Nie mam pomysłu na nowy wpis o Marózce. Naprawdę.
Pogoda nie dopisała? Nastrój mi się obniżył?
Poplusz |
Krzyżówka |
Wypłynąłem z jeziorka Poplusz. Wplecionego w kanał
łączący jezioro Pluszne z Marózką. Różnica poziomów między lustrem Plusznego a
samą Marózką, która zeskakuje betonowym jazem w Swaderkach, wynosi dzisiaj
około 2,5 metra (140,2 m – poziom Plusznego; 137,7 poziom Marózki). Kanał
wieńczy więc jaz wbudowany w brzeg Plusznego. Kanał przeprowadzono pod koniec
XIX wieku po spiętrzeniu jeziora Maróz (141,0 m nad poziomem morza) drewnianym
jazem ulokowanym w Swaderkach. Przegrodzono wówczas lewe ramię Marózki
zasilające jezioro Pluszne (140,2 m nad poziomem morza). Cały nurt skierowano
do jeziora Pawlik (137,6 m nad poziomem morza). W 1963 roku jaz rozpadł się, powodując
lokalną powódź. Miejscowi natychmiast skojarzyli tę katastrofę z jednoczesną
śmiercią Paula Schwesiga, starego właściciela Swaderek, przypisując zdarzeniu
mistyczną przyczynę. Drewniany jaz zastąpiono betonową konstrukcją. Tak więc po
wybudowaniu pierwotnej tamy Marózka przestała uzupełniać poziom wody w
Plusznem. Dzisiaj to Pluszne zasila Marózkę przez szczeliny praktycznie nieużywanej
przegrody.
Wodny skrzyp |
W kierunku jeziora Pluszne |
Po zwodowaniu kajaka popłynąłem przez zaspany
Poplusz, mało co wiosłując. Zwłaszcza obok wędkarzy okupujących kładki.
Jeziorko akwarium. Płytka toń nie zasłania podwodnych polan, łąk, ławic
przemykających ryb, mulistego dna, z którego wybuchają pióropusze za lada
machnięciem ogonów… Płynąłem wzdłuż oczeretów, dywanów wodnych skrzypów, w
towarzystwie osoki aloesowatej, rdestnic, tataraków, dziwiąc się ciszy i
zastygniętemu lustru wody. Żadnych ptaków, zwierząt. Jakby miejsce dotknęło
zaklęcie znieruchomienia… Tylko kajak wzniecał falę… Póki nie wypłoszyłem
ławicy ryb…
Dalej nie próbuję |
Poplusz jak akwarium |
Wejście do kanału w kierunku Plusznego nie do
przepłynięcia. Utknąłem w dywanie osoki aloesowatej. Stąd tylko kilkaset metrów
do południowej zatoki jeziora Pluszne ale przez zarośniętą łąkę. Bez woderów i
asysty nie radzę. Nawet sobie. Odbiłem więc i skierowałem się ku niewidocznej
za drzewami szosie do Olsztynka. Dającej o sobie znać hukiem przejeżdżających
tirów.
Pierwsza przeszkoda |
W Popluszu nie masz klasycznej głębi. Przemykałem
nad osobliwym akwarium. Przed słońcem nic nie mogło się ukryć. I tak do wejścia
na kanał, gdzie woda nadal spała. Prąd zobaczyłem na tamie z patyków
przywleczonych przez bobry. Na środku wyrosła kępa trzciny. Przepchnąłem kajak
przez przeszkodę, chwytając za burty, by zmniejszyć nacisk kadłuba i odpychając
się od gałęzi nogą. Z zewnątrz musiałem wyglądać karykaturalnie. Nieważna jednak
poza. Ważny skutek. I tak jeszcze dwa razy, póki nie trafiłem pod betonowy
mostek, jeden z dwóch nad zbiegiem strugi z Poplusza z Marózką.
A potem już z górki. Jak zwykle. Znany mi Pawlik z
rodziną łabędzi niemych z dziesiątką wyrośniętych młodych w szarym puchu (nie
zmieściła się w kadrze); znana mi Marózka, rozjechana przez setki kajakarzy…
Płynąłem rano. Przed komunikacyjnym szczytem. Z
Pawlika widziałem kolejne sterty kajaków szykowanych dla wycieczek, które
jeszcze nie nadjechały. Przed Jeziorem Świętym wyprzedził mnie tylko jeden
kajakarz. Wiosłował. Patrzyłem na niego ze zdziwieniem. Dokąd się tak śpieszył?
Marózka to zaledwie kilka kilometrów bystrza. Cały czas mnie kusi, by
przepłynąć ją z Kurek do Swaderek. Po doświadczeniu Piekiełka na Brdzie to
żaden problem. Jak dziś pamiętam zdumienie pracowników tamy w Mylofie, którzy
zobaczyli mnie i Sylwka Kozioła taszczących nieporęczne sklejkowe kajaki na
górę.
- To wy z dołu? – pytali.
- Przecież widać.
- Bajdurzycie. Nikt nie pływa Brdą pod prąd - zarzucali
nam blagę.
- Wierzcie lub nie. Płyniemy dla siebie. Nie żeby wam coś udowadniać…
Wpłynąłem na Marózkę. Ze zdumieniem odkryłem, że
mostek do Orzechowa zaczął się rozpadać. Odpadły poręcze a z nimi „estetyczny”
baner z reklamą taniego spływu Marózką. Zanurzyłem się w leśny szlak rzeki…
Pułapka na nieuważnych |
Niejeden kajak podrapało |
Dalej nie piszę. Marózkę odarto z intymności. To
już nie magiczny spływ, tylko bezrefleksyjny spacer parkową aleją – dla
zdrowia, bo nie dla wrażeń…
Co się komu wydaje |
Zajrzałem jeszcze na rozlewisko we wnętrzu
trzcinowiska u ujścia Marózki do Jeziora Świętego. Samotny kormoran pluskał się
w ciemnej toni. Płukał skrzydła. Zanurzał łeb i dziób. Jakaś kaczka spała w
kępce trzcin na porzuconym gnieździe. Grzała się w słońcu. Łabędź chrapał w najlepsze pod trzcinami. W oddali szybował
błotniak. Z olsu dobiegał krzyk czarnego dzięcioła i podzwonne żurawi… Jednak
czuło się już schyłek lata. Okres lęgowy skończony. Ptaki szykują się do
odlotu…
Jeszcze tylko wyspy: ta w trzcinowisku, dźwigająca
sosnowy las, i ta podmokła z wyschniętymi drzewami, czatownia kormoranów…
Szału
tym razem nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz