Jezioro Ustrych - widok z Łyny |
Jezioro Ustrych oglądałem z łodzi tylko raz sto lat
temu, łowiąc leszcze na skraju urwistego dna. Wtedy nie chciały brać, chociaż
przynętę podtykaliśmy pod rybie pyski. Woda była tak przejrzysta, że
widzieliśmy ławicę w stanie katatonii. Nie reagowała na ruch.
Zwykle Ustrych oglądałem z brzegu. Chodząc
ścieżkami nad samą wodą, albo drogami poprowadzonymi grzbietami stromizn
porośniętych puszczą. Latem niewiele widać. Rzadko kiedy dochodzi się do okien
w chmurach igliwia i listowia, przez które można spojrzeć w perspektywę jeziora
i sfotografować na przykład kormorany debatujące na konarach powalonych drzew.
Czasem znad głowy podrywał się bielik i przelatywał na drugi brzeg. Bez szans
na zdjęcie. Oglądałem wtedy cień i słyszałem łopot skrzydeł podczas startu. Najdogodniej
oglądać Ustrych wczesną wiosną, póki zieleń nie wypełni pustych przestrzeni
między pniami starodrzewu.
Ulubiona miejscówka kormoranów |
Kajak daje inny punkt odniesienia. Tyle że trzeba
najpierw przepłynąć z Jeziora Łańskiego. Wejście na Łynę maskuje długi pomost.
Płynąc wzdłuż niego, rozgarniając trzciny, ściągając z twarzy pajęczyny i
płosząc łyski, które upatrzyły sobie to miejsce do lęgów, osiągam swobodny
nurt. Po prawej mijam gniazdo łabędzi tuż obok olchy nadgryzionej przez bobra.
Rodzina dochowała się sześciorga podlotków. Zaraz potem spotykam buszującą
wzdłuż brzegów norkę amerykańską, która zastąpiła po II wojnie światowej wybitą
norkę europejską (ostatnią widziano na terenie Warmii w 1926 roku). Dzisiaj
największe skupiska rodzimej norki europejskiej ostały się na wyspach
archipelagu estońskiego, na przykład na wyspie Hiiumaa na zachód od Haapsalu,
carskiego uzdrowiska odwiedzanego także przez Piotra Czajkowskiego. Patrząc na wschody
i zachody słońca nad zarośniętymi morzem szuwarów Haapsalu Tagalaht bay i nad Väike viik, pełnym łabędzi,
czapli, kormoranów, mew, bielików, rybołowów… nie musiałem sobie nawet
wyobrażać scenografii dla Jeziora
Łabędziego. Owe rozlewiska jawiły się bezkresną sceną dla tego niezwykłego
baletu… Tyle dalekiej dygresji…
Przepłynąwszy pod kładkami i mostem, znalazłem się
na leśnym odcinku rzeki. Wpadam na przeszkody – drzewa przewieszone nad nurtem,
zanurzone w leniwej toni, wzniecające ślamazarne wiry. Po spiętrzeniu Ustrycha
prąd rzeki zwolnił. Sto lat wcześniej pływało się szybciej i bez przeszkód.
Wtedy jeszcze przecinano zalegające nurt pnie, ułatwiając pływanie.
Pod pierwszym pniem przepłynąłem, kładąc się w
kajaku. Drugą przeszkodę zaliczyłem, siedząc okrakiem na pniu i przepychając
kajak pod spodem nogami. Trzecią przeskoczyłem z rozpędu. Kajak wśliznął się na
wierzch prawie całkowicie zanurzonej kłody. Przeszedłem na dziób. Rufa się
uniosła. Kajak dał się zepchnąć na drugą stronę. Potem zobaczyłem pień
wystający z wody. Na środku rozwidlony. Usiadłem na bocznym konarze.
Przeciągnąłem kajak po pniu. Ustawiłem go bokiem. Leniwy nurt nie sprawił
kłopotu. Umościwszy się na kapokach, spłynąłem ku kolejnym zawalidrogom.
Przepłynąłem pod nimi, korzystając z najwyższego prześwitu pod pokrzywami
opadającymi z brzegu. Co się nakląłem na poparzone ręce, to moje. Za to widok
długiego ujścia Łyny w karbach tataraków, trzcin, pałki wąskolistnej,
wodolubnego skrzypu, kęp paproci, arcydzięgiela, barszczu, olchowych krzaków… wart
wysiłku. Poczułem ulgę. Zapomniałem o bólu.
Zdążyłem na wschód słońca. Spóźniony, bo Ustrych
wypełnia dolinę. Wrażenie głębi potęguje puszcza pełna starych sosen, dębów,
klonów, lip, olch wzdłuż brzegów. Mgła tańczyła nad wodą w rytm wiatru
spadającego podmuchami znad lasu. Słońce prześwietlało przestrzeń przez korony
niebotycznych sosen.
Rzeźby natury |
Płynąłem wzdłuż rozjaśnionego brzegu, powalonych
drzew, szuwarów i zasieków broniących dostępu do leśnych zakamarków.
Przepatrywałem zatoczki. Płoszyłem krzyżówki, nurogęsi, perkozy… Gągoły
poderwały się z kryjówki i poleciały na północ. Zatoczyły wielką pętlę nad
jeziorem. Wróciły nad głową i wylądowały w ocienionej południowej zatoczce
nieopodal rodziny łabędzi niemych.
Natknąłem się na czaple. Wystartowały ze
sterczących nad trzcinami konarów. Wrzasnęły. Ich chrapliwe skrzeczenie rozniosło
się po całym jeziorze. Pobudziło ukryte w lesie żurawie i czarne dzięcioły. Po
chwili jednak odgłosy puszczy zamilkły. Czaple usiadły w koronach brzóz.
Przepatrywały powierzchnię jeziora, póki nie naruszyłem niewidzialnej granicy
bezpieczeństwa…
Z wielkiej korony zostały resztki konarów wystających nad wodę w geście… czego?... |
Dąb który uległ upływowi czasu |
Dęby pomniki |
Nie spotkałem dzisiaj debatujących kormoranów. Jakieś ptaki
tylko popiskiwały w gęstwie zarośli i w głębi lasu. Czas lęgów dobiegł końca.
Trzciniaki nie pobudzały już bicia serca. Nawet fali nie chciało się gadać na
burtach. Kajak sunął bezgłośnie wzdłuż brzegów. Fotografowałem rzeźby umarłych
drzew. Odbite od pomarszczonej wody światło ozdabiało wysuszone pnie i konary
ruchomymi prążkami. Największe wrażenie wywarł pomnikowy dąb, który runął do
jeziora. Z wielkiej korony zostały resztki konarów wystających nad wodę w
geście… czego?...
Zaglądałem między drzewa. Słoneczne plamy
uwydatniały dywan zeszłorocznych liści zalegający strome pochyłości skarpy
między kolumnami pni. Gdzieś tutaj w listowiu pomnikowych dębów, lip, jesionów,
grabów grasują trudne do namierzenia popielice. Nikt nie wie, skąd one się
wzięły. Powinny trzymać się buków i bukwi. Na terenie Lasu Warmińskiego
stwierdzono kilka stanowisk buczyny pomorskiej zasiedlonej w formie gniazd
Mortzfelda jeszcze w XIX wieku. Poza granicami naturalnego zasięgu. Buki mają
się dobrze. Jednak z dala od rzeki.
Olcha, która trwa wbrew przeciwnościom losu |
Ustrych to taka miniatura Jeziora Łańskiego. Tyle
że bez otwartych polan. Z wyjątkiem półwyspu, który zasłania północną zatoczkę,
skąd wypływa Łyna, zeskakując ze spiętrzenia hydroenergetycznego wybudowanego
na miejscu przedwojennej śluzy do spławiania noworamuckich drzew. Tama to
początek górskiego przełomu. Dzisiaj niedostępnego dla kajakarzy. Powodem ochrona zagrożonych gąbek słodkowodnych (Spongilla lacustris), krasnorostów (Hildenbrandia rivularis) i ramienic (Chara fragilis).
W cieniu |
Dopłynąwszy pod tamę, zawróciłem. Trzymałem się zacienionego
brzegu. Zachodnia strona jeziora, skąpana słonecznym światłem, zwiastowała porę
grillowania. Było już gorąco.
Zbliżywszy się do cypla półwyspu, spłoszyłem
bielika. Uderzył skrzydłami. Majestatycznie. Podniósł się znad starych brzóz.
Przeciął przestrzeń przesmyku i zniknął między koronami puszczańskich dębów.
Wciąż mam kłopot z fotografowaniem tych płochliwych ptaków. Do nęcisk jednak
nie pójdę. Moją pasją zdjęcia reportażowe. Bez inscenizacji.
Płynąłem w cieniu. Wiatr tutaj nie docierał. Kajak
ślizgał się po gładkiej wodzie. Przecinał kręgi wzniecane przez ryby. Pluskom
nie było końca. Jakaś ławica płynęła tuż pod powierzchnią, czyniąc zamieszanie.
Czasem wynurzały się grzbiety i płetwy rozcinające lustro wody. Widok zaiste
magiczny…
Za półwyspem zobaczyłem rodzinę łabędzi. Trzymały
się trzcin. Odbiłem na jezioro. Nie chciałem prowokować ucieczki albo i ataku
zdesperowanego samca. Ptaki skryły się między trzcinami a brzegiem, z którego
wylewała się na wodę zielona mierzwa runa i podszytu.
Ustrych w porze grillowania |
Ustrych z cieśniny |
Wracałem bez entuzjazmu. Ustrych urzeka. Niestety
ma tylko 6 kilometrów linii brzegowej. Nie wiedzieć kiedy znów znalazłem się w najpiękniejszej
części jeziora – nieopodal ujścia Łyny. W prześwicie rzeki zobaczyłem nurogęsi.
Umknęły, zanim wycelowałem obiektyw.
Bukiet Łyny |
W rezerwacie strefa tolerancji jest większa niż na zbełtanej
setkami wioseł Marózce. Mało kto próbuje pływać po Ustrychu, wiedząc o
uciążliwościach przeprawy przez rzekę. Te przeszkody niewiele jednak mówią o trudnościach
nieosiągalnego już spływu przełomem Łyny od Ustrycha do Rusi. Tam był
sprawdzian charakterów i umiejętności. Tutaj to zaledwie lizanie lodów przez
szybę. Nie ma bystrego nurtu. Jest czas pomyśleć, jak płynąć, by się nie
narobić i nie wpaść do wody. Po spiętrzeniu Ustrycha Łyna zasłabła 😊.
Pożegnawszy łabędzie i wszędobylskie łyski na
przystani w Łańsku, zdawszy kajak, rzuciwszy okiem na zatoczkę, gdzie Glappo,
wódz Warmów w czasie największego powstania Prusów przeciwko państwu zakonnemu, stoczył prawdopodobnie
swoją pierwszą walkę z trzema goniącymi go po lodzie konnymi knechtami, podreptałem
do samochodu. Łańsk przestał być tajemniczym imperium pułkownika
Doskoczyńskiego.
Piękne zdjęcia o wschodzie słońca ! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję.
UsuńPiękny reportaż ze znajomych, bliskich sercu stron.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Usuń