Panorama Kurek z Kiernoza Wielkiego |
Obudziło nas porykiwanie jeleni. Wszystko w
tym roku jest za wcześnie: odlot bocianów 14 sierpnia, pierwsze odgłosy
rykowiska dzień później, żółknące brzozy… Kiedy wyjechaliśmy z Przykopu, nic
nie zapowiadało urzekającego spaceru Łyną w stronę źródeł. Mgła spowijała
korony drzew, wspinała się do nieba. Pod koronami wyraźne pnie. Wbrew
prognozom pogody, które wieściły bezchmurną noc. W lesie ostre hamowanie. Sarna
postanowiła przeskoczyć przez jezdnię. Odczekaliśmy kilka chwil. Mogła nie być
sama.
Łyski na Kiernozie |
Potem monotonna jazda przez Nową Kaletkę, Zgniłochę, Dąb. W Kurkach
zobaczyliśmy dolinę Łyny. Bez mgły. Ciemne niebo ozdabiały ławice chmur.
Ściągamy kajak na wodę. Przejmująca cisza wokół. Ptaki już nie gaworzą. Lato
skończyło się z odlotem bocianów. Nastał czas jesiennych pożegnań.
Kiernoz Wielki w malinowej poświacie |
Popłynęliśmy pod prąd. Szpalerem szuwarów. Za
mostem otworzył się Kiernoz Wielki. Po całej zarośniętej wodorostami zatoczce
snuły się łyski. Dziesiątki ptaków. Między nimi uwijały się perkozy. Pod
zaroślami podmokłego brzegu pływały łabędzie, chroniąc stadko szarych jeszcze
podrostków. Nad lasem żeglowały czaple. Wenus odbijała się w wodzie. Nad
horyzontem unosiły się obłoki skąpane w malinowym soku. Wieża kościółka dźgała
niebo w otoczeniu koron drzew. Było ciepło, cicho, bezwietrznie. Świt. Brzask.
Flauta. Ciepła noc. Żadnej mgły nad wodą.
Kiernoz Wielki |
Ruszyliśmy na południe. Kajak ślizgał się po powierzchni
jeziora. Dziób kroił lustro. Od burt odbiegał klin fal. Rytm wiosłowania koił.
Ciemne brzegi uciekały wstecz. Perkozy snuły się po tafli, ustępując z drogi.
Ta cisza zniewalała. Słońce wciąż było głęboko pod horyzontem. Za wyspą obudził
się zefir, marszcząc lustro. Przemknęliśmy przez wykładzinę drobnych fal.
Na Łynie między Kiernozami |
Przeniknęliśmy przez opary mglistej wilgoci nawiewanej od ujścia Łyny między
Kiernozami. Pod lasem zefir zgasł równie nagle jak się pojawił. Kajak wpłynął
na leniwy nurt. W głębi oczeretu coś zaszeptało. Z lasu dobiegł pojedynczy trel
wilgi albo kosa. Gałęzie wysuszonej łozy, żeremie w zielsku, liście nenufarów –
wszystko mijało niczym sen. Żadnych zwierząt w pobliżu… Byliśmy sami w
krajobrazie rzeki.
Kiernoz Mały |
Minąwszy ścianę rubinowej kaliny,
rozepchnąwszy trzciny w korycie rzeki, wypłynęliśmy na Kiernoz Mały. Niebo
zmieniło odcień z malinowego na pomarańczowy. Na południu wisiała ławica chmur.
Słońce wznosiło się w welonie obłoków. Krajobraz pojaśniał. Flauta zapowiadała
pogodny dzień. Płynąc środkiem jeziora, fotografowaliśmy sosny i łabędzie pod
nimi. Bór wdział szatę w kolorach brązu i miedzi. Zachwycająca panorama świtu…
Sejmik jaskółek na Kiernozie Małym |
Otoczył nas rój jaskółek. Śmigały nad wodą,
błyskały w łodygach trzcin, wypełniały przestrzeń nad głowami w pogoni za
owadami. Słowem – widowisko. Nieuchwytne dla aparatów. Nieopodal pływały
perkozy. Nic sobie nie robiły z absorbującego sejmiku brzegówek i dymówek, który
poprzedzał ich jesienny odlot. Kiedy przypłynę tutaj za kilka dni, już ich nie
będzie. Znikną nagle. Bez pożegnania. Ludzie wierzyli niegdyś, że wbijały się w
muł, by przezimować…
Wpłynąwszy na rzekę, spłoszyliśmy czaple.
Odleciały nad Brzeźno Łyńskie. Bezszelestnie. Bez chrapliwego krzyku. Zatoczyły
krąg nad kępą starych brzóz w zakolu nurtu i zniknęły za olchami. Cisza
dojmująca. Tylko plusk wody pod wiosłem, szept pojedynczych słów… Płyniemy
przez szpaler starych olch. Mijamy stawy, rowy wypełnione wodą, zarośnięte
żeremie bobrów, podgryzione pnie, gałęzie zgryzionej łozy na dnie, plamy piasku
między kępami wodorostów… I tak do mostu w Brzeźnie. Woda nieco opadła. Już nie
musimy pochylać głów pod betonowym przęsłem. Wiosłem zahaczam o piasek dna i o
betonowym pułap. Plusk brzmi twardym pogłosem.
Za mostem zaczyna się inny świat Łyny. Za
ostatnimi zabudowaniami wsi spotykamy parę łabędzi. Zamiast odpłynąć na bok lub
odlecieć pełnią honory przewodników. Wiodą nas przez zakręty rzeki, między
kłodami powalonych olch i brzóz. Pokazują zakamarki brzegów. Rozpychają
piersiami wodę. Mają dużo siły. Spotkanie trwa i trwa. Zwalniamy więc. Dajemy
im odpocząć. Tam, gdzie z brzegu wystają pocięte kikuty drzew, spotykamy siwe
czaple. Siedzą na pochylonej olsze. Fotografujemy. Ptaki podrywają się do lotu.
Bezszelestnie. Bez chrapliwego krzyku. Jakby uległy jesiennej smucie…
Zamaskowana czapla |
Jeziorko Morze |
Łabędzie odpłynęły w światło rzeki. Spotkały inną
parę. Samce rozpoczęły pokaz siły. Napierały na siebie, chociaż za nimi było
już jeziorko Morze z dostatkiem przestrzeni dla obu par. Tam popłynęliśmy. Pod
światło słońca, które wychyliło się spoza drzew i zaraz zgasło zasłonięte
chmurami. Taflę jeziora przemierzały plamy światła i cienia.
Fotografowaliśmy
krzyżówki przesiadujące na mięsistych korzeniach grążela wyrwanych z dna. Łabędzie,
już uspokojone po chwilowej waśni, pozowały na tle oświetlonych szuwarów. Czaple
myszkowały nad kolejnym ujściem rzeki. W turzycach wypatrzyłem długi dziób.
Wyobraźnia dopisała kontur czapli zamaskowany łodygami i liśćmi. Ptak z
rozmysłem wyłonił się z gęstwy. Ogarnął spojrzeniem jezioro. Spostrzegł nas i
odleciał za pozostałymi…
Znajome kąty nadrzecznej dżungli. Pełna
zieleń. Śpiący nurt. Woda ledwo cieknie między liśćmi nenufarów. Ptasi drobiazg
uwija się w gęstwinie zarośli i krzaków. Białe lilie śpią zamknięte w pąkach.
Rzeka pachnie. Zanurzamy się w cień.
Brzeźno Wielkie |
Północną część nieba pokrywa jednolita
warstwa chmur. Zwiastujących deszcz. Wbrew prognozie pogody. Nic to. Jest
ciepło, bezwietrznie. Zanurzamy dłonie w ciepłej wodzie. Zakręt za zakrętem
przybliża nas do kolejnego jeziora. Brzegi nieprzystępne. Tajemnicze. I ten
zapach. I te wrażenia. I ten czas – jakby zatrzymany w kadrze… Snujemy się po
Łynie zapatrzeni, zasłuchani, zamyśleni, póki nie otworzy się przed nami
Brzeźno Wielkie. Nad którym przelatywał bielik… Jego rewir… Dzisiaj nie dał się
sfotografować. Polował pod chmurami na tle ciemnego lasu…
Między Brzeźnami |
Brzeźno Małe |
Płyniemy dalej torem swobodnej wody między
dywanem utkanym z liści grążeli a ścianą zarośli po prawej ręce. Brzegi zatoki
schodzą się w wąskie zarośnięte przejście na Brzeźno Małe. Szarpiemy się z
odrastającymi trzcinami, sitowiem, pałką wąskolistną. Wiosło plącze się w łodygach.
Kajak skrzypi. Woda kapie z liści. W końcu widać korytarz wypełniony połamanym
roślinami, zarys pomostu, swobodną taflę jeziora. Przepływamy w poprzek do
kolejnego ujścia rzeki. Zarośniętego dywanem nenufarów. Szukamy przejścia.
Kajak szoruje po mierzwie. Wiosłem nie wyczuwam dna. Wszędzie galimatias
wodorostów i rzęsy. Przepatrujemy nieprzystępne wnętrze lasu nad helokrenowymi
wysiękami zalewającymi kwaśny czarnoziem. Słońce oświetla pnie sosen w głębi,
wznieca kontrasty. Zwierząt nie ma. Zaszyły się.
Brzeźno Małe |
Dopływając do jeziora Krzyże |
Kajak snuje się po leniwej
rzece między pniami pochylonych drzew. Powierzchnia uśpionej wody odbija niebo
z ławicą nieruchomych obłoków. Obraz jeziora Krzyże zachwyca. Małgosia jest pod
wrażeniem. Namawiałem ją kilka lat, by dała się tutaj przyprowadzić.
Jezioro Krzyże |
Wreszcie
jest. Dolina Łyny – i wszystko jasne…
Klejnocik Łyny |
Wpływamy na Łynę. Ostatni odcinek przed
rezerwatem Źródła Łyny. Nie popłyniemy daleko. Kępy turzycy ocierające się o
burty kajaka moczą nasze ubrania. Nie pomaga pływanie środkiem. Między brzegami
miejsce na szerokość wiosła. Cokolwiek nie zrobię, liście i łodygi trącone
wiosłem robią prysznic. Po opuszczeniu sierści Łyny płyniemy wzdłuż lasu.
Pajęczyny skrzą się rosą. Kwiatki jaskra wielkiego błyszczą w liściach
jeziornego aloesu (osoki aloesowatej). Nurt omywa zakamarki między wodorostami
i liśćmi grzybieni, pod kępami pływającej trawy przetkanej niezapominajkami.
Wszystko przyciąga uwagę. Po ostatnim spojrzeniu w perspektywę doliny
zwieńczonej wyniesieniem terenu pod Orłowem zawracamy. Wystarczy tych klimatów
wczesnej jesieni.
Chmury powoli odstępują. Słońce coraz częściej
oświetla krajobraz. Flauta nie ustępuje. Krajobraz Morza pod pułapem nieba przesłoniętego
na poły chmurną narzutą fascynuje. Obraz jak malowanie. Nie sposób oderwać
oczu. Aparaty pstrykają. Kajak nieruchomieje w dywanie wodorostów i nenufarów.
Cisza. Żadnego ruchu wokół. Dopiero pod lasem spostrzegam zmurszałą kładkę,
obok niej szczątki innej.
Za kępą turzycy wyrosłej na pniaku wystającym z wody
pręży się kormoran. Wachluje skrzydłami. Suszy się po rannym polowaniu.
Korzysta ze światła. Za nim rozrabiają kaczki. Kiedy podpływamy, niechętnie
odlatuje ku rzece.
W drodze powrotnej robimy foto-sesje. Między
jeziorami Krzyże a Brzeźno Małgosia fotografuje zimorodka. Widzę tylko jego
brązowy brzuszek, gdy skręca przed nami między olchy. Był zaskoczony naszą
obecnością na środku rzeki. Oczywiście spotkanie trwa mgnienie oka. Nie zdążyłem
nawet rzucić wiosła, by sięgnąć po aparat.
Na Brzeźnie Wielkim próbujemy uwiecznić
łabędzie przelatujące nad lasem. Kiedy odlatują, przepływamy przez panoramę do
trzcin i następnego odcinka Łyny.
Za żeremiem bobrów spotykamy perkozki. Sprytne
i nieokiełznane podrostki płyną w świetle nurtu, nurkują między liśćmi i
trzcinami. Matka nawołuje maluchy do siebie, nie wychylając się z trzcin. W
końcu jednak jej słuchają. Mijamy je, trzymając się drugiego brzegu. Na
zdjęciach widać wszystkowidzące oczy.
Za jeziorkiem Morze zatrzymujemy się obok
łabędzi, które o świcie waśniły się o miejsce na rzece. Tym razem pozowały
spokojnie, chociaż kajak utkwił na gałęziach kilka metrów obok. Ptaki przywykły
do obecności kajakarzy.
W Brzeźnie Łyńskim kajak utknął na pniu
zanurzonym pod wodą. Tuż obok siedmiu kaczek krzyżówek. Odpoczywały na konarze
pod kępą szuwaru. Nie reagowały na pstrykanie aparatów i na filmowanie. Takiej
bliskości jeszcze nie doświadczyłem. Robiły sobie poranną toaletę. Prężyły
torsy. Prostowały skrzydła. Natłuszczały pióra. Patrzyły w obiektyw.
Zastanawiałem się, jak można w ogóle polować na te przeurocze ptaki.
Na Kiernozie Wielkim fotografowałem białe
czaple. Tkwiły w trzcinach przy ujściu Marózki do Łyny. Tym razem nie
wytrzymały naszej presji. Odleciały, zanim zdążyłem porządnie wykadrować.