Rykowisko nad
Łyną
Kurki z jeziora |
Postanowiłem
poczuć nastrój rykowiska, pływając kajakiem. Dzisiaj akurat wieszczono chłodną
noc. Wyjeżdżając z domu odnotowałem zaledwie plus 3 stopnie. Mgła ścieliła się
nad łąkami i polami. Jelenie porykiwały gdzieś w okolicy Pokrzyw i Nowych
Ramuk. Księżyc zbiegał już ku linii horyzontu przyozdobiony piękną aureolą
zamglonego powietrza… Słowem piękny nocny kicz na makatkę.
Świt udaje, że nadchodzi |
Wiedziałem,
że w taką pogodę trzeba jechać o wiele wolniej niż za dnia. Zwierzęta chodzą
przy drodze lekko ogłupiałe. Za Butrynami musiałem ostro hamować. Młody lis,
który wyskoczył z rowu, stracił orientację w świetle reflektorów. Przeskoczył
przez szosę i nagle zawrócił. Na szczęście jechałem powoli, więc stanąłem
nieomal w miejscu. Lis uciekł w trawę, a potem w las. Następny był borsuk
myszkujący na poboczu. Podobna dezorientacja, podobne zachowanie… Uważam też na
ptaki próbujące o tej porze roku grzać się ciepłem asfaltu.
Na Kiernozie Wielkim |
Do
Kurek dojechałem już bez większych sensacji. Milczący las, gwiaździsta noc,
księżyc od czasu do czasu wyłaniający się w perspektywie szosy do Olsztynka…
Nie fotografowałem go. Było za ciemno dla mojego Lumixa…
Patrząc w stronę światłą |
Wsiadłem
do kajaka otulony mgłą. Była gęsta i wysoka. Tłumiła delikatną poświatę
brzasku. Wpatrywałem się w cichą wodę rzeki. Słuchałem odgłosów rykowiska.
Jelenie psociły wszędzie. Po stronie warmińskiej – od Ząbia i Dzierzgun, i po
stronie mazurskiej – od lasu po obu stronach jeziora Kiernoz Wielki.
Przez pomroczność jasną |
Zapowiadał
się ciekawy spacer. Odepchnąwszy się od brzegu, zanurzyłem wiosło i popłynąłem
pod prąd Łyny. Od razu poczułem się lepiej.
Oprawa dla rykowiska na wodzie |
Jezioro
przywitało mnie mrokiem. Wysoka mgła nie dopuszczała światła brzasku nad wodę.
Mijałem zaspane perkozy i łyski. Kaczki podrywały się do lotu z chrapliwym
kwakaniem, startując sprzed samego dzioba i napełniając mnie orzeźwiającym
lękiem.
Między Kiernozami |
Płynąłem
po omacku. Brzegi były ciemnymi plamami rozpuszczonymi w mokrej malignie
powietrza. Za cieśniną między wyspą a zaroślami turzycy i trzcin zachodniego
brzegu, za którym płynie Marózka po opuszczeniu Jeziora Świętego, wpadłem w
tuman wypełniony odgłosami rykowiska. Dominowały głosy samców szukających łań.
Nadbiegały z obu stron jeziora. Zwierzęta przechadzały się w lesie wzdłuż
brzegów.
Gdzieś
z boku krzyknęła chrapliwie czapla. Jej cień przeleciał nad głową i rozpłynął
się w szarości spowijającej lustro Kiernoza. Płynąłem obok szuwarów, obrysowując
kilwaterem kontury zatoczek i półwyspów. Pobliskie drzewa majaczyły ciemnymi
kształtami. Kajak kroił powierzchnię milczącej wody. Zdjęcia wciąż wychodziły
rozmyte i pokryte patyną szumów.
Brzask we mgle |
Nie
słyszałem już żurawi. Odleciały z Przykopu w ubiegłym tygodniu bez pożegnania.
Wyjątkowo wcześnie. Pozostało misterium rykowiska. Wpłynąwszy do obszernej
zatoki, usłyszałem powtarzający się trzask. To skrzyżowane rogi zwaśnionych
samców. Dobiegał spoza trzcin, nad którymi wznosi się las zarastający łagodny
stok brzegu. Kajak snuł się we mgle. Perkozy czuwały obok. Drzewa milczały.
Przepływając obok nich słyszałem krople wilgoci skapującej z liści. I ten
trzask skrzyżowanych rogów…
A potem basowy odgłos tryumfu. Przeciągły ryk,
urywane brechtanie z głębi trzewi, znowu ryk… brechtanie i na koniec napawający
strachem okrzyk zwycięzcy… Miałem wrażenie, że drzewa wokół zatrzęsły się… We
mnie wzbierała adrenalina… Widzieć rykowisko z ambony to jedno, ale słuchać go
w ciemnościach na wodzie, gdy wszystko wokół opatula mgła i mało co widać, to
dopiero wrażenie. Niewiele ustępuje temu, jakiego doznałem przed laty w mendryńskim uroczysku nieopodal Kośna, gdy trafiłem na rozbuchane byki w
środku nocy oblanej księżycowym światłem, brodzące po piersi we mgle, po
skrzącej się szronem trawie na polanie…
Młoda krzyżówka |
Wpłynąłem
na leniwą Łynę między Kiernozami. Ospała krzyżówka przepłynęła spod żeremia
bobrów na drugą stronę rzeki, pozując na tle gałęzi martwych już krzaków łozy.
Ani myślała uciekać, widząc że trzymam się od niej z daleka. Po chwili zniknęła
między suchymi badylami i zaroślami.
Mgła
nie ustępowała. Przenikałem przez jej chłodne i mokre strzępy. Wiosłowałem po zastygłej
wodzie w szpalerze zarośli podmokłych brzegów, mijając po prawej ścianę brzóz
zdobiących wypełniony odgłosami rykowiska las, po lewej zaś kalinę obwieszoną
kiściami rubinowych owoców.
Punkt orientacyjny |
Kiernoz
Mały ledwo jaśniał w zamglonym brzasku. Postrzępiona ściana mgły sunęła na mnie
popychana lekkimi podmuchami południowego wiatru. Nadal płynąłem na oślep,
niewiele widząc dookoła. Chłód świtu przenikał przez warstwy dwóch bluz i
grubych spodni. Do misterium rykowiska dołączyły jelenie w lesie za Brzeźnem
Łyńskim. Świat dopiero otwierał oczy.
Podpłynąwszy
do południowego brzegu jeziora zobaczyłem wreszcie punkt orientacyjny – kępę moich ulubionych brzóz z nocy świętojańskiej. Tym razem czaple nie czuwały
na ich konarach. Miejsce zwykle ożywione obecnością perkozów, łysek, kaczek,
mew, rybitw było dzisiaj puste. Przepłynąłem obok liści grążeli. Mijałem ich
samotne żółte mięsiste kwiaty w spóźnionym rozkwicie. Białe lilie już zamarły i
zniknęły. Wrzesień władał krajobrazem.
Brzeźno Łyńskie |
Rzeka
przyjęła mnie ciszą. Wędrowałem pod prąd ospałego nurtu. Wieś spała. Domy
odbijały się w wodzie, nad którą tańczyły opary.
Za mostem wpadłem w rzeczny łęg. Mijałem olchy pokryte patyną porostów i grzybów, pochylone pnie z resztkami listowia, pocięte gałęzie wywróconych drzew, próbujących przegrodzić nurt na całej szerokości. Lawirowałem między gałęziami, przepychałem się z rozpędu nad płytko zanurzonymi konarami i obmytymi przez wodę kłodami… i tak aż do jeziorka Morze.
Za mostem wpadłem w rzeczny łęg. Mijałem olchy pokryte patyną porostów i grzybów, pochylone pnie z resztkami listowia, pocięte gałęzie wywróconych drzew, próbujących przegrodzić nurt na całej szerokości. Lawirowałem między gałęziami, przepychałem się z rozpędu nad płytko zanurzonymi konarami i obmytymi przez wodę kłodami… i tak aż do jeziorka Morze.
Wierzchołki
drzew wokół jeziorka pojaśniały w świetle wschodzącego słońca. Wnętrze było
jednak spowite cieniem. Spłoszona czapla odleciała szpalerem nadrzecznych
zarośli. Kajak z szelestem przepłynął przez polanę podziurawionych i pożółkłych
liści grążeli, przemknął nad płycizną pełną rdestnic, miękko wpłynął na kolejny
odcinek rzeki.
Mijałem
spuchnięte kwiatostany pałki wąskolistnej. Brązowe pałki zmieniały w się szarą
watę unoszoną przez wiatr. Ich odbicia w wodzie zadziwiały klarownością.
Płynąłem przez oswojone już obrazy egzotycznej Łyny ujętej w karby bujnych
szuwarów, oczeretów, turzycy, zarośli wiecznie mokrych łąk, kęp łozy,
niewielkich olch tworzących przedmurze rzecznego łęgu, wystawiając się coraz
bardziej na światło słońca, które z mgłą malowało kolejne, coraz bardziej
jesienne pejzaże.
Odgłosy rykowiska wypełniały dolinę Łyny. Jelenie chodziły po podmokłych łąkach, czując się bezpiecznie z dala od miejsc, w których byłyby narażone na ludzką obecność. Chwilami płynąłem ze złudnym poczuciem, że one podchodzą do samej wody. Z wrażenia wiosłowałem coraz ciszej, zachwycając się grą światła i cienia.
Łyna egzotyczna |
Słońce w lustrze |
Odgłosy rykowiska wypełniały dolinę Łyny. Jelenie chodziły po podmokłych łąkach, czując się bezpiecznie z dala od miejsc, w których byłyby narażone na ludzką obecność. Chwilami płynąłem ze złudnym poczuciem, że one podchodzą do samej wody. Z wrażenia wiosłowałem coraz ciszej, zachwycając się grą światła i cienia.
Za
przepięknie oświetlonym zakolem skręciłem w ocienioną przez stare olchy część
rzeki. Usłyszałem plusk wody.
Łania licówka przechodziła przez rzekę w miejscu, gdzie bobry przed laty usiłowały wybudować tamę, splatając gałęzie wierzb. Łani towarzyszyła młodzież. Zwierzęta, dostrzegłszy mnie, wpadły w popłoch. Aparat nie podołał sytuacji. Zdjęcia wyszły nieostre.
Widać na pierwszym trzy dorodne okazy, na kolejnych dwóch ledwo widoczne zarysy głów wystających sponad krzaków porastających brzegi. Może gdybym krócej zachwycał się obrazem brzóz nad zakolem fotografowanych kilka minut wcześniej… Może, aczkolwiek równie dobrze mógłbym przepłynąć, nie wiedząc nawet, że jelenie przeszły przez rzekę za moimi plecami. Dylemat prymatu wiosła nad aparatem i vice versa jest nierozstrzygalny.
Jelenie w wodzie |
Łania licówka przechodziła przez rzekę w miejscu, gdzie bobry przed laty usiłowały wybudować tamę, splatając gałęzie wierzb. Łani towarzyszyła młodzież. Zwierzęta, dostrzegłszy mnie, wpadły w popłoch. Aparat nie podołał sytuacji. Zdjęcia wyszły nieostre.
Pokazałem z kronikarskiego obowiązku, chociaż niewiele widać |
Tylko uszy wystają |
Widać na pierwszym trzy dorodne okazy, na kolejnych dwóch ledwo widoczne zarysy głów wystających sponad krzaków porastających brzegi. Może gdybym krócej zachwycał się obrazem brzóz nad zakolem fotografowanych kilka minut wcześniej… Może, aczkolwiek równie dobrze mógłbym przepłynąć, nie wiedząc nawet, że jelenie przeszły przez rzekę za moimi plecami. Dylemat prymatu wiosła nad aparatem i vice versa jest nierozstrzygalny.
Zaraz
potem natknąłem się na białą czaplę, która polowała w zakolu rzeki. Poderwała
się do lotu, zanim zdążyłem odstawić wiosło i sięgnąć po aparat. Odprowadzałem
ją wzrokiem aż ku sosnom nad jeziorem. Usiadła na wierzchołku jednej z nich.
Kiedy więc wypłynąłem na Brzeźno Duże, postanowiłem podpłynąć do niej przez opary jaskrawo oświetlonej mgły. Minąwszy wędkarza, który upatrzył sobie kępę pałki wąskolistnej na rozległej wodnej polanie, skradałem się ku czapli, usilnie udając, że mnie nie ma. Ptak okazał się jednak nie w ciemię bity i odleciał w szuwary zachodniego brzegu. Tym razem źle wybrał. Miałem słońce za plecami.
Słońce w kąpieli |
Cała jaskrawość - to co uwielbiam nad miarę |
Las nad Brzeźnem w klimatach jesieni |
Pomost dla dzikiego ptactwa |
Kiedy więc wypłynąłem na Brzeźno Duże, postanowiłem podpłynąć do niej przez opary jaskrawo oświetlonej mgły. Minąwszy wędkarza, który upatrzył sobie kępę pałki wąskolistnej na rozległej wodnej polanie, skradałem się ku czapli, usilnie udając, że mnie nie ma. Ptak okazał się jednak nie w ciemię bity i odleciał w szuwary zachodniego brzegu. Tym razem źle wybrał. Miałem słońce za plecami.
Białe
czaple zawsze kojarzą mi się z podchodami. Nie pozwolą się fotografować z
bliska. O świcie wydają się lekko ospałe, niemniej jednak nie pozwalają
podpłynąć bliżej niż na odległość maksymalnego zasięgu mojego aparatu. Jaskrawe
światło słońca i mgła otaczająca moją sylwetkę i kajak oślepiającą aurą, to za
dużo nawet dla bystrookich czapli (okazało się, że w miejscu gdzie wylądował
mój ptak, przebywało ich więcej).
Skradając
się spłoszyłem jeszcze kormorana. Poderwał się do lotu, stawiając za sobą
tarczę wody. Jego strach na szczęście nie udzielił się sąsiadom.
Podpływałem coraz bliżej i być może udało by mi się oszukać czaple, gdybym nie uległ zniecierpliwieniu i nie spróbował pośpieszyć kajaka. Plusk wiosła zdradził moje położenie. Stało się. Czaple odleciały w cieśninę między Brzeźnami.
Biała czapla |
Wystartowała |
Gracja |
Podpływałem coraz bliżej i być może udało by mi się oszukać czaple, gdybym nie uległ zniecierpliwieniu i nie spróbował pośpieszyć kajaka. Plusk wiosła zdradził moje położenie. Stało się. Czaple odleciały w cieśninę między Brzeźnami.
Mgła
długo nie ustępowała przed słońcem. Rykowisko zamierało. Jelenie cichły. W
przestrzeń wdarły się dźwięki pił spalinowych. Gra światła i cienia w zamglonym
krajobrazie sprawiała jednak, że nawet powrót był zachwycający.
Łyna
czaruje. Nic to, że minął czas wiosennych godów i wychowywania ptasiej
młodzieży. Nic to, że lato ustępuje jesieni, a ptaki śpiewają tylko dla
zaznaczenia swojej terytorialnej obecności. Nic to, że jaskółki śmigają nad
wodą w rytuale pożegnania przed niespodziewanym odlotem na południe.
Nic
to, że po bocianach nie ma śladu, a żurawie zbierają się w klucze przed
wędrówką w cieplejsze regiony Europy, napełniając świat pożegnalnym
klangorem. Im też trudno odlecieć. Co i raz jakiś osobnik wyrywa się z szeregu,
łamiąc szyk i prowokując resztę współtowarzyszy do zatoczenia kolejnego kręgu…
Nic
to, że usiłuję cieszyć się każdą chwilą słońca w coraz krótszym dniu… Nic to… tylko
dlaczego narasta we mnie jakaś melancholia…
Na
szczęście jednak Łyna czaruje, nic sobie nie robiąc z moich nastrojów…
Spływając
Łyną za Brzeźnem Łyńskim sfotografowałem oblaną światłem łąkę. W lewym górnym
rogu załapała się ważka widoczna po powiększeniu zdjęcia. Niespodzianki,
niespodzianki…
Zatrzymałem
się na chwilę między Kiernozami zaintrygowany widokiem pajęczyn i jaskrawego
kokonu na gałęziach obumarłych łozin w sąsiedztwie żeremia (nadal zamieszkałego
– wiosną widziałem bobra pogłębiającego wejście po opadnięciu wody w Łynie).
Dopiero w domu na ekranie monitora zobaczyłem samiczkę pająka, która w ten
sposób chroniła swoje młode. To ta plamka na górze kokonu.
Na
wysokości wyspy na Kiernozie Wielkim zapatrzyłem się w poświatę nad samą wodą.
Słoneczne światło rozczepiało się na barwy tęczy, odbijając się od lustra jeziornej
wody pokrytego niewidocznymi pyłkami. Nie wiem, czy akurat to zdjęcie oddaje ów
subtelny obraz zjawiska Johna Tyndalla – tym razem nie formie stożka
zwieszającego się z gałęzi drzew otulonych mgłą, gdy patrzymy na nie pod
słońce, lecz w postaci subtelnego odbicia padającego pod małym kątem światła od
powierzchni wody, gdy patrzymy nań, mając słońce za plecami.
Wypływając
spoza północnego cypla wyspy na Kiernozie Wielkim sfotografowałem panoramę
Kurek. Starannie ominąłem ów porzucony przez inwestora architektoniczny koszmar
posadowiony nad samą rzeką.
Przywitałem
się jeszcze z młodymi łabędziami, którym pozwoliłem odpłynąć, tuląc się do
trzcin. Na szczęście podlotki okazały się spokojne.
A
potem z żalem dobiłem do brzegu i zdałem kajak. To zawsze jest ta chwila, w
której mimo znużenia żałuję, że to co dobre, nieuchronnie się kończy. Do następnego
razu.
przepiękne zdjęcia i w ogóle! ;)
OdpowiedzUsuńOd razu widać,że myślami jesteś w innym miejscu :-).
UsuńŚwietne krajobrazy i zdjęcia,piękne widoki.Oprócz czapli ,kormorana,pojawiło się brzydkie kaczątko,cudowne miejsca.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Moim powrotom na Łynę, póki co, nie ma końca :-).
Usuń