piątek, 1 lipca 2022

Marózka spacerkiem


 

Marózka w słońcu. Od startu w Swaderkach. Kajak na plaży. Kaczka na kamieniu na środku nurtu. Przyzwyczajona do ludzi ani myśli odpłynąć. 

 

 

 

 


 

Odbijamy od brzegu. Nurt pcha na pnie zanurzone tuż pod powierzchnią. Prześlizgujemy się. Jasny piasek oddaje światło. Wszędzie kontrasty. Pod pochylonymi olchami cień. Przynosi ulgę na chwilę. Przeszkoda, którą w maju pokonywałem sprytem, siłą, „siłom woli i godnościom osobistom”, została usunięta. Przepływamy obok obciętego pnia starej olchy. Z brzegu wystaje wykrot z rozcapierzonymi korzeniami. 

 


 

Marózka wypycha na mieliznę ujścia. Kieruję kajak bliżej tataraku. Tu ciut głębiej i łatwiej na otwierające się jezioro. Zostawiamy je z boku. Rzeka kusi.

 

 

 

 

Minąwszy trzciny, skąd dobiegają solowe popisy trzciniaków, wpływamy do ujścia pokrytego wodorostami. Lawirujemy między wynurzonymi płachtami w mgle glonów. Wpadamy w cień wyniosłych olch. Rzeka pachnie. Pluska w korzeniach. Odkładam wiosło. Nurt niesie. Nie ma co się śpieszyć. To tylko osiem kilometrów szlaku przez przełom do Jeziora Świętego. Spacer Marózką trzeba po prostu celebrować. Każdy jej kąt frapuje.

 

 


Dopływamy do olchy, która przegrodziła światło rzecznego koryta i koroną z bujnym listowiem na gałęziach utworzyła zasieki. Jest tylko jedno miejsce, gdzie da się przepłynąć.

 

 

 

 

 



Zaraz za nim rzeka wiedzie wzdłuż szpaleru olch. Światło skwarnego dnia wydobywa z każdej komnaty frapujące szczegóły: wykrot olchy w kształcie krokodyla; baśniowe postacie u podnóża pni; kryjówki kaczek z pisklętami wśród zatopionych konarów i gałęzi pod urwiskami podmytych brzegów; bukiety czarnego bzu w porze kwitnienia; kikuty drzew ogryzionych przez bobry w trzcinach; splątane pnie i kłody zamaskowane mierzwą zarośli niczym dżunglą zwieszoną nad wodą…




 




Minąwszy ruiny mostku do Orzechowa, nadrzeczną łąkę, oberwany brzeg nad pokładem kredy, wpadamy w zakręt i w cień lasu. Tu zaczyna się przełom. Nurt przyspiesza. Lawirujemy między przeszkodami. Ocieramy się o korzenie starych klonów i olch. Bujamy się na wirach i spadkach nurtu uderzającego o podwodne pnie… 

 

 






Wpychamy się między gałęzie albo na mielizny, chcąc fotografować co ciekawsze szczegóły otoczenia: siewki olszyny i kępy paproci na murszejących pniach wystających z rzeki; kaczki w zatoczkach; ważki w chwilach godowych; migotliwe świtezianki; ławice ryb wzniecające ruch w całym przekroju nurtu…

 








Każda komnata Marózki inna. Zasługująca na kontemplację. Jedno że nurt utrudnia. Korzystamy z każdej okazji, by unieruchomić kajak i fotografować obrazy pełne światła i życia. Impresjonizm w każdym calu i w każdej sekundzie. Gra światła i cienia. Gra dźwięków. 

 

 






 

Migotliwy ruch, gdzie nie spojrzeć. Drozdy na skraju wody, dzięcioły na pniach, ptasi drobiazg w listowiu, świtezianki i ważki nad wodą i nad ikebanami wyrastającymi z omszałych kłód… Nieuchwytne… niczym zimorodek migoczący w perspektywie podczas lotu do nas i osiadający na gałązce pod zwisającymi z brzegu paprociami… Tam znika, nie dając się sfotografować z krnąbrnego kajaka…

 




Jest i ulubiony głaz w nurcie. Mąci wodę. Wznieca warkocze. Fotografowany z bliska maluje na powierzchni Marózki obrazy w stylu impresjonizmu. Pełne harmonijnych plam i kształtów, przenikających się barw i odcieni dających się uchwycić w trybie sportowego fotografowania. Chcąc oddać w pełni zdolności malarskie głazu, trzeba by filmować proces tworzenia. Jego skutkiem pełne własnego życia dzieło – kwintesencja przenikania się uporządkowanego i chaotycznego przepływu wody…








 

Płyniemy przez cienie i plamy światła, kontrasty, od których oczy uciekają precz, szukając wytchnienia w odległych perspektywach rzeki, raz spokojnej i rozlewnej, raz swarliwej, czasem wzburzonej po napotkaniu przewężenia lub upartej przeszkody. 

 

 

 




 


Nie patrz tam, patrz tu!


Płyniemy nad warkoczami wodorostów chwytających się piasku i kruszywa na dnie; obok postaci z bajań wystających spomiędzy korzeni olch uczepionych krawędzi brzegu albo zarośli poszycia; w sąsiedztwie zamroczonych przestrzeni świerkowego lasu… Czasem cwałujemy nad dnem pełnym otoczaków, wzdłuż podcinanych skarp wyniosłych brzegów. Płyniemy obok helokrenowych źródeł rzeźbiących podziemnymi strumieniami wąwozy w zboczach doliny… Używam wiosła, by spowolnić spływ, wepchnąć kajak na płyciznę lub ustawić dogodnie do zdjęć… albo przeczekać, aż ostatni kajakarze z grupowych spływów znikną z oczu za zakrętem…









Jest pięknie. Także wtedy, gdy opuszczamy przełom i wpływamy na odcinek charakterystyczny dla nizinnych meandrujących rzek. Bór sosnowy ustępuje wodolubnym świerkom, otulającym gniazdo bielików, a potem olchowemu łęgowi na mokradłach. Wszystko to słonecznym świetle czerwcowego lata. Gdzieś tutaj wpływa strumień odwadniający orzechowskie bagno i śródleśne jeziorko Wery. Jego nurt rozpływa się w szuwarach. Nie sposób je namierzyć z kajaka. Gdziekolwiek spróbować, mierzwa sprężyście odepchnie na rzekę…

 

 

 

 

 

 



 

I oto jezioro Święte. Koniec spaceru kajakiem pod wiatr i fale z południa...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz