Jezioro Łańskie spod pomnikowej olchy w Dzierzgunach |
Jezioro
Łańskie niechętnie odkrywa swoją urodę. Trzeba kilku wizyt, by nie wydało się
banalne. Władysław Ogrodziński zobaczył jezioro pobudzone silnym wiatrem i
falami, które zmuszały do nieustannej czujności i wysiłku. Zachwycił się
otaczającą akwen puszczą dopiero o wschodzie słońca. Tyle w Ramuku znaczy spokój. Jezioro wypchnęło więc
Ogrodzińskiego i jego współtowarzyszy spływu ze swojego wnętrza południowym
wiatrem, jakby zawiedzione brakiem głębszej refleksji.
Jezioro Łańskie w okolicach Ząbia |
Z
Jeziorem Łańskim spotykam się od lat. Najpierw oglądałem je ze stromych brzegów
i leśnych polan ścielących się wzdłuż wody; potem z wnętrza puszczy, przechodząc
przez mierzwę zarośli pod niebotycznymi drzewami. Od zeszłego roku odkrywam je
na nowo, pływając kajakiem. Zwykle o świcie. To widoki z kajaka wydały mi się
najbardziej zajmujące.
Łańska ważka |
Stare
przewodniki mówią o czterech nazwanych wyspach. Żaden z nich jednak nie
przypisuje wymienionych nazw konkretnym wyspom. Największa z nich, Stodółka,
liczy sobie prawie pięć hektarów powierzchni. Onegdaj jej leśne wnętrze było
przystępne.
Teraz wyspa zamieniła się w kolonię lęgową kormoranów. Gdy te
podrywają się razem z drzew, a są wybitnie płochliwe, potrafią zacienić jezioro.
Wyspiarski las, pozbawiony gospodarza, zarósł gęstym i nieprzyjaznym dla ludzi
podszytem.
Wyspa kormoranów na Jeziorze Łańskim |
Wszystkie
wyspy skupiły się w północnej części akwenu naprzeciwko dawnej leśniczówki w
Łańsku. W południowej części, nieopodal matecznika w Dzierzgunach, gdyby woda
opadła o pół metra, mogłaby pojawić się kolejna wysepka na miejscu rozległej
piaszczystej mielizny oznaczonej tykami i białą flagą.
Podwodna górka nieopodal Dzierzgun |
Lubię
pływać nad tą mielizną. Tyki służą czaplom, mewom, rybitwom, kormoranom za
punkty widokowe. Łabędzie też tutaj przebywają, znajdując pożywienie w gąszczu
wodorostów okalających łysinę piasku na szczycie podwodnego pagórka.
0,0
km.
Brzask nad Łyną |
Było
jeszcze ciemno, gdy 2 września, korzystając z pogody godnej prawdziwego lata,
które przypomniało sobie, że do astronomicznej jesieni pozostało trzy tygodnie,
umościłem sobie z kapoków wysokie siedzisko, zapakowałem plecak i zepchnąłem
kajak na Łynę wprost z soczystej łączki.
Na
wschodzie zaznaczyła się delikatna poświata wczesnego brzasku. W czystym
powietrzu nie było żadnych mglistych oparów. Było za to ciepło, bezwietrznie i
niepokojąco cicho. Woda nieśmiało pluskała wokół. Ryby przemykały przez toń
nurtu, pozostawiając ledwo zaznaczone kręgi lub zmarszczki. Kajak sunął miękko
po równej powierzchni popychany pociągnięciami wiosła.
Próbowałem
fotografować otoczenie, lecz aparat, chwytając nadmiar cienia w kadrze,
przechodził w tryb bracketingu,
robiąc po sześć naświetleń w serii. Ze wszystkich prób ostała się ta jedna,
jako tako nadająca się do oglądania.
Pamiętając
o celu, który sobie wyznaczyłem – dopłynięcie do północnego końca Jeziora
Łańskiego – przede wszystkim wiosłowałem. Ciemność sprzyjała postanowieniu. Nie
chwytałem aparatu. Minąwszy dorodnego łabędzia, którego skrzydła były
pozbawione lotek i wydawały się zdeformowane (pomyślałem, że bez opieki ludzi
nie przetrwa zimy), zanurzyłem się w szpaler wyniosłych trzcin. Miejscami
rośliny zamykały prześwit nad wodą. Pochylałem się więc, rozgarniałem wiosłem mokre
liście i pióropusze kwiatostanów. Mijałem uśpione domy na wyniesieniach
brzegów, ciche poszarzałe kładki z łódkami przypiętymi do podpór, zarośla
zamarłej łozy, brzegi łąk… Wpadałem w zakręty i zakola rzeki… I tak aż do
mostku łączącego łąki i pastwiska na pochyłościach wzgórz, pod lasem górującym
nad rzeczną doliną.
1,5
km
Przepływamy tędy - za białą strzałką. |
Mostek
nad Łyną sprawia trochę kłopotu podczas wysokiego stanu wody. Przepływam zawsze
po lewej (patrząc z nurtem) stronie podpór, tuż przy samych palach wbitych w
dno rzeki, gdzie najwięcej miejsca dla kajaka. Pochylam się tak, że głowa sięga
kolan. Grzbietem trę jednak o dolne kantówki przęsła. Przepycham się za most, w
końcu z ulgą prostuję się w kajaku i sięgam znów po wiosło.
Łyna
płynie szpalerem lasu. Otoczenie powoli jaśnieje. Jednakże zarośla i kępy
wierzb na dzikiej łące, ograniczonej od zachodu leśną ścianą, i cienie puszczy rosnącej
na stoku łagodnych wzniesień po prawej sprawiały, że aparat nadal pracował w
trybie bracketingu. Nie pozostało nic
innego, jak tylko wiosłować, płoszyć dzikie kaczki śpiące w trzcinach tuż na
skraju nurtu, czaple czuwające na gałęziach, łabędzie w oczeretach, ryby wśród
kęp wodorostów, ledwo widocznych o tej porze dnia.
Za
lasem ujawnia się osiedle malowniczych domów letniskowych Ząbia. O świcie
sprawiających wrażenie opuszczonych. Przepłynąwszy pod gałęziami pochylonych
olch, wzdłuż osypujących się skarp pod sosnami o obnażonych korzeniach, przez
szpalery szuwarów, nad polanami grążeli, smużystych wodorostów, kęp moczarki
kanadyjskiej, widzę w końcu ujście rzeki obok pomostu okupowanego przez śpiące kaczki
krzyżówki i obok przycumowanej żaglówki.
2,5
km
Jezioro Łańskie z ujścia Łyny |
Otwiera
się jezioro. Po żerdziach dźwigających w ubiegłym roku sieci nie pozostał żaden
ślad.
Cisza |
Było
cicho. Słyszałem tylko plusk wiosła. Kajak sunął po uśpionej wodzie
bezszelestnie, wzniecając fale w formie klina. Fale odbiegały w milczeniu ku
odległym brzegom i śpiącym ptakom. Przestrzenią nad jeziorem zawładnął bezruch.
Nad horyzontem zawisły chmury, wieszcząc malowniczy wschód słońca. Najwięcej
ich było po zachodniej stronie akwenu. Patrząc na gasnące gwiazdy, czułem się
tak, jak Immanuel Kant mawiający: Der gestirnte
Himmel über mir und das moralische Gesetz in mir. Chociaż krajobraz
coraz bardziej przeglądał na oczy.
Wzdłuż matecznika Dzierzguny |
Samotność,
przestrzeń jeziora uwolniona od ludzkiej obecności, cisza, rytmiczny plusk
wiosła zanurzanego w ciemnej toni, las na oddalających się brzegach… Od czasu
do czasu głos pobudzonych jeleni, dobiegający od strony matecznika w Dzierzgunach
(wszak to pora rykowiska)...; wojownicze wyzwania, okrzyki tryumfu po pokonaniu
rywala, urywane brechtanie…; każdy dźwięk wpadał w przestrzeń, wracał echem od
przeciwległego brzegu, niepokoił… Potem znowu zapadała cisza.. I tak aż do wschodu
słońca, które rozjaśniło jezioro, ubarwiło leniwie napływające z zachodu chmury,
uciszyło na dobre misterium rykowiska…
4,5
km
Widok w stronę największej zatoki jeziora |
Przepływałem
nad płycizną w pobliżu Dzierzgun. Mijałem z oddali zatokę, nad którą odkryto
ślady postglacjalnych i staropruskich siedlisk. Największa zatoka jeziora,
sąsiadująca z Rybakami i ośrodkiem Caritasu, powoli otwierała swoje rozległe
wnętrze, którego kraniec opiera się o puszczański grzbiet przesmyku między
Jeziorem Łańskim a Plusznem. Przede mną był rozległy cypel dzierzguńskiego
matecznika. Spoza niego wyłaniała się powoli Lalka – najdłuższy, ponad
kilometrowy półwysep z ośrodkiem o przedwojennym rodowodzie.
Jezioro Łańskie |
Flauta
sprzyjała szybkiemu pływaniu. Kajak połykał przestrzeń, chociaż krajobraz w
oddali zdawał się niezmienny. Dostrzegałem nowe szczegóły otoczenia dopiero po
dłuższej chwili, gdy na chwilę odrywałem oczy od dziobu monotonnie krojącego ciemną
powierzchnię wody.
Dzień się budzi nad Rybakami |
W
takich chwilach dociera do mnie sens życiowego spostrzeżenia Immanuela Kanta: rzeczą zmysłów jest oglądać, rzeczą intelektu
myśleć. W takich chwilach właśnie polegam na zmysłach, oddając pole
intelektowi dopiero wtedy, gdy odczuwam potrzebę opisania doznań.
Słońce zaraz wzejdzie |
Skąd
on to wszystko wiedział, skoro jego najdalszą wyprawą życiową był wyjazd z
Królewca do Gołdapii?...
6,5
km
Słońce nad Dzierzgunami i Lalką |
Tuż
przed wschodem słońca obudził się zefir i podniósł łagodne fale przemierzające
powierzchnię jeziora od zachodu. Zaczął się świetlny spektakl. Żałowałem, że
nie było nad wodą mgły. Mgła ścieliła się jedynie nad polami w Rybakach.
Obraz
wstającego słońca i krajobrazu w złotej godzinie nakłaniał do odkładania wiosła
i fotografowania otoczenia. Przyjąłem to z niejaką ulgą. Ręce i plecy dokuczały
po monotonnym wysiłku, aczkolwiek dawno nie czułem takiego psychicznego
komfortu, delektując się hipnotyzującym bezruchem jeziora i ciszą tak odmienną
od ożywiających zmysły koncertów wiosny.
7,5
km
Powoli
zbliżałem się do zachodniego krańca Lalki. Z zachodu nieubłaganie napływała
ławica chmur, przynosząc podmuchy wiatru i wzniecając ożywione fale na
powierzchni jeziora. Musiałem mocniej pracować wiosłem, by nie dać się zepchnąć
w trzciny wieńczące półwysep, którego wnętrze osłaniały gęsto rosnące stare
olchy.
Spłoszywszy perkozy, czarne kury wodne, kilka łabędzi, wpłynąłem na kolejny otwarty fragment jeziora z widokiem na ośrodek w Cyrance, architektura którego po renowacji zmieniła charakter ze stylu gierkowskiego na styl nawiązujący do akcentów witkiewiczowskich i staropruskich, bardziej wtopiony w puszczańskie otoczenie jeziora.
Jezioro Łańskie za Lalką |
Spłoszywszy perkozy, czarne kury wodne, kilka łabędzi, wpłynąłem na kolejny otwarty fragment jeziora z widokiem na ośrodek w Cyrance, architektura którego po renowacji zmieniła charakter ze stylu gierkowskiego na styl nawiązujący do akcentów witkiewiczowskich i staropruskich, bardziej wtopiony w puszczańskie otoczenie jeziora.
Płynąłem
pod zachodnim brzegiem, odnajdując na powrót flautę i ciszę. Kajak przestał
grać na grzbietach fal. Ucichł. Znowu słyszałem tylko plusk wiosła, pluskanie
ryb i nurkujących perkozów, pojedyncze krzyki czarnych dzięciołów
zamieszkujących przybrzeżne łęgi i podmokłe części puszczy z dala od wody.
Wokół przelatywały siwe czaple, samotne jastrzębie, kormorany… Jeden z kormoranów znienacka obniżył lot, przyciągając moją uwagę. Wtedy dostrzegłem, patrząc pod słońce, rybaków na łodzi, wybierających sieci z jeziornej toni.
Kormoran przysiadł na wodzie nieopodal i obserwował poczynania ludzi. Cwany konformista. A powiadają, że zwierzęta nie myślą.
Rybołowy z Łańska |
Wokół przelatywały siwe czaple, samotne jastrzębie, kormorany… Jeden z kormoranów znienacka obniżył lot, przyciągając moją uwagę. Wtedy dostrzegłem, patrząc pod słońce, rybaków na łodzi, wybierających sieci z jeziornej toni.
Kormoran przysiadł na wodzie nieopodal i obserwował poczynania ludzi. Cwany konformista. A powiadają, że zwierzęta nie myślą.
10,0
km
Minąwszy
zatoczkę, nad którą rośnie odsunięty od brzegu najstarszy dąb w nadleśnictwie
Nowe Ramuki, mocno już sponiewierany przez czas i przetaczające się ostatnimi
laty burze, wpłynąłem w przewężenie akwenu.
Tutaj zaczyna się chyba najwspanialszy puszczański fragment Jeziora Łańskiego. Las na zachodnim (lewym) brzegu, pełny olch nad wodą, rozłożystych brzóz, jesionów, klonów, dębów, pomiędzy którymi rozpychają się stare świerki, nad którymi rozkładają swoje korony puszczańskie sosny, kojarzy się z lasami deszczowymi pacyficznej części Kanady, albo z lasami okalającymi rzeki stref podzwrotnikowych.
Jeśli do tego dodać wodne mateczniki, pełne ptasich gniazd, osłonięte szuwarami, oczeretem, skrywające powalone drzewa, których nagie i zbielałe pod wpływem wiatru, słońca i deszczu konary służą za podesty łabędziom, czaplom, kormoranom, jastrzębiom…, wrażenie dzikości zdaje się nie mieć swojego odpowiednika w innych zakamarkach Warmii.
Tak otwiera się egzotyczny krajobraz |
Tutaj zaczyna się chyba najwspanialszy puszczański fragment Jeziora Łańskiego. Las na zachodnim (lewym) brzegu, pełny olch nad wodą, rozłożystych brzóz, jesionów, klonów, dębów, pomiędzy którymi rozpychają się stare świerki, nad którymi rozkładają swoje korony puszczańskie sosny, kojarzy się z lasami deszczowymi pacyficznej części Kanady, albo z lasami okalającymi rzeki stref podzwrotnikowych.
Łańskie olchy |
Matecznik |
Taki sobie obrazek |
Jeśli do tego dodać wodne mateczniki, pełne ptasich gniazd, osłonięte szuwarami, oczeretem, skrywające powalone drzewa, których nagie i zbielałe pod wpływem wiatru, słońca i deszczu konary służą za podesty łabędziom, czaplom, kormoranom, jastrzębiom…, wrażenie dzikości zdaje się nie mieć swojego odpowiednika w innych zakamarkach Warmii.
Ta część jeziora kojarzy się z widokiem leniwej rozlewnej rzeki ujętej w gorset wyniosłych puszczańskich brzegów. Fotografując ją, korzystałem z ciszy nad wodą, w której znieruchomiałej powierzchni odbijało się niebo z ławicą postrzępionych chmur. Banalny na pierwszy rzut oka krajobraz przemówił kolorami mijającego lata, nasyconymi poświatą słońca w złotej godzinie.
Łabędzie w mateczniku obserwowały moje poczynania.. Nie podpływałem do nich, by nie wzbudzić popłochu. Miały pod swoją opieką kilka wyrośniętych podlotków, jeszcze w ciemnoszarych szatach. Nad nimi krążył dorodny jastrząb albo bielik, prawie nie poruszając skrzydłami. Szybował bardzo wysoko.
Płynąłem
więc, wiosłując jednostajnym rytmem, ku wyspie kormoranów, która powoli
wyłaniała się spoza cypla lewego brzegu zwieńczonego porzuconą budką
wartowniczą – reliktem minionej epoki. Napływające z zachodu chmury
nieubłaganie wchodziły na słoneczną stronę krajobrazu. Przesłaniając tarczę
słońca, zdobiły niebo smugami światła i cienia.
11,5
km
Przepłynąwszy
wzdłuż zachodniego brzegu Stodółki, wyspy zaanektowanej przez kormorany,
fotografowałem jezioro ozdobione obrazem odbitego zachmurzającego się nieba. Wywołałem
popłoch w kolonii kormoranów. Gdy tylko wypłynąłem spod olch na otwartą wodę,
ptaki siedzące na gałęziach najbliższych wyniosłych drzew poderwały się do
ucieczki z chrapliwym wrzaskiem. Ich śladem podążali sąsiedzi. Powietrze nad
wodą i odbicie nieba w jeziorze wypełniło się ciemnymi kształtami. Na ten
fragment jeziora nikt nie wpłynie niezauważony.
12,0
km
Niebawem
minąłem wejście na Łynę, która zmierza do jeziora Ustrych. Trzymając się
zachodniego brzegu, celowałem między kolejną wyspę a cypel półwyspu
osłaniającego kameralną zatokę. By do niej wpłynąć od strony Łańska, trzeba kierować
się między Stodółką a rozległym łanem trzcin, które wyrosły na środku jeziora.
To miejsce jest matecznikiem dzikiego ptactwa.
Do
zatoki zajrzałem w drodze powrotnej. Dzisiaj celem był najdalszy zakątek
Jeziora Łańskiego. Chciałem w końcu zobaczyć miejsce, którego do tej pory nie
zdołałem odwiedzić. Brzegi jeziora powoli schodzą się ku sobie. Dopływając do
ostatniej podmokłej wyspy, opasanej szerokim wieńcem trzcin, pałki wąskolistnej
i oczeretu, której wnętrze wypełniały olchy i żółknące już brzozy, ze
zdumieniem odkrywałem coraz płytszą toń przejrzystej wody.
Jasne muliste dno pokrywały kępy nieznanych mi wodorostów, pojedyncze łodygi i liście grążeli. Słońce prześwietlało to niecodzienne akwarium na skroś.
Otwiera się akwarium |
Jasne muliste dno pokrywały kępy nieznanych mi wodorostów, pojedyncze łodygi i liście grążeli. Słońce prześwietlało to niecodzienne akwarium na skroś.
Odłożyłem
wiosło. Kajak sunął miękko po nieruchomym lustrze ostatniej jeziornej zatoki,
mijając małże, szczeżuje wielkie (nie tylko z nazwy), które między wodorostami wygrzebały
swoje ostoje. Byłem lekko zdziwiony, ujrzawszy bez oporu zanurzające się w dnie
wiosło. Muł otaczający małże sprawiał wrażenie stabilnego gruntu.
Zakątek
wydał się nieprawdopodobnie malowniczy. Kajak płynął powoli w kierunku dzikich
kaczek pasących się wodorostami i nurogęsi stosujących przedziwną taktykę
polowania na ryby błąkające się nad płycizną. Ptaki przyspieszały znienacka,
jakby zamierzały wystartować, zanurzały dzioby, czesały wodę tuż pod
powierzchnią, chwytały rybę i połykały bez ceregieli. Kiedy podpłynąłem zbyt
blisko, oddaliły się między rzadkie łodygi pałki wąskolistnej i kontynuowały
swoje frapujące zajęcie.
13,5
km
Koniec
jeziora zwieńcza topielisko zarośnięte tatarakiem, pałką wąskolistną, jeżówką
gałęzistą, trzcinami, turzycą… Za ową mierzwą pojawiają się olchowe i wierzbowe
zagajniki, próbując opanować wiecznie mokry grunt. Dopiero dalej wyrastają
podmokłe zagajniki powoli przechodzące w puszczański las, który skrywa drogi
wokół jeziora.
Pływałem
po tej części jeziora do upojenia. Takie światło i taki matecznik to rzadkość,
obok której nie sposób przepłynąć obojętnie. Poczułem się dokładnie tak samo,
jak wtedy, gdy pierwszy raz łapałem z ojcem ryby na polanie wodorostów
przegradzającej wejście do urokliwej Sobiepanki na szlaku Krutyni w Borowskim
Lesie. Dzisiaj tej polany już nie ma. Została rozjechana przez spływy kajakowe
startujące z Sorkwit.
Wciąż
śni mi się widok spławika znikającego pod wodą. Wtedy wystarczyło zarzucić
wędkę w oczko między egzotycznymi wodorostami, by po chwili wyciągnąć z wody
dorodną płoć, wzdręgę, ukleję, okonia, krąpia albo dużego kiełbia. Najbardziej
fascynowały mnie obserwowane między liśćmi żółtego grążela różaneczki,
najbarwniejsze obok krasnopiór ryby polskich wód. Zniknęły wraz ze zniknięciem
owej wodnej polany.
Tak
więc niechętnie zabierałem się w drogę powrotną, doceniając spostrzeżenie
Immanuela Kanta, że piękne jest to,
co podoba się całkiem bezinteresownie.
Dopiero
chmury, które coraz mocniej przesłaniały słońce, skłoniły mnie do sięgnięcia po
wiosło.
Wracałem
wzdłuż zachodniego brzegu. Zajrzałem do zatoczki. W przygaszonym świetle dnia nie
uczyniła jednak oczekiwanego wrażenia.
Brama z widokiem na wyspę kormoranów - widok z brzegu |
To samo miejsce z wody |
Z
wody drzewo nie wydało się tak zajmujące. Na wygięty w łuk pień zwaliła się kłoda
obumarłej olchy, przyciskając i zanurzając w wodzie koronę listowia. Po kilku
zdjęciach nad trzcinami i sitowiem (stałem w chyboczącym się kajaku) popłynąłem
równolegle do ściany drzew pochylonych nad wodą, szukając interesujących
zakamarków brzegu.
Minąwszy
kilka malowniczych olch, które utworzyły w wodzie matecznik dla ryb i dzikiego
ptactwa, dopłynąwszy do kolejnego na pół zanurzonego pnia, dostrzegłem pod
wykrotem polującego lisa. Zatoczyłem łuk kajakiem, by podpłynąć bliżej w
nadziei przedłużenia sesji fotograficznej. Lis był tak zajęty swoimi sprawami,
że zdawał się mnie ignorować. Zrobiłem kilkanaście zdjęć, ciągle się zbliżając.
W końcu jednak spojrzał w obiektyw…
Potem
schowałem aparat do plecaka, a plecak wcisnąłem we wnękę na dziobie kajaka.
Nadeszły chmury nabrzmiałe wodą. Do Kurek miałem jeszcze osiem kilometrów
mozolnego wiosłowania. Za plecami
zawisła ściana rzęsistego deszczu. Zerwał się wiatr. Na szczęście północny i
północno-zachodni. Napierając na plecy, pomagał płynąć po coraz bardziej
wzburzonym jeziorze, pomiędzy kolejnymi ścianami deszczu, których w przedziwny
sposób uniknąłem.
Śmiałem
się duchu, przypominając sobie swój fart na jeziorze Blizno nieopodal
Augustowa. Wówczas trafiłem z kolegą na nieruchomą chmurę, z której opadła
ściana rzęsistej ulewy. Płynęliśmy wzdłuż owej ściany oblani słońcem, gapiąc
się przez kwadrans na zbielałą od uderzeń spadających kropel powierzchnię
jeziora tuż obok, nieomal na wyciagnięcie wiosła. Zostaliśmy wynagrodzeni
widokiem nasyconej tęczy, gdy tylko ów tajemniczy, nieruchomy deszcz przestał
padać.
Dzisiaj
tęczy nie było. Chmury towarzyszyły mi aż do Kurek. Wysiadłszy z kajaka po prawie
trzydziestu kilometrach wiosłowania, ledwo ustałem na nogach. Trochę trwało,
zanim doszedłem do siebie. Pomogła rozmowa z kolegą Rafała Wątłego,
który opowiadał o swoich myśliwskich przygodach. Był zdziwiony, że rykowisko
już się zaczęło. W lasach pod Olsztynkiem nadal było cicho.
Nazajutrz
wziąłem udział w X konkursie wabienia jeleni w Nowych Ramukach. W
charakterze widza. Działo się.
Myślę, że niezwykle rzetelnie wyczrpałeś temat ilustrując to pięknymi fotografiami. Szczególnie rybołowy przypadły mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńWyciągali raczej puste sieci. Wokół łodzi zauważyłem tylko jedną mewę i jednego kormorana.
UsuńBardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuń