Jezioro Łańskie w sierpniu |
Lato w moim odczuciu kończy się w trzeciej
dekadzie lipca. Wraz z zamierającym śpiewem ptaków. Jeśli ptaki coś głoszą, to
tylko dla zaznaczenia obecności na swoim terytorium i aby porozmawiać z dorastającymi
pisklętami. Kopciuszki na moim podwórku wciąż jeszcze ćwiczą swoje wyrośnięte
młode, jak uniknąć zagrożenia ze strony drapieżników. Pod dachem drewutni
słyszę strofowanie matki.
Siwe wrony nad Łyną |
Spływamy Łyną na Jezioro Łańskie. Ku swojemu
zniesmaczeniu dostrzegam ścięte trzciny, które o tej porze tworzyły sklepienie
nad głową; wycięte w pień polany grążeli. Rzekomo po to, by przyspieszyć spływ
wezbranej wody. W Polsce zagrożonej totalną susza z powodu ocieplenia klimatu.
Kosiarki w mieście, kosiarki na rzekach… Betonoza w miasteczkach…
Łyna w Kurkach |
Wezbrana Łyna niesie kajak między trzcinami.
Zieleń z boku, spopielałe niebo nad głową, chłodna toń pod wiosłem. Czego
chcieć więcej? Gapimy się na siwe wrony, które grzeją się w słońcu na
wysuszonych gałęziach zamarłej łozy, na szpaki i jaskółki buszujące w mierzwie,
kaczki spływające z nami, czaple bezszelestnie startujące z mokradeł za
oczeretem…
Mijamy domy na stokach rzecznej doliny, zazdroszcząc właścicielom
widoku z okien… Nasłuchujemy rokitniczek i trzciniaków, które już tylko
popiskują, migotając skrzydłami w liściach trzcin… Wypatrujemy ryb nad piaskiem
w prześwitach między wodorostami…
Samotny żab |
Ustępujące szuwary otwierają widok na łąki i
pastwiska. Dolina przypomina tę pod Marcinkowem wypełnioną nurtem Kośny. Za
mostkiem wpada w objęcia sosnowego boru na łagodnych stokach.
Przepłynąwszy pod
drewnianym murszejącym przęsłem (O dziwo! Daję radę, nie wysiadając z kajaka,
mimo wysokiej wody.), przemierzamy frapujący fragment rzeki do Jeziora
Łańskiego. Poranne słońce grzeje, kiedy nurt odbija od ściany lasu. Cień
chłodzi, gdy płyniemy pod skarpą i pochylonymi olchami.
Na jednej z sosen w
kępie wysychających drzew dostrzegam kormorana. Przysiadł na gałęzi i suszył
pióra. Przepłynęliśmy pod nim. Nic sobie nie robił z naszej obecności. Nawet
wtedy, gdy z boku poderwała się czapla i poszybowała nad jezioro.
W
perspektywie jednego z długich odcinków rzeki zobaczyliśmy stadko krzyżówek i
domy Ząbia pod lasem. Znak, że do ujścia Łyny już niedaleko. Wreszcie wypływamy.
Płaszczyzna rozległej wody w obramowaniu lasu warmińskiego, flauta, bezwietrze,
coraz mocniejsze słońce, perspektywa załamana cyplami i zatokami wbitymi w
brzegi… Jezioro Łańskie… I wszystko jasne…
Kajak płynie miękko między perkozami,
łabędziami, kaczkami, kormoranami, mewami, rybitwami, wędkarzami… Wpatruję się
w drzewa pochylone nad wodą,, szukając bielika albo rybołowa. Z boku dobiega
plusk niewidocznej Dzierzgunki, która niegdyś napędzała koło młyńskie
nieistniejącego już młyna. Pod groblą polanka. Nie wysiadamy jednak. Kajak
rozleniwia. Nie trzeba się wysilać, by płynął po uśpionej tafli, którą od czasu
do czasu urozmaicają kręgi wzniecane przez ryby. Płyniemy pod wschodnim
brzegiem. Wzdłuż łanów rozświetlonych trzcin. Mijamy rozległy półwysep w
kształcie półokręgu. U jego podnóża jest polana, pozostałość po
dziewiętnastowiecznej bindudze w nieistniejącym już Dzierzguniu. Zamiast wsi,
jest już matecznik. W jego głębi odnalazłem wiele lat wcześniej mokradła
oddzielone od wody nadjeziorną skarpą – ostoję jeleni, dzików i zaglądających
sporadycznie łosi. Za mielizną naprzeciwko występu dzierzguńskiego brzegu
wyłania się Lalka. Najdłuższy półwysep jeziora.
Nie popłyniemy tam. Za gorąco. Przecinamy
jezioro w poprzek, kierując się ku łabędziom i białym czaplom w szuwarach
odległego brzegu. Słońce praży. Koszulka idzie do plecaka. Flauta. Wiatru jak
na lekarstwo. Powietrze nieomal zamarło. Na palisadzie z tyk do mocowania sieci
rybackich siedzą młode tracze w towarzystwie mewy srebrzystej.
Wpływamy w zatoczkę, nad którą znaleziono
archeo-artefakty sprzed kilku tysięcy lat. Kajak sunie nad mulistym dnem.
Wiosłuję ledwo ledwo, by nie wzburzyć dna. Z olchowego łęgu dobiega rytmiczne
stukanie. W przerwach słychać kwilenie dziecka przerywane dźwięczną frazą.
- Czarny dzięcioł – domyślam się.
Nie sposób go nagrać. Od Dzierzgun dolatuje
uporczywy dźwięk spalinowych pił. ALP nie uznaje wiosennej i letniej przerwy w
wycinaniu lasów. Ptaki muszą sobie z tym radzić, nawet jeśli w tym czasie
powinny być chronione (okres lęgów i sposobienia piskląt do dorosłego życia).
Wracając zaglądamy do zatoczki pod Ząbiem. Na
resztkach palisady po rozbitych przez lód pomostach siedzą kormorany. Dwa z
trójki są płochliwe. Pozwalają podpłynąć na sto metrów. Dla naszych obiektywów
za daleko. Przestępując z łapy na łapę, sposobią się do niechętnej ucieczki. W
końcu startują. Wzniecają pióropusze wody. Odlatują na środek jeziora. Tam
lądują i pływają. Z daleka przypominają przerośnięte kaczki, nie wodne kruki.
Ten trzeci jednak zachowuje się inaczej. Podpływamy niesieni siłą inercji. Ptak
nic sobie nie robi z naszej obecności. Pielęgnuje pióra. Wdzięczy się. Rozkłada
i składa skrzydła. Sięga dziobem grzbietu, spodu brzucha. Patrzy w toń wody pod
słupem. Wygina szyję…
Co za spektakl! Migawka trzaska raz za razem. Aparat się
grzeje. Jesteśmy coraz bliżej. W końcu Małgosia mówi:
- Odpłyńmy. Dajmy mu spokój.
Sięgam po wiosło. Powoli. Odbijam na zatokę.
Ptak znosi nas cierpliwie. Odpływamy, zostawiając go w błogim spokoju. Ku
wędkarzowi, który akurat wyciąga trzepoczącego szczupaka.
Wracając do Kurek, fotografuję jeszcze łyskę w
kępce tataraku w ujściu Łyny i białą czaplę na konarze wysychającej sosny.
Dzień się rozpala upałem, wypraszając nas z wody. Trzciny, chociaż wysokie, nie
dają już cienia.
Podskakująca sójka |
Piotrze,
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe doznania. Ptaki pięknie pozowały.
Pozdrawiam
WłodeK
Bardzo fajnie zostało to napisane.
OdpowiedzUsuń