Z Marózką nie sposób się nudzić |
Popłynąłem
z Małgosią o ludzkiej porze, tak aby zdążyła z kąpielą, makijażem, paznokciami,
doborem przyodziewku… Nie można przecież spotykać się z Marózką ot tak.
Przygoda ma swoje wymagania. Wbrew więc moim nawykom, kajak zepchnąłem do rzeki
dopiero po dziesiątej, kiedy słońce już grzało z bezchmurnego nieba, opalając i
z góry, i z odbicia na wodzie.
Kontrasty |
Zapowiadała
się niepogoda dla fotografii – piekielne kontrasty.
Mostek do Orzechowa |
Ale
co tam. Ptaki grały na wszystkich rejestrach, wypełniając całą przestrzeń rzeki
niezwykłym nastrojem. Woda pluskała i swawoliła na wykrotach, kamieniach, w
korzeniach olch, jesionów i wiązów trzymających brzegi w uścisku.
Próba pochwycenia nastroju |
Po
chwili ukazał się Pawlik. Jego powierzchnia okazała się pusta. Tylko nad
północną częścią akwenu krążył jastrząb i przeszywał powietrze przenikliwym
kwileniem. Przepłynęliśmy obok trzcin wprost do rzeki, płosząc krzyżówki i
łyski, które nieśpiesznie wniknęły między sprężyste łodygi. Para moich
ulubionych łabędzi, co roku wyprowadzających liczne lęgi, pływała tym razem w
drugim końcu jeziora, trzymając się z dala od otwartej wody. Za chwilę i one
zniknęły z oczu, gdy wpłynęliśmy na Marózkę.
Gadanie wartkiej wody |
Łagodny
zrazu nurt przyspieszył i powiódł między olchy otulone podszytem brzegów,
zaroślami arcydzięgla, turzyc, trawy… Wdychając powietrze nasycone niezwykłym zapachem rzeki, płynęliśmy nad jasnym piaskiem i
kamykami, nad młodymi lecz już wybujałymi wodorostami, których pasemka wiły się
w napierającej wodzie, nad liśćmi grążeli pomarszczonych niczym sałata.
Szczęśliwy ten, kto nie wiosłuje |
Ogarnął nas niesamowity
leśny koncert. Wokół dostrzegaliśmy subtelny ruch ptasich skrzydeł. Zewsząd
dobiegały szelesty runa rozgarnianego przez drobne zwierzęta. Otoczyło nas wszechobecne
gadanie wartkiej wody…
Marózka
tak ma. Ledwo na nią wpłyniesz, natychmiast pokaże wszystko co najlepsze, a
potem będzie stopniować wrażenia, jak w klasycznych filmach Alfreda Hitchcocka.
Suspens nie jest jej obcy. Z jego pomocą wywołuje najbardziej zaskakujące
emocje.
Jedno,
czego Marózka nie znosi u kajakarzy – to pośpiech. Podczas wędrówek okolicami dolnej
Krutyni trafiłem do leśnej restauracji w
Kadzidłowie, której właściciele wywiesili nad wejściem hasło:
-
Nie obsługujemy klientów, którzy się śpieszą.
Marózka
też nie obsługuje kajakarzy, którym śpieszno do końca. Często ich karci,
przewracając kajaki. W pośpiechu zamiast uczty duchowej przeżywasz byle co -
pozór groźnej przygody. Kończąc dzisiejszy spacer, dopłynęliśmy do mostu przed
Kurkami w towarzystwie grupy, która rozpoczęła spływ dwie godziny później.
Kilku uczestników zaliczyło – a jakże – wywrotki na tej niezwykle
łagodnej i przyjaznej dla koneserów rzece.
Kaczor - cały on |
Nie
śpieszyliśmy się więc. Leniwie dopłynęliśmy do drewnianego mostu, mijając krokodylowy wykrot starej olchy i rzeźby trolli u podstawy pni mijanych drzew; lawirując między
konarami i na wpół zatopionymi kłodami; pochylając głowy pod zasłonami z gałęzi
wierzb, olszyn i kwitnącego czarnego bzu; niepokojąc dzikie kaczki, które upatrzyły sobie
miejsce na lęgi, przez co niechętnie ustępowały
z drogi. Kaczory płynęły przed nami, jakby chciały odwieść od swoich partnerek,
kryjących się tymczasem pod samym brzegiem albo wskakujących na trawę, by
przeczekać naszą intruzowatość (niepożądaną obecność).
Podskoczek |
Za
łąką i zakrętem wpadliśmy w objęcia starego boru nad zacienionym wąwozem,
wprost pod pochylone drzewa. Wartki nurt niesie tutaj kajak nad dnem pełnym
kontrastów cienia i słonecznych plam, między wykrotami, obok rozciętych dla
wygody kajakarzy kłód.
Chwila namysłu |
Ścigaliśmy się z kwiczołami, paszkotami, kosami,
ziębami, zimorodkami, które przysiadały na ułamki sekund na wynurzonych z wody gałęziach
albo pniach, wędrowały w poszukiwaniu owadów skrajem wody i brzegu, wśród liści łopianów,
pod brodami korzeni zwisających spod paproci o bujnych
pióropuszach.
Para czuwa |
Ptaki
nie grzeszyły cierpliwością. Zmieniały pozy i pozycje co kilka sekund, zwodząc nas i odciągając
od swoich rewirów. Ułamki sekund to za krótko nawet dla automatyki aparatów
fotograficznych ustawionych w tryb sportowy. Do tego chybotliwy, niesterowalny
kajak, płynący według tylko sobie znanych reguł. Do tego nieobliczalny nurt…
Ze
wszystkich moich prób ostała mi się ta jedna – żartobliwe podsumowanie wysiłków
uchwycenia nieuchwytnego i pogodzenia fotografowania z koniecznością panowania nad kajakiem.
Promenada |
Byliśmy
sami na Marózce. Ptaki chyba to czuły. Kaczki i tracze nie reagowały na naszą
obecność. Jakby wiedziały, że kajakiem nie podpłyniemy, by zakłócić ich sjestę.
Spotkania trwały sekundy. Potem zmieniała się sceneria. Od czasu do czasu
obracałem kajak rufą do kierunku spływu, by przedłużyć chwilę. Ryzykowaliśmy
jednak kolizje albo wpłynięcie na mielizny.
Fotografowanie
Marózki to gra z losem. Pełne słońce wznieca kontrasty, którym automatyka
aparatu rzadko sprosta, zwłaszcza z płynącego kajaka. Jeśli do tego dodać
nierozstrzygalny dylemat priorytetu wiosła nad aparatem fotograficznym (lub
odwrotnie), to z kilkunastu lub kilkudziesięciu prób może jedna wydaje się do
przyjęcia. Na Marózce jednak najważniejsza jest wędrówka. Trzeba otwierać
wszystkie zmysły, by nie przegapić tego co najważniejsze – duszy rzeki.
Aforyzm |
Tutaj
wszystko dzieje się scenami.
Pułapka |
Płynęliśmy od jednej spokojnej, rozmarzonej, do
drugiej obiecującej „pot i łzy”, gdzie kajak zawisa na kłodach i trzeba
wyobraźni, by nie dać się przewrócić nurtowi, albo grzęźnie w labiryncie,
którego bezkarne pokonanie zależy od intuicyjnego wyboru tej jednej właściwej
ścieżki podejścia i przebrnięcia na drugą stronę.
Tędy przechodziła kuna |
Marózką
staramy się spływać jak najczęściej. Jest niepowtarzalna. Za każdym razem przeżywamy
coś zaskakującego, chociaż już rozpoznajemy jej charakterystyczne zakręty,
pułapki, niezwykle ukształtowane miejsca. Jeśli spektakularne spotkania ze
zwierzętami – norkami, łasicami, kunami, bobrami, albo ptakami – nie dochodzą
do skutku, zawsze pozostaje ta niezwykła, zależna od pory roku i dnia,
estetyczna i malarska strona wrażeń. Marózka sama w sobie jest niekończącym się
tematem.
Łubinowy stok |
Marózka i dzikie łubiny |
Po
dwóch godzinach byliśmy zaledwie w połowie drogi. Minąwszy kolonię norek w
sąsiedztwie osypującego się brzegu, który zarósł kwitnącym dzikim łubinem i
czapami leśnego omszałego runa, przystanęliśmy chyba w najpiękniejszym zakątku szlaku
– nad zakolem przegrodzonym do połowy przez pień starej sosny, spłukanej przez deszcze i
pozbawionej już kory. Małgosia zrobiła tutaj tytułowe zdjęcie do wpisu na
blogu. Stało się kwintesencją czerwcowego lata na Marózce.
Na zakolu |
Po
dłuższych namowach wyszedłem z kajaka. Z lenistwa nie założyłem butów. Boso dreptałem
ścieżką wzdłuż brzegu, fotografując zakamarki rzeki i walcząc z kontrastami
psującymi ujęcia. Każda szyszka, każda sosnowa igła, każdy patyk zadawał ból
nienawykłym stopom.
Marózka |
Zapatrzony w jakiś szczegół potknąłem się o wystający
korzeń, kalecząc palce… Ach! Co za przypływ wrażeń, emocji, adrenaliny,
skwitowany przekleństwami, które wyrwały się z ust wulkaniczną erupcją.
Opanowawszy się pomyślałem poniewczasie, trawestując hasło wyborcze byłego
prezydenta Billa Clintona:
-
Buty! Głupcze!
Stałem
w kojącej wodzie Marózki, póki ból nie ustąpił i nie ustało krwawienie z palców.
Marózka z obozowiska |
Bystrze |
Za
polaną figlowanie rzeki trwa jeszcze długi czas. Zakręty są coraz ciaśniejsze,
bystrza nad kłodami nie mniej wyrywne, chociaż wąwóz łagodnieje.
Dziki bez |
W wielu
miejscach przystawaliśmy nad cofkami, podziwiając drzewka dzikiego bzu pod
okrywą gęstych białych kwiatów o kształcie baldachimów (kwiatostany obtoczone rzadkim ciastem z wanilią i ziołami, obsmażone w głębokim oleju – palce lizać).
Marózka |
Płynęliśmy wzdłuż ścian świerkowego lasu wypełnionego kolumnami ciemnych pni
prześwietlanych smugami światła. Chwilami Marózka wiodła przez olchowe aleje,
obok malowniczo usychających świerków
tuż nad wodą, pod pniami pochylonych drzew, grożących w każdej chwili upadkiem,
w sąsiedztwie bukietów dzikich kwiatów i ogródków botanicznych na wystających z
wody pniakach po zwalonych drzewach.
Zamiast kuny |
Podczas fotografowania jednego z owych
ogródków utraciłem okazję uwiecznienia kuny przebiegającej po wilczej kładce z
jednego brzegu na drugi. Pech zaczął się w chwili, gdy odwróciłem kajak rufą do
kierunku spływu, by skadrować jeden z malowniczych zarośniętych pniaków. Kątem
oka dostrzegłem ruch za plecami. Kuna wbiegła na kłodę zawieszoną nad rzeką, sadząc susy jak w zwolnionym filmie – przypominały baletowe
skoki jeté
passé: wysokie, długie, płynne. Jakby frunęła nad pniem, ledwo go dotykając. Nim odwróciłem kajak i siebie z samego z aparatem,
niezwykłe zwierzę zniknęło w listowiu podszytu drugiego brzegu. W głowie
zostało mi wspomnienie zdjęcia, które mogło
aspirować do nagrody roku National
Geographic.
Każdy
wybór rodzi stratę. W tym przypadku było to dotkliwie pouczające doświadczenie.
Ja
wiem – powtarzam się w każdym wpisie, opisując trasę spływu Marózką. Tutaj nic
się nie zmieni za życia wielu pokoleń. Leśny wąwóz nieuchronnie przekształca
się w rozległą dolinę, której zbocza znikają za ścianami nieprzeniknionego
lasu, a jej nieckę wypełnia rozlewisko opanowane przez łęg i szuwary. Nurt
zwalnia nad piaszczystym dnem i wyczynia slalom między kłodami przewróconych
drzew, z których korzystają zimorodki, brodźce-piskliwce, sieweczki, kaczuchy,
nurogęsi…
Jednakże
z każdym spływem Marózka obdarza mnie nowymi wrażeniami. Tutaj naprawdę,
chociaż powtarzam wciąż tę samą trasę, nic nie dzieje się tak samo. Czas jakby
zamiera, przynosząc ukojenie po trudach pokonywania górnego biegu rzeki. Jeśli
jeszcze do tego na niebo wkroczą chmury, obrazy otwartych przestrzeni stają się
dynamiczne.
Bukiet Marózki I |
Bukiet Marózki II |
Bukiet Marózki III |
Kontrasty przestają dokuczać. Jest więcej czasu na kadrowanie. Jeśli
coś nie wyjdzie, zawsze można zawrócić i powtórzyć.
Jezioro Święte |
Fascynujących
przeżyć dostarcza pobyt we wnętrzu rozlewiska stanowiącego północną część
Jeziora Świętego. Toń płytkiej zatoki wypełniają poduchy zielonej rzęsy. Wokół
zakwitają dywany żółtych grążeli i białych grzybieni, między którymi uwijają
się czarne kury wodne, krzyżówki, polują kormorany, czuwają czaple i czarne
bociany. Niebo nad zatoką patrolują rybołowy, jastrzębie, czasem i bieliki.
Wyspa na Jeziorze Świętym |
Przystanąwszy w bezruchu obok którejkolwiek kępy trzcin, odczuwasz delikatną
więź z dawnymi mieszkańcami tych okolic, którzy oddawali cześć pruskim bóstwom
i żyli w symbiozie z naturą, póki nie zgniótł ich obcy porządek przyniesiony na
mieczach i symbolach nowej religii.
Grążele |
Czasem z tego pozornego spokoju zatoki
wydobywa się na wierzch istna furia. To szczupaki polujące na drobne ryby.
Potrafią wyskoczyć nad wodę i wzniecić potężne rozbryzgi. Toń ogarnia popłoch,
którego wyrazem dziesiątki rybek uciekających z szumem sprzed drapieżnej
gardzieli.
Zamiast setek starannie dobieranych słów – zdjęcia.
Jezioro Święte jest niezwykłą galerią.
Każdy
szczegół krajobrazu przyciąga uwagę. Kadry pojedynczych kwiatów wywołują doznania
równe tym, które towarzyszą pełnym oślepiającego słonecznego światła widokom
rzeki i jeziora. Po prostu nie chce się wracać.
I
znowu człowiek zachowuje się tak, jakby miał już tutaj nie wrócić, kierując
aparat w tę stronę, w tamtą stronę… może jeszcze w ten kąt, kolejny zakamarek…
usiłując złapać w locie czaplę, krogulca, czajkę, tracza…
Zaczęło
się skwarne lato.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz