kiernoz Wielki. Po całej zarośniętej wodorostami zatoczce snuły się łyski. Dziesiątki ptaków. Między nimi uwijały się perkozy. Pod zaroślami podmokłego brzegu pływały łabędzie, chroniąc stadko szarych jeszcze podrostków. Nad lasem żeglowały czaple. Wenus odbijała się w wodzie. Nad horyzontem unosiły się obłoki skąpane w malinowym soku. Wieża kościółka dźgała niebo w otoczeniu koron drzew. Było ciepło, cicho, bezwietrznie. Świt. Brzask. Flauta. Ciepła noc. Żadnej mgły nad wodą.



Kiernoz Wielki

Ruszyliśmy na południe. Kajak ślizgał się po powierzchni jeziora. Dziób kroił lustro. Od burt odbiegał klin fal. Rytm wiosłowania koił. Ciemne brzegi uciekały wstecz. Perkozy snuły się po tafli, ustępując z drogi. Ta cisza zniewalała. Słońce wciąż było głęboko pod horyzontem. Za wyspą obudził się zefir, marszcząc lustro. Przemknęliśmy przez wykładzinę drobnych fal. 

Na Łynie między Kiernozami


Przeniknęliśmy przez opary mglistej wilgoci nawiewanej od ujścia Łyny między Kiernozami. Pod lasem zefir zgasł równie nagle jak się pojawił. Kajak wpłynął na leniwy nurt. W głębi oczeretu coś zaszeptało. Z lasu dobiegł pojedynczy trel wilgi albo kosa. Gałęzie wysuszonej łozy, żeremie w zielsku, liście nenufarów – wszystko mijało niczym sen. Żadnych zwierząt w pobliżu… Byliśmy sami w krajobrazie rzeki.

Kiernoz Mały







Minąwszy ścianę rubinowej kaliny, rozepchnąwszy trzciny w korycie rzeki, wypłynęliśmy na Kiernoz Mały. Niebo zmieniło odcień z malinowego na pomarańczowy. Na południu wisiała ławica chmur. Słońce wznosiło się w welonie obłoków. Krajobraz pojaśniał. Flauta zapowiadała pogodny dzień. Płynąc środkiem jeziora, fotografowaliśmy sosny i łabędzie pod nimi. Bór wdział szatę w kolorach brązu i miedzi. Zachwycająca panorama świtu…






Potem pojawiła się tarcza słońca. Pozbawiona konturów. Wilgotne powietrze zamieniło słońce w kulę rozmytego światła. Na twarzy poczuliśmy ciepło. Kajak siłą inercji doprowadził nas na zarośniętą mieliznę przed łanem szuwarów. 
















Sejmik jaskółek na Kiernozie Małym


Otoczył nas rój jaskółek. Śmigały nad wodą, błyskały w łodygach trzcin, wypełniały przestrzeń nad głowami w pogoni za owadami. Słowem – widowisko. Nieuchwytne dla aparatów. Nieopodal pływały perkozy. Nic sobie nie robiły z absorbującego sejmiku brzegówek i dymówek, który poprzedzał ich jesienny odlot. Kiedy przypłynę tutaj za kilka dni, już ich nie będzie. Znikną nagle. Bez pożegnania. Ludzie wierzyli niegdyś, że wbijały się w muł, by przezimować…




Wpłynąwszy na rzekę, spłoszyliśmy czaple. Odleciały nad Brzeźno Łyńskie. Bezszelestnie. Bez chrapliwego krzyku. Zatoczyły krąg nad kępą starych brzóz w zakolu nurtu i zniknęły za olchami. Cisza dojmująca. Tylko plusk wody pod wiosłem, szept pojedynczych słów… Płyniemy przez szpaler starych olch. Mijamy stawy, rowy wypełnione wodą, zarośnięte żeremie bobrów, podgryzione pnie, gałęzie zgryzionej łozy na dnie, plamy piasku między kępami wodorostów… I tak do mostu w Brzeźnie. Woda nieco opadła. Już nie musimy pochylać głów pod betonowym przęsłem. Wiosłem zahaczam o piasek dna i o betonowym pułap. Plusk brzmi twardym pogłosem.




Za mostem zaczyna się inny świat Łyny. Za ostatnimi zabudowaniami wsi spotykamy parę łabędzi. Zamiast odpłynąć na bok lub odlecieć pełnią honory przewodników. Wiodą nas przez zakręty rzeki, między kłodami powalonych olch i brzóz. Pokazują zakamarki brzegów. Rozpychają piersiami wodę. Mają dużo siły. Spotkanie trwa i trwa. Zwalniamy więc. Dajemy im odpocząć. Tam, gdzie z brzegu wystają pocięte kikuty drzew, spotykamy siwe czaple. Siedzą na pochylonej olsze. Fotografujemy. Ptaki podrywają się do lotu. Bezszelestnie. Bez chrapliwego krzyku. Jakby uległy jesiennej smucie…


Zamaskowana czapla

Jeziorko Morze

Łabędzie odpłynęły w światło rzeki. Spotkały inną parę. Samce rozpoczęły pokaz siły. Napierały na siebie, chociaż za nimi było już jeziorko Morze z dostatkiem przestrzeni dla obu par. Tam popłynęliśmy. Pod światło słońca, które wychyliło się spoza drzew i zaraz zgasło zasłonięte chmurami. Taflę jeziora przemierzały plamy światła i cienia. 






Fotografowaliśmy krzyżówki przesiadujące na mięsistych korzeniach grążela wyrwanych z dna. Łabędzie, już uspokojone po chwilowej waśni, pozowały na tle oświetlonych szuwarów. Czaple myszkowały nad kolejnym ujściem rzeki. W turzycach wypatrzyłem długi dziób. Wyobraźnia dopisała kontur czapli zamaskowany łodygami i liśćmi. Ptak z rozmysłem wyłonił się z gęstwy. Ogarnął spojrzeniem jezioro. Spostrzegł nas i odleciał za pozostałymi…








Znajome kąty nadrzecznej dżungli. Pełna zieleń. Śpiący nurt. Woda ledwo cieknie między liśćmi nenufarów. Ptasi drobiazg uwija się w gęstwinie zarośli i krzaków. Białe lilie śpią zamknięte w pąkach. Rzeka pachnie. Zanurzamy się w cień. 

Brzeźno Wielkie

Północną część nieba pokrywa jednolita warstwa chmur. Zwiastujących deszcz. Wbrew prognozie pogody. Nic to. Jest ciepło, bezwietrznie. Zanurzamy dłonie w ciepłej wodzie. Zakręt za zakrętem przybliża nas do kolejnego jeziora. Brzegi nieprzystępne. Tajemnicze. I ten zapach. I te wrażenia. I ten czas – jakby zatrzymany w kadrze… Snujemy się po Łynie zapatrzeni, zasłuchani, zamyśleni, póki nie otworzy się przed nami Brzeźno Wielkie. Nad którym przelatywał bielik… Jego rewir… Dzisiaj nie dał się sfotografować. Polował pod chmurami na tle ciemnego lasu…

Między Brzeźnami

Brzeźno Małe

Płyniemy dalej torem swobodnej wody między dywanem utkanym z liści grążeli a ścianą zarośli po prawej ręce. Brzegi zatoki schodzą się w wąskie zarośnięte przejście na Brzeźno Małe. Szarpiemy się z odrastającymi trzcinami, sitowiem, pałką wąskolistną. Wiosło plącze się w łodygach. Kajak skrzypi. Woda kapie z liści. W końcu widać korytarz wypełniony połamanym roślinami, zarys pomostu, swobodną taflę jeziora. Przepływamy w poprzek do kolejnego ujścia rzeki. Zarośniętego dywanem nenufarów. Szukamy przejścia. Kajak szoruje po mierzwie. Wiosłem nie wyczuwam dna. Wszędzie galimatias wodorostów i rzęsy. Przepatrujemy nieprzystępne wnętrze lasu nad helokrenowymi wysiękami zalewającymi kwaśny czarnoziem. Słońce oświetla pnie sosen w głębi, wznieca kontrasty. Zwierząt nie ma. Zaszyły się. 

Brzeźno Małe



Dopływając do jeziora Krzyże





Kajak snuje się po leniwej rzece między pniami pochylonych drzew. Powierzchnia uśpionej wody odbija niebo z ławicą nieruchomych obłoków. Obraz jeziora Krzyże zachwyca. Małgosia jest pod wrażeniem. Namawiałem ją kilka lat, by dała się tutaj przyprowadzić. 


Jezioro Krzyże



Wreszcie jest. Dolina Łyny – i wszystko jasne…

Klejnocik Łyny

Wpływamy na Łynę. Ostatni odcinek przed rezerwatem Źródła Łyny. Nie popłyniemy daleko. Kępy turzycy ocierające się o burty kajaka moczą nasze ubrania. Nie pomaga pływanie środkiem. Między brzegami miejsce na szerokość wiosła. Cokolwiek nie zrobię, liście i łodygi trącone wiosłem robią prysznic. Po opuszczeniu sierści Łyny płyniemy wzdłuż lasu. Pajęczyny skrzą się rosą. Kwiatki jaskra wielkiego błyszczą w liściach jeziornego aloesu (osoki aloesowatej). Nurt omywa zakamarki między wodorostami i liśćmi grzybieni, pod kępami pływającej trawy przetkanej niezapominajkami. Wszystko przyciąga uwagę. Po ostatnim spojrzeniu w perspektywę doliny zwieńczonej wyniesieniem terenu pod Orłowem zawracamy. Wystarczy tych klimatów wczesnej jesieni.



Chmury powoli odstępują. Słońce coraz częściej oświetla krajobraz. Flauta nie ustępuje. Krajobraz Morza pod pułapem nieba przesłoniętego na poły chmurną narzutą fascynuje. Obraz jak malowanie. Nie sposób oderwać oczu. Aparaty pstrykają. Kajak nieruchomieje w dywanie wodorostów i nenufarów. Cisza. Żadnego ruchu wokół. Dopiero pod lasem spostrzegam zmurszałą kładkę, obok niej szczątki innej. 




Za kępą turzycy wyrosłej na pniaku wystającym z wody pręży się kormoran. Wachluje skrzydłami. Suszy się po rannym polowaniu. Korzysta ze światła. Za nim rozrabiają kaczki. Kiedy podpływamy, niechętnie odlatuje ku rzece.










W drodze powrotnej robimy foto-sesje. Między jeziorami Krzyże a Brzeźno Małgosia fotografuje zimorodka. Widzę tylko jego brązowy brzuszek, gdy skręca przed nami między olchy. Był zaskoczony naszą obecnością na środku rzeki. Oczywiście spotkanie trwa mgnienie oka. Nie zdążyłem nawet rzucić wiosła, by sięgnąć po aparat.


Na Brzeźnie Wielkim próbujemy uwiecznić łabędzie przelatujące nad lasem. Kiedy odlatują, przepływamy przez panoramę do trzcin i następnego odcinka Łyny.

















Za żeremiem bobrów spotykamy perkozki. Sprytne i nieokiełznane podrostki płyną w świetle nurtu, nurkują między liśćmi i trzcinami. Matka nawołuje maluchy do siebie, nie wychylając się z trzcin. W końcu jednak jej słuchają. Mijamy je, trzymając się drugiego brzegu. Na zdjęciach widać wszystkowidzące oczy.














Za jeziorkiem Morze zatrzymujemy się obok łabędzi, które o świcie waśniły się o miejsce na rzece. Tym razem pozowały spokojnie, chociaż kajak utkwił na gałęziach kilka metrów obok. Ptaki przywykły do obecności kajakarzy.






















W Brzeźnie Łyńskim kajak utknął na pniu zanurzonym pod wodą. Tuż obok siedmiu kaczek krzyżówek. Odpoczywały na konarze pod kępą szuwaru. Nie reagowały na pstrykanie aparatów i na filmowanie. Takiej bliskości jeszcze nie doświadczyłem. Robiły sobie poranną toaletę. Prężyły torsy. Prostowały skrzydła. Natłuszczały pióra. Patrzyły w obiektyw. Zastanawiałem się, jak można w ogóle polować na te przeurocze ptaki.













Na Kiernozie Wielkim fotografowałem białe czaple. Tkwiły w trzcinach przy ujściu Marózki do Łyny. Tym razem nie wytrzymały naszej presji. Odleciały, zanim zdążyłem porządnie wykadrować.

2 komentarze:

  1. Pewnie nie popłynę kajakiem po lynie, ale pomarzyć można. Brakuje mi małej mapki Waszej trasy.Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piotrze,
    Dzięki zamieszczanym przez Ciebie materiałom coraz lepiej poznaje wspaniałe okolice. Pięknie fotografujesz wspaniałą przyrodę a opisy są konkretne a mimo to pełne poezji.
    Dziękuję za miłe doznania.
    Pozdrawiam
    WłodeK

    OdpowiedzUsuń