Kiernoz Wielki |
Stało się. Znowu popłynąłem. Meteo-wróżki
wieszczyły bezwietrzną pogodę i zimną noc. Było sześć stopni powyżej zera. W
lipcu!
Senny popłoch |
Jechałem przez puste wsie i las. Minąłem chmarę
jeleni na butryńskich polach. Przed Nową Kaletką zahamowałem. Samotny jeleń z regularnym
porożem (dwunastak) przelazł przez drogę, nie bacząc na światła reflektorów.
Dalej tylko senne ptaki grzejące się w cieple asfaltu… Niechętnie odlatywały na
pobocze. Snując się leniwie po szosie, dojeżdżałem do Kurek. Brzask narastał.
Dolinę Łyny otuliła mgła. Z południa
nadciągały siwe chmury. Księżyc w pełni zniknął. Obawy, że znowu popłynę w
szarość, ustąpiły jednak, gdy tylko stanąłem przy kajaku.
Kiernozem w górę Łyny |
Rzeka jeszcze bardziej wezbrała od ostatniej
wycieczki na Jezioro Łańskie. Woda zalała darń na skraju brzegu. Pomyślałem:
- Będzie łatwiej odbić…
Brzask nad Kurkami |
Kajak zakolebał na wodzie. Powiosłowałem. Otuliła
mnie rozśpiewana cisza. Przepłynąwszy obok zalanych kładek i milczących domków
letniskowych, których podłogi nasiąknęły od spodu wodą; przemknąwszy pod mostem drogowym, od którego betonowych
ścian każdy plusk odbijał się wielokrotnym pogłosem; minąwszy ujście Marózki
(jeszcze mnie nie skusiło, by popłynąć do hodowli pstrągów); dotarłem do Kiernoza Wielkiego.
Wpłynąłem na zastygłą powierzchnię jeziora. Ptasi
koncert, tak ożywiający zmysły w czerwcu, powoli cichnie.
Czułość perkozów |
Czas lęgów dobiega
końca. Snujące się wokół ptaki zajmują się ostatnim tegorocznym pokoleniem
piskląt…
Cisza… Bezruch... Mgła... Przejmujące zimno…
Kiernoz Wielki - w stronę Kurek |
Nie śmiem poruszyć wiosłem… Kajak – zda się – płynie…
nierealnie…
Brzask poróżowiał… Krajobraz zastygł… Czas zamarł…
Kiernoz Mały w nastroju Łabędziego Jeziora |
Milczenie świata rzadko bywa tak… przejmujące. Wszystko tu coś znaczy… Nie
wszystko da się jednak wypowiedzieć… Brak słów… To dokucza... Stąd do nirwany
krok… Kroczek… Dygnięcie zaledwie…
Otrząsam
się z zamyślenia. Chwytam wiosło. Budzę kajak. Celuję w przesmyk między wyspą a
podmokłym brzegiem. Łyski odlatują, podnosząc łapami wodę. Łabędzie odwodzą
pisklęta w trzciny. Ryby budzą kręgi nad płyciznami. Fala odbiega od dziobu i
zamiera w zaroślach. Wpływam w zastygły pejzaż jeziora. Mijam perkozy z
pisklętami w barwach Cracovii. Śledzę lot czapli na chmurnym nieboskłonie…
Cisza przygniata. Bezruch fascynuje…
Nie
potrafię oderwać oczu od zastygłej chwili. Nie mogę powstrzymać się od
fotografowania. Miałem chęć na przekór wszystkiemu dopłynąć do przepustu w
Orłowie. Czułem jednak, że dzisiaj nic z tego. Za dużo wrażeń. Nie przepłynę
obok obojętnie. Po prostu nie da się… Kiernozy uwodzą…
Kiernoz Mały |
Piękno
kocha samotnych wielbicieli…
Płynę
więc, odkrywając na nowo urodę znanych kątów: zatoki, w której nasłuchiwałem
odgłosów rykowiska; ujścia Łyny wypływającej spomiędzy groteskowych gałęzi
obumarłych wierzb; starego i nadal zamieszkałego żeremia bobrów na zakolu;
dzikich kalin nad kłodami zwalonych olch; trzcinowiska przed Kiernozem Małym, w
którego wnętrzu fotografowałem bobra…
Wypływam na Kiernoz Mały. Jego zamglony krajobraz przypomina pejzaż rozlewisk estońskiego Haapsalu w promieniach zachodzącego słońca. Ten, który zainspirował Piotra Czajkowskiego do skomponowania Jeziora Łabędziego…
Coś
jest na rzeczy. Tutaj też słyszę muzykę. Kiedy podpływam do kępy starych brzóz
na łące między jeziorem a zakolem Łyny spływającej z Brzeźna i widzę czaple na
brzozowych konarach, podświetlone promieniami wschodzącego słońca, przypominające
strażników tajemnego rewiru… zaczynam słyszeć dźwięki i słowa All along the watchtower Jimi’ego
Hendrixa… Czajkowski, Haapsalu, Kiernoz Mały, Jimi Hendrix… zaskakujące
asocjacje!...
Ostatnie spojrzenie z Łyny na Kiernoz Mały |
Jestem
na rzece. Zaglądam w zatoczki pod domami Brzeźna. Wszędzie cisza. Bezwietrze.
Ptaki gaworzą w zaroślach i w koronach starych olch zanurzonych po pnie w
wezbranej wodzie. Ledwo wyczuwam nurt.
Brzeźno |
Łyna
śpi. Mimo wezbrania. Wiedzie zakolami pod most. Podpływam. Wpycham głowę między
kolana. Betonowy strop przęsła ociera się o plecy. Przepływam na drugą stronę. Pochylam
się pod znajomą wierzbą. Jest jeszcze niżej nad wodą. Głaszcze powierzchnię
witkami…
Wiosłuję.
Przede mną rodzina łabędzi. Samica na czele, czworo wyrośniętych piskląt w
szarym puchu za nią. Tyłu broni samiec stroszący skrzydła w kształt wodnej
lilii. Pilnuje mnie kątem oka.
Zwalniam.
-
Będą mnie tak prowadzić aż do jeziorka Morze? – zastanawiam się.
Robię
zdjęcia. Proszę w myślach:
-
Zejdźcie z nurtu.
Łabędź
chyba słyszy życzenie. Gdy tylko podpłynąłem do szuwarów, odsunął się pod drugi
brzeg. Łabędzica z młodymi zrobiła to samo.
Mijam
je. Spoglądam w mądre oczy… Sielanka… Ptaki wracają do wsi.
Perkoz |
Popycham
kajak pod prąd rzeki. Ku drzewom, które zaległy w nurcie i wystawiły konary nad
powierzchnię… Groteskowe miejsce.
Światło
słońca jeszcze nie zeszło w dolinę. Malowało wierzchołki dalekich sosen.
Lawirując między gałęziami, przepływając z rozpędu nad kłodami (ustępowały
miękko pod ciężarem kajaka), śmigając pod nachylonymi olchami, mijając pąki
uśpionych białych lilii (otworzą się w świetle dojrzałego dnia), osiągam Morze.
Po
zastygłej tafli jeziorka snują się łabędzie, dwoje dorosłych z trójką
niewielkich piskląt. Chyba spóźniony lęg. Na środku dostrzegam nieruchomą
plamę. Podpływam bezgłośnie. To perkoz. Śpi. Nie grzeszy czujnością. Nie
ucieka.
Dostrzegam namoknięte pióra na skrzydłach. Chyba jest chory. Nie ma już
siły na porządną toaletę. Niechętnie schodzi z drogi. Nie nurkuje. Skręcam
kajakiem w prawo. Nie chcę go uderzyć. Ptak odpływa w chłodny cień lasu…
Jeziorko Morze |
Wpłynąłem
na najbardziej obiecujący odcinek Łyny. Wierzchołki drzew były skąpane światłem
wstającego słońca. Kłaczki chmur ozdobiły niebo.
Na Łynie |
Rzeka przystroiła się w szatę
złotej godziny. Z oczeretów dobiegały przenikliwe krzyki trzcinników. Nad wodą
przelatywały jaskółki, pliszki, rybitwy, pokrzewki, gąsiorki…, ważki,
świtezianki, jętki… Leniwy prąd omywał liście grążeli. Nurt ledwo zaznaczał
swoją obecność... Kajak szurał o zarośla. Burty odpychały łodygi trzcin. Wiosłem
czesałem wodorosty…
Śmieszka |
Pokonywałem
zakręt za zakrętem, trzymając aparat w pogotowiu. Zwierząt nie widziałem. Miały
gdzie się ukryć. Przestrzeń między rzeką a łagodnymi wzniesieniami doliny wypełniają
nieprzeniknione szuwary i turzycowiska, kępy łozy, mokradła zarośnięte olchami,
wierzbami i brzozami. Nie do przejścia. Gdzieś tutaj na pewno buszują bobry,
wydry i norki. Co i raz odzywały się żurawie, wydając donośny klangor. Z
wnętrza łęgu dobiegało basowe buczenie bąków, kwilenie czarnych dzięciołów,
gwizd furkocących piskliwców...
Lato z Łyną |
Zanim
wpłynąłem na Brzeźno Wielkie, obróciłem kajak do słońca. Rzeka pokraśniała pod
niebem i stadem postrzępionych chmur… Tak wygląda mazurskie lato (Warmię
zostawiłem w Kurkach). Nie sposób przejść nad jego bodźcami do porządku.
Światło, zapach, szmer rzeki, tajemnicze dźwięki z zarośli… samotność… Tutaj
nie masz ludzkich śladów (poza starą linią energetyczną). Nawet połamaną
trzcinę, zmierzwione liście grzybieni, poranione gałązki przypiszesz
zwierzętom…
Brzeźno Wielkie |
Jestem
na jeziorze. Coraz trudniej po nim pływać. Zarosło. Powierzchnię wody przykrył
dywan liści grążeli i białych lilii. Aż po środek akwenu. Szuwary wypełniły się
łodygami trzcin, pałki wąskolistnej, sitowiem. Kępy turzyc nabrzmiały i
zgęstniały.
Wysokość peryskopowa |
Na
końcu zatoki dostrzegłem żurawie. Brodziły wzdłuż brzegu. Polowały na płazy i
ślimaki. Licząc na oślepiające słońce za plecami, pchnąłem kajak w ich
kierunku. Niezmącona powierzchnia wody pozwalała szybko płynąć. Żurawie jednak
nie dały się podejść. Powoli odeszły w mierzwę zarośli. Wstałem, kiedy tylko
dziób kajaka utknął w ustępliwym brzegu. Z trudem utrzymując równowagę,
wyjrzałem nad zarośla.
Arcydzięgiel |
Ptaki
nie okazały strachu. Spacerowały pod krzakami łozy i olch, nic sobie nie robiąc z
mojej obecności. Na pewno miały młode. W przeciwnym razie by odleciały. Kajak
bujał się pod stopami. Próbowałem fotografować znamienny peryskop – głowę samca
na długiej szyi wystającą nad łodygi i kwiatostany turzycy. Samica od czasu do
czasu wyglądała na zewnątrz i widząc mnie zaraz chowała się w zaroślach. Ptaki
były tuż tuż. A jednak za żadne skarby nie próbowałbym zejść z kajaka do wody.
Wiosło nie znajdowało oparcia w grząskim dnie. Zawróciłem.
Brodziec |
Wiosłowałem,
brnąc coraz dalej w zarośniętą zatokę jeziora, której koniec wieńczy wąski
przesmyk do Brzeźna Małego. Mijałem gniazda rybitw i mew, stadka dzikich
kaczek, łysek, perkozów.
Brodziec i pliszka |
Ku mojemu zmartwieniu nie spotkałem czarnych rybitw.
Nie wróciły do zeszłorocznych gniazd. Miałem nadzieję, że polubią ten kąt, gdy
wysiadywały z powodzeniem jajka w kępach arcydzięgiela pleniącego się na
rozlewisku. Może w pobliżu wybrały bardziej ustronne miejsca?
Prezentacja |
Pogawędki |
O
tej porze roku Łyna zarasta. Z niepokojem patrzyłem na gąszcz oczeretów przed
dziobem. Było coraz trudniej wiosłować. Łodygi sitowia, pałki, trzcin,
tataraków krępowały ruchy. Liście siekły po okularach, otrząsały się z rosy i
owadów wprost na rękawy. Kajak grzązł w gęstwinie, chociaż starałem się płynąć
tam, gdzie luźniej. Obok zacumowanej łódki, zmurszałej kładki, ujścia
niepozornego strumienia wypływającego spod zamaskowanego gospodarstwa
agroturystycznego…
Brzeźno Małe w całej jaskrawości |
Byłem
przemoczony i zgrzany, gdy wyjrzałem na jeziorko o bagiennych brzegach. Słońce
wreszcie zaczęło grzać. Zimny świt odszedł w niepamięć. Ściągnąłem bluzę.
Poczułem się swobodniej. Rozejrzawszy się wokół po pustej tafli, całej pokrytej
bąbelkami powietrza uwalnianymi przez listki wywłócznika wypełniającego toń,
popłynąłem do kolejnego ujścia rzeki i ostatniego jeziorka na szlaku – Krzyża.
Po drodze do Krzyża |
Krótki malowniczy fragment Łyny wiedzie obok
starych olch, ściskających korzeniami brzegi i pochylonych nad nurtem, w
sąsiedztwie otulonej kępami turzyc kopuły żeremia bobrów. Na końcu wreszcie oczerety z prześwitem odsłaniającym
zmurszały rozpadający się pomost…
Brodziec |
Brodziec, pliszka i owady |
Brodziec, pliszka i owady |
Jestem na Krzyżu. Niepozornym eutroficznym
jeziorku. Na kładce oglądam brodźca w towarzystwie siwej pliszki. O czymś
debatują. Rozpędzony kajak podpływa coraz bliżej. Fotografuję ptaki pod słońce.
Osłaniam oczy przed jego blaskiem. Mimo to jestem oślepiony. Odpływam więc w
stronę płycizny, gdzie plącze się stadko kaczki krzyżówki i jej piskląt. Ptaki znikają w turzycach
wypełniających ujście Łyny.
Gdzieś w labiryncie Łyny |
Przebrnąwszy nad grząskim dnem, wznieciwszy wiosłem
chmury czarnego mułu, wpycham kajak w objęcia zarośli. Turzycowisko wybujało. Ścisnęło
rzekę na szerokość od burty do burty. Zamiast więc wiosłować, odpychałem się od
mokrego zielska. Rękawy nasiąkły wodą. Poczułem przenikliwe zimno.
W sierści Łyny |
Takiej
wizualnej ciasnocie towarzyszy niepewność. Można jednak płynąć. Wody pod kajakiem
dostatek. Robi się jakoś tak egzotycznie. Chociaż niewiele widać. Wokół nieprzenikniona
mierzwa na wyciągnięcie ręki i bezkres nieba nad głową.
Czasem gorset się rozluźnia |
Od czasu do czasu
wpływam na oczka wodne, skąd więcej widać. Zatapiam kajakiem kępy pływającej
trawy i niezapominajek. Zaraz się wynurzają i srebrzą w promieniach słońca. Ocieram
się o kępy tataraku i jeżówki. Płoszę ptasi drobiazg, zakłócając koncert dnia.
Robię wiosłem. Pluskam. Kadłub skrzypi na zaroślach. Daję radę, chociaż wiem,
że daleko nie popłynę. Mierzwa rządzi.
Do tego wyroiły się drobne muszki. Podobne do
jętek, lecz mniejsze. Cała chmura owadów. Wcisnąłem nos i usta pod bluzę, by złapać
oddech. Osiadały na twarzy, oblepiały okulary. Ledwo co widziałem… Tak samo
miałem na Ganckiej Strudze, gdy opuściłem Jezioro Białe i przepłynąłem wieczorem
przez wąwóz wyrzeźbiony w morenie. Gdy tylko struga wywiodła w podmokłą dolinę,
wpłynąłem w chmurę jętek, które akurat tego dnia wyroiły się na jednodniową
miłość życia. Powietrze pociemniało. Cała przestrzeń skurczyła się do wnętrza kajaka.
Płynąłem na oślep, naciągnąwszy kaptur na głowę i bluzę na twarz do oczu. Przez
szkła okularów widziałem mało co. I tak przez kilkaset metrów, póki nie wpłynąłem
pod drewniany mostek i między leśne brzegi. Oddech złapałem dopiero na Gancie.
Jeziorze ujawniającym swoją urodę szczególnie podczas księżycowej bezwietrznej
nocy… Mało kto pamięta lub wspomina Gant, pokonawszy szlak Krutyni. Może
dlatego, że wszyscy oczekują doznań na miarę wrażeń z Krutyni w Krutyniu. Gant
akurat jest jeziorem z górnej części szlaku. Mijanym mimochodem. Zbyt małym, by
zapadł w pamięć…
Łyna lipcowa |
Tuż przed zagajnikiem skręciłem w obiecujący dopływ
– szeroki rów odprowadzający wodę z mokradła za ścianą olch wschodniego brzegu.
Tak przynajmniej to widać na zdjęciach w Google
Earth. Rów zniknął niebawem pod mierzwą zarośli. Kajak utknął pomiędzy
kępami turzycy. Wracałem, płynąc rufą do przodu. Uświadomiłem sobie, że przed
Orłowem będzie podobnie.
- W łęgu nie przepłynę pod nisko zawieszonymi
konarami drzew. Woda się podniosła – pomyślałem,
usprawiedliwiając odwrót.
Słońce grzało. Rozpędziło mgłę. Próbowałem
fotografować trzcinniki i gąsiorki. Ptaki śpiewały na wierzchołkach suchych
trzcin. Na nic wysiłki. Aparat ostrzył na najbliższych listkach, pajęczynach,
nieistotnych szczegółach otoczenia. Tylko nie na ptakach…
Znowu zanurzyłem się w sierści Łyny… Łyna i lato.
Lato leśno-wodnych ludzi…
Brzeźno Małe pod lipcowym niebem |
Do samego końca spaceru byłem bombardowany
wrażeniami. Krajobraz zdominowały kontrasty światła i cienia. Próbowałem więc skupić
się na bliskich planach, na ptakach w locie: czaplach i kormoranach nad
Krzyżem, bieliku nad Brzeźnem, żurawiach nad egzotyczną Łyną przed Morzem.
Łyna |
Łyna |
Bielik |
Fotografowałem łabędzie na rozlewisku zarośniętego jeziorka.
Nieskore do ucieczki krzyżówki między
Kiernozami, które zamiast tracić siły w nonsensownej ucieczce wpłynęły pod suche i
osiwiałe od deszczu i słońca gałęzie łozy.
Oko perkoza |
Na Kiernozie Wielkim udało mi się uchwycić oko
perkoza, który wynurzył się obok burty.
Dzieciaki |
Tuż za nim wypłynęły pasiaste podrostki. Też nurkowały. Jednak na krócej niż rodzice.
Odpłynąłem, by nie narażać ich na niepotrzebny strach.
Na koniec spotkanie z kormoranem w Kurkach. Już
oswojonym z turystami. Po kilku uderzeniach skrzydłami opadł na wodzie
kilkanaście kroków dalej.
Wyciągnąwszy kajak na murawę, zająłem się
fotografowaniem dzikiej kaczki otoczonej wianuszkiem wyrośniętych już piskląt.
Urządziły sobie toaletę na pniaku po wyciętej olszy.
Nadbiegający z odległej
łąki konik o ciekawym umaszczeniu wniósł do obrazu sielski akcent. Już zastanawiałem
się nad kompozycją, już już naciskałem spust migawki… Usłyszałem znamienny
dźwięk. Zobaczyłem obiektyw wsuwający się w obudowę. Bateria padła… Resztę
sobie dokontemplowałem…
wybieram zdjęcie nr 13. świetne.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Krzysztofie.
Usuń