poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Marózka u schyłku lata


Nie mam pomysłu na nowy wpis o Marózce. Naprawdę. Pogoda nie dopisała? Nastrój mi się obniżył?

Poplusz
Krzyżówka




Wypłynąłem z jeziorka Poplusz. Wplecionego w kanał łączący jezioro Pluszne z Marózką. Różnica poziomów między lustrem Plusznego a samą Marózką, która zeskakuje betonowym jazem w Swaderkach, wynosi dzisiaj około 2,5 metra (140,2 m – poziom Plusznego; 137,7 poziom Marózki). Kanał wieńczy więc jaz wbudowany w brzeg Plusznego. Kanał przeprowadzono pod koniec XIX wieku po spiętrzeniu jeziora Maróz (141,0 m nad poziomem morza) drewnianym jazem ulokowanym w Swaderkach. Przegrodzono wówczas lewe ramię Marózki zasilające jezioro Pluszne (140,2 m nad poziomem morza). Cały nurt skierowano do jeziora Pawlik (137,6 m nad poziomem morza). W 1963 roku jaz rozpadł się, powodując lokalną powódź. Miejscowi natychmiast skojarzyli tę katastrofę z jednoczesną śmiercią Paula Schwesiga, starego właściciela Swaderek, przypisując zdarzeniu mistyczną przyczynę. Drewniany jaz zastąpiono betonową konstrukcją. Tak więc po wybudowaniu pierwotnej tamy Marózka przestała uzupełniać poziom wody w Plusznem. Dzisiaj to Pluszne zasila Marózkę przez szczeliny praktycznie nieużywanej przegrody.

Wodny skrzyp


 

W kierunku jeziora Pluszne
 
Po zwodowaniu kajaka popłynąłem przez zaspany Poplusz, mało co wiosłując. Zwłaszcza obok wędkarzy okupujących kładki. Jeziorko akwarium. Płytka toń nie zasłania podwodnych polan, łąk, ławic przemykających ryb, mulistego dna, z którego wybuchają pióropusze za lada machnięciem ogonów… Płynąłem wzdłuż oczeretów, dywanów wodnych skrzypów, w towarzystwie osoki aloesowatej, rdestnic, tataraków, dziwiąc się ciszy i zastygniętemu lustru wody. Żadnych ptaków, zwierząt. Jakby miejsce dotknęło zaklęcie znieruchomienia… Tylko kajak wzniecał falę… Póki nie wypłoszyłem ławicy ryb…

Dalej nie próbuję


Poplusz jak akwarium
Wejście do kanału w kierunku Plusznego nie do przepłynięcia. Utknąłem w dywanie osoki aloesowatej. Stąd tylko kilkaset metrów do południowej zatoki jeziora Pluszne ale przez zarośniętą łąkę. Bez woderów i asysty nie radzę. Nawet sobie. Odbiłem więc i skierowałem się ku niewidocznej za drzewami szosie do Olsztynka. Dającej o sobie znać hukiem przejeżdżających tirów.

 

 

Pierwsza przeszkoda

W Popluszu nie masz klasycznej głębi. Przemykałem nad osobliwym akwarium. Przed słońcem nic nie mogło się ukryć. I tak do wejścia na kanał, gdzie woda nadal spała. Prąd zobaczyłem na tamie z patyków przywleczonych przez bobry. Na środku wyrosła kępa trzciny. Przepchnąłem kajak przez przeszkodę, chwytając za burty, by zmniejszyć nacisk kadłuba i odpychając się od gałęzi nogą. Z zewnątrz musiałem wyglądać karykaturalnie. Nieważna jednak poza. Ważny skutek. I tak jeszcze dwa razy, póki nie trafiłem pod betonowy mostek, jeden z dwóch nad zbiegiem strugi z Poplusza z Marózką.

 

A potem już z górki. Jak zwykle. Znany mi Pawlik z rodziną łabędzi niemych z dziesiątką wyrośniętych młodych w szarym puchu (nie zmieściła się w kadrze); znana mi Marózka, rozjechana przez setki kajakarzy…





Płynąłem rano. Przed komunikacyjnym szczytem. Z Pawlika widziałem kolejne sterty kajaków szykowanych dla wycieczek, które jeszcze nie nadjechały. Przed Jeziorem Świętym wyprzedził mnie tylko jeden kajakarz. Wiosłował. Patrzyłem na niego ze zdziwieniem. Dokąd się tak śpieszył? Marózka to zaledwie kilka kilometrów bystrza. Cały czas mnie kusi, by przepłynąć ją z Kurek do Swaderek. Po doświadczeniu Piekiełka na Brdzie to żaden problem. Jak dziś pamiętam zdumienie pracowników tamy w Mylofie, którzy zobaczyli mnie i Sylwka Kozioła taszczących nieporęczne sklejkowe kajaki na górę.
- To wy z dołu? – pytali.
- Przecież widać.
- Bajdurzycie. Nikt nie pływa Brdą pod prąd - zarzucali nam blagę.
- Wierzcie lub nie. Płyniemy dla siebie. Nie żeby wam coś udowadniać…

 

 

 

 
Wpłynąłem na Marózkę. Ze zdumieniem odkryłem, że mostek do Orzechowa zaczął się rozpadać. Odpadły poręcze a z nimi „estetyczny” baner z reklamą taniego spływu Marózką. Zanurzyłem się w leśny szlak rzeki…

Pułapka na nieuważnych

Niejeden kajak podrapało

Dalej nie piszę. Marózkę odarto z intymności. To już nie magiczny spływ, tylko bezrefleksyjny spacer parkową aleją – dla zdrowia, bo nie dla wrażeń…

 

 

 

 


 

 

Co się komu wydaje


 

 

 

 
 

 

 

 

 


Zajrzałem jeszcze na rozlewisko we wnętrzu trzcinowiska u ujścia Marózki do Jeziora Świętego. Samotny kormoran pluskał się w ciemnej toni. Płukał skrzydła. Zanurzał łeb i dziób. Jakaś kaczka spała w kępce trzcin na porzuconym gnieździe. Grzała się w słońcu. Łabędź chrapał w najlepsze pod trzcinami. W oddali szybował błotniak. Z olsu dobiegał krzyk czarnego dzięcioła i podzwonne żurawi… Jednak czuło się już schyłek lata. Okres lęgowy skończony. Ptaki szykują się do odlotu…

 

 

 

 

 

 

 

 


Jeszcze tylko wyspy: ta w trzcinowisku, dźwigająca sosnowy las, i ta podmokła z wyschniętymi drzewami, czatownia kormoranów… 

 

 

 

 

 
Szału tym razem nie było.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz