poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Foto-sesja z kormoranem

Jezioro Łańskie w sierpniu




Lato w moim odczuciu kończy się w trzeciej dekadzie lipca. Wraz z zamierającym śpiewem ptaków. Jeśli ptaki coś głoszą, to tylko dla zaznaczenia obecności na swoim terytorium i aby porozmawiać z dorastającymi pisklętami. Kopciuszki na moim podwórku wciąż jeszcze ćwiczą swoje wyrośnięte młode, jak uniknąć zagrożenia ze strony drapieżników. Pod dachem drewutni słyszę strofowanie matki.


Siwe wrony nad Łyną

Spływamy Łyną na Jezioro Łańskie. Ku swojemu zniesmaczeniu dostrzegam ścięte trzciny, które o tej porze tworzyły sklepienie nad głową; wycięte w pień polany grążeli. Rzekomo po to, by przyspieszyć spływ wezbranej wody. W Polsce zagrożonej totalną susza z powodu ocieplenia klimatu. Kosiarki w mieście, kosiarki na rzekach… Betonoza w miasteczkach…

Łyna w Kurkach

Wezbrana Łyna niesie kajak między trzcinami. Zieleń z boku, spopielałe niebo nad głową, chłodna toń pod wiosłem. Czego chcieć więcej? Gapimy się na siwe wrony, które grzeją się w słońcu na wysuszonych gałęziach zamarłej łozy, na szpaki i jaskółki buszujące w mierzwie, kaczki spływające z nami, czaple bezszelestnie startujące z mokradeł za oczeretem… 


Mijamy domy na stokach rzecznej doliny, zazdroszcząc właścicielom widoku z okien… Nasłuchujemy rokitniczek i trzciniaków, które już tylko popiskują, migotając skrzydłami w liściach trzcin… Wypatrujemy ryb nad piaskiem w prześwitach między wodorostami…


Samotny żab


Ustępujące szuwary otwierają widok na łąki i pastwiska. Dolina przypomina tę pod Marcinkowem wypełnioną nurtem Kośny. Za mostkiem wpada w objęcia sosnowego boru na łagodnych stokach. 



Przepłynąwszy pod drewnianym murszejącym przęsłem (O dziwo! Daję radę, nie wysiadając z kajaka, mimo wysokiej wody.), przemierzamy frapujący fragment rzeki do Jeziora Łańskiego. Poranne słońce grzeje, kiedy nurt odbija od ściany lasu. Cień chłodzi, gdy płyniemy pod skarpą i pochylonymi olchami. 



Na jednej z sosen w kępie wysychających drzew dostrzegam kormorana. Przysiadł na gałęzi i suszył pióra. Przepłynęliśmy pod nim. Nic sobie nie robił z naszej obecności. Nawet wtedy, gdy z boku poderwała się czapla i poszybowała nad jezioro. 


W perspektywie jednego z długich odcinków rzeki zobaczyliśmy stadko krzyżówek i domy Ząbia pod lasem. Znak, że do ujścia Łyny już niedaleko. Wreszcie wypływamy. Płaszczyzna rozległej wody w obramowaniu lasu warmińskiego, flauta, bezwietrze, coraz mocniejsze słońce, perspektywa załamana cyplami i zatokami wbitymi w brzegi… Jezioro Łańskie… I wszystko jasne…


 

Kajak płynie miękko między perkozami, łabędziami, kaczkami, kormoranami, mewami, rybitwami, wędkarzami… Wpatruję się w drzewa pochylone nad wodą,, szukając bielika albo rybołowa. Z boku dobiega plusk niewidocznej Dzierzgunki, która niegdyś napędzała koło młyńskie nieistniejącego już młyna. Pod groblą polanka. Nie wysiadamy jednak. Kajak rozleniwia. Nie trzeba się wysilać, by płynął po uśpionej tafli, którą od czasu do czasu urozmaicają kręgi wzniecane przez ryby. Płyniemy pod wschodnim brzegiem. Wzdłuż łanów rozświetlonych trzcin. Mijamy rozległy półwysep w kształcie półokręgu. U jego podnóża jest polana, pozostałość po dziewiętnastowiecznej bindudze w nieistniejącym już Dzierzguniu. Zamiast wsi, jest już matecznik. W jego głębi odnalazłem wiele lat wcześniej mokradła oddzielone od wody nadjeziorną skarpą – ostoję jeleni, dzików i zaglądających sporadycznie łosi. Za mielizną naprzeciwko występu dzierzguńskiego brzegu wyłania się Lalka. Najdłuższy półwysep jeziora.




Nie popłyniemy tam. Za gorąco. Przecinamy jezioro w poprzek, kierując się ku łabędziom i białym czaplom w szuwarach odległego brzegu. Słońce praży. Koszulka idzie do plecaka. Flauta. Wiatru jak na lekarstwo. Powietrze nieomal zamarło. Na palisadzie z tyk do mocowania sieci rybackich siedzą młode tracze w towarzystwie mewy srebrzystej. 




Wpływamy w zatoczkę, nad którą znaleziono archeo-artefakty sprzed kilku tysięcy lat. Kajak sunie nad mulistym dnem. Wiosłuję ledwo ledwo, by nie wzburzyć dna. Z olchowego łęgu dobiega rytmiczne stukanie. W przerwach słychać kwilenie dziecka przerywane dźwięczną frazą.
- Czarny dzięcioł – domyślam się.
Nie sposób go nagrać. Od Dzierzgun dolatuje uporczywy dźwięk spalinowych pił. ALP nie uznaje wiosennej i letniej przerwy w wycinaniu lasów. Ptaki muszą sobie z tym radzić, nawet jeśli w tym czasie powinny być chronione (okres lęgów i sposobienia piskląt do dorosłego życia).








Wracając zaglądamy do zatoczki pod Ząbiem. Na resztkach palisady po rozbitych przez lód pomostach siedzą kormorany. Dwa z trójki są płochliwe. Pozwalają podpłynąć na sto metrów. Dla naszych obiektywów za daleko. Przestępując z łapy na łapę, sposobią się do niechętnej ucieczki. W końcu startują. Wzniecają pióropusze wody. Odlatują na środek jeziora. Tam lądują i pływają. Z daleka przypominają przerośnięte kaczki, nie wodne kruki. 









Ten trzeci jednak zachowuje się inaczej. Podpływamy niesieni siłą inercji. Ptak nic sobie nie robi z naszej obecności. Pielęgnuje pióra. Wdzięczy się. Rozkłada i składa skrzydła. Sięga dziobem grzbietu, spodu brzucha. Patrzy w toń wody pod słupem. Wygina szyję… 









 




 



Co za spektakl! Migawka trzaska raz za razem. Aparat się grzeje. Jesteśmy coraz bliżej. W końcu Małgosia mówi:
- Odpłyńmy. Dajmy mu spokój.
Sięgam po wiosło. Powoli. Odbijam na zatokę. Ptak znosi nas cierpliwie. Odpływamy, zostawiając go w błogim spokoju. Ku wędkarzowi, który akurat wyciąga trzepoczącego szczupaka.



 

























Wracając do Kurek, fotografuję jeszcze łyskę w kępce tataraku w ujściu Łyny i białą czaplę na konarze wysychającej sosny. Dzień się rozpala upałem, wypraszając nas z wody. Trzciny, chociaż wysokie, nie dają już cienia.







Podskakująca sójka




2 komentarze: