Tym razem nie porywałem się na wyczyn. Żadne
trzydzieści kilometrów do samiuśkiego końca Jeziora Łańskiego i z powrotem.
Żadne tam przeprawy przez sierść Łyny, co by Orłowa dotknąć i wrócić z poczuciem małego triumfu. Czysty świt,
nieruchome powietrze, milcząca Łyna, jakieś kukułki i żurawie z oddali, łabędzie
z młodymi tuż przy burcie kajaka zdawały się perswadować:
- Siga, siga.
Langsam,langsam aber sicher. Powoluśku, wolniej jeszcze, co byś się nie
zatchnął.
Aparat jeszcze na oczy nie przejrzał... |
Odbiłem od brzegu. Gapiłem się na pucołowaty
księżyc, który podziwiał swoje oblicze w lustrze wody. Trzymałem wiosło na
podorędziu. Wdychałem aromaty krajobrazu. Słuchałem ciszy. Rzeka sama niosła
przez szpaler wybujałych trzcin. Nawet mgiełkom nie chciało się tańczyć nad
powierzchnią wody…
Ciasno, coraz ciaśniej... |
Czasem jednak musiałem dotknąć nurtu wiosłem. Gdy
kajak zaszurał na wodorostach, zakręcił i chciał wcisnąć mnie w mierzwę trzcin.
Z każdym przebytym metrem było ciaśniej. Minąwszy urokliwy budynek starej
szkoły w Ząbiu nad zakolem, wpłynąłem w szpaler szuwarów, który odciął od
świata. Ściany nieprzeniknionych łodyg i liści zeszły się na szerokość wiosła.
Trzciny pochyliły się nad wodą. Płynąłem nieomal tunelem. Z gęstwy wylatywały brzegówki.
Napełniały powietrze furkotem skrzydeł. Odlatywały nad łąki.
Zupa |
Przestałem dziwić się trudom pływania za Brzeźnem.
Łyna i tutaj zarosła. Pora ją odesłać na jesienny balejaż. Wezbrana woda wcale
nie ułatwiała sprawy. Mierzwa wodorostów, nieprzeniknione szuwary, ścięte
trzciny, które utworzyły grząski zator na jednym z zakoli, wszystko utrudniało
spływ. Utknąłem na ruchomym dywanie. Kajak skrzypiał na łodygach. Wiosło
odskakiwało od zbitej warstwy zielska. Com się namachał rękami, to moje. W
końcu dałem radę. Uwolniony kajak nabrał wigoru.
Coś jest na rzeczy... |
Znowu płynąłem, pochylając głowę pod trzcinami,
zagarniając rosę i pajęczyny, pobudzając roje muszek do wściekłego tańca nad
głową i spacerów po bluzie…
A potem rzeka wprowadziła na salony – łąki na
stokach łagodnej doliny.
Na górce |
Ujrzałem jelenie pod lasem. Właśnie odchodziły od wody.
Już wie... |
Przez trzciny wypatrzyłem łanię z młodym byczkiem. Nie wiosłowałem. Rzeka sama
niosła na spotkanie. Sekundy kapały niczym woda z zepsutego kranu. Hamowałem
emocje i zniecierpliwienie. Aparat naszykowany, obiektyw ustawiony. Kajak się
kręci jak zwykle... W końcu pstrykam. Za plecami jedzie tir. Zagłusza dźwięk
migawki. Łania jednak czujniejsza niż paragrafy przewidują. Wypatrzyła mnie.
Jej spojrzenie – znaczące. Uszy jak radary. Już wie. Intruz.
- Tylko dlaczego tak się snuje? – zdają się mówić
jej oczy.
Nie rzuciła się do ucieczki. Raczej odeszła znad
wody.
W ślad za nią podążył młody byk. Dźwigał na głowie zdeformowane poroże w scypule.
Każdy „rasowy” myśliwy powiedziałby:
- Selekt. Zastrzelić. Pulę genową zepsuje…
Pomyślałem:
- Chłopie, unikaj rykowiska, jeśli chcesz przeżyć.
Hern |
Wysokość peryskopowa |
No i sobie poszły... |
W końcu widziałem już tylko uszy i szczyty poroża nad
krawędzią pagórka. Było po sesji.
Się wzruszyłem. Nie muszę z zasiadki. Nie muszę z
podchodu pod wiatr. Po prostu jestem, gdzie jestem, i... mam.
Moonchild including The Dream and The Illusion of the King Crimson |
Płynąc tyłem, fotografowałem księżyc. Przeglądał
się w lustrze Łyny. Kojący obraz. Po chwili przymierzyłem się do przeprawy pod
mostkiem. Usiadłem na samym dnie kajaka. Dziób nieomal zahaczył o bale przęsła.
Włosami zagarniałem pajęczyny. Trwałem w bezruchu, by nie obudzić rojów
dokuczliwych muszek, które pokryły drewno ciemną warstwą. Cierpliwie czekałem,
aż prąd zniesie za mostek.
Księżyc i Łyna |
Zaraz wróciłem do fotografowania księżycowego
krajobrazu. W nastroju wygaszonych pasteli i akwareli. Cisza. Spokój. Leniwy
upływ czasu. Zamiast chmur smugi po samolotach, które dawno opuściły
nieboskłon…
Księżycem fascynowałem się jeszcze na Jeziorze
Łańskim, wypłynąwszy na jego południową zatokę. Wisiał nad lasem dotkniętym
pierwszymi promieniami wschodzącego słońca. Zbyt blady, by dał się fotografować
ze swoim odbiciem w lustrze jeziora…
Ostatnie chwile w złotej godzinie przed zachodem |
Łyna |
Ząbie nad Łyną |
Obróciwszy kajak, popłynąłem do ujścia rzeki.
Brzask rozjaśniał domy rozstawione na wzniesieniu Ząbia wzdłuż Łyny. Rzeka
milczała. Z szuwarów dobiegały pojedyncze dźwięki budzących się ptaków. Woda
omywała wodorosty, liście grążeli, łodygi arcydzięgla rosnącego imponującymi
kępami… Z lasu po wschodniej stronie dobiegały jakieś szelesty. Usłyszałem
szczekanie pobudzonego koziołka… To już jednak nie klimat wiosny. Zaczęło się
lato. Z całą paletą zapachów, sztafażem ciepłych i skwarnych wrażeń…
Rybitwy czuwające |
Wypłynąwszy na jezioro, skupiłem uwagę na rybitwach
białowąsych. Przesiadywały na żerdziach podtrzymujących sieci. Zdawały się
czuwać.
Ocknęły się, gdy dno kajaka zaszurało na wodorostach. Jakżeż niechętnie
odleciały nad trzciny pod lasem…
Jezioro Łańskie |
Zebrałem się w sobie. Powiosłowałem. Kajak mknął po
gładkiej wodzie. Krajobraz uciekał wstecz. Delikatna mgła dotykała rąk i twarzy
chłodem. Perspektywa jeziora kusiła, by podjąć kolejny wysiłek wędrówki do
samego jego końca. Dzisiaj jednak postanowiłem:
- Nie ulegnę. Tylko do zatoki w Rybakach.
A potem wstało słońce. Obudziło delikatny zefir,
który przeganiał mgiełki nad wodą, napierał na plecy, przyspieszał kajak. Na
chwilę jezioro się zmarszczyło. Póki słońce całkiem nie wychynęło ponad ścianę
dzierzguńskiego boru.
Minąwszy cypel Ząbia zamieniony w obozowisko
kamperów, zajrzałem do zatoki z popadającymi w ruinę pomostami.
Po jednym z
nich została zmurszała buda rybacka i rzędy pali nośnych. Zaanektowanych przez
mewy, śmieszki, rybitwy, kormorany… Nie przypadkiem. Miejsce obfituje w
narybek. Nieraz widziałem mewy w akcji, atakujące mniejsze sąsiadki, którym
udało się złapać jakiś drobiazg. Po krótkiej walce w powietrzu rybitwy porzucały
zdobycz i uciekały gdzie bądź, ratując pióra przed wydziobaniem.
Śmieszki |
W świetle wstającego słońca miejsce emanowało
ciepłem. Ptaki tkwiły w jakimś letargu.
Ptasi cyrk |
Zbliżający się facet w kajaku,
pstrykający zdjęcia, nie robił na nich wrażenia. Póki dziób nie uderzył o
pierwszy ze słupów wystających z wody…
Płynę |
Słońce ogrzewało. Zdjąłem dres. Po 8 oC
świtu zostało wspomnienie. Kajak kroił lustro jeziora, pozostawiając fale
odbiegające ku brzegom. Omijałem z daleka wędkarzy, którzy zastygli w bezruchu,
gapiąc się na spławiki. Przed laty uwielbiałem łapać ryby. Niekoniecznie dla
samego łapania. Obraz nieruchomego spławika na wodzie sprzyja kontemplacji.
Wygasza myśli.
Miałem znajomego, który denerwował się zbyt częstym
braniem ryb. Zwykł wtedy zmieniać miejsce na mniej obiecujące. Że byłem
młodszy, złościłem się. Bezruch mnie nużył, w końcu nudził. Po kilku takich
numerach przestałem z nim chodzić. Z zemsty do butelki z piwem, wtedy
kapslowanej jak kultowa oranżada, wlałem herbatę. Aż się zakrztusił, gdy
zamiast kultowego biskupca (nie produkują go od tak dawna, że rodowici
biskupczanie robią wielkie oczy, gdy im mówię, że mieli własny browar) poczuł
inny smak! Jakby się kwasu napił.
Płynąłem wzdłuż ściany olch. W ich cieniu ktoś wybudował
pomost. Jego koniec sięga ostatnich trzcin. Słowa znajomej, która skomentowała
jedno z moich najwymowniejszych zdjęć, wydały się nagle jak najbardziej na
miejscu:
- Osoba,
kładka, samotna ławka dodaje zdjęciu uroku... Pytamy, jak długo osoba lub
przedmiot tam jest. Gdy nie ma nic, nie ma zastanowienia, nie ma pytania...
Odczuwając urok miejsca i próbując oddać wrażenia słowami,
nieuchronnie zmierzam ku antropocentrycznemu pojmowaniu świata. Ów pomost to chyba niezamierzona emanacja historii tego kąta. Od tysięcy lat nawiedzanego przez ludzi po ustąpieniu ostatniego lądolodu.
Zatoka pamiętająca paleolit |
Niebawem zaglądam do zatoczki obok. Na jej brzegach
i nieco dalej, w Ząbiu, dokonano najbardziej frapujących odkryć z przełomu III
i II tysiąclecia przed naszą erą. Wśród nich natrafiono na grób bursztynowego
woja.
Wpływając między nenufary na mieliźnie, obracając
kajak ku wschodzącemu słońcu, nieodmiennie chwytam się wyobrażenia ludzi, którzy
przed wiekami robili to samo co ja o świcie i wczesnym rankiem.
Czym różnili
się od nas? Jak znieśliby przeniesienie w czasie? Tak radykalnie przebudowaliśmy swoje otoczenie, że zmieniliśmy
samych siebie, by w tym przekształconym otoczeniu móc egzystować…
Zatoką w kierunku Plusznego |
Dzisiejszy
wpis w nastroju kontemplacyjnym. Południowo-zachodnia część Jeziora Łańskiego
od Łyny po Lalkę i Rybaki została odarta z puszczańskiego nastroju. Wszędzie
obozowiska, campingi, domy letniskowe, pomosty, kładki, wędkarze na łódkach,
przystanie dla żaglówek… Antropopresja odciska swoje piętno.
Wpływam
na największą zatokę jeziora. Kajak niesie nad tonią skrywającą las wodorostów.
Z wnętrza wydostają się iskry światła odbitego od rybich łusek. Wzdłuż szuwarów
płyną ławice płoci, uklejek, stadka krasnopiórek, leszczy, krąpi… Na
powierzchnię wyskakuje rybi drobiazg, uciekając przed okoniami lub szczupakiem…
Wokół uwijają się perkozy z młodymi, tracze czeszące dziobami wodę, mewy
szukające zdobyczy, rybitwy…
Wędkarze milczą... |
Jest
cicho. Wczasowicze jeszcze nie wylegli. Wędkarze milczą. Camping w lesie na
wzniesieniu trwa w ciszy. Dopiero za przejmą między Ząbiem a Rybakami, gdzie
otwiera się skryta część zatoki, słyszę poruszający śpiew kosów i drozdów.
Jakby nie chciały pogodzić się z odejściem wiosny. Wtórują im trzciniaki, towarzyszą
trzcinniczki i łozówki. Ich koncerty to kwintesencja lata na kajakowym szlaku.
Żadna kawa czy coca-cola tak nie orzeźwi i nie pobudzi, jak głos rozochoconych trzciniaków…
Droga nad Jezioro Pluszne |
Flauta
to najpiękniejszy stan natury dla kajakarza. Jakżeż łatwo płynąć. Ręce same rwą
się do wiosła, by popchnąć ku zastygłym obrazom przyrody i jej lustrzanego
odbicia. Przepatruję kąty pod brzegiem, skąd tylko kilkaset metrów do
księżycowej zatoki Plusznego. Aż kusi. Tylko dźwignąć kajak i przeciągnąć drogą
przez las, by znaleźć się w innej przestrzeni…
Foto-poluję
na tracze, które rozsiadły się na żerdziach podtrzymujących sieci zarośnięte
glonami. Konformizm ptaków zaskakuje. Po co uganiać się za rybami, skoro w
sieci ich pełno…
Granica komfortu tuż tuż |
Znowu
taktyczne podpływanie… udawanie, że się nie zbliżam… przekonywanie, żem żadne
zagrożenie… fotografowanie seriami, a nuż któreś ujęcie wyjdzie… niechętna
ucieczka ptaków, gdy dystans przekroczy granicę komfortu…
To naprawdę urodziwe ptaki |
Wymiana poglądów? |
Gdy słońce oślepia |
Powrót.
Najmniej lubiana część spaceru. Słońce grilluje. Nieruchome powietrze pogłębia
wrażenie upału. Światło oślepia. Uciekam oczami w bok, gdy muszę na wschód, by
wrócić na szlak. Wydostawszy się z zatoki, z ulgą zmieniam kierunek.
Zatoczka z
prehistorią znowu kusi. Opłynąwszy wędkarza (nie zmienił miejsca ani własnej
pozycji), zatrzymałem się na krótki odpoczynek wśród nenufarów. Ciepło słońca
uśpiło.
Podwodny las |
Ocknąłem się po kwadransie. W pierwszej chwili miałem wrażenie
przebywania gdzie indziej. Gdzieś na Narwi. O świcie po całonocnym płynięciu
pod prąd. Gdy stanąłem na chwilę w tataraku przy brzegu i usnąłem w promieniach
wschodzącego słońca. Ocknąłem się wtedy, usłyszawszy chrupanie przy burcie.
Wodny szczur stanął na tylnych łapach. Przednimi objął łodygę i wyjadał miękkie
wnętrze…
Kormorany |
Wracam
do pomostów skolonizowanych przez ptaki. Spotykam kormorany. Rozsiadły się
wśród mew. Suszyły skrzydła w promieniach słońca. Widok przykuwał uwagę. I ta
sama taktyka jak przy sieciach…
Cierpliwość popłaca. Kormorany dają się
fotografować z bliska. Póki znowu nie przekroczę granicy tolerancji. Ich
ucieczka nie ma jednak, na szczęście, nic z paniki. Ot taka sobie zmiana
miejsc…
Zaraz odleci |
Jeszcze
tylko ostatnia zatoka jeziora, ujście rzeki, mozolny spacer pod prąd, w miarę
sprawna przeprawa pod niskim mostkiem, spacer w szpalerze trzcin ściskających
rzekę coraz ciaśniej…
Przy ujściu Łyny |
Brzeg dzierzguńskiej ostoi |
Toń Łyny |
Uścisk nieomal braterski |
Ważki |
Ząbie |
Jeszcze Ząbie |
W
końcu dobijam do brzegu, wpływam z rozpędu wprost na łąkę, korzystając z
warstwy wody, wypełniającej przestrzeń między kępkami trawy. Wysiadam.
Fotografuję jeszcze łabędzie w towarzystwie konia pijącego wodę z rzeki…
Prozaiczne zakończenie kolejnego spaceru o świcie.
Wróciłem |
Nad
głową warmińskie (a może mazurskie – stoję w rozkroku na granicy) lato. To jest
to, czym takie misie jak ja się fascynują od lat…
Gdzieś na Łynie |
Myślę,
żem stworzony do odpoczynku… na Łynie.
Cudnie.I to jest prawidłowy ,,reset,,Pięknie!!!Przepiękne, ciekawe opisy i zdjęcia. Ja próbowałam zbliżyć się do trzech dudków ,długo to trwało ,dwoje odfrunęło,jeden jakby się zaciekawił..i czekał,jaka była moja radość,dobre i parę kroków bliżej...
OdpowiedzUsuńResecie ty mój, jak chwilo, trwaj, trwaj... :-). Pozdrawiam, Bożenno.
Usuńnooo :)
OdpowiedzUsuńno właśnie :-).
Usuń