piątek, 12 maja 2023

Co wspólnego mają szpaki z Łyną i Jeziorem Łańskim?


 

Odkąd w zakamarku dachu za kominem szpaki uwiły gniazdo, nie mam problemu z nocnym wstawaniem na spotkanie z Łyną i jej przyległościami. Dzisiaj też w środku nocy usłyszałem przenikający przez dach rumor. Szpaki nie śpią. Czuwają. Pilnują, by jajeczkom nic się nie stało. Kiedy wyklują się pisklęta, ich nocna aktywność wzrośnie. Od świtu będą hałasować, polować na owady, pilnować obejścia przed intruzami, chować się po kątach, byśmy nie namierzyli, gdzie ukryły gniazdo. A potem nastąpi kulminacja – wylot młodzieży na pierwsze szkolenie i uspołecznienie w czerwcowym stadzie wszystkich szpaków z okolicy. Wtedy nastanie cisza do następnego sezonu lęgowego.

 


Tak więc wstaję rozbudzony i pobudzony, ich trage die klamotten und apparaten do samochodu i w drogę. Kajak już czeka na brzegu rzeki. Księżyc tuż po pełni rozświetla szosę. Znikając za drzewami, oddaje przestrzeń mroźnej nocy. W świetle reflektorów widzę sarnę. Nie jest przekonana, że powinna zejść. Hamuję. Światła automatycznie przełączają się z drogowych na mijania, nakłaniając sarnę do przeskoczenia rowu i wejścia w zbawczy las… Podchodząc do kajaka, wypłaszam lisa. Przebiega przede mną do nadrzecznych zarośli w towarzystwie wszędobylskiego kota pilnującego obejścia…

 


Odbijam od brzegu. Wokół cisza. Słychać jedynie plusk wody pod wiosłem. Przymrozek pokrywa darń brokatem szronu. Wpływam w korytarz z wybujałych trzcin. Nurt miękko niesie w ciemność. Blask księżyca nie dociera nad wodę. Ptaki wokół zaspane, milczące. Wdycham aromat rzeki. Przede mną światła Ząbia. Zabudowań nie widać na tle czarnego nieba. Nie widać też obiecanej zorzy polarnej wznieconej ostatnią protuberancją słońca. Bardziej czuję niż widzę, jak płynąć, by nie wpaść w szuwary. Pokonuję zakola, proste odcinki, przewężenia nurtu… Bezgłośnie… Bez refleksji... Myśli się snują, jakby miały zastygnąć...

 



Czekam na brzask, który pozwoli wykorzystać możliwości Lumixa. Póki co wtulam się kurtkę, naciągam na czapkę kaptur… Drżę z zimna… Wiosłuję dla rozgrzewki… Ledwo wyczuwalne powiewy powietrza mrożą twarz dotykiem… Jest ciut cieplej niż poprzednio, jeśli da się mówić o cieple mrozu. To jednak za mało na uczucie komfortu…

 


Za ostatnimi zabudowaniami Kurek, ostatnimi kładkami, obok których majaczą przypięte łódki, noc nieco jaśnieje. Księżyc wychyla się znad trzcin i przegląda w wodzie. Wokół wciąż cisza. Prawie niewidoczne w ciemnościach kaczki i samotny łabędź nie uciekają. Przenikają w szuwary, maskują się łodygami zeszłorocznych trzcin…

 


 

Przystaję, próbując fotografować i nagrywać. Za wcześnie jednak na scenerię księżycowej sonaty. Mgły za mało, światło nie ma czego rozświetlać, rzeka za cicha, ptaki kwilą w sennej malignie. Kajak się snuje w stronę rozmytych konturów pagórków pod czarnym lasem… Jestem sam…

 

 


Pochylam się pod przęsłem mostku dla krów. Rzeka niesie w mrok pod ścianą boru, omywa zmacerowane zimą zarośla mokradła, nad którym górują podświetlone domy rekreacyjne. Płoszę zaspaną czaplę. Odlatuje z łopotem skrzydeł, lecz nie krzyczy. Gdzieś z głębi krajobrazu odzywa się żuraw. Na chwilę, by rozjaśnić ciszę. Powierzchnia rzeki uboga jakaś. Jakby po ubiegłorocznym zbrodniczym wykoszeniu wodorostów nie mogła wrócić do życia… 


 

Płynę więc przez malignę, szukając wrażeń i próbując sił aparatu wiszącego bezczynnie na szyi… Mijam kępę usychających sosen. Jakimś cudem wciąż trwają w charakterze czatowni dla błotniaków i czapli… Przepływam pod nachyloną olchą – ciągle nie chce runąć do wody… Zmierzam do przejścia między drzewami, otwierającego panoramę jeziora… Obijam się o kołki wbite w rzekę, mijając unoszące się w trzcinach truchło dzika. Pozbawione części sierści… Widok odzierający życie z patosu cudu istnienia…

 




Przede mną łabędź pilnujący ujścia, czuwające krzyżówki i perkozy, jaśniejąca tafla Łańskiego pod brzaskiem barwiącym odległy horyzont. Dziób kroi zastygłą powierzchnię, wznieca leniwą falę odbiegającą pod brzegi i pasma szuwarów. Nawet ryby śpią. Żadnych kręgów na wodzie. 

 

 




 

Księżyc gapi się w swoje odbicie. Jego podziobana kraterami facjata zaczyna sycić się barwą złotej godziny. Do wschodu jeszcze daleko, ale światło słońca już daje o sobie znać. Wokół narasta koncert wiosny. Jest wreszcie co nagrywać…

 




Płynę bez pośpiechu. W stronę kępy olch wieńczących cypel nieopodal pustego kempingu w Ząbiu. Krajobraz jeszcze szary. Spóźniona wiosna sprawia, że drzewa ledwo pokryte mgiełką drobnych listków i pąków. Przez to obrazy pastelowe, z paletą wygaszonych kolorów. W oddali powierzchnia jeziora mieni się dywanem zmarszczek. Gdzieś tam tańczy wiatr. Tutaj flauta, przyjaciółka kajakarzy robiących wiosłem (przekleństwo żeglarzy). Flauta moim ulubionym stanem natury. Sprawia, żem w środku powolnego filmu. Jakbym trafił w scenerię serialu Moving art Louie Schwartzberga…

 



Płynę środkiem między rozchodzącymi się brzegami. Zmierzam do największej zatoki pod półwyspem w Rybakach, odwiedzając otoczone olchowym łęgiem zatoczki obok Ząbia. Za nimi skrywa się jeziorko Ząbie, niegdyś zatoka Łańskiego. Dzisiaj odcięta podmokłymi polanami i podwyższeniem terenu, gdzie rozsiadły się domki kempingowe. 

 

 

Pierwsza zatoczka z kikutami pali po rozległych pomostach pusta. Druga za tykami, do których przypięto sieci z żakami, rozbrzmiewa niezwykłym harmidrem. To gody perkozów ukrytych w łanach trzcin, pływających nad rozległą płycizną, rytualnie tańczących i biegających po wodzie…

 









Brzask obudził spektakl. Jestem wniebowzięty. Kajak wnika do wnętrza zatoczki, płynie nad jasnym mułem, z którego wykluwają się dopiero pędy grążeli. Wszędzie wielkie małże zagrzebane w mule po same grzbiety. Tutaj ich pełno, lecz to gatunek zagrożony, wpisany do czerwonej księgi…

 



 

Trzciny w mgiełkach… Bagienne zarośla w poświacie bladego księżyca… Z galimatiasu olchowych gałęzi nadaje kukułka… Wtóruje jej dudek. W zapamiętaniu wykrzykuje po cztery sylaby zamiast rutynowych trzech… Nad głową przelatuje błotniak, zmierzając nad Rybaki… Nad samym jeziorem leci para łabędzi krzykliwych. Ich głos wypełnia przestrzeń, tłumiąc na chwilę koncert… Dzieje się…

 





Przemierzam wejście do największej zatoki Jeziora Łańskiego. Kajak sunie po gładkiej powierzchni. Wiosłuję bez wysiłku. Śledzę narastający brzask nad leśnym masywem w Dzierzgunach. Słońce zaczyna prześwietlać ścianę sosen. Wyłania się spomiędzy wierzchołków. Ciska pierwsze promienie. Fotografuję. Nieodmiennie urzeka symetria przestrzeni, której osią granica między brzegiem a jego odbiciem. Czasem w ten obraz wpada przelatująca czapla, mewa, rybitwa, kormoran… Czasem bielik albo rybołów… Z daleka ich sylwetki trudne do rozróżnienia…

 




Podpływam do brzegu półwyspu w Rybakach. Trzymam się trzcin w nadziei spotkania z bobrami. Pierwsza zatoczka pusta. Opuszczam ją z uczuciem zawodu. Druga, obszerniejsza, mami widokiem prześwietlonych olch, pasmami światła rzuconymi na zamgloną wodę, tłem pochylonej łąki za drzewami… Przystaję uwiecznić ten obraz… Bobrów nie ma. Innych zwierząt nie ma. Ptaków też… W kolejnej mijam zatopione łódki…

 




Trzymam się brzegu i ściany olch, za którymi dostrzegam borsuczą norę. Pod wejściem plama wykopanego piasku… Opływam wnętrze zatoki, płosząc gągoły. Opuściwszy ją kieruję się do przesmyku między Łańskim a Plusznem. Do miejsca, gdzie kilka lat wcześniej pleniła się dżungla niecierpka himalajskiego. Trzymam się brzegu, fotografując pnie olch podświetlone pasemkami odbić słonecznego światła od drobnych fal. Zachłystuję się zapachem czeremchy. Kopulaste korony bieleją na tle delikatnej zieleni łęgu. Tuż przede mną w murawie zaczyna się ruch. Spomiędzy łodyg świeżej trawy wysypują się pisklęta. Spały przytulone do siebie. Obudzone zeskakują do wody, odpływają jedno za drugim ku parze gągołów nieopodal. Ponaglone przez dorosłe trzepoczą skrzydełkami, rozbryzgując wodę… Poniewczasie żałuję, że nie sfilmowałem tego ulotnego zdarzenia…

 





Zatoka płynie przed oczami jak we śnie. Słońce grzeje, odpędzając resztki nocnego przymrozku. Czuję ulgę. Nie muszę już kulić się w sobie z zimna. Wpatruję się we wnętrze śródleśnej polany, skąd tylko 300 metrów do księżycowej zatoki Pluszna. Fotografuję murszejącą kładkę pod pomnikową olchą na występie brzegu.

- Ktoś kiedyś z niej korzystał – myślę. – Nie będzie kładki, nie będzie pytania, wrażenia, pamięci…

 


Obracam się ku słońcu. Zamykam oczy. Światło i kontrasty nie do zniesienia. Zaczynam mozolny powrót do Kurek, podpływając do brzegu, gdzie cień chłodny jeszcze... Olchy patrzą w swoje odbicia. Trzcina przegląda się w wodzie. Żerdzie, na których rozpięto zarośnięte sieci, nadal goszczą mewy i rybitwy. Za cyplem z olchami nad wodą wpadam w całą jaskrawość. Światło uderza z góry i z dołu. Wykręcam głowę, uciekając oczami przed kontrastem. Wiosłuję na pamięć. Co kilka uderzeń sprawdzam kierunek…

 







Trzciniaki nadają z szuwarów, wilgi z lasu, perkozy z rozjarzonej powierzchni jeziora. Żadnej chmury na niebie. Błękit popielaty. Kajak sunie po gładzi. Nigdzie cienia. Rozpinam kurtkę, rozpinam bluzę. W końcu skręcam na południe, mijam pomost w trzcinach, słucham roznamiętnionego dudka. Jest wyjątkowo rozgadany. Wtórują kukułki. Krzyczą żurawie z mokradeł wokół jeziorka Ząbie. Ponownie zaglądam do ulubionej zatoczki. Nie tylko przeze mnie. Prusowie też tutaj łowili ryby i podbierali jajka dzikim ptakom. Potem zaglądam do kolejnej zatoki ze szczątkami pomostów. Tym razem pełnej kormoranów, które przyleciały na polowanie, a teraz suszą się na kikutach zmurszałych pali w towarzystwie kaczek, mew i rybitw. Odkładam wiosło. Filmuję. Fotografuję. Kajak w dryfie. Zbliżam się. Paniki nie ma. Ptaki odlatują, kiedy sięgam po wiosło. Nie kwapią się daleko. Woda pełna ryb nęci…

 



Wracam. Mijam ujście Dzierzgunki napędzającej w XIX wieku dzierzguński młyn, po którym została już tylko wysoka grobla podpierająca drogę wzdłuż jeziora. Kajakiem nie wpłynę. Za mało wody. Pod drogą wąski przepust. Strumień pluszcze pod pniem zwalonej olchy. Coś się zmieniło w otoczeniu ujścia…

 




 

Opływam kępę olch malowniczo zwieszonych nad wodą. Snuję się do ujścia Łyny w południowej zatoczce Łańskiego. Ponownie mijam truchło dzika w trzcinach. Pokonuję nurt rzeki. Jej toń pusta. Wykoszone zbrodniczo wodorosty nie odrastają tak jak w ubiegłym roku… 

 

White egret



Czatownia czapli i błotniaków



 

Pozostaje podziwiać krajobraz nad wodą… Wracam więc poganiany słońcem i zmęczeniem po nocnym czuwaniu… Wciąż sam… zanurzony w koncercie wiosny… 

 

 

 



Ząbie

Kurki


 

Już nie fotografuję z bliska łabędzicy na gnieździe w trzcinach. Omijam ją, płynąc pod drugim brzegiem. Za tydzień zasłonią ją pędy odrastających trzcin… Wbijam kajak w piasek, kończąc kolejny spacer…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz