czwartek, 2 kwietnia 2020

WARMIA SZEPTEM - CZĘŚĆ I: MOJE MIEJSCE NA ZIEMI - 2. ŚCIEŻKA WARMIŃSKA


WARMIA SZEPTEM - CZĘŚĆ I: MOJE MIEJSCE NA ZIEMI - 2. ŚCIEŻKA WARMIŃSKA


Każdy przyjazd do Przykopu ożywia. Czuję się tak, jakbym zaczynał długo wyczekane wakacje. 















Obojętne czy to powrót zimą lub na przedwiośniu, gdy krajobraz jeszcze nie otrząsnął się z pozimowej szarości, czy też w listopadzie, kiedy traci kolory i zamiera na czas zimowego snu. 


















O wiośnie, lecie czy wrześniowo-październikowej jesieni nie wspominam. Tutaj trzeba być.



















Zastanawiam się nad przyczynami tego samopoczucia. Odmienność? Zmiana entourage’u? Czyżby rację miał James Rebanks w „Życiu pasterza” [4], pisząc, że fałszywą miarą sukcesu człowieka we współczesnym społeczeństwie stała się skłonność folgowania obsesji wyjeżdżania dokądś i dokonywania w życiu czegoś? 








Przyjeżdżając do Przykopu, uwalniam się od przymusu sięgania po sukces i działania na cudze zlecenie. Rytm życia staje się prostszy, wrażenia bogatsze.













Nieważna pogoda. Jeśli za oknem ponuro, włączam najpierwszy program telewizyjny – ognisko w kominku, które, błyskając spoza szerokiej szyby, roztacza w salonie nastrój. Nie sposób się mu oprzeć. Słucham wtedy trzaskającego drewna, grzeję się w cieple żaru, gapię na chaotycznie migające płomienie.






O świcie wychodzę na łąkę, by słuchać gaworzenia dudków; grzywaczy odchowujących młode w brzezinie;














przejmujących pokrzykiwań czarnego dzięcioła przesiadującego w łęgu jednego z licznych i jeszcze wypełnionych wodą rozlewisk; klangoru żurawi dominującego w całym tym niezwykłym koncercie; 























klekotu bocianów, bez którego wiosna w Przykopie byłaby odarta z części splendoru; kukania kukułek, podczas którego odruchowo chwytam się za kieszeń z monetami; rytmicznego świstu skrzydeł przelatujących łabędzi; 









chrapliwego wrzasku czapli przepłoszonych z rowów melioracyjnych lub dzikich kaczek podrywających się ze stawów za płotem…














Jeśli do tego dodać spotkania z sarnami rezydującymi w gęstych zagajnikach i wśród krzaków łozy na podmokłych łąkach; z lisami i borsukami, które na pagórkach lub w gęstwie szybko rosnącej kukurydzy urządzają nory; jeleniami przemieszczającymi się po polach i łąkach czy między zagajnikami od masywu leśnego Nowych Ramuk do drugiego za Przykopem i Kopankami; 













dzikami kryjącymi się w gęstej zieleni i pod osłoną samosiejek zagarniających porzucone uprawy i nieużytki; 










zającami urządzającymi godowe wyścigi na wyczerpanie, których zwycięzca dostępuje zaszczytu prokreacji… to i tak owo spektrum wrażeń nie wyjaśnia, dlaczego wracam tutaj z poczuciem… no właśnie z poczuciem czego?











Niedawno gwara warmińska została wpisana na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Zastanawiam się, jakie to może mieć znaczenie dla mnie, człowieka spoza. Może jednak nie o znaczenie chodzi, lecz o kolejny dowód, że od lat przebywam w miejscu, gdzie trudniej odróżnić rzeczy zwykłe od niezwykłych. 







Tym, którzy mieszkają tu od pokoleń, rzeczy niezwykłe towarzyszą codziennej egzystencji. Nie pobudzają do głębszej refleksji, póki ich przypadkiem nie zabraknie. Te zwykłości przyciągają uwagę. Nie potrafię przejść mimo obojętnie. Nie przestają mnie zadziwiać, a po pierwszych wrażeniach każą zastanawiać się nad filozoficzną ulotnością obserwowanego świata. Tak naprawdę tutaj nie ma nic zwykłego. 




















Dochodząc do Nowego Przykopu (dawniej Dziuch albo Jaśniewa), doświadczam nastroju zatrzymania w czasie. Zabudowania nikną między polnymi pagórkami. 






























Z góry niewiele widać. Przed tartakiem witał potężny pies. Wyglądał przez płot wsparty o sztachety łapami. Przypatrywał się kotom wygrzewającym futra na słońcu. Jednemu rudemu, który leżał na poboczu drogi niczym pomięta szmata i patrzył wokół wszystkowidzącymi oczami. 









Drugiemu pręgowanemu, siedzącemu na parapecie okna. Rudego spotykałem też nad stawem za wsią w towarzystwie koni. Przesiadywał na żerdzi tuż nad wodą. Czego szukał? Czego chciał?












W środku wsi, na rozstaju dróg, na słupie elektrycznym jest bocianie gniazdo. Zasiedlone. Bociania para pozowała do wielu zdjęć. Samca uczyniłem swoim internetowym awatarem. Przez jego zawadiacki uśmiech.











Z Nowego Przykopu do Przykopu wiedzie ścieżka piesza i rowerowa z opisem i zdjęciami na tablicach. Zostanie przedłużona do Nowych Ramuk, nadleśnictwa powołanego do życia 3 grudnia 1775 roku edyktem Fryderyka II Wielkiego, króla Prus [5].


Zachętą tekst:
„Piękno Warmii odkrywa się w ruchu. Pokonując szlak, warto się rozglądać. Nie jesteśmy sami. Obserwują nas dziesiątki par oczu. Niech dajmy się zwieść sielance. Tu dzika przyroda koegzystuje z wiejskim życiem.
Pagórkowaty teren to siedlisko saren, dzików, zajęcy, borsuków, lisów. Śródpolne stawy i rowy są miejscem lęgowym żurawi, bocianów, czajek. W bagnach kryją się bąki, tajemnicze ptaki z rodziny czaplowatych. W zagajnikach gnieżdżą się kruki, dzięcioły, dudki, wilgi i mnóstwo innych chronionych ptaków. We wrześniu pagórki i dolinki stają się w sceną rykowiska jeleni. Zimą trwa huczka dzików. O każdej porze roku jest co obserwować. Udostępniając ścieżkę, stwarzamy okazję do niecodziennych spotkań z przyrodą.”


Ścieżka zaczyna się od punktu informacyjnego w Przykopie. Nieopodal wiejskiej świetlicy. Wiedzie lokalną drogą do Nowej Wsi. W szpalerze zabytkowych dębów, klonów, osik, jesionów. W ich dziuplastych pniach dudki co roku odchowują lęgi. O świcie wiosną i do połowy lata słychać ich subtelne gaworzenie. Za plecami zostaje tablica powitalna „Babo i Chłopie witajcie w Przykopie” i ludyczna rzeźba z drewna. 


Od tego momentu trzeba mieć oczy dookoła głowy. Sarny towarzyszą koniom na rozległym pastwisku. 













Dzięcioły przegadują się z sójkami i srokami. Bociany potrafią przelecieć tuż tuż, by wylądować na skoszonej łące. Żurawie pasą się pod lasem. Rankiem jelenie przekraczają szosę, wędrując ku słońcu. Czaple łażą wzdłuż rowów melioracyjnych. 











Lisy polują nieopodal. Czasem z pobocza wyrwie zaspany dzik i potruchta ku zbawczym kępom… 
















Z borsukami jest kłopot. To nocne zwierzęta. Paweł Figlant, autor najzabawniejszego portretu jaźwca (to po staropolsku), od lat fotografuje rodzinę w sąsiedztwie wczesnym świtem lub o zachodzie słońca.


Ścieżka odbija do Nowego Przykopu na łuku drogi. Z boku zostaje Nowa Wieś, a za plecami Przykopska Struga, sącząca się bagnistym kanałem w gorsecie grząskich brzegów. 












To siedlisko bobrów i dzików. Gdyby gospodarze broniący swoje działki przed podtopieniem nie usuwali tam, bobry zamieniłyby okolicę w pojezierze.








Polna droga wspina się na pagórek tunelem z sierpniowej kukurydzy, zjeżdża nad przepust rowu melioracyjnego, skąd widać zabudowania Nowej Wsi z kościelną wieżą w oddali. 









Znowu wspina się ponad stawy i łąki pobłyskujące wodą po gwałtownych opadach. Za gospodarstwem na szczycie mija kolejne oczko w oczerecie odwiedzanym przez krzyżówki i czaple. 





Za następnym pagórkiem jest mokradło zarastającego jeziorka. Z jego wnętrza wystają kikuty olch i brzóz. Przesiadują na nich kruki i myszołowy, wypatrując gryzoni na pobliskich łąkach. Na wprost jest już panorama skrytego Nowego Przykopu. 








Ścieżka, póki co, kończy się pod bocianim słupem. 




Jedna z rozstajnych dróg wiedzie do Nowych Ramuk, druga nad Jezioro Łańskie, trzecia do Nowej Wsi obok kemowego pagórka nad mokradłem.












W stronę Ramuk zacząłem chodzić jeszcze przed przeczytaniem „Ramuk znaczy spokój” [5]. Książką zainteresowałem się w chwili, gdy na stronie internetowej nadleśnictwa pojawił się anons o jej wydaniu. Spojrzawszy na okładkę, pomyślałem:
- Muszę ją mieć.
Nie sprzedawano jej. Zachęcano do udziału w konkursach, w których nie zamierzałem uczestniczyć. Na szczęście chodzę nad Łynę w Lesie Warmińskim. Po kilku wpisach na blogu poproszono mnie o udostępnienie zdjęć z rezerwatu. Skorzystałem z okazji i spytałem o wypożyczenie Ramuka. Rzecznik nadleśnictwa odparł:
- Masz ją w prezencie.


Ta książka o nadleśnictwie z 240 letnią historią okazała się bramą do nowych zakątków enklawy. Opowiada o historii życia drwali, smolarzy, pracowników leśnych w królestwie Prus i o współczesnych pracownikach nadleśnictwa. Przede wszystkim odkrywa przyrodę. Wymagającą wysiłku. Odsłania krajobraz pozbawiony łatwego piękna. Mówi o ludziach, którzy uświadomili sobie, że żyją w niebanalnym zakątku. Dotkniętym poplątaną historią, której nie sposób objaśnić w uproszczonych kategoriach: wróg-swój.


Potem oglądałem X konkurs wabienia jeleni w Nowych Ramukach. Wtedy zrobiłem zdjęcie o symbolicznej wymowie – sokolnika z jego sokołem.



















Droga do Nowych Ramuk wiedzie nad dachami domów i nad stawem. Z grzbietu widać panoramę Nowej Wsi i samotnych obejść. Pewnego dnia sfotografowałem czaplę, która rozwinęła skrzydła nad lustrem uśpionej wody, wystartowawszy z wiosennego szuwaru. 









 
A także bociany, które dokazywały bez zażenowania. Co za ekspresja!














Za murowaną bramą otwierającą się na pustą polanę, za klonami w kwietniu obsypanymi chmurą kwiecia a jesienią złotego listowia, zaczynają się zagajniki otulające staw pod kępą łozy w sąsiedztwie łąki. Na środku stawu rośnie kępa tataraku. Czarne kury i krzyżówki zakładają w niej gniazda i próbują wyprowadzać lęgi. Pewnego dnia doliczyłem się dwunastu piskląt jednej pary rodziców.





Znad wypukłości pagórka wystają wierzchołki świerków i sosen. Las rośnie za płotem. Wypełnia kotlinę. Świerkowy mrok pod sklepieniem konarów i gałęzi, nad zmurszałymi kłodami, babrzyskami i zrytą ziemią, przykrytą igliwiem i bez podszytu, budzi niepokój. To domena dzików.











Idąc w lewo na rozwidleniu dróg,  trafia się do kryjówek żurawi nad bagiennymi oczkami i pod gniazda kań rudych. Droga na wprost wiedzie do polany pod nadleśnictwem. Za pierwszym razem widziałem tylko strumień sączący się do Nowej Wsi. Po spiętrzeniu powstało meandrujące rozlewisko, siedlisko wodnego ptactwa. 







Żurawie czują się bezpiecznie w sąsiedztwie ogrodzenia nadleśnictwa i lipowej alei. Tutaj ma być koniec kolejnego odcinka ścieżki dydaktycznej z wieżą widokową. 


Jełguński matecznik

Lipowa aleja prowadzi dalej do matecznika Jełguń obok czterech pomnikowych daglezji, pamiętających czasy XIX wiecznego zarządu doktora Mortzfeldta, absolwenta królewskiego Instytutu Leśnego w Eberswalde.























Źródła:
 

[4] James Rebanks: Życie pasterza. Społeczny Instytut Wydawniczy Znak. Kraków 2017

[5] Praca zbiorowa: Ramuk znaczy spokój, 240 lat Nadleśnictwa Nowe Ramuki. 2015 r.

2 komentarze:

  1. Cudowne zdjecia w pieknej oprawie slownej. Dziekuje za podroz do mojej mlodosci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również dziękuję. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń