Cisza
Milczący Kiernoz Mały |
Po ostatniej wycieczce szlakiem Łyny w świetle dojrzałego dnia zatęskniłem do
sierpniowej Łyny o świcie. Trochę czekałem na dogodną chwilę, chłonąc wieści
meteo. W końcu uwierzyłem jednej prognozie, która wieściła urokliwy, długo
wyczekiwany wschód słońca, i wstałem przed pianiem kogutów, by zwodować kajak mazurski w Kurkach. Pierwsze chwile na wodzie zdawały się
potwierdzać ową optymistyczną prognozę, ale po wypłynięciu na jezioro Kiernoz
Wielki z wezbranej, a mimo to leniwej rzeki, z niepokojem obserwowałem chmury
czające się na horyzoncie po zachodniej i wschodniej stronie. Niektóre z nich
wieściły deszcz.
Kiernoz Wielki |
Widok
uśpionej tafli Kiernoza pobudził jednak zmysły. Odrzuciłem obawy.
Powiosłowałem. Kajak przyspieszył. Rozcinał gładkie lustro wody w niezwykłej
ciszy i szarości krajobrazu podbarwionego odcieniami pastelowego fioletu. Kury
wodne odpływały między nieruchome oczerety. Perkozy nieśpiesznie zmierzały ku
wyspie. Gdzieś nad lasem przeleciała milcząc czapla.
Ulotna |
Za
wyspą otworzyła się panorama Kiernoza Wielkiego z lejkowatą zatoką ujścia
kolejnego odcinka Łyny. Obróciwszy się ku wschodowi fotografowałem brzask z
postrzępionymi chmurami nad lasem skrywającym południową część Kurek. Owej
ciszy nic nie było w stanie rozproszyć. Plusk wioseł był ledwo słyszalny. Kajak
sunął miękko i żwawo, nie zbaczając z kursu. Ospałe ptaki usuwały się z drogi,
zmierzając się ku brzegom.
Kiernoz Wielki w świetle brzasku |
Aparat
ledwo sobie radził ze skąpym światłem dnia, dopiero co przecierającego oczy po
deszczowej nocy – trwającej aż dwie godziny między żeglarskim zmierzchem a
żeglarskim świtem (żeglarze mogą od kilku dni wreszcie spać :-) ).
Kiernoz Wielki - południowa część |
Ledwo uchwyciłem bobra
płynącego tuż obok łabędzi, z których jeden odleciał do zatoki za moimi
plecami, a drugi pilnował bobrzego ogona.
Odlot |
Bóbr penetrował podmokły brzeg
dłuższą chwilę, nim zanurkował w mierzwę wodorostów na mulistej płyciźnie.
Skrada się |
Przepłynąwszy
przesmyk między Kiernozami ujrzałem misterium dojrzałego świtu.
Kiernoz Mały |
Cisza, mgła, nieomal
jesienne barwy lekko zachmurzonego nieba, zastygłe powietrze, narastający blask
słońca ukrytego za lasem…
Kiernoz Mały - zamyślenie |
Długo nie śmiałem ruszyć wiosłem, chociaż Łyna w
dolinie pod Orłowem czekała (postanowiłem popłynąć jak najbliżej źródeł rzeki,
korzystając z mocno podniesionego poziomu wody).
Kiernoz Mały we mgle |
Przejaśnienie |
Zdjęcia
tłumaczą wszystko. Czułem się dokładnie tak, jakbym trafił nad wyciszoną Wisłę
podczas wschodu słońca.
Żadna
inna pora dnia nie jest w stanie dorównać misterium świtu.
Za każdym razem, płynąc w takich chwilach przez Kiernoz Mały, jestem obdarowany najpiękniejszymi klejnotami krajobrazu, rozsypywanymi przez pruskich bogów: Deywisa – boga nad bogami, zwanego też Ukapirmasem, Pierwszym z wszystkich; Perkuna – symbolu słońca, żywiołów i sprawiedliwości; Patrimposa władającego młodością, płodnością i powodzeniem; Patollisa od śmierci i podziemi; Kurche – boginię obfitości utożsamianej z plonami ziemi; Iszwamrato – władcę ptaków; Wurskaito – władcę zwierząt; i… pruskie duchy zaklęte w drzewa…
Za każdym razem, płynąc w takich chwilach przez Kiernoz Mały, jestem obdarowany najpiękniejszymi klejnotami krajobrazu, rozsypywanymi przez pruskich bogów: Deywisa – boga nad bogami, zwanego też Ukapirmasem, Pierwszym z wszystkich; Perkuna – symbolu słońca, żywiołów i sprawiedliwości; Patrimposa władającego młodością, płodnością i powodzeniem; Patollisa od śmierci i podziemi; Kurche – boginię obfitości utożsamianej z plonami ziemi; Iszwamrato – władcę ptaków; Wurskaito – władcę zwierząt; i… pruskie duchy zaklęte w drzewa…
Wszystko
zdaje się trwać w zachwycie: ja, karmiące się perkozy, pływające w oddali
łabędzie, ryby wzniecające na lustrze uśpionej wody kręgi zamierających fal…
Ogarnąwszy
mistyczne nastroje poruszyłem wiosłem i wpłynąłem na Łynę brzezińską, która
pojaśniała w blasku dojrzałego świtu. Słońce wzniosło się nad horyzont lecz
jeszcze nie nad ścianę lasu otulającego wschodnią część wsi.
Leniwy
nurt nie był przeszkodą dla kajaka. Przepłynąłem obok stawów. Przemknąłem pod
mostem. Zanurzyłem się w olchowy i brzozowy łęg. Przelawirowałem między
rozciętymi pniami drzew zalegających leniwy nurt. Przepłoszyłem kaczki, które odleciały
za odległe zakręty rzeki, i żurawie znajdujące spokój na łąkach za leśnym
szpalerem.
Znajomy
fragment rzeki skończył się niebawem rozlewiskiem jeziora Morze. Kajak szurał
dnem i burtami o liście grążeli. Zarośla wywłócznika stawiały coraz silniejszy
opór i krępowały wiosło.
Przepchnąwszy
się przez mieliznę zacząłem fotografować białą i szarą czaplę. Ptaki polowały
na skraju trzcin przy kolejnym ujściu Łyny. Nie chciały pozować z bliska. Nie
dały się zwieść ciszy i pozornemu bezruchowi. Najpierw zmieniły stronę jeziora.
Podczas kolejnej próby zbliżenia uciekły na zakola i rozlewiska rzeki powyżej.
Za
jeziorem zaczyna się najbardziej – moim zdaniem – frapujący odcinek górnej Łyny.
Chwilami czuję egzotyczne nastroje.
Brzask a potem światło słońca przenikające wierzchołki drzew leśnej ściany, górującej nad rzeczną doliną, nasycają krajobraz pełny znanych i nieznanych roślin żywymi kolorami i budzą białe lilie, które powoli otwierają zielone łuski, rozchylają płatki i odsłaniają wnętrza pełne żółtych pręcików. Owo otwieranie się kwiatów trwa długo i zajmująco. Obserwuję więc ów spektakl, przepływając z miejsca na miejsce w wędrówce po znajomej Łynie, która jednak nigdy nie wygląda tak samo.
Łyna egzotyczna |
Łyna w złotą godzinę |
Brzask a potem światło słońca przenikające wierzchołki drzew leśnej ściany, górującej nad rzeczną doliną, nasycają krajobraz pełny znanych i nieznanych roślin żywymi kolorami i budzą białe lilie, które powoli otwierają zielone łuski, rozchylają płatki i odsłaniają wnętrza pełne żółtych pręcików. Owo otwieranie się kwiatów trwa długo i zajmująco. Obserwuję więc ów spektakl, przepływając z miejsca na miejsce w wędrówce po znajomej Łynie, która jednak nigdy nie wygląda tak samo.
Słońce wzeszło nad Łyną |
Przed Brzeźnem Wielkim |
W
końcu dopłynąłem do Brzeźna Wielkiego, wychylając się spomiędzy trzcin, sitowia
i pałki wąskolistnej, rosnących kępami na rozległej płyciźnie pokrytej grążelem
i rdestnicą. Wzbierające chmury powoli gasiły światło wschodzącego słońca.
Barwy krajobrazu były coraz bardziej stonowane. Cisza i łagodna szarość podały sobie ręce i zmieniły nastrój.
Moje białe czaple polowały pod drugim brzegiem, ani myśląc dopuszczać mnie bliżej. Gdy tylko podpłynąłem ku nim, wystartowały nad trzciny, zatoczyły obszerne kręgi i wylądowały w zarastającej cieśninie między Brzeźnem Dużym a Brzezinkiem.
Brzeźno Wielkie |
Brzeźno Wielkie |
Barwy krajobrazu były coraz bardziej stonowane. Cisza i łagodna szarość podały sobie ręce i zmieniły nastrój.
W cieśninie jezior |
Moje białe czaple polowały pod drugim brzegiem, ani myśląc dopuszczać mnie bliżej. Gdy tylko podpłynąłem ku nim, wystartowały nad trzciny, zatoczyły obszerne kręgi i wylądowały w zarastającej cieśninie między Brzeźnem Dużym a Brzezinkiem.
Pokonawszy
środek jeziora wolny od wodnych zarośli znowu wpadłem na dywan owalnych liści
grążeli. Kajak zwolnił. Mocniej naciskałem na wiosła, brnąc ku odległej
mierzwie szuwarów. Cisza była dotkliwa. Czarne rybitwy nie pilnowały już
lęgowisk. Rozglądając się za ich czerwcowymi gniazdami, zacząłem obawiać się, że
wezbrana woda zalała jajeczka przed wykluciem się piskląt. Młodzieży nie było widać
ani w oczeretach, ani wśród liści grążeli.
Gdy
przedzierałem się przez gęstniejące trzciny, sitowie, wyszukując miejsc, gdzie
woda zdawała się płynąć swobodniej, białe i siwe czaple odfrunęły nad
Brzezinko. Z pobliskiego gospodarstwa agroturystycznego dobiegało basowe
szczekanie. Głos pozwalał orientować się w gęstwie uparcie krępującej kajak i
wiosło. Byłem już mokry od potu i rosy okrywającej rozgarniane liście roślin.
Bluzę osypały przejrzałe kwiaty sitowia, ułamane łodygi, rozerwane pajęczyny.
Przyjmowałem te przeciwności natury ze stoickim spokojem, wiedząc, że to
najtrudniejszy odcinek przeprawy przed jeziorem Krzyż. W końcu doczekałem
swojej nagrody. Wypłynąłem na jezioro obok drewnianego pomostu. Oddychałem z
ulgą.
Czaple
i zabłąkany kormoran odleciały znowu na południe, zamiast schować się w
nieprzebytych szuwarach otaczających zewsząd gładkie lustro wody, upstrzone
bańkami powietrza uwolnionymi przez listki wywłócznika wypełniającego jeziorną
toń. Wypadnięcie za burtę skończyłoby się groźnymi kłopotami. Elastyczne i
wiotkie łodygi oplątałyby ręce i nogi podczas gwałtownych ruchów.
Przepłynąłem
jezioro w poprzek do szerokiego ujścia Łyny. Wybrałem swobodniejszą część nurtu
pod lewym brzegiem i pochylonymi olchami. Za turzycową wysepką i zakolem rzeki
zobaczyłem zarośnięte chwastami wysokie żeremie bobrów. Niebawem wypłynąłem na
jezioro Krzyż w sąsiedztwie mocno zdewastowanego przez czas i lód pomostu.
Płytki
akwen jest zewsząd otoczony pasmem turzycy. Ledwo wyczuwalnemu nurtowi
towarzyszą powłóczyste nitkowane glony wypełniające toń ciągnącą się zupą. Oblepiają
wiosło. Zmuszają do nieustannego czyszczenia piór. Każde pociągnięcie wiosłem
kończę przytrzymaniem pióra w wodzie, póki chwytliwa mierzwa nie spłynie. Przez
to kajak płynie mozolnie ku swobodniejszej powierzchni jeziora.
Nieopodal
ujścia rzeki rośnie malownicza kępa trzcin - dogodna kryjówka dla łabędzi. W pobliżu
przebywają bobry, patrolując o świcie swoje włości. Czas jakby stanął w
miejscu. Żadnego ruchu, żadnego dźwięku. Łabędzie w milczeniu czyniły toaletę
na gnieździe. Zdawały się ignorować moją obecność.
Otrząsnąwszy
się z zamyślenia, rozpędziłem kajak i, celując w światło wąskiego korytarza
rzeki, ogarniętego z obu stron futrem zielonego turzycowiska, wznieciłem chmury
mułu nad płycizną.
Barwy
dnia przygasły jeszcze bardziej. Nastrój rzeki przepełniła melancholia podobna
tej, jakiej doznawałem na Rospudzie po ulewnym deszczu, po którym wszystko parowało
i otulało się nostalgiczną mgłą. Przestrzeń rzeki skurczyła się do wąskiego
prześwitu nurtu i ścian nieustępliwej zielonej mierzwy turzyc. Kajak napierał
na kępy jasnozielonych roślin, które ustępowały miękko i zanurzały w ciemnej
toni.
Tutaj
nie powiosłujesz. Piórami wiosła odpychałem się ściśniętych liści i łodyg
wszechobecnej trawy. Lekkość pływania zastąpił trud przeciskania się przez
ciasne zakręty. Kajak skrzypiał w gęstwinie protestując. W pochmurnym dniu
zieleń syciła się szarością a toń wąskiego nurtu pociemniała niczym przepastna
głębia. Las rósł daleko na stokach wzniesień ograniczających dolinę. Narastało
we mnie uczucie osamotnienia.
Koryto
Łyny rozszerza się, kiedy dopływam do ściany lasu po wschodniej stronie doliny.
Nurt staje się płytszy i odsłania piaszczyste dno pokryte moczarką, liśćmi
grążeli, które nie mogły wydostać się na powierzchnię wezbranej wody. Minąłem
błotnistą przeprawę dzikich zwierząt. Schodząc ze stoku i przechodząc przez
turzycowisko, wydeptały szerokie czarne ścieżki. Puste w chwili, gdy
przepływałem obok.
Nieco
dalej zarośla znowu przypadają do nurtu. Mijałem wąskie kanały zasilające Łynę,
zamaskowane zatoczki. Roślinność otoczenia zmienia się. Turzyce ustępują
tatarakom, kosaćcom, trzcinom. Coraz więcej olch i wierzb w sąsiedztwie nurtu.
Rzecznej wody nieubłaganie ubywa. W końcu dopłynąłem do pierwszych drzewek,
których gałęzie zwieszają się nisko nad powierzchnią nurtu. Przeciskałem się
między nimi ku bardziej przystępnym miejscom.
Rozpychałem
łodygi tataraku, pałki wąskolistnej, jeżówki gałęzistej rodzącej owoce w kształcie
kolczastych kulek, potężne liście i grube łodygi szczawiu bagiennego
dźwigającego kiście rudych kwiatostanów z dojrzewającymi nasionami...
Podmokła
łąka ustępuje olchowemu łęgowi. Tunel przegradzają pochylone drzewa. Ku mojemu
zdumieniu nadal jednak jest miejsce na wiosłowanie. Od czasu do czasu przeciągałem
kajak przez podmokłe brzegi, przepychałem go przez zanurzone kłody. Moczyłem
nogawki dresów i buty, których nie ściągałem z obawy przed poranieniem stóp.
W
pamięci ożyły obrazy kilkukilometrowej wędrówki pod prąd niesamowitej Blizny
przez puszczę augustowską, bez której nie sposób dopłynąć do jeziora Blizno.
Podobne wrażenia, podobne otoczenie, podobny piasek pod stopami, identyczne
uczucie samotności… Jedno że wtedy szedłem w słońcu przebijającym korony
puszczańskich drzew.
Dzisiejszy
nastrój bardziej przypominał nastrój towarzyszący spływowi niezwykłą Kamionką z
jeziora Koleśnego pod Suwałkami do Wigier, objętą od 1989 roku ścisłą ochroną po
włączeniu jej w granice Wigierskiego Parku Narodowego. Wówczas mżyło, gdy
spływaliśmy wąską rzeczką, przeciągaliśmy kajaki przez kamieniste bystrza,
przekomarzając się z wydrami, bobrami, czarnymi bocianami, rybami
przeszukującymi tajemnicze mini-rozlewiska i meandry…
Na
szczęście nie padało, chociaż chmury szczelnie zakryły niebo. Nie czułem ruchu
powietrza. Było cicho. Ptaki zamilkły. Przelatywały z jednego brzegu na drugi
nie kwiląc, nie krzycząc, nie śpiewając, nie zaznaczając głosem swojego
terytorium.
Kilka
razy poderwałem sarny czuwające tuż nad wodą. Odbiegając w popłochu, nawet nie
zaszczekały. Nie miałem szans, by je sfotografować. Mocowałem się z wiosłem.
Zanim bym wstał, żeby wycelować obiektywem, zanim zdołałbym utrzymać równowagę
na chwiejnym kajaku, sarny i tak zdążyłyby zniknąć w zaroślach sięgających
grzbietów. Pozostałem więc przy uwiecznianiu egzotycznego szlaku Łyny,
opędzaniu się od końskich much szukających odsłoniętej skóry na szyi, twarzy,
rękach…
Zastanawiał
brak ważek, świtezianek, motyli zasiedlających rzeczne koryto między jeziorami.
Jakby im owe malownicze miejsca nie sprzyjały.
Pisząc
to uświadomiłem sobie, jak szybko zapominam o tych uciążliwościach po powrocie
do domu i podczas przeglądania zdjęć na ekranie komputera. Pamięć przechowuje
to co najpiękniejsze, co budzi tęsknotę. Zdjęcia idealizują krajobraz,
eliminując wyimaginowane i rzeczywiste zagrożenia towarzyszące kajakowym
wyprawom.
Walcząc
z przeszkodami na Łynie, myślałem:
-
Mam dość much, komarów, błota, pijawek, kłód, pokrzyw… Zawracam.
Na
swoje szczęście wędrowałem jednak dalej, odpychając gałęzie wypełniające
prześwit rzeki, depcząc muliste i piaszczyste na przemian dno, zaliczając
kolejne żmudne metry coraz trudniejszego i uciążliwszego szlaku, godząc się
pokornie z egzotyczną mierzwą sypiącą na głowę paprochy, otrząsającą się z rosy wprost na twarz,
brudzącą ubranie…
Za
drewnianą zmurszałą kładką imitującą mostek brnąłem przez kolejną łąkę i
olchowe zakrzaczenia w granicach Orłowa do chwili, gdy przede mną otworzyła się
rozległa przestrzeń dobiegająca do kamiennego przepustu pod drogą do Wólki
Orłowskiej po drugiej stronie rzeki.
Powrót
okazał się łatwiejszy. Przetarłem szlak, oswoiłem go w myślach. Lekki wiatr,
który budził się w miarę dojrzewającego dnia, chłodził twarz, przynosił ulgę,
zniechęcał ssące gzy. Tylko szarość i cisza nie ustępowały. Melancholia
dominowała nad resztą wrażeń. Nadrzeczny ols tworzący zielony dach powoli ustępował otwartej dolinie. Pokonawszy zawalidrogi i wypłynąwszy między zarośla
łąk odczułem ulgę. Mogłem zdać się na wiosło. Ścieśniony zieloną mierzwą
mazurskiej dżungli nurt nabierał życia i popychał kajak.
Po osiągnięciu jeziora Krzyż poczułem się jak u siebie. Znane kąty, znajome czaple przepłaszane o świcie z jeziora Morze, które dla odmiany uciekały teraz na północ, drobne fale na powierzchni wzniecane podmuchami budzącego się zachodniego wiatru, coraz wyraźniejsze chmury zwiastujące deszcz…
Po osiągnięciu jeziora Krzyż poczułem się jak u siebie. Znane kąty, znajome czaple przepłaszane o świcie z jeziora Morze, które dla odmiany uciekały teraz na północ, drobne fale na powierzchni wzniecane podmuchami budzącego się zachodniego wiatru, coraz wyraźniejsze chmury zwiastujące deszcz…
Opuszczając
Brzezinko, nie mogłem znaleźć miejsca, z którego wypłynąłem o wschodzie słońca.
Wbiłem się więc w mierzwę sitowia i trzcin tam, gdzie wydawała się mniej
zwarta. Długo walczyłem z opornymi łodygami, zanim przedostałem się do pomostu
dla łódki. Chwilami miałem wrażenie, że owo zielsko sprzysięgło się, by mnie
zatrzymać w mokrym i nieprzyjaznym wnętrzu. Krępowało wiosło. Nie mogłem
odpychać się od mulistego dna.
Położyłem się w kajaku, by odpocząć, kiedy tylko wypłynąłem na swobodniejszą wodę. Wówczas z wnętrza szuwarów zaczęły dochodzić ciche popiskiwania młodych łysek i perkozów. Ptaki pluskały w pogoni za rybami, lawirowały wśród zbawczych łodyg.
Położyłem się w kajaku, by odpocząć, kiedy tylko wypłynąłem na swobodniejszą wodę. Wówczas z wnętrza szuwarów zaczęły dochodzić ciche popiskiwania młodych łysek i perkozów. Ptaki pluskały w pogoni za rybami, lawirowały wśród zbawczych łodyg.
Dopiero
w takich chwilach, gdy nie hałasuję, nie rozpycham trzcin, nie szarpię opornego
sitowia, nie wzburzam wody wiosłem, a emocje przeprawy cichną, uświadamiam
sobie bogactwo życia wokół...
Gąbka słodkowodna |
Białe
czaple przepłoszone z cieśniny między obydwoma jeziorami: Brzezinkiem i
Brzeźnem Dużym odleciały w końcu w oczerety za wędkarskim pomostem,
przyłączywszy się do kilku kormoranów. Oglądałem kępy malowniczych zielsk,
które jeszcze w czerwcu maskowały gniazda czarnych rybitw. W pobliżu jednej z
nich słyszałem uporczywe nawoływanie nieznanego mi ptaka. Nie odważył się
wyjrzeć z gęstwiny. Kilka pojedynczych rybitw latało nad głową, wszczynając
nieśmiały alarm. Chyba raczej z przyzwyczajenia niż z rzeczywistej potrzeby.
Przepłynąłem
przez zgaszony krajobraz rozległego jeziora, przeniknąłem przez szuwary i
oczerety maskujące początek kolejnego egzotycznego odcinka Łyny. Zatrzymałem
się nad zalaną tamą bobrów. Pocięte i zmyślnie umocowane gałęzie zarosły gąbką
słodkowodną – nadecznikiem stawowym tworzącym kilkanaście rozbudowanych kępek…
Nad
wyspą na Kiernozie Wielkim zostałem nagrodzony powietrzną walką stoczoną przez
parę mniejszych drapieżnych ptaków, chyba kobuzów, z polującym jastrzębiem.
Atakowały jastrzębia, kwiląc i nawołując się nieustannie. Nurkowały w jego
skrzydła i odsłonięty grzbiet. Ten odwracał się w locie, wystawiając szpony do
góry. Spektakl trwał długą chwilę, nim jastrząb odleciał nad Marózkę. Byłem za
daleko, by sfotografować walkę w spektakularny sposób. Zamieszczam zdjęcie z
kronikarskiego niejako obowiązku.
O bracie, chciałem tylko przed snem zajrzeć co u Ciebie, a tu znowu książka :) przepiękne okoliczności!!!
OdpowiedzUsuń:-)!
UsuńWspaniałe widoki...pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :-).
Usuń