niedziela, 12 kwietnia 2020

WARMIA SZEPTEM - CZĘŚĆ I: MOJE MIEJSCE NA ZIEMI - 3. DO LEŚNICZÓWKI W NOWYM PRZYKOPIE


3. DO LEŚNICZÓWKI W NOWYM PRZYKOPIE


Na przedwiośniu, kiedy krajobraz enklawy wokół Przykopu jeszcze surowy, a trawa dopiero przebija  sierść zeszłorocznego zielska i zbutwiałych liści, zmacerowanych mrozem i śniegiem, przybycie wiosny oznajmiają na łąkach żurawie i bociany; 


















dzikie gęsi, których klucze ciągną na północny wschód; 




zaorane i zabronowane pola; woda uwalniająca się od lodu w stawach, mokradłach, rowach melioracyjnych. 





Tam gdzie cieplej i wiatr nie dociera wiosna stroi się pierwszymi  przylaszczkami i zawilcami. Drzewa są jeszcze nagie. Krzaki między kemami i wzniesieniami moren okrywa co najwyżej puch bazi i przywarte do gałązek pąki w łuskach. Panuje depresyjna szarość. Nawet w słońcu. Żeby ją pokonać, trzeba wsiąść na rower i pojechać przed siebie. Powiew powietrza pachnącego tającą ziemią orzeźwia.






Za domem są charakterystyczne brzozy. Jedna obumarła skutkiem wieloletniej suszy. Tym bliższym po każdym deszczu towarzyszą kałuże na polnej drodze. O świcie, jak dobrze się ustawić, można fotografować ich odbicia w brzasku rozjaśniającym niebo i krajobraz. W połowie kwietnia natura ożywa trzepotem i furkotaniem skrzydeł, piskami, szelestem, śpiewem, szumem wiatru. Owe dźwięki działają na zmysły lepiej niż podwójne espresso czy butelka coli.















Zostawiwszy brzozy i dom za sobą, zanurzam się w nastroju pól i łąk. Spoza krawędzi wzgórza wyłania się wieża neogotyckiego kościoła. 












Stoi na wydmie w rozwidleniu drogi przez Nową Wieś. Kościół otaczają stare sosny. W ich cieniu skrywa się cmentarz. Od kilku lat poddany renowacji dzięki staraniom Cornelli Hanitz-Engelke, praprawnuczki ewangelickiego księdza, który przyczynił się do wybudowania  tegoż kościoła [6].



Nieco dalej otwiera się krajobraz z podmokłą łąką i krzewami łozy. Brzozowy zagajnik na wzniesieniu zasłania pola i łąki, skąd przychodzę. 












Polna droga wpada w parów. Za kępą olch omija staw, z którego podczas roztopów nadmiar wody przelewa się do osikowego i wierzbowego mokradła poniżej. 











Susza potrafi odsłonić jego grząskie dno. Jaskółki zalatują codziennie, by pobrać błoto do uszczelnienia rozsychających się gniazd pod okapami dachów.











Fotografowany o świcie dom na wzniesieniu zdaje się skrywać tajemnicę ludzkiej egzystencji. Okna w białych okiennicach to wszystkowidzące oczy. Księżyc nad dachem i bocianim gniazdem, z którego dobiega klekot, budzi magię. Dom na mnie patrzy. Miewam takie wrażenie.


Słoneczny blask zabarwia to misterium. Rozprasza tajemnicę. Krajobraz porzuca melancholię. Odkrywa wnętrze. Ożywa ruchem. 












Odwieczna walka cienia ze światłem słońca wyłaniającego się spoza linii drzew wzdłuż asfaltowej drogi wprowadza dynamikę w obrazy spowite mgłą lub spatynowane szronem.










Doznania są za każdym razem inne. Zdjęcia też. Skutkiem zmiennej aury, temperatury, zachmurzenia, ruchu powietrza, wilgoci… I mojego samopoczucia.















Przykop ma specyficzny mikroklimat. Wszędzie wokół cieplej, pada więcej deszczu, mniej wieje. Mój dom na wydmie rzadko ogarnia mgła. Wieczorem opary podnoszą się znad stawów, wypełniają rowy, otulają sosny samosiejki na łące, lecz ogrodzenie stanowi barierę nie do przejścia.







O świcie szron maluje trawę, pajęczyny na wyschniętych łodygach. Łąka szeleści pod butami. Zimno wnika pod ubranie. Wystarczy jednak krzyk gęsi w kluczu, widok żurawi prowadzących puchowe maluchy i krew ożywa. Zmysły są pobudzone. Świat staje się wzniosły.






Kamertonowa brzoza w świetle wschodzącego słońca przyciąga wzrok bez względu na porę roku. Jej sąsiadka, rozwidlona w połowie wysokości po utracie stożka wzrostu, emanuje ciepłem. Metalowy krzyż w krzaku dzikiej róży sieje nostalgię… Światło złotej godziny inaczej maluje świat niż światło dojrzałego dnia.






Bagno pod starymi sosnami, świerkami, topolami, w gąszczu wierzb, łozy i szuwarów skrywa bąki. Słyszę ich basowe buczenie. Nie sposób je dostrzec. Tkwią w zaroślach z szyjami i dziobami wyciągniętymi ku górze. Gdy trzciny zaczynają się chwiać, one podążają za nimi. Trzeba cierpliwości, szczęścia, wyostrzonego wzroku, by odróżnić ptaki od tła.


Naprzeciwko bagna jest siedlisko, z którego wybiegają zaprzyjaźnione psy i towarzyszą mi podczas spacerów. Póki czują zapach własnego domu i dymu snującego się z komina.












Po drodze do leśniczówki w Nowym Przykopie, bielejącej za kępą topól dźwigających naręcza jemioły, mijam kotlinki, nad którymi stoją siedliska. Jedno z nich jest nieopodal brzozowego zagajnika nad rowem melioracyjnym i podmokłą łąką. To miejsce, gdzie spotykam sarny i łanie z młodymi. 







Nieopodal drugiego żurawie co roku wyprowadzają młodzież, korzystając z zarośniętych stawów i oczeretów. 



















Wchodząc na pagórki, nastawiam aparat. W każdej chwili mogę spotkać polującego lisa, baraszkującego borsuka, zwariowanego zająca. Zające o świcie są gapiowate. Nieraz właziły na buty. Nie dostrzegają i nie rozpoznają zagrożenia ze strony zastygłych w bezruchu ludzi.








Za łęgiem droga wiedzie do przypominającego kurhan pagórka w sąsiedztwie leśniczówki. Za łąkami i wodnymi oczkami w zagłębieniach jest kolejne wzniesienie z amboną ukrytą w gałęziach zdziczałych jabłoni, grusz polnych, olch, świerków, głogów.










Z wierzchołka rozpościera się panorama lasów skrywających Kopanki i Łajs na przesmyku między jeziorami. W czystym powietrzu widać zachodzące na siebie ściany drzew. Zaznaczające w krajobrazie grzbiety kolejnych moren.








Pod topolami zaglądam do wnętrza stawu. Póki nie zarośnie turzycą, trzcinami, tatarakiem i mierzwą pokrzyw. 



Bociani klekot z gniazda na kominie leśniczówki ściąga uwagę. Schodząc nad następny staw po drugiej stronie kemu, zachowuję czujność. To miejsce przyciąga dziki i jelenie. Jeszcze kilka lat wcześniej, póki rozlewisko nie wyschło, fotografowałem gniazdujące łyski i krzyżówki. Dzisiaj wybierają cichsze miejsce za drogą do Pokrzyw.











Stojąc latem po drugiej stronie tego stawu, przeżyłem olśnienie. Słońce znad leśniczówki prześwietlało zamgloną przestrzeń. Podświetlało koziołki pasące się w cieniu dzikich jabłoni. 











Fotografowałem kilka drzew ocalałych po wycięciu urokliwego gaju na pagórku między stawem a leśniczówką. Ich korony otaczała aureola. Wtedy poczułem mistycyzm wierzeń starych Prusów. Właśnie takim obrazom przypisywali magiczne właściwości. 


Aparat uchwycił tę świetlistość. Nadał miejscu nowe znaczenie. W Rejsie klasyk Mamoń grany przez Zdzisława Maklakiewicza mawiał, że najbardziej lubimy piosenki, które znamy. Chyba jednak nie tylko. Upodobałem sobie miejsca, które, chociaż znane od lat, potrafią ujawnić odmienną naturę. Pobudzają wyobraźnię nie tylko widokiem podświetlonych drzew…


U podnóża pagórka, na którym stoi leśniczówka, jest zmurszała kładka. Temat wielu zdjęć. Jedno wywarło szczególne wrażenie. Uzmysłowiło filozoficzne skutki przemijania czasu.


























Zwykle skupiam się na przyrodzie i jej zmienności w takt następujących po sobie pór dnia i roku. Fascynuję się przejawami każdej ulotnej chwili. W pewnych okolicznościach, przeżywając chwilę, poznajemy istotę świata. 











Przez znamienny szczegół obrazu możemy poznać sens całości. Spoglądając na atom przez mikroskop elektronowy, zdajemy się dostrzegać Wszechświat.

Twórcy teorii chaosu, w którym na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się przypadkowe, niepowtarzalne, nieprzewidywalne, odkryli porządki wyższego rzędu, których odwzorowaniem struktury fraktalne o ułamkowych wymiarach przestrzennych, powtarzające się na różnych poziomach skali.


W otaczających nas pojedynczych elementach przestrzeni pełno fraktali o wymiarach determinowanych nieporównywalnością wymiarów szerokości, wysokości i głębokości. Na przykład praktycznie dwuwymiarowych liści o pomijalnej grubości, albo koron drzew pełnych pustych przestrzeni między konarami, gałęziami i gałązkami, których wymiar fraktalny, zależny od stopnia wypełnienia listowiem czy igliwiem, mieści się w przedziale między pełną dwuwymiarowością a pełną trójwymiarowością.


To fraktale modelują kształty i wzory obserwowanych elementów przyrody. To fraktale harmonijnie powtarzają swoje struktury na różnych poziomach uszczegółowienia obserwowanych obrazów, zjawisk fizycznych albo przebiegu zdarzeń. Wszak w intuicyjnym odczuciu historia lubi się powtarzać. Jedno że za każdym razem na innym poziomie rozwoju ludzkości.

Największą jednak tajemnicę – moim zdaniem – skrywają liczby pierwsze. Rąbka tej tajemnicy uchylił Bernhard Riemann, formułując hipotezę, na próbach udowodnienia której zęby połamało już kilka pokoleń najwybitniejszych matematyków. Mimo to odkryli oni przy okazji iście benedyktyńskich wysiłków udowodnienia tej hipotezy głęboki związek pomiędzy ujawnionym porządkiem wyższego rzędu, rządzącym tymi liczbami, a odkryciami fizyków badających elementarną budowę samej materii i astrofizyków zgłębiających istotę i sens Wszechświata.


Chwile, które ciekawią człowieka, mówią wiele (a może i wszystko) o jego osobistym nastawieniu do życia. Chwila uwieczniona na zdjęciu wydaje się na pierwszy rzut oka powierzchownie ładna. Gdy jednak zdjęcie upowszechni się w przestrzeni publicznej, chwila ta z upływem czasu nabiera zupełnie  innego sensu. Z powodu ułomności ludzkiej pamięci zaczyna być postrzegana inaczej niż w momencie fotografowania.




Z zasady nie fotografuję ludzi. Przypadek zdarzył, że to właśnie człowiek nadał zdjęciu kładki nad stawem głęboki sens. Zrobiłem je mimochodem, przymierzając się do kadru tylko raz. Sprawiło, że zacząłem prowadzić swoje blogi. Cyfrowy Kodak, który zapoczątkował moją amatorską przygodę fotograficzną, okazał się znakomicie zaprogramowany. Zdjęcie w trybie automatycznego fotografowania krajobrazu wyszło skończone. Nie wymagało korekty. Początkowo nie chciałem go publikować. Po zasugerowanym przez najbliższych zamieszczeniu na nieistniejącym już portalu Panoramio sprowokowałem dyskusję. Pojawiły się komentarze z estetycznymi lub obyczajowymi interpretacjami obrazu. Staw pod leśniczówka bez sylwetki wędkarza był zwyczajnie ładny. Obecność człowieka nadała obrazowi dynamikę i treść. Uświadomiłem sobie, że uroda natury wymaga spersonalizowanego punktu odniesienia.


Ktoś stwierdził, że piękno w oku patrzącego. Ktoś inny zauważył:
- Osoba, kładka, samotna ławka dodaje zdjęciu uroku... Pytamy, jak długo osoba lub przedmiot tam jest. Gdy nie ma nic, nie ma zastanowienia, nie ma pytania...

Mógłbym zamknąć tę historię, gdyby nie ale, zawsze jakieś... Dostałem taki oto e-mail:
- Witam. Czy można prosić o przesłanie zdjęcia tego pana z wędką (…), bo to nieżyjący dziadek mojej żony i chciałaby na pamiątkę.

Historia tej fotografii zatoczyła kolejne koło. Zdjęcie, aczkolwiek to samo, okazało się nie takie samo.
Jak tu nie nawiązywać do fraktali, które są obecne w każdym przejawie toczącego się życia?





[1] Praca zbiorowa pod redakcją Wojciecha Altmajera: Księga Edenu 1992-2017. Olsztyn 2017



[6] Cornelia Hanitz-Engelke: Erste ermländische evangelische Landkirche Neu Bartelsdorf 1888-2018. Wydanie własne autorki. Ahrensburg 2018.

2 komentarze:

  1. Przepiękne zdjęcia mojej ukochanej krainy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przykop to taka "zwykła" sobie wioseczka, w której nie ma nic zwykłego.:-).

    OdpowiedzUsuń