sobota, 17 września 2016

Łyna w porze rykowiska

Rykowisko nad Łyną

Kurki z jeziora

Postanowiłem poczuć nastrój rykowiska, pływając kajakiem. Dzisiaj akurat wieszczono chłodną noc. Wyjeżdżając z domu odnotowałem zaledwie plus 3 stopnie. Mgła ścieliła się nad łąkami i polami. Jelenie porykiwały gdzieś w okolicy Pokrzyw i Nowych Ramuk. Księżyc zbiegał już ku linii horyzontu przyozdobiony piękną aureolą zamglonego powietrza… Słowem piękny nocny kicz na makatkę.

Świt udaje, że nadchodzi

Wiedziałem, że w taką pogodę trzeba jechać o wiele wolniej niż za dnia. Zwierzęta chodzą przy drodze lekko ogłupiałe. Za Butrynami musiałem ostro hamować. Młody lis, który wyskoczył z rowu, stracił orientację w świetle reflektorów. Przeskoczył przez szosę i nagle zawrócił. Na szczęście jechałem powoli, więc stanąłem nieomal w miejscu. Lis uciekł w trawę, a potem w las. Następny był borsuk myszkujący na poboczu. Podobna dezorientacja, podobne zachowanie… Uważam też na ptaki próbujące o tej porze roku grzać się ciepłem asfaltu.

Na Kiernozie Wielkim

Do Kurek dojechałem już bez większych sensacji. Milczący las, gwiaździsta noc, księżyc od czasu do czasu wyłaniający się w perspektywie szosy do Olsztynka… Nie fotografowałem go. Było za ciemno dla mojego Lumixa…








Patrząc w stronę światłą

Wsiadłem do kajaka otulony mgłą. Była gęsta i wysoka. Tłumiła delikatną poświatę brzasku. Wpatrywałem się w cichą wodę rzeki. Słuchałem odgłosów rykowiska. Jelenie psociły wszędzie. Po stronie warmińskiej – od Ząbia i Dzierzgun, i po stronie mazurskiej – od lasu po obu stronach jeziora Kiernoz Wielki.





Przez pomroczność jasną

Zapowiadał się ciekawy spacer. Odepchnąwszy się od brzegu, zanurzyłem wiosło i popłynąłem pod prąd Łyny. Od razu poczułem się lepiej.










Oprawa dla rykowiska na wodzie

Jezioro przywitało mnie mrokiem. Wysoka mgła nie dopuszczała światła brzasku nad wodę. Mijałem zaspane perkozy i łyski. Kaczki podrywały się do lotu z chrapliwym kwakaniem, startując sprzed samego dzioba i napełniając mnie orzeźwiającym lękiem.






Między Kiernozami

Płynąłem po omacku. Brzegi były ciemnymi plamami rozpuszczonymi w mokrej malignie powietrza. Za cieśniną między wyspą a zaroślami turzycy i trzcin zachodniego brzegu, za którym płynie Marózka po opuszczeniu Jeziora Świętego, wpadłem w tuman wypełniony odgłosami rykowiska. Dominowały głosy samców szukających łań. Nadbiegały z obu stron jeziora. Zwierzęta przechadzały się w lesie wzdłuż brzegów.


Gdzieś z boku krzyknęła chrapliwie czapla. Jej cień przeleciał nad głową i rozpłynął się w szarości spowijającej lustro Kiernoza. Płynąłem obok szuwarów, obrysowując kilwaterem kontury zatoczek i półwyspów. Pobliskie drzewa majaczyły ciemnymi kształtami. Kajak kroił powierzchnię milczącej wody. Zdjęcia wciąż wychodziły rozmyte i pokryte patyną szumów.


Brzask we mgle

Nie słyszałem już żurawi. Odleciały z Przykopu w ubiegłym tygodniu bez pożegnania. Wyjątkowo wcześnie. Pozostało misterium rykowiska. Wpłynąwszy do obszernej zatoki, usłyszałem powtarzający się trzask. To skrzyżowane rogi zwaśnionych samców. Dobiegał spoza trzcin, nad którymi wznosi się las zarastający łagodny stok brzegu. Kajak snuł się we mgle. Perkozy czuwały obok. Drzewa milczały. Przepływając obok nich słyszałem krople wilgoci skapującej z liści. I ten trzask skrzyżowanych rogów… 

 
A potem basowy odgłos tryumfu. Przeciągły ryk, urywane brechtanie z głębi trzewi, znowu ryk… brechtanie i na koniec napawający strachem okrzyk zwycięzcy… Miałem wrażenie, że drzewa wokół zatrzęsły się… We mnie wzbierała adrenalina… Widzieć rykowisko z ambony to jedno, ale słuchać go w ciemnościach na wodzie, gdy wszystko wokół opatula mgła i mało co widać, to dopiero wrażenie. Niewiele ustępuje temu, jakiego doznałem przed laty w mendryńskim uroczysku nieopodal Kośna, gdy trafiłem na rozbuchane byki w środku nocy oblanej księżycowym światłem, brodzące po piersi we mgle, po skrzącej się szronem trawie na polanie…

Młoda krzyżówka

Wpłynąłem na leniwą Łynę między Kiernozami. Ospała krzyżówka przepłynęła spod żeremia bobrów na drugą stronę rzeki, pozując na tle gałęzi martwych już krzaków łozy. Ani myślała uciekać, widząc że trzymam się od niej z daleka. Po chwili zniknęła między suchymi badylami i zaroślami. 
Mgła nie ustępowała. Przenikałem przez jej chłodne i mokre strzępy. Wiosłowałem po zastygłej wodzie w szpalerze zarośli podmokłych brzegów, mijając po prawej ścianę brzóz zdobiących wypełniony odgłosami rykowiska las, po lewej zaś kalinę obwieszoną kiściami rubinowych owoców.

Punkt orientacyjny

Kiernoz Mały ledwo jaśniał w zamglonym brzasku. Postrzępiona ściana mgły sunęła na mnie popychana lekkimi podmuchami południowego wiatru. Nadal płynąłem na oślep, niewiele widząc dookoła. Chłód świtu przenikał przez warstwy dwóch bluz i grubych spodni. Do misterium rykowiska dołączyły jelenie w lesie za Brzeźnem Łyńskim. Świat dopiero otwierał oczy.
Podpłynąwszy do południowego brzegu jeziora zobaczyłem wreszcie punkt orientacyjny – kępę moich ulubionych brzóz z nocy świętojańskiej. Tym razem czaple nie czuwały na ich konarach. Miejsce zwykle ożywione obecnością perkozów, łysek, kaczek, mew, rybitw było dzisiaj puste. Przepłynąłem obok liści grążeli. Mijałem ich samotne żółte mięsiste kwiaty w spóźnionym rozkwicie. Białe lilie już zamarły i zniknęły. Wrzesień władał krajobrazem.

Brzeźno Łyńskie

Rzeka przyjęła mnie ciszą. Wędrowałem pod prąd ospałego nurtu. Wieś spała. Domy odbijały się w wodzie, nad którą tańczyły opary. 




Za mostem wpadłem w rzeczny łęg. Mijałem olchy pokryte patyną porostów i grzybów, pochylone pnie z resztkami listowia, pocięte gałęzie wywróconych drzew, próbujących przegrodzić nurt na całej szerokości. Lawirowałem między gałęziami, przepychałem się z rozpędu nad płytko zanurzonymi konarami i obmytymi przez wodę kłodami… i tak aż do jeziorka Morze.

Jeziorko Morze

Wierzchołki drzew wokół jeziorka pojaśniały w świetle wschodzącego słońca. Wnętrze było jednak spowite cieniem. Spłoszona czapla odleciała szpalerem nadrzecznych zarośli. Kajak z szelestem przepłynął przez polanę podziurawionych i pożółkłych liści grążeli, przemknął nad płycizną pełną rdestnic, miękko wpłynął na kolejny odcinek rzeki.



Mijałem spuchnięte kwiatostany pałki wąskolistnej. Brązowe pałki zmieniały w się szarą watę unoszoną przez wiatr. Ich odbicia w wodzie zadziwiały klarownością. Płynąłem przez oswojone już obrazy egzotycznej Łyny ujętej w karby bujnych szuwarów, oczeretów, turzycy, zarośli wiecznie mokrych łąk, kęp łozy, niewielkich olch tworzących przedmurze rzecznego łęgu, wystawiając się coraz bardziej na światło słońca, które z mgłą malowało kolejne, coraz bardziej jesienne pejzaże. 

Łyna egzotyczna

Słońce w lustrze

Odgłosy rykowiska wypełniały dolinę Łyny. Jelenie chodziły po podmokłych łąkach, czując się bezpiecznie z dala od miejsc, w których byłyby narażone na ludzką obecność. Chwilami płynąłem ze złudnym poczuciem, że one podchodzą do samej wody. Z wrażenia wiosłowałem coraz ciszej, zachwycając się grą światła i cienia.

Słońcem i mgłą pomalowane

Za przepięknie oświetlonym zakolem skręciłem w ocienioną przez stare olchy część rzeki. Usłyszałem plusk wody. 

Jelenie w wodzie

Łania licówka przechodziła przez rzekę w miejscu, gdzie bobry przed laty usiłowały wybudować tamę, splatając gałęzie wierzb. Łani towarzyszyła młodzież. Zwierzęta, dostrzegłszy mnie, wpadły w popłoch. Aparat nie podołał sytuacji. Zdjęcia wyszły nieostre. 

Pokazałem z kronikarskiego obowiązku, chociaż niewiele widać

Tylko uszy wystają

Widać na pierwszym trzy dorodne okazy, na kolejnych dwóch ledwo widoczne zarysy głów wystających sponad krzaków porastających brzegi. Może gdybym krócej zachwycał się obrazem brzóz nad zakolem fotografowanych kilka minut wcześniej… Może, aczkolwiek równie dobrze mógłbym przepłynąć, nie wiedząc nawet, że jelenie przeszły przez rzekę za moimi plecami. Dylemat prymatu wiosła nad aparatem i vice versa jest nierozstrzygalny.

Na Brzeźnie Wielkim

Zaraz potem natknąłem się na białą czaplę, która polowała w zakolu rzeki. Poderwała się do lotu, zanim zdążyłem odstawić wiosło i sięgnąć po aparat. Odprowadzałem ją wzrokiem aż ku sosnom nad jeziorem. Usiadła na wierzchołku jednej z nich. 

Słońce w kąpieli

Cała jaskrawość - to co uwielbiam nad miarę

Las nad Brzeźnem w klimatach jesieni
Pomost dla dzikiego ptactwa

Kiedy więc wypłynąłem na Brzeźno Duże, postanowiłem podpłynąć do niej przez opary jaskrawo oświetlonej mgły. Minąwszy wędkarza, który upatrzył sobie kępę pałki wąskolistnej na rozległej wodnej polanie, skradałem się ku czapli, usilnie udając, że mnie nie ma. Ptak okazał się jednak nie w ciemię bity i odleciał w szuwary zachodniego brzegu. Tym razem źle wybrał. Miałem słońce za plecami.

Biała czapla

Białe czaple zawsze kojarzą mi się z podchodami. Nie pozwolą się fotografować z bliska. O świcie wydają się lekko ospałe, niemniej jednak nie pozwalają podpłynąć bliżej niż na odległość maksymalnego zasięgu mojego aparatu. Jaskrawe światło słońca i mgła otaczająca moją sylwetkę i kajak oślepiającą aurą, to za dużo nawet dla bystrookich czapli (okazało się, że w miejscu gdzie wylądował mój ptak, przebywało ich więcej).

Kormoran



Skradając się spłoszyłem jeszcze kormorana. Poderwał się do lotu, stawiając za sobą tarczę wody. Jego strach na szczęście nie udzielił się sąsiadom. 

Biała czapla

Wystartowała

Gracja

Podpływałem coraz bliżej i być może udało by mi się oszukać czaple, gdybym nie uległ zniecierpliwieniu i nie spróbował pośpieszyć kajaka. Plusk wiosła zdradził moje położenie. Stało się. Czaple odleciały w cieśninę między Brzeźnami.

Matecznik białych czapli

Mgła długo nie ustępowała przed słońcem. Rykowisko zamierało. Jelenie cichły. W przestrzeń wdarły się dźwięki pił spalinowych. Gra światła i cienia w zamglonym krajobrazie sprawiała jednak, że nawet powrót był zachwycający.

Raptor

Łyna czaruje. Nic to, że minął czas wiosennych godów i wychowywania ptasiej młodzieży. Nic to, że lato ustępuje jesieni, a ptaki śpiewają tylko dla zaznaczenia swojej terytorialnej obecności. Nic to, że jaskółki śmigają nad wodą w rytuale pożegnania przed niespodziewanym odlotem na południe.





W przelocie nad Brzeźnem

Zabujało

Czytając las

Punkt widokowy


Nic to, że po bocianach nie ma śladu, a żurawie zbierają się w klucze przed wędrówką w cieplejsze regiony Europy, napełniając świat pożegnalnym klangorem. Im też trudno odlecieć. Co i raz jakiś osobnik wyrywa się z szeregu, łamiąc szyk i prowokując resztę współtowarzyszy do zatoczenia kolejnego kręgu…




Tło dla żurawi

Nic to, że usiłuję cieszyć się każdą chwilą słońca w coraz krótszym dniu… Nic to… tylko dlaczego narasta we mnie jakaś melancholia…

Łyna czaruje...

i uwodzi...

Na szczęście jednak Łyna czaruje, nic sobie nie robiąc z moich nastrojów…



Kaczka raptor
Galimatias

Spływając Łyną za Brzeźnem Łyńskim sfotografowałem oblaną światłem łąkę. W lewym górnym rogu załapała się ważka widoczna po powiększeniu zdjęcia. Niespodzianki, niespodzianki…

Łyna brzezińska

Zatrzymałem się na chwilę między Kiernozami zaintrygowany widokiem pajęczyn i jaskrawego kokonu na gałęziach obumarłych łozin w sąsiedztwie żeremia (nadal zamieszkałego – wiosną widziałem bobra pogłębiającego wejście po opadnięciu wody w Łynie). Dopiero w domu na ekranie monitora zobaczyłem samiczkę pająka, która w ten sposób chroniła swoje młode. To ta plamka na górze kokonu.



Na wysokości wyspy na Kiernozie Wielkim zapatrzyłem się w poświatę nad samą wodą. Słoneczne światło rozczepiało się na barwy tęczy, odbijając się od lustra jeziornej wody pokrytego niewidocznymi pyłkami. Nie wiem, czy akurat to zdjęcie oddaje ów subtelny obraz zjawiska Johna Tyndalla – tym razem nie formie stożka zwieszającego się z gałęzi drzew otulonych mgłą, gdy patrzymy na nie pod słońce, lecz w postaci subtelnego odbicia padającego pod małym kątem światła od powierzchni wody, gdy patrzymy nań, mając słońce za plecami.


Wypływając spoza północnego cypla wyspy na Kiernozie Wielkim sfotografowałem panoramę Kurek. Starannie ominąłem ów porzucony przez inwestora architektoniczny koszmar posadowiony nad samą rzeką.

Kiernoz Wielki

Kurki

Przywitałem się jeszcze z młodymi łabędziami, którym pozwoliłem odpłynąć, tuląc się do trzcin. Na szczęście podlotki okazały się spokojne.


A potem z żalem dobiłem do brzegu i zdałem kajak. To zawsze jest ta chwila, w której mimo znużenia żałuję, że to co dobre, nieuchronnie się kończy. Do następnego razu.
















4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Od razu widać,że myślami jesteś w innym miejscu :-).

      Usuń
  2. Świetne krajobrazy i zdjęcia,piękne widoki.Oprócz czapli ,kormorana,pojawiło się brzydkie kaczątko,cudowne miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Moim powrotom na Łynę, póki co, nie ma końca :-).

      Usuń