niedziela, 2 lipca 2023

Góra Dylewska z przyległościami

Glaznoty
 
Gdzieś za Pietrzwałdem

Park Krajobrazowy Wzgórz Dylewskich obejmuje niegdysiejsze centrum osadnictwa Sasinów, jednego z plemion pruskich sprzed podboju krzyżackiego. Ich historia jest pełna niedomówień. Część archeologów wskazywała najważniejszy gród Sassenpile w Zajączkach nieopodal Góry Dylewskiej. Badania z 2006 roku dowiodły jednak, że grodziszcze zbudowali Słowianie, aby bronić Ziemi Lubawskiej przed najazdami Sasinów.

 

 

Na marginesie jednak wątpliwość - skąd teza o konfliktach Sasinów ze Słowianami? Większość badaczy twierdziła, że zwaśnieni rzekomo sąsiedzi raczej kooperowali gospodarczo, dzięki czemu Sasini wiedli dostatniejsze życie od Galindów (na wschodzie), z których się wyodrębnili.

 

Północny stok Góry Dylewskiej


Badania lidarem [1] potwierdziły istnienie zatartych już i zamaskowanych przez las ruin trzech obiektów obronnych u podnóża Góry Dylewskiej – wałów obronnych i fos napełnianych niegdyś wodą z zarastających rozlewisk i wypływów helokrenowych. Rozległa góra, dźwigająca dzisiaj zabudowania Wysokiej Wsi i SPA Ireny Eris, charakteryzująca się skomplikowaną budową geologiczną, kryje w sobie rezerwuar wód podziemnych. Wody powierzchniowe gromadzą się w zastoinach i spływają rozlicznymi okresowymi lub stałymi strumieniami, które rzeźbią fascynujące wąwozy na stokach. Nie wszystkie jednak wąwozy w okolicy są dziełem tych strumieni. Wiele z nich zapadło się z powodu podziemnych cieków wypłukujących żwir i piasek znad nieprzepuszczalnych warstw iłów i gliny. Erozja wsteczna nie jest wyłączną cechą rezerwatu Źródła Łyny im. prof. Romana Kobendzy.

Szarak Sasinów z Glaznot

Według [1] nazwę plemienia należy wywodzić z praindoeuropejskiego rdzenia kasnos – szary. Prasłowa oznaczającego mistycznego zająca. Wypowiadanie słowa zając oznaczało złamanie tabu. Zając, emanacja bóstw podziemnych, o których nie mówiono wprost (używając ich imion własnych, ryzykowało się śmierć), miał odstraszać nieprzyjaciół. Zając nie odstępował Pergubrii, bogini urodzaju. Jej kuzynką była Kurko, bogini urodzaju Galindów, czczona chociażby na wyspie Jeziora Świętego pod Kurkami.

Zadziwiające wierzenia. Współczesny szarak (być może strach przed wymawianiem słowa zając nadal tkwi w naszej podświadomości) nie ma w sobie nic z boskości. Jest coraz rzadszym obiektem pożądań myśliwych z PZŁ.

Niemniej płaskorzeźba zająca wyryta na jednym z głazów kręgu kamiennego pod kościołem metodystów w Glaznotach robi wrażenie.

A co dzisiaj?

 Durąg




Zwiedzamy park w Durągu. Zaprojektowany przez klasycystycznego ogrodnika Johannesa Larassa na zlecenie Alfreda Weirmessela, kolejnego właściciela pałacu i majątku junkierskiego. Z pałacu, w którym w 1807 roku stacjonował marszałek Davout, (ten sam, który aprobował szykany wobec mieszkańców Pietrzwałdu za zabicie kilkunastu żołnierzy napoleońskich i ukrycie zwłok w Jeziorze Francuskim), zostały tylko ruiny pokryte zaroślami i skolonizowane starymi drzewami. W 1945 roku czerwonoarmiści nie oszczędzali Prus Wschodnich.

 




Sam park zrewitalizowano całkiem niedawno. Nieświadomi jego położenia zjechaliśmy na gruntową drogę wzdłuż wiejskich zabudowań. Kończyła się przed nie budzącym zaufania przepustem, za którym widać wyżłobione koleiny. Miejscowi patrzyli na nas ze zdziwieniem. Spytaliśmy o park gospodarza wyglądającego przez furtkę. Uśmiechnął się:

- To tutaj, ale musicie zawrócić. Za skrzyżowaniem w lewo na parking.

Potem spytał:

- Skąd wiecie o parku?

Małgosia tłumaczyła, że z Internetu. Ktoś się jeszcze zatrzymał. W miarę wyjaśnień miejscowi byli coraz życzliwsi. Wiedzieliśmy o Durągu sporo. Zaczęli objaśniać, co zwiedzać, na co zwrócić uwagę. Ich wysiłek włożony w rewitalizację historycznego otoczenia okazał się owocny. Durąg przyciąga ciekawskich. Takich jak my.

 

 

 



Przekroczywszy granicę parku, zanurzyliśmy się w alejkach między pomnikowymi grabami. Ich korony noszą ślady starych zabiegów pielęgnacyjnych. Poskręcane pnie i konary tworzą niepowtarzalny klimat. Mistyczna sceneria. Prusowie mieli rację, wypatrując w niecodziennych kształtach drzew, głazów, formach krajobrazu boskich znaków i pozazmysłowych znaczeń. Czerwcowe słońce budziło kontrasty, utrudniając fotografowanie.

 

Kiedy doszliśmy do oczka wodnego, całego pokrytego rzęsą, Mika ubzdurała sobie zeskoczyć na ten gęsty dywan. Zanurkowała. Rzęsa zamknęła się nad nią. Zdziwiona brakiem gruntu pod łapami gramoliła się na miękki brzeg. Zdążyła wygrzebać się z błota, zanim dobiegliśmy. A już wyobrażałem siebie taplającego się w mule. Sierść z biszkoptowej zmieniła się w czarno-zieloną mierzwę. Otrząsała się długo i namiętnie. Potem ją wycieraliśmy, zużywając cały zapas chustek i papierowych ręczników. Po wybuchu złości zaczęliśmy się śmiać:

- Co za psia przygoda!

Nie odwiodło nas to od spaceru.

 



W parku jest co oglądać. Pomnikowe lipy pokryte patyną żółciaków siarkowych… Graby zastygłe w pozach świętego Wita… 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 





Aleja dębów po obu stronach kładki nad sztucznym strumieniem, dzisiaj suchym... Drzewa imponujące. Pod nimi tabliczki z historiami ludzi zasłużonych w historii wsi. Jedna z nich o Mikołaju z Durąga, który po bitwie pod Grunwaldem zajął bez walki zamek w Ostródzie i przekazał rycerstwu Władysława Jagiełły. Potem współtworzył Związek Pruski.

 

Nie mogliśmy nagrać ptaków kręcących się w listowiu. Park wypełnił się hałasem traktorów i narzędzi do ogrodniczych zabiegów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dylewo




 


Wpadliśmy do Dylewa dwa lata wcześniej. We wrześniu. Z Ingą i Andrzejem Trochimowiczami, konserwatorami zabytków. Słońce prażyło, przedłużając wrażenie lata. Dojechaliśmy pod kościół z XVIII wieku. Ścieżką pod starymi drzewami weszliśmy do porzuconego parku, niegdyś uznawanego za najpiękniejszy w Prusach Wschodnich. Zaprojektowany przez Johanna Larassa na zlecenie rodziny von Rose, właścicieli dawnego majątku rycerskiego, wypełniony gromadzonymi przez Franza von Rose rzeźbami Adolfo Wildta (twórcy zaliczanego do kręgu włoskiego modernizmu), zdziczał i opustoszał. Z pałacu zostały ruiny. Ogrodzenie z kamieni polnych rozpadło się. 

 

 

 

 

 

 

 

 


Ocalał łuk kamiennej bramy z fragmentami imponującego muru. Rzeźby nie przetrwały najazdu czerwonoarmistów i późniejszych wizyt szabrowników. 

 

Wewnątrz lasu wypatrzyliśmy zarastający staw z romantycznymi zakątkami i ruiny pałacu ledwo widoczne w mierzwie zarośli i zadrzewienia.

 


Za bramą wychodzi się na prostokątny dziedziniec otoczony imponującą zabudową gospodarczą. Budynki wzniesiono z czerwonej cegły. Popadają w ruinę. Przed II wojną był to prosperujący majątek.

O burzliwej historii Dylewa między innymi tutaj:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Dylewo_(wojew%C3%B3dztwo_warmi%C5%84sko-mazurskie).

Nie będę jej przytaczał. Obejmuje ona wydarzenia związane z działalnością Związku Pruskiego i Jaszczurczego, z najazdem Tatarów w 1657 roku, aktywnością gospodarczą rodziny von Rose’ów i kulturalną Johannesa Larassa i Adolfo Wildta.

Od nazwy wsi wzięła się po II wojnie nazwa Góry Dylewskiej. Przed wojną górę nazywano Kernsdorfer Höhe od ówczesnej nazwy Wysokiej Wsi.

 

Glaznoty

 


Temat sam w sobie. We wsi jest kościół metodystów. W jego wnętrzu tablica z nazwiskami żołnierzy poległych podczas I wojny światowej.

 


Pod kościołem na stoku doliny Gizeli urządzono kamienny krąg z głazów wydobytych z pobliskiej kopalni żwiru i dotkniętych ręką rzeźbiarza. 





 

Siedzi się nad nim na stopniach tarasu, do którego spod kościoła wiedzie alejka wzdłuż szeregu kamieni ozdobionych symboliką religijną Gotów, Celtów i staropruską Sasinów.

 

 

 

 

 












Nie rozpisuję się o motywach napędzających organizatorów tego miejsca. Mistyczne uzasadnienie, acz frapujące, nie przemawia do mnie. Jestem mało wrażliwy na tak zwane duchowe argumenty, za to otwarty na doznania estetyczne wywołane widokiem wyrzeźbionych twarzy, runicznych symboli, których znaczenia nie znam i raczej nie dociekam, symbolicznych portretów zwierząt i drzew. 

Marian Mokwa (ś.p. malarz marynista) powiedział mi kiedyś:

- Nie patrz przez pryzmat mody. Zaufaj pierwszemu wrażeniu. Intuicja najlepszym odbiorcą dzieła.

 



Nieopodal jest kamienny wiadukt kolejowy nieistniejącej już linii z Samborowa do Turzy Wielkiej. Linia została rozebrana w 1945 roku przez dzielnych czerwonoarmistów, którzy wywieźli torowisko z urządzeniami do stalinowskiego ZSRR. Tak załatwiali sobie reparacje wojenne. Nic to, że na mocy porozumień jałtańskich Polacy, sojusznicy, mieli wziąć te okolice we władanie w ramach wielkiej socjalistycznej wspólnoty pod przewodem Moskwy, centrum światowej, na szczęście nie ziszczonej, rewolucji.

 





Niewątpliwie Wzgórza Dylewskie są inne od mojej Warmii stykającej się z moimi Mazurami (Oberlandem) w Kurkach, Starej Kaletce, Bałdach, Łajsie, Kośnie. Przynajmniej raz w roku musimy tam zajrzeć. Jest w nich coś mocno pobudzającego wyobraźnię.

 

 

 

We wpisie podpierałem się monografią:

[1]

Gałązka D. Skrobota W. Szarzyńska A. Wzgórza Dylewskie, Geologia, Krajobraz, Antropologia Przestrzeni. Państwowy Instytut Geologiczny. Wydawnictwo Mantis. Olsztyn 2015

 

1 komentarz: