sobota, 8 lipca 2017

Łyna lubi samotnych wielbicieli

Kiernoz Wielki

Stało się. Znowu popłynąłem. Meteo-wróżki wieszczyły bezwietrzną pogodę i zimną noc. Było sześć stopni powyżej zera. W lipcu!

Senny popłoch

Jechałem przez puste wsie i las. Minąłem chmarę jeleni na butryńskich polach. Przed Nową Kaletką zahamowałem. Samotny jeleń z regularnym porożem (dwunastak) przelazł przez drogę, nie bacząc na światła reflektorów. Dalej tylko senne ptaki grzejące się w cieple asfaltu… Niechętnie odlatywały na pobocze. Snując się leniwie po szosie, dojeżdżałem do Kurek. Brzask narastał. Dolinę  Łyny otuliła mgła. Z południa nadciągały siwe chmury. Księżyc w pełni zniknął. Obawy, że znowu popłynę w szarość, ustąpiły jednak, gdy tylko stanąłem przy kajaku.

Kiernozem w górę Łyny

Rzeka jeszcze bardziej wezbrała od ostatniej wycieczki na Jezioro Łańskie. Woda zalała darń na skraju brzegu. Pomyślałem:
- Będzie łatwiej odbić…

Brzask nad Kurkami

Kajak zakolebał na wodzie. Powiosłowałem. Otuliła mnie rozśpiewana cisza. Przepłynąwszy obok zalanych kładek i milczących domków letniskowych, których podłogi nasiąknęły od spodu wodą; przemknąwszy  pod mostem drogowym, od którego betonowych ścian każdy plusk odbijał się wielokrotnym pogłosem; minąwszy ujście Marózki (jeszcze mnie nie skusiło, by popłynąć do hodowli pstrągów);  dotarłem do Kiernoza Wielkiego.



Wpłynąłem na zastygłą powierzchnię jeziora. Ptasi koncert, tak ożywiający zmysły w czerwcu, powoli cichnie. 










Czułość perkozów

Czas lęgów dobiega końca. Snujące się wokół ptaki zajmują się ostatnim tegorocznym pokoleniem piskląt…








Cisza… Bezruch... Mgła... Przejmujące zimno…

Kiernoz Wielki - w stronę Kurek

Nie śmiem poruszyć wiosłem… Kajak – zda się – płynie… nierealnie…

Brzask poróżowiał… Krajobraz zastygł… Czas zamarł…









Kiernoz Mały w nastroju Łabędziego Jeziora

Milczenie świata rzadko bywa tak… przejmujące. Wszystko tu coś znaczy… Nie wszystko da się jednak wypowiedzieć… Brak słów… To dokucza... Stąd do nirwany krok… Kroczek… Dygnięcie zaledwie…


Otrząsam się z zamyślenia. Chwytam wiosło. Budzę kajak. Celuję w przesmyk między wyspą a podmokłym brzegiem. Łyski odlatują, podnosząc łapami wodę. Łabędzie odwodzą pisklęta w trzciny. Ryby budzą kręgi nad płyciznami. Fala odbiega od dziobu i zamiera w zaroślach. Wpływam w zastygły pejzaż jeziora. Mijam perkozy z pisklętami w barwach Cracovii. Śledzę lot czapli na chmurnym nieboskłonie… Cisza przygniata. Bezruch fascynuje…


Nie potrafię oderwać oczu od zastygłej chwili. Nie mogę powstrzymać się od fotografowania. Miałem chęć na przekór wszystkiemu dopłynąć do przepustu w Orłowie. Czułem jednak, że dzisiaj nic z tego. Za dużo wrażeń. Nie przepłynę obok obojętnie. Po prostu nie da się… Kiernozy  uwodzą…




Kiernoz Mały
Piękno kocha samotnych wielbicieli…


Płynę więc, odkrywając na nowo urodę znanych kątów: zatoki, w której nasłuchiwałem odgłosów rykowiska; ujścia Łyny wypływającej spomiędzy groteskowych gałęzi obumarłych wierzb; starego i nadal zamieszkałego żeremia bobrów na zakolu; dzikich kalin nad kłodami zwalonych olch; trzcinowiska przed Kiernozem Małym, w którego wnętrzu fotografowałem bobra…






Wypływam na Kiernoz Mały. Jego zamglony krajobraz przypomina pejzaż rozlewisk estońskiego Haapsalu w promieniach zachodzącego słońca. Ten, który zainspirował Piotra Czajkowskiego do skomponowania Jeziora Łabędziego…  
 


Coś jest na rzeczy. Tutaj też słyszę muzykę. Kiedy podpływam do kępy starych brzóz na łące między jeziorem a zakolem Łyny spływającej z Brzeźna i widzę czaple na brzozowych konarach, podświetlone promieniami wschodzącego słońca, przypominające strażników tajemnego rewiru… zaczynam słyszeć dźwięki i słowa All along the watchtower Jimi’ego Hendrixa… Czajkowski, Haapsalu, Kiernoz Mały, Jimi Hendrix… zaskakujące asocjacje!...

Ostatnie spojrzenie z Łyny na Kiernoz Mały

Jestem na rzece. Zaglądam w zatoczki pod domami Brzeźna. Wszędzie cisza. Bezwietrze. Ptaki gaworzą w zaroślach i w koronach starych olch zanurzonych po pnie w wezbranej wodzie. Ledwo wyczuwam nurt.

Brzeźno

Łyna śpi. Mimo wezbrania. Wiedzie zakolami pod most. Podpływam. Wpycham głowę między kolana. Betonowy strop przęsła ociera się o plecy. Przepływam na drugą stronę. Pochylam się pod znajomą wierzbą. Jest jeszcze niżej nad wodą. Głaszcze powierzchnię witkami…



Wiosłuję. Przede mną rodzina łabędzi. Samica na czele, czworo wyrośniętych piskląt w szarym puchu za nią. Tyłu broni samiec stroszący skrzydła w kształt wodnej lilii. Pilnuje mnie kątem oka.
Zwalniam.



- Będą mnie tak prowadzić aż do jeziorka Morze? – zastanawiam się.
Robię zdjęcia. Proszę w myślach:
- Zejdźcie z nurtu.


Łabędź chyba słyszy życzenie. Gdy tylko podpłynąłem do szuwarów, odsunął się pod drugi brzeg. Łabędzica z młodymi zrobiła to samo.











Mijam je. Spoglądam w mądre oczy… Sielanka… Ptaki wracają do wsi.











Perkoz

Popycham kajak pod prąd rzeki. Ku drzewom, które zaległy w nurcie i wystawiły konary nad powierzchnię… Groteskowe miejsce.










Światło słońca jeszcze nie zeszło w dolinę. Malowało wierzchołki dalekich sosen. Lawirując między gałęziami, przepływając z rozpędu nad kłodami (ustępowały miękko pod ciężarem kajaka), śmigając pod nachylonymi olchami, mijając pąki uśpionych białych lilii (otworzą się w świetle dojrzałego dnia), osiągam Morze.


Po zastygłej tafli jeziorka snują się łabędzie, dwoje dorosłych z trójką niewielkich piskląt. Chyba spóźniony lęg. Na środku dostrzegam nieruchomą plamę. Podpływam bezgłośnie. To perkoz. Śpi. Nie grzeszy czujnością. Nie ucieka. 



Dostrzegam namoknięte pióra na skrzydłach. Chyba jest chory. Nie ma już siły na porządną toaletę. Niechętnie schodzi z drogi. Nie nurkuje. Skręcam kajakiem w prawo. Nie chcę go uderzyć. Ptak odpływa w chłodny cień lasu…







Jeziorko Morze

Wpłynąłem na najbardziej obiecujący odcinek Łyny. Wierzchołki drzew były skąpane światłem wstającego słońca. Kłaczki chmur ozdobiły niebo. 










Na Łynie

Rzeka przystroiła się w szatę złotej godziny. Z oczeretów dobiegały przenikliwe krzyki trzcinników. Nad wodą przelatywały jaskółki, pliszki, rybitwy, pokrzewki, gąsiorki…, ważki, świtezianki, jętki… Leniwy prąd omywał liście grążeli. Nurt ledwo zaznaczał swoją obecność... Kajak szurał o zarośla. Burty odpychały łodygi trzcin. Wiosłem czesałem wodorosty…

Śmieszka

Pokonywałem zakręt za zakrętem, trzymając aparat w pogotowiu. Zwierząt nie widziałem. Miały gdzie się ukryć. Przestrzeń między rzeką a łagodnymi wzniesieniami doliny wypełniają nieprzeniknione szuwary i turzycowiska, kępy łozy, mokradła zarośnięte olchami, wierzbami i brzozami. Nie do przejścia. Gdzieś tutaj na pewno buszują bobry, wydry i norki. Co i raz odzywały się żurawie, wydając donośny klangor. Z wnętrza łęgu dobiegało basowe buczenie bąków, kwilenie czarnych dzięciołów, gwizd furkocących piskliwców...

Lato z Łyną

Zanim wpłynąłem na Brzeźno Wielkie, obróciłem kajak do słońca. Rzeka pokraśniała pod niebem i stadem postrzępionych chmur… Tak wygląda mazurskie lato (Warmię zostawiłem w Kurkach). Nie sposób przejść nad jego bodźcami do porządku. Światło, zapach, szmer rzeki, tajemnicze dźwięki z zarośli… samotność… Tutaj nie masz ludzkich śladów (poza starą linią energetyczną). Nawet połamaną trzcinę, zmierzwione liście grzybieni, poranione gałązki przypiszesz zwierzętom…

Brzeźno Wielkie

Jestem na jeziorze. Coraz trudniej po nim pływać. Zarosło. Powierzchnię wody przykrył dywan liści grążeli i białych lilii. Aż po środek akwenu. Szuwary wypełniły się łodygami trzcin, pałki wąskolistnej, sitowiem. Kępy turzyc nabrzmiały i zgęstniały.

Wysokość peryskopowa

Na końcu zatoki dostrzegłem żurawie. Brodziły wzdłuż brzegu. Polowały na płazy i ślimaki. Licząc na oślepiające słońce za plecami, pchnąłem kajak w ich kierunku. Niezmącona powierzchnia wody pozwalała szybko płynąć. Żurawie jednak nie dały się podejść. Powoli odeszły w mierzwę zarośli. Wstałem, kiedy tylko dziób kajaka utknął w ustępliwym brzegu. Z trudem utrzymując równowagę, wyjrzałem nad zarośla.

Arcydzięgiel
Ptaki nie okazały strachu. Spacerowały pod krzakami łozy i olch, nic sobie nie robiąc z mojej obecności. Na pewno miały młode. W przeciwnym razie by odleciały. Kajak bujał się pod stopami. Próbowałem fotografować znamienny peryskop – głowę samca na długiej szyi wystającą nad łodygi i kwiatostany turzycy. Samica od czasu do czasu wyglądała na zewnątrz i widząc mnie zaraz chowała się w zaroślach. Ptaki były tuż tuż. A jednak za żadne skarby nie próbowałbym zejść z kajaka do wody. Wiosło nie znajdowało oparcia w grząskim dnie. Zawróciłem.

Brodziec

Wiosłowałem, brnąc coraz dalej w zarośniętą zatokę jeziora, której koniec wieńczy wąski przesmyk do Brzeźna Małego. Mijałem gniazda rybitw i mew, stadka dzikich kaczek, łysek, perkozów. 









Brodziec i pliszka

Ku mojemu zmartwieniu nie spotkałem czarnych rybitw. Nie wróciły do zeszłorocznych gniazd. Miałem nadzieję, że polubią ten kąt, gdy wysiadywały z powodzeniem jajka w kępach arcydzięgiela pleniącego się na rozlewisku. Może w pobliżu wybrały bardziej ustronne miejsca?




Prezentacja


Pogawędki

O tej porze roku Łyna zarasta. Z niepokojem patrzyłem na gąszcz oczeretów przed dziobem. Było coraz trudniej wiosłować. Łodygi sitowia, pałki, trzcin, tataraków krępowały ruchy. Liście siekły po okularach, otrząsały się z rosy i owadów wprost na rękawy. Kajak grzązł w gęstwinie, chociaż starałem się płynąć tam, gdzie luźniej. Obok zacumowanej łódki, zmurszałej kładki, ujścia niepozornego strumienia wypływającego spod zamaskowanego gospodarstwa agroturystycznego…

Brzeźno Małe w całej jaskrawości


Byłem przemoczony i zgrzany, gdy wyjrzałem na jeziorko o bagiennych brzegach. Słońce wreszcie zaczęło grzać. Zimny świt odszedł w niepamięć. Ściągnąłem bluzę. Poczułem się swobodniej. Rozejrzawszy się wokół po pustej tafli, całej pokrytej bąbelkami powietrza uwalnianymi przez listki wywłócznika wypełniającego toń, popłynąłem do kolejnego ujścia rzeki i ostatniego jeziorka na szlaku – Krzyża.

Po drodze do Krzyża

Krótki malowniczy fragment Łyny wiedzie obok starych olch, ściskających korzeniami brzegi i pochylonych nad nurtem, w sąsiedztwie otulonej kępami turzyc kopuły żeremia bobrów. Na końcu  wreszcie oczerety z prześwitem odsłaniającym zmurszały rozpadający się pomost…

Brodziec

Brodziec, pliszka i owady

Brodziec, pliszka i owady


Jestem na Krzyżu. Niepozornym eutroficznym jeziorku. Na kładce oglądam brodźca w towarzystwie siwej pliszki. O czymś debatują. Rozpędzony kajak podpływa coraz bliżej. Fotografuję ptaki pod słońce. Osłaniam oczy przed jego blaskiem. Mimo to jestem oślepiony. Odpływam więc w stronę płycizny, gdzie plącze się stadko kaczki krzyżówki  i jej piskląt. Ptaki znikają w turzycach wypełniających ujście Łyny.

Gdzieś w labiryncie Łyny

Przebrnąwszy nad grząskim dnem, wznieciwszy wiosłem chmury czarnego mułu, wpycham kajak w objęcia zarośli. Turzycowisko wybujało. Ścisnęło rzekę na szerokość od burty do burty. Zamiast więc wiosłować, odpychałem się od mokrego zielska. Rękawy nasiąkły wodą. Poczułem przenikliwe zimno. 

W sierści Łyny

Takiej wizualnej ciasnocie towarzyszy niepewność. Można jednak płynąć. Wody pod kajakiem dostatek. Robi się jakoś tak egzotycznie. Chociaż niewiele widać. Wokół nieprzenikniona mierzwa na wyciągnięcie ręki i bezkres nieba nad głową. 

Czasem gorset się rozluźnia

Od czasu do czasu wpływam na oczka wodne, skąd więcej widać. Zatapiam kajakiem kępy pływającej trawy i niezapominajek. Zaraz się wynurzają i srebrzą w promieniach słońca. Ocieram się o kępy tataraku i jeżówki. Płoszę ptasi drobiazg, zakłócając koncert dnia. Robię wiosłem. Pluskam. Kadłub skrzypi na zaroślach. Daję radę, chociaż wiem, że daleko nie popłynę. Mierzwa rządzi.
Do tego wyroiły się drobne muszki. Podobne do jętek, lecz mniejsze. Cała chmura owadów. Wcisnąłem nos i usta pod bluzę, by złapać oddech. Osiadały na twarzy, oblepiały okulary. Ledwo co widziałem… Tak samo miałem na Ganckiej Strudze, gdy opuściłem Jezioro Białe i przepłynąłem wieczorem przez wąwóz wyrzeźbiony w morenie. Gdy tylko struga wywiodła w podmokłą dolinę, wpłynąłem w chmurę jętek, które akurat tego dnia wyroiły się na jednodniową miłość życia. Powietrze pociemniało. Cała przestrzeń skurczyła się do wnętrza kajaka. Płynąłem na oślep, naciągnąwszy kaptur na głowę i bluzę na twarz do oczu. Przez szkła okularów widziałem mało co. I tak przez kilkaset metrów, póki nie wpłynąłem pod drewniany mostek i między leśne brzegi. Oddech złapałem dopiero na Gancie. Jeziorze ujawniającym swoją urodę szczególnie podczas księżycowej bezwietrznej nocy… Mało kto pamięta lub wspomina Gant, pokonawszy szlak Krutyni. Może dlatego, że wszyscy oczekują doznań na miarę wrażeń z Krutyni w Krutyniu. Gant akurat jest jeziorem z górnej części szlaku. Mijanym mimochodem. Zbyt małym, by zapadł w pamięć…

Łyna lipcowa
Tuż przed zagajnikiem skręciłem w obiecujący dopływ – szeroki rów odprowadzający wodę z mokradła za ścianą olch wschodniego brzegu. Tak przynajmniej to widać na zdjęciach w Google Earth. Rów zniknął niebawem pod mierzwą zarośli. Kajak utknął pomiędzy kępami turzycy. Wracałem, płynąc rufą do przodu. Uświadomiłem sobie, że przed Orłowem będzie podobnie.
- W łęgu nie przepłynę pod nisko zawieszonymi konarami drzew. Woda się podniosła  – pomyślałem, usprawiedliwiając odwrót.

Słońce grzało. Rozpędziło mgłę. Próbowałem fotografować trzcinniki i gąsiorki. Ptaki śpiewały na wierzchołkach suchych trzcin. Na nic wysiłki. Aparat ostrzył na najbliższych listkach, pajęczynach, nieistotnych szczegółach otoczenia. Tylko nie na ptakach…


Znowu zanurzyłem się w sierści Łyny… Łyna i lato. Lato leśno-wodnych ludzi…

Brzeźno Małe pod lipcowym niebem

Do samego końca spaceru byłem bombardowany wrażeniami. Krajobraz zdominowały kontrasty światła i cienia. Próbowałem więc skupić się na bliskich planach, na ptakach w locie: czaplach i kormoranach nad Krzyżem, bieliku nad Brzeźnem, żurawiach nad egzotyczną Łyną przed Morzem. 


Łyna

Łyna

Bielik
  




Fotografowałem łabędzie na rozlewisku zarośniętego jeziorka.  





Nieskore do ucieczki krzyżówki między Kiernozami, które zamiast tracić siły w nonsensownej ucieczce wpłynęły pod suche i osiwiałe od deszczu i słońca gałęzie łozy. 









Oko perkoza



Na Kiernozie Wielkim udało mi się uchwycić oko perkoza,  który wynurzył się obok burty. 










Dzieciaki

Tuż za nim wypłynęły pasiaste podrostki. Też nurkowały. Jednak na krócej niż rodzice. Odpłynąłem, by nie narażać ich na niepotrzebny strach.











Na koniec spotkanie z kormoranem w Kurkach. Już oswojonym z turystami. Po kilku uderzeniach skrzydłami opadł na wodzie kilkanaście kroków dalej.








Wyciągnąwszy kajak na murawę, zająłem się fotografowaniem dzikiej kaczki otoczonej wianuszkiem wyrośniętych już piskląt. Urządziły sobie toaletę na pniaku po wyciętej olszy. 








Nadbiegający z odległej łąki konik o ciekawym umaszczeniu wniósł do obrazu sielski akcent. Już zastanawiałem się nad kompozycją, już już naciskałem spust migawki… Usłyszałem znamienny dźwięk. Zobaczyłem obiektyw wsuwający się w obudowę. Bateria padła… Resztę sobie dokontemplowałem…




2 komentarze: