piątek, 10 sierpnia 2018

Jezioro Ustrych


Jezioro Ustrych - widok z Łyny


Jezioro Ustrych oglądałem z łodzi tylko raz sto lat temu, łowiąc leszcze na skraju urwistego dna. Wtedy nie chciały brać, chociaż przynętę podtykaliśmy pod rybie pyski. Woda była tak przejrzysta, że widzieliśmy ławicę w stanie katatonii. Nie reagowała na ruch.





Zwykle Ustrych oglądałem z brzegu. Chodząc ścieżkami nad samą wodą, albo drogami poprowadzonymi grzbietami stromizn porośniętych puszczą. Latem niewiele widać. Rzadko kiedy dochodzi się do okien w chmurach igliwia i listowia, przez które można spojrzeć w perspektywę jeziora i sfotografować na przykład kormorany debatujące na konarach powalonych drzew. Czasem znad głowy podrywał się bielik i przelatywał na drugi brzeg. Bez szans na zdjęcie. Oglądałem wtedy cień i słyszałem łopot skrzydeł podczas startu. Najdogodniej oglądać Ustrych wczesną wiosną, póki zieleń nie wypełni pustych przestrzeni między pniami starodrzewu.

Ulubiona miejscówka kormoranów



Kajak daje inny punkt odniesienia. Tyle że trzeba najpierw przepłynąć z Jeziora Łańskiego. Wejście na Łynę maskuje długi pomost. Płynąc wzdłuż niego, rozgarniając trzciny, ściągając z twarzy pajęczyny i płosząc łyski, które upatrzyły sobie to miejsce do lęgów, osiągam swobodny nurt. Po prawej mijam gniazdo łabędzi tuż obok olchy nadgryzionej przez bobra. Rodzina dochowała się sześciorga podlotków. Zaraz potem spotykam buszującą wzdłuż brzegów norkę amerykańską, która zastąpiła po II wojnie światowej wybitą norkę europejską (ostatnią widziano na terenie Warmii w 1926 roku). Dzisiaj największe skupiska rodzimej norki europejskiej ostały się na wyspach archipelagu estońskiego, na przykład na wyspie Hiiumaa na zachód od Haapsalu, carskiego uzdrowiska odwiedzanego także przez Piotra Czajkowskiego. Patrząc na wschody i zachody słońca nad zarośniętymi morzem szuwarów Haapsalu Tagalaht bay i nad Väike viik, pełnym łabędzi, czapli, kormoranów, mew, bielików, rybołowów… nie musiałem sobie nawet wyobrażać scenografii dla Jeziora Łabędziego. Owe rozlewiska jawiły się bezkresną sceną dla tego niezwykłego baletu… Tyle dalekiej dygresji…



Przepłynąwszy pod kładkami i mostem, znalazłem się na leśnym odcinku rzeki. Wpadam na przeszkody – drzewa przewieszone nad nurtem, zanurzone w leniwej toni, wzniecające ślamazarne wiry. Po spiętrzeniu Ustrycha prąd rzeki zwolnił. Sto lat wcześniej pływało się szybciej i bez przeszkód. Wtedy jeszcze przecinano zalegające nurt pnie, ułatwiając pływanie.








Pod pierwszym pniem przepłynąłem, kładąc się w kajaku. Drugą przeszkodę zaliczyłem, siedząc okrakiem na pniu i przepychając kajak pod spodem nogami. Trzecią przeskoczyłem z rozpędu. Kajak wśliznął się na wierzch prawie całkowicie zanurzonej kłody. Przeszedłem na dziób. Rufa się uniosła. Kajak dał się zepchnąć na drugą stronę. Potem zobaczyłem pień wystający z wody. Na środku rozwidlony. Usiadłem na bocznym konarze. Przeciągnąłem kajak po pniu. Ustawiłem go bokiem. Leniwy nurt nie sprawił kłopotu. Umościwszy się na kapokach, spłynąłem ku kolejnym zawalidrogom. Przepłynąłem pod nimi, korzystając z najwyższego prześwitu pod pokrzywami opadającymi z brzegu. Co się nakląłem na poparzone ręce, to moje. Za to widok długiego ujścia Łyny w karbach tataraków, trzcin, pałki wąskolistnej, wodolubnego skrzypu, kęp paproci, arcydzięgiela, barszczu, olchowych krzaków… wart wysiłku. Poczułem ulgę. Zapomniałem o bólu.



Zdążyłem na wschód słońca. Spóźniony, bo Ustrych wypełnia dolinę. Wrażenie głębi potęguje puszcza pełna starych sosen, dębów, klonów, lip, olch wzdłuż brzegów. Mgła tańczyła nad wodą w rytm wiatru spadającego podmuchami znad lasu. Słońce prześwietlało przestrzeń przez korony niebotycznych sosen.









Rzeźby natury










Płynąłem wzdłuż rozjaśnionego brzegu, powalonych drzew, szuwarów i zasieków broniących dostępu do leśnych zakamarków. Przepatrywałem zatoczki. Płoszyłem krzyżówki, nurogęsi, perkozy… Gągoły poderwały się z kryjówki i poleciały na północ. Zatoczyły wielką pętlę nad jeziorem. Wróciły nad głową i wylądowały w ocienionej południowej zatoczce nieopodal rodziny łabędzi niemych.





Natknąłem się na czaple. Wystartowały ze sterczących nad trzcinami konarów. Wrzasnęły. Ich chrapliwe skrzeczenie rozniosło się po całym jeziorze. Pobudziło ukryte w lesie żurawie i czarne dzięcioły. Po chwili jednak odgłosy puszczy zamilkły. Czaple usiadły w koronach brzóz. Przepatrywały powierzchnię jeziora, póki nie naruszyłem niewidzialnej granicy bezpieczeństwa…

Z wielkiej korony zostały resztki konarów wystających nad wodę w geście… czego?...

Dąb który uległ upływowi czasu
Dęby pomniki

Nie spotkałem dzisiaj debatujących kormoranów. Jakieś ptaki tylko popiskiwały w gęstwie zarośli i w głębi lasu. Czas lęgów dobiegł końca. Trzciniaki nie pobudzały już bicia serca. Nawet fali nie chciało się gadać na burtach. Kajak sunął bezgłośnie wzdłuż brzegów. Fotografowałem rzeźby umarłych drzew. Odbite od pomarszczonej wody światło ozdabiało wysuszone pnie i konary ruchomymi prążkami. Największe wrażenie wywarł pomnikowy dąb, który runął do jeziora. Z wielkiej korony zostały resztki konarów wystających nad wodę w geście… czego?...



Zaglądałem między drzewa. Słoneczne plamy uwydatniały dywan zeszłorocznych liści zalegający strome pochyłości skarpy między kolumnami pni. Gdzieś tutaj w listowiu pomnikowych dębów, lip, jesionów, grabów grasują trudne do namierzenia popielice. Nikt nie wie, skąd one się wzięły. Powinny trzymać się buków i bukwi. Na terenie Lasu Warmińskiego stwierdzono kilka stanowisk buczyny pomorskiej zasiedlonej w formie gniazd Mortzfelda jeszcze w XIX wieku. Poza granicami naturalnego zasięgu. Buki mają się dobrze. Jednak z dala od rzeki.

Olcha, która trwa wbrew przeciwnościom losu
 





Ustrych to taka miniatura Jeziora Łańskiego. Tyle że bez otwartych polan. Z wyjątkiem półwyspu, który zasłania północną zatoczkę, skąd wypływa Łyna, zeskakując ze spiętrzenia hydroenergetycznego wybudowanego na miejscu przedwojennej śluzy do spławiania noworamuckich drzew. Tama to początek górskiego przełomu. Dzisiaj niedostępnego dla kajakarzy. Powodem  ochrona zagrożonych gąbek słodkowodnych (Spongilla lacustris), krasnorostów (Hildenbrandia rivularis) i ramienic (Chara fragilis).

W cieniu



Dopłynąwszy pod tamę, zawróciłem. Trzymałem się zacienionego brzegu. Zachodnia strona jeziora, skąpana słonecznym światłem, zwiastowała porę grillowania. Było już gorąco.









Zbliżywszy się do cypla półwyspu, spłoszyłem bielika. Uderzył skrzydłami. Majestatycznie. Podniósł się znad starych brzóz. Przeciął przestrzeń przesmyku i zniknął między koronami puszczańskich dębów. Wciąż mam kłopot z fotografowaniem tych płochliwych ptaków. Do nęcisk jednak nie pójdę. Moją pasją zdjęcia reportażowe. Bez inscenizacji.




Płynąłem w cieniu. Wiatr tutaj nie docierał. Kajak ślizgał się po gładkiej wodzie. Przecinał kręgi wzniecane przez ryby. Pluskom nie było końca. Jakaś ławica płynęła tuż pod powierzchnią, czyniąc zamieszanie. Czasem wynurzały się grzbiety i płetwy rozcinające lustro wody. Widok zaiste magiczny…





Za półwyspem zobaczyłem rodzinę łabędzi. Trzymały się trzcin. Odbiłem na jezioro. Nie chciałem prowokować ucieczki albo i ataku zdesperowanego samca. Ptaki skryły się między trzcinami a brzegiem, z którego wylewała się na wodę zielona mierzwa runa i podszytu.

Ustrych w porze grillowania

Ustrych z cieśniny

Wracałem bez entuzjazmu. Ustrych urzeka. Niestety ma tylko 6 kilometrów linii brzegowej. Nie wiedzieć kiedy znów znalazłem się w najpiękniejszej części jeziora – nieopodal ujścia Łyny. W prześwicie rzeki zobaczyłem nurogęsi. Umknęły, zanim wycelowałem obiektyw.

Bukiet Łyny







W rezerwacie strefa tolerancji jest większa niż na zbełtanej setkami wioseł Marózce. Mało kto próbuje pływać po Ustrychu, wiedząc o uciążliwościach przeprawy przez rzekę. Te przeszkody niewiele jednak mówią o trudnościach nieosiągalnego już spływu przełomem Łyny od Ustrycha do Rusi. Tam był sprawdzian charakterów i umiejętności. Tutaj to zaledwie lizanie lodów przez szybę. Nie ma bystrego nurtu. Jest czas pomyśleć, jak płynąć, by się nie narobić i nie wpaść do wody. Po spiętrzeniu Ustrycha Łyna zasłabła 😊.


Pożegnawszy łabędzie i wszędobylskie łyski na przystani w Łańsku, zdawszy kajak, rzuciwszy okiem na zatoczkę, gdzie Glappo, wódz Warmów w czasie największego powstania Prusów przeciwko państwu zakonnemu, stoczył prawdopodobnie swoją pierwszą walkę z trzema goniącymi go po lodzie konnymi knechtami, podreptałem do samochodu. Łańsk przestał być tajemniczym imperium pułkownika Doskoczyńskiego.


4 komentarze: