Z leśniczówką w Praniu wiążą się emocje. Zobaczyłem
ją pierwszy raz podczas studiów, gdy Wiesiek Łubkowski, z którym zaprzyjaźniłem
na Politechnice Warszawskiej (byliśmy w tej samej grupie dziekańskiej),
zaproponował mi wspólne praktyki w piskiej Sklejce. Zamieszkałem w ośrodku
zakładowym nad Pisą w sąsiedztwie jeziora Roś (dzisiaj marina). Korzystałem z
kajaków, by w wolnym czasie pływać na Śniardwy. Dwiema drogami: kanałem
Jeglińskim ze śluzowaniem w Karwiku (wszyscy płynący z dołu wybierają ten
skrót) albo rzeczką Wilkus łączącą jezioro Kocioł i jezioro Białoławki z Rosiem
(inaczej Jeziorem Warszawskim – 25 kilometrową rynną wygiętą w literę S w
bagiennym i szuwarowym otoczeniu). Przed samymi Śniardwami przenosiłem kajak – przeszkodą
jaz utrzymujący stały poziom jeziora.
Śniardwy przez dziurkę od klucza |
Któregoś dnia Wiesiek postanowił pokazać mi
leśniczówkę w Praniu. Była wtedy filią Domu Kultury w Piszu, którym zarządzał
jego ojciec, Stanisław. Pojechaliśmy wzdłuż Jeziora Nidzkiego przez Wiartel,
Karwicę i Krzyże. Dojechaliśmy leśną drogą. Leśniczówka wyglądała na
opuszczoną. Wiesiek miał wielki pęk kluczy na stalowej obręczy. Chodziliśmy po
pustych pomieszczeniach. Budynek, w którym gościli Gałczyńscy, był zamknięty.
Ojciec Wieśka narzekał, że kazali mu wziąć Pranie w opiekę, nie dając
finansowego wsparcia. Mało kto zaglądał w to miejsce. Po śmierci Konstantego Ildefonsa
Gałczyńskiego Stanisław Popowski, pierwszy leśniczy Prania, który gościł Gałczyńskich
od lipca 1950 roku, przeniósł się do Krzyży. W latach sześćdziesiątych urządzono (podobno) izbę pamięci.Tak to się nazywało.
Jezioro Nidzkie oczami Gałczyńskiego? |
Kiedy weszliśmy do środka, Wiesiek pokazał
zardzewiałe metalowe łóżko ze sprężynowym stelażem, bez materaca, i powiedział:
- A na tym łóżku sypiał Gałczyński.
Popatrzyłem na niego, wyczuwając ironię.
- No wzięliśmy to łóżko z domowej rupieciarni –
wyznał. - Robi za eksponat. Nie ukradną. Prania nie ma jak zabezpieczyć. Strach
tu cokolwiek zostawić.
Kultowa gęś |
Słowa Wieśka skojarzyły mi się przewrotnie ze sceną w muzeum w Brunecie
wieczorową porą Barei i ze sławetnym bon motem Emilii Krakowskiej:
- Słuchajcie, to jest butelka z XVII wieku, do
której dziedzic nalewał wódkę. I rozpijał tą wódką pańszczyźnianych chłopów.
A potem było już z górki:
MICHAŁ -
Butelka. To jest butelka...mmm...stymiankowa.
Emilia
Krakowska - To nie jest szklana butelka, prawda? Do której nalewano wódkę...
MICHAŁ -
Wódkę?
Emilia
Krakowska - No i co?
MICHAŁ -
Www...dziewiętnastym wieku.
Emilia
Krakowska - Tak, i rozpijano chłopów. Proszę bardzo idziemy dalej, proszę,
idziemy dalej, proszę, proszę, szybciej, szybciej, szybciej, nie ma czasu. A to
jest butelka...Michał, gdzie jest ta karteczka!?
MICHAŁ -
Proszę pani, ja nie schowałem karteczki.
Emilia
Krakowska - Gdzie jest ta karteczka ja się pytam!?
MICHAŁ - Ja
jej nie schowałem, mnie tu wcześniej nie było!
Emilia
Krakowska - Więc to jest butelka...
UCZEŃ - Pani
widzi? Zostawili jedną pańszczyźnianą, na pokaz do muzeum.
Tak się robiło ekspozycje.
Ogarnęliśmy te dwie izby. Miotłą, szczotką,
szmatami na mokro. Pościągaliśmy pajęczyny. Coś poprzestawialiśmy. Zdaje się: stół,
zdezelowane krzesła, chwiejącą się szafę, a może kuśtykający regał, który
przykręciliśmy do ściany... Leśniczówka była wyludniona. Trafiali tu tylko
pasjonaci poezji Gałczyńskiego. Tak naprawdę jedynym godnym uwagi eksponatem
było Jezioro Nidzkie w otoczeniu janśborskich sosen i dębów. Widok z
nadjeziornej skarpy w kierunku Rucianego-Nidy zaiste poetycki. Nie dziwi więc,
że, przyjechawszy do Prania, Gałczyński odzyskał siły twórcze po pierwszym
zawale i po ohydnej krytyce literackiej Adama Ważyka (za pisanie o rzeczach zwykłych
i pięknych, zamiast o światowej rewolucji i robotniczo-chłopskim znoju), po której trafił
na indeks zakazanej twórczości. Początek lat pięćdziesiątych to chyba
najmroczniejszy okres w historii PRL-u. Wojna w Korei. Stalinizm w najpaskudniejszym
sowieckim wydaniu. Makckartyzm w USA… Julian Tuwim poprosił wtedy Gałczyńskiego
o tłumaczenie Snu nocy letniej.
Prawdopodobnie także po to, by przy okazji skrycie go wspomóc.
Jezioro Nidzkie |
Jednak z tym łóżkiem było chyba nie całkiem tak do
końca. Andrzej Drawicz (współtwórca Studenckiego Teatru Satyryków – sławetnego STS-u,
też obecnego w Praniu i w Krzyżach), który wpadał do nas do Łajsu w latach
osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, także w towarzystwie Zbigniewa
Zapasiewicza (udzielał się w Praniu na wieczorkach poetyckich), napisał w
mazurskiej biografii Gałczyńskiego że nic
tu nie było na pokaz. Zabudowania, przedmioty gospodarskie, ślady codziennego
ludzkiego trudu wkomponowywały się w otoczenie przyrody. Przytulne obejście
miało pełno zakamarków, przybudówek, płotów, furtek, wewnętrznych ogródków (…).
W domu (…) stały proste sprzęty, żelazne łóżka, zbite własnym przemysłem
etażerki, na nich torby myśliwskie, naboje, książki, papiery, zwierzęce czaszki.
Na ścianach wisiały jelenie rogi, między nimi rozpięte girlandy chmielu,
jarzębina, pęki ziół o ostrym leśnym zapachu…
Zapachniało pierwszymi stronami Zakrętasów Heleny Piotrowskiej.
Flauta |
Resztę znajdziecie sobie w Praniu i Poezji Jagienki i Wojciecha Kassów – przewodniku po muzeum
Gałczyńskiego, które tak naprawdę stało się nim dopiero w czerwcu 1980 roku.
Powrót do Prania wydobył z pamięci
najbardziej zaśniedziałe wspomnienia. Patrząc na uśpione flautą żaglówki,
przypominałem sobie kajakowanie przez Nidzkie: zwiedzanie zatok, przeprawę
przez rozległe błoto, które stało na drodze do przejścia na jezioro Wiartel,
listy pisane codziennie do Małgosi z kajaka, poszukiwanie poczty w każdej
miejscowości, by je nadać… trzech braci Łubkowskich – piskich niedźwiedzi patrzących z góry na ojca, szefa domu kultury, i na trzymającą wszystko w ryzach
mamę… Bracia rozbiegli się po Europie. Straciłem z nimi kontakt. Zostało tylko
Pranie i Gałczyński...
Niepoważny stosunek do życia
figla ci w końcu wypłatał:
nadmiar kolorów, brak idei
zawsze się kończą wstydem i
są wekslem bez pokrycia
mój ty Niprzyupiąłniprzyłatał!
Na śmierć motyla przejechanego przez ciężarowy samochód.
Cóż. Chyba jesteśmy motylami, chociaż we własnych oczach usiłujemy uchodzić za coś istotniejszego.
Cześć.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że już kiedyś skomentowałem ten wpis ale go nie widzę.
Pozdrawiam