niedziela, 19 sierpnia 2018

Pranie i Gałczyński


Wszystkim dobrym cały czar, co wezbrał na tej ziemi, daję jak alfabet: pory roku ze złota i srebra i dzięcioły, i te muszki nawet wieczorami, wielkim rojem, przy akacjach, w głębi zorza, z której się nie wraca... Noctes aninenses


Z leśniczówką w Praniu wiążą się emocje. Zobaczyłem ją pierwszy raz podczas studiów, gdy Wiesiek Łubkowski, z którym zaprzyjaźniłem na Politechnice Warszawskiej (byliśmy w tej samej grupie dziekańskiej), zaproponował mi wspólne praktyki w piskiej Sklejce. Zamieszkałem w ośrodku zakładowym nad Pisą w sąsiedztwie jeziora Roś (dzisiaj marina). Korzystałem z kajaków, by w wolnym czasie pływać na Śniardwy. Dwiema drogami: kanałem Jeglińskim ze śluzowaniem w Karwiku (wszyscy płynący z dołu wybierają ten skrót) albo rzeczką Wilkus łączącą jezioro Kocioł i jezioro Białoławki z Rosiem (inaczej Jeziorem Warszawskim – 25 kilometrową rynną wygiętą w literę S w bagiennym i szuwarowym otoczeniu). Przed samymi Śniardwami przenosiłem kajak – przeszkodą jaz utrzymujący stały poziom jeziora.

Śniardwy przez dziurkę od klucza

Któregoś dnia Wiesiek postanowił pokazać mi leśniczówkę w Praniu. Była wtedy filią Domu Kultury w Piszu, którym zarządzał jego ojciec, Stanisław. Pojechaliśmy wzdłuż Jeziora Nidzkiego przez Wiartel, Karwicę i Krzyże. Dojechaliśmy leśną drogą. Leśniczówka wyglądała na opuszczoną. Wiesiek miał wielki pęk kluczy na stalowej obręczy. Chodziliśmy po pustych pomieszczeniach. Budynek, w którym gościli Gałczyńscy, był zamknięty. Ojciec Wieśka narzekał, że kazali mu wziąć Pranie w opiekę, nie dając finansowego wsparcia. Mało kto zaglądał w to miejsce. Po śmierci Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego Stanisław Popowski, pierwszy leśniczy Prania, który gościł Gałczyńskich od lipca 1950 roku, przeniósł się do Krzyży. W latach sześćdziesiątych urządzono (podobno) izbę pamięci.Tak to się nazywało.

Jezioro Nidzkie oczami Gałczyńskiego?

Kiedy weszliśmy do środka, Wiesiek pokazał zardzewiałe metalowe łóżko ze sprężynowym stelażem, bez materaca, i powiedział:
- A na tym łóżku sypiał Gałczyński.
Popatrzyłem na niego, wyczuwając ironię.
- No wzięliśmy to łóżko z domowej rupieciarni – wyznał. - Robi za eksponat. Nie ukradną. Prania nie ma jak zabezpieczyć. Strach tu cokolwiek zostawić.

Kultowa gęś

Słowa Wieśka skojarzyły mi się przewrotnie ze sceną w muzeum w Brunecie wieczorową porą Barei i ze sławetnym bon motem Emilii Krakowskiej:
-  Słuchajcie, to jest butelka z XVII wieku, do której dziedzic nalewał wódkę. I rozpijał tą wódką pańszczyźnianych chłopów.
A potem było już z górki:
MICHAŁ - Butelka. To jest butelka...mmm...stymiankowa.
Emilia Krakowska - To nie jest szklana butelka, prawda? Do której nalewano wódkę...
MICHAŁ - Wódkę?
Emilia Krakowska - No i co?
MICHAŁ - Www...dziewiętnastym wieku.
Emilia Krakowska - Tak, i rozpijano chłopów. Proszę bardzo idziemy dalej, proszę, idziemy dalej, proszę, proszę, szybciej, szybciej, szybciej, nie ma czasu. A to jest butelka...Michał, gdzie jest ta karteczka!?
MICHAŁ - Proszę pani, ja nie schowałem karteczki.
Emilia Krakowska - Gdzie jest ta karteczka ja się pytam!?
MICHAŁ - Ja jej nie schowałem, mnie tu wcześniej nie było!
Emilia Krakowska - Więc to jest butelka...
UCZEŃ - Pani widzi? Zostawili jedną pańszczyźnianą, na pokaz do muzeum.

Tak się robiło ekspozycje.


Ogarnęliśmy te dwie izby. Miotłą, szczotką, szmatami na mokro. Pościągaliśmy pajęczyny. Coś poprzestawialiśmy. Zdaje się: stół, zdezelowane krzesła, chwiejącą się szafę, a może kuśtykający regał, który przykręciliśmy do ściany... Leśniczówka była wyludniona. Trafiali tu tylko pasjonaci poezji Gałczyńskiego. Tak naprawdę jedynym godnym uwagi eksponatem było Jezioro Nidzkie w otoczeniu janśborskich sosen i dębów. Widok z nadjeziornej skarpy w kierunku Rucianego-Nidy zaiste poetycki. Nie dziwi więc, że, przyjechawszy do Prania, Gałczyński odzyskał siły twórcze po pierwszym zawale i po ohydnej krytyce literackiej Adama Ważyka (za pisanie o rzeczach zwykłych i pięknych, zamiast o światowej rewolucji i robotniczo-chłopskim znoju), po której trafił na indeks zakazanej twórczości. Początek lat pięćdziesiątych to chyba najmroczniejszy okres w historii PRL-u. Wojna w Korei. Stalinizm w najpaskudniejszym sowieckim wydaniu. Makckartyzm w USA… Julian Tuwim poprosił wtedy Gałczyńskiego o tłumaczenie Snu nocy letniej. Prawdopodobnie także po to, by przy okazji skrycie go wspomóc.

Jezioro Nidzkie

Jednak z tym łóżkiem było chyba nie całkiem tak do końca. Andrzej Drawicz (współtwórca Studenckiego Teatru Satyryków – sławetnego STS-u, też obecnego w Praniu i w Krzyżach), który wpadał do nas do Łajsu w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, także w towarzystwie Zbigniewa Zapasiewicza (udzielał się w Praniu na wieczorkach poetyckich), napisał w mazurskiej biografii Gałczyńskiego że nic tu nie było na pokaz. Zabudowania, przedmioty gospodarskie, ślady codziennego ludzkiego trudu wkomponowywały się w otoczenie przyrody. Przytulne obejście miało pełno zakamarków, przybudówek, płotów, furtek, wewnętrznych ogródków (…). W domu (…) stały proste sprzęty, żelazne łóżka, zbite własnym przemysłem etażerki, na nich torby myśliwskie, naboje, książki, papiery, zwierzęce czaszki. Na ścianach wisiały jelenie rogi, między nimi rozpięte girlandy chmielu, jarzębina, pęki ziół o ostrym leśnym zapachu…

Zapachniało pierwszymi stronami Zakrętasów Heleny Piotrowskiej.

Flauta

Resztę znajdziecie sobie w Praniu i Poezji Jagienki i Wojciecha Kassów – przewodniku po muzeum Gałczyńskiego, które tak naprawdę stało się nim dopiero w czerwcu 1980 roku.


Powrót do Prania wydobył z pamięci najbardziej zaśniedziałe wspomnienia. Patrząc na uśpione flautą żaglówki, przypominałem sobie kajakowanie przez Nidzkie: zwiedzanie zatok, przeprawę przez rozległe błoto, które stało na drodze do przejścia na jezioro Wiartel, listy pisane codziennie do Małgosi z kajaka, poszukiwanie poczty w każdej miejscowości, by je nadać… trzech braci Łubkowskich – piskich niedźwiedzi patrzących z góry na ojca, szefa domu kultury, i na trzymającą wszystko w ryzach mamę… Bracia rozbiegli się po Europie. Straciłem z nimi kontakt. Zostało tylko Pranie i Gałczyński...

Niepoważny stosunek do życia
figla ci w końcu wypłatał: 
nadmiar kolorów, brak idei 
zawsze się kończą wstydem i 
są wekslem bez pokrycia
mój ty Niprzyupiąłniprzyłatał! 

Na śmierć motyla  przejechanego przez ciężarowy samochód.

Cóż. Chyba jesteśmy motylami, chociaż we własnych oczach usiłujemy uchodzić za coś istotniejszego.

1 komentarz:

  1. Cześć.
    Mam wrażenie, że już kiedyś skomentowałem ten wpis ale go nie widzę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń