środa, 8 czerwca 2022

Łyna przyciąga jak magnes


Łyna przyciąga jak magnes. Wystartowałem w nocy. Powiedzieć w czerwcu, że w nocy, to jakby nic nie powiedzieć. O tej porze roku na Warmii nie ma nocy. Jest brzask od zachodu do wschodu słońca. Kiedy więc zostawiłem samochód naprzeciwko jeleni pasących się we mgle za ogrodzeniem i ściągnąłem kajak do wody, szuwary zaznaczały się na tle nieba jaśniejącego na północy. Przysiadłszy w środku na podwyższeniu z kapoków, nie oparłem się pokusie nagrania dnia wstającego za kępą trzcin i krzaków wierzby…

Kiernoz Wielki

Odbiwszy się od piaszczystego zejścia, powiosłowałem na jezioro za mostem. Byłem sam. Domy nad rzeką spały. Łyna pluskała pod wiosłem i w zaroślach na brzegach. Pod mostem zabrzmiała pogłosami pluskającego wiosła, budząc jaskółki. Śmignęły koło twarzy, wylatując na otwartą przestrzeń. Odbiłem od ujścia Marózki w korytarz na jezioro. Wypłynąwszy na zastygłą taflę, scenę żabiego chóru, odłożyłem wiosło.


Między Kiernozami

Filmowałem nocną panoramę Kurek. Mistyczne doznanie. Kontur kościoła w otoczeniu drzew okrytych listowiem, zarysy domów i mostu z barierkami, latarnie… Żabi chór nadawał bez ustanku, wypełniając przestrzeń nad zatoką. Płynąłem od niechcenia. Za każdym razem, gdy chciałem ruszyć w górę rzeki, zatrzymywał mnie jakiś nieoczekiwany dźwięk. Dopłynąwszy do północnego cypla wyspy z charakterystycznymi olchami pochylonymi nad cieśniną, sfilmowałem ostatnią muzyczną kwestię. Brzask za drzewami przypomniał, że jeśli nie powiosłuję przegapię wschód słońca nad Brzeźnem Wielkim…



Poczułem przypływ energii. Lustro jeziora pod dziobem. Fale bezgłośnie odpływające od dziobu i burt. Perkozy snujące się ospale w sąsiedztwie. Czaple bezszelestnie odlatujące z trzcin. Odgłosy leśnego koncertu z dalekich brzegów. Rytm wiosłowania w krajobrazie zrzucającym szare szaty nocnego czuwania… Ostatnie spojrzenie w brzask nad Kurkami między wyspą a wypukłością szuwarów…

Kalina

I oto wpływam w przejmę między Kiernozami. Najpierw płytką (Łyna wciąż zabiedzona z powodu suszy), stawiającą opór kajakowi, po chwili głębszą, lecz skrywającą podwodne gałęzie zgrzytające na kadłubie, odbijające wiosło... Lawiruję przez zakręty. Dopływając do łąki pod lasem, zwalniam, lecz jeleni nawet na lekarstwo. Wierzby, które kilka lat wcześniej karmiły liśćmi łanie z cielętami w promieniach wschodzącego słońca, wyschły, runęły i rozpadły się na szczątki pni i konarów.


Zakole zawiodło mnie w kolejny koncert żab. Intensywny. Rozgrywający się na scenie między brzegami. We mgle spowijającej zarośla tataraku, pałki wąskolistnej, kępy turzyc, i kwitnącą na biało kalinę, i świerki z sosnami za nią, i obumarłe brzozy wyssane przez jemiołę…

Kiernoz Mały

Perkozy

Wypływam z trzcin zarastającym korytarzem wprost na jezioro spowite kolorami świtu. Między rozgadane perkozy. Snujące się po pomarszczonej wodzie. Fotografuję parę ptaków na granicy cienia i blasku od zorzy roznieconej przez Eos (Aurorę). Perkozy wciąż gadają. Płyną razem. Ospale. Tak jak ospały jest sam początek dnia… Odpływam więc w opary mgły, zostawiając za sobą zmarszczone lustro.



Wpływam w ujście pod kępą obumierających brzóz. Budzę łabędzie na płyciźnie. Wpływam w korytarz z trzcin. Trącam wiosłem kępy turzycy, obracając kajak ku jezioru. Chwytam w kadr ulatującą czaplę. Niewyraźną (wciąż za ciemno), parę krzyżówek… Mgła ogranicza widoczność. Jest kameralnie. Na stawie obok fotografuję bobra. Pływa nieopodal pod brzegiem. Wspomagam się wiosłem, nie pluskając. Podpływam coraz bliżej. Dostrzegam uszy, oczy w jasnych obwódkach okularów, wibrysy, rozwarte nozdrza…




Przymierzam się do filmowania, gdy kajak zaczyna trzeć o łodygi kilku trzcin. Bóbr nurkuje, obryzgując mnie wodą. A już myślałem, że zbliżę się doń na wyciągnięcie ręki… Kiedy wracam na rzekę, wypływa jeszcze raz. Tuż obok. Jednak czujniejszy. Ponownie traktuje mnie wodą, nie pozwalając na jakąkolwiek foto-poufałość…


I znowu Łyna. Tajemnicza. Zwiastująca. Płynę pod pochylonymi olchami. W prześwity i zakątki spowite mgłą; pełne kwitnącego szaleju na próchniejących pniach w wodzie, kęp przekwitłej turzycy, oczeretu; gałęzi wystających z nurtu – czatowni zimorodków; kłód nad wodą, na których przesiadują czaple…




Jedna ucieka przed kajakiem, ale ląduje na omszałym pniu. Jakby znalazła łowisko. Przysiadłszy rozgląda się. Skanuje otoczenie bystrymi oczami. Moja obecność nie sprzyja czuwaniu. Odlatuje bezszelestnie w głąb rzeki. Znika za zakrętem, gdy ja zmagam się z przeszkodą z kilku pni ułożonych w poprzek leniwego nurtu.



Dalej jest Morze. Niewielkie. Bagniste. Zarastające. Przy niskim stanie wody niechętne kajakarzom. Tym wpływającym i tym wypływającym. Fantastyczne tło dla polujących kormoranów, bielików, błotniaków i rybołowów, spacerujących w oczerecie żurawi, czuwających tam czapli, biesiadujących kaczek i nurogęsi, wyglądających z lasu saren … 




Dzisiaj widzę tylko parę łabędzi. Nie wiem czy są przywiązane na stałe do miejsc, gdzie odniosły sukces lęgowy, czy nie. Nie podpływam do nich. Zmierzam do ujścia. Mamiącego mgłą i kwiatami grążeli.


Wnikam w tajemniczy obraz rzeki. Ozdobionej ramionami wysuszonej łozy i bukietem nieznanych mi kwiatów. Wszystko to w cieniu. Kontury zmiękczone mgłą. Krajobraz wypełniony śpiewem ptaków i gadaniem żab. Szuwary pełne szelestów, ruchu, pluskania. Płynę bezgłośnie. Nurt nie wymaga wysiłku. Wiosłem roztrącam liście grążeli i nenufarów. Kwiaty grzybieni nadal zamknięte...


Za kolejnym zakolem staję naprzeciwko brzasku. Słońce tuż pod krawędzią boru. Zwiastuje nieoczekiwane coś… 


Spoza pleców nadlatują żurawie. Nagle. Podświetlone od spodu. W nastroju złotej godziny. Klangor wypełnia dolinę. Cichnący długo, gdy znikają za horyzontem…

 

 

 

 

 

Mój ukochany zakątek. W pastelowych nastrojach. Gwaszem i akwarelą tworzony.

 


Brzozy w złotej godzinie. Trzciny i pałki wąskolistne na tle zamglonej rzeki. Para krzyżówek na mieliźnie.

Światło wlewa się znad lasu. Wznieca kontrasty. To ten stan, w którym doznaję euforii…






Fotografuję każdy zakątek. Kwitnącą kalinę. Pochyloną wierzbę i brzozę. Rozjaśnione trzciny. Złoty nurt o aksamitnej powierzchni. Roztańczoną mgłę… A potem wpływam w labirynt olch zwieszonych nad wodą, tańczących trzcin, samotnych ostańców, zamaskowanego żeremia… Nagrywam kukułkę, której nie potrafię namierzyć w olsie. Brzeg podświetlony blaskiem świtu. Rozmarzony…



I oto jezioro. Z szuwarów nadaje żabi chór. Im bliżej wody, tym więcej trzciniaków, świerszczaków, łozówek, perkozów, łysek… Nad trzcinami krzyczą rybitwy czarne… Wokół pełno ruchu i zamieszania… A ja w samym środku spektaklu. Zamyślony. Zasłuchany. Zapatrzony w plamę opatulonego mgłą światła nad łanami szuwarów, dywanem grążeli, lustrem wody… Dopiero wiatr z północy odepchnął mnie na otwartą wodę…


Wpłynąłem w zatokę. Wypełnioną klangorem żurawi. Rybitwy zniknęły. Trzymałem się zachodniego brzegu. Skąpanego światłem. Czerwcowa zieleń taka nasycona. Niebo klarowne. Powietrze przejrzyste. Wiosłem trącam liście i korzenie grążeli, grube jak ramię atlety. Zewsząd nadają żaby. Nic ich nie ucisza. Nawet fale wzniecane kajakiem. 



Obok z kwiatostanu pałki wąskolistnej nadaje świerszczak. Zapamiętał się. Nie zważa na moją bliskość. Daje się filmować. Naśladuje maszynę do szycia. Na jednym oddechu potrafi tak nawet minutę. Cudak. 




 - Co on w sobie ma?

 



 

 

Nadlatują łabędzie, gdy wpływam w przejmę między Brzeźnami. Podświetlone od spodu. Słychać świst skrzydeł.

 

 

 

 

 

 

 

 


Przepływam przez przerzedzone sitowie, trzymając się brzegu po prawej ręce. Ktoś wyciął kanał w szuwarach do długiego pomostu. Zwłoki jelenia widziane podczas ostatniego spaceru spuchły. Nienaruszone. Widok mówiący o kruchości życia…





Z pomostu startuje siwa czapla. W kierunku białych czapli okupujących przeciwległy brzeg jeziora. Próbuję je fotografować. Mgła utrudnia. Tylko kilka zdjęć coś wartych. Chociaż próbuję podpływać, udając, że mnie nie ma, i tak podrywają się do ucieczki wzdłuż rzeki. Siwe czaple w sąsiedztwie zachowują natomiast stoicki spokój. To z nimi mam pouczającą foto-sesję. Jakby pozowały. Z rozmysłem. Dają się uwieczniać w chwili rozkładania skrzydeł do startu. Dla takich momentów warto zarwać noc…




Wszystkie czaple przeleciały na ostatnie jezioro w stronę źródeł. 


Przepłynąwszy przez strumień przejmy zobaczyłem je rozstawione wzdłuż brzegu od zapadniętego pomostu, z którego już żaden pożytek, po sparciałą kładkę pod ścianą boru wyniesionego stokiem doliny. 







Tylko zjawiłem się w łodygach sitowia i wodnego skrzypu na jeziorze, białe pożeglowały na najwyższe sosny w okolicy, nie dając mi satysfakcji. Siwe ociągały się z odlotem, póki nie uznały, że przekroczyłem granicę tolerancji.


Obróciłem się wtedy w stronę ujścia Łyny. W miejscu, gdzie wcześniej fotografowałem czajkę, odsłonięty muł zalała warstewka wody i pokryły kępy wodnej trawy. Żurawie przechadzały się w dywanie turzycy, wystawiając głowy niczym peryskopy i krzycząc donośnie…


Przepłynąłem nad mielizną śladem nikłego nurtu. Wpłynąłem w sierść rzeki. Kępy turzycy ocierały się o burty z obu stron. Nie wiosłowałem. Odpychałem się od nich, brnąc pod prąd. Chłonąłem wilgoć z liści. Odgarniałem nitki pajęczyn rozpiętych przez całą szerokość korytarza. Wciąż w cieniu. Zapatrzony w perspektywę doliny zwieńczonej sosnowym wzgórzem pod Orłowem, kształtem nieco przypominającym miniaturę Rowokołu nad Bałtykiem w Słowińskim Parku Narodowym (nieopodal Smołdzina).



Podpłynąwszy pierwszy raz pod skarpę doliny po lewej ręce, gdzie ostatnio buszowały bobry, uświadomiłem sobie, że dzisiaj też daleko nie popłynę. Łyna wciąż była zabiedzona brakiem wody. Kajak rozpychał ubogą toń, wzniecając fale, które z szumem wpadały na obnażony muł ze szczątkami muszli i ścieżki wydeptane przez zwierzęta.

Pod Łyną na... Łynie, nieopodal Łyńskiego Młyna

W sierści ostrolistnej turzycy

Zawsze, kiedy płynę przez tę dolinę, zastanawiam się nad kondycją carskich żołnierzy Samsonowa, których zmuszano do przeprawy przez te bagna w sierpniu 1914 roku. Nawet źródła Łyny zewsząd otoczone komyszami doliny i kryjące w sobie niewielkie pagórki polodowcowe były znakomitą kryjówką dla postglacjalnych myśliwych i wczesno-pruskich osadników…


Każda wizyta w tym miejscu jest rodzajem nagrody za wysiłek nocnego wiosłowania…

Dzisiaj zakończyłem w tym samym rozsłonecznionym miejscu, co miesiąc wcześniej. Przy rowie odwadniającym bagna między Likusami a Łyną, nad którym fotografowałem imponującą sieć pajęczą. Dalej mogłem tylko pieszo.


Deliberując niczym Hamlet, zawróciłem. Nieomal z bólem serca. Ciągnęło mnie w górę jak za dawnych lat. Przedwczesny odwrót został jednak wynagrodzony.





Najpierw poczułem egzystencjalną ulgę, że nie muszę dalej. Chwilę później odżyły ręce umozolone wysiłkiem żmudnego wiosłowania. Siedząc na rufie, liczyłem na foto-spotkanie z lisem, koziołkiem lub innym mieszkańcem doliny. Dotarłem jednak bez foto-trofeów do sierści Łyny przed jeziorem Krzyże…



I kiedy tak skradałem się między kępami zbitej i splątanej turzycy, w prześwicie ujścia zobaczyłem łabędzia. Płynął w kierunku donośnego krzyku. Pomyślałem:

- Żurawie. Skradają się brzegiem.

Sekundę później zobaczyłem je za ostatnimi trzcinami wyrastającymi z jeziora. Brodziły po wodzie. Każdy krok sprawiał im kłopot. Mimo szeroko rozstawionych palców i błon ptaki zapadały się po brzuch. A przecież akurat w tym miejscu kajak tarł o czarny nieprzyjazny muł. Żurawie szły naprzeciw łabędziom. Minąwszy je, zawróciły. Ich klangor rozdzierał powietrze. Niczym dzwon Zygmunta. 


Pierwszy, poczuwszy wodę piórami brzucha, poderwał się do lotu. Drugi jeszcze się zastanawiał, nim rozwinął skrzydła i odleciał ku słońcu. Widziałem ich bystre wszystko widzące oczy. 


Tylko raz udało mi się tak blisko podejść do tych ptaków. Kilka lat wcześniej na polach Nowego Przykopu pod osłoną garbu łąki. Wtedy wychyliłem się nad krawędź i fotografowałem aparatem uniesionym nad głową…



Wracałem w rozgorączkowanym słońcu. Światło zalało krajobraz. Nasyciło barwy. Fotografowałem kwiaty, fraktalne szczegóły egzotycznych brzegów, trzciniaki brylujące w siwych łodygach trzcin, rozpalone do białości Brzeźno Duże…





Wiosłowałem z prądem, odczuwając ulgę. Fotografowałem Łynę za jeziorkiem Morze i samo jeziorko spod olchy, której wierzchołek opadł na dno rzeki, a pień utworzył przęsło dla bocznych gałęzi (kolejny pomysł szalonego ogrodnika)…



Brzeźno Duże   


Uwieczniłem ulubioną przeszkodę, której pokonanie wymaga przestrzennej wyobraźni…


Na koniec zrobiłem panoramę Kurek w prześwicie między wyspą a wschodnim brzegiem Kiernoza Wielkiego…

Dobiłem do przystani.

1 komentarz:

  1. Piotrze
    Jak zwykle za pomocą Twoich pięknych zdjęć i filmików mogłem podziwiać wspaniałą przyrodę.
    Filmik z żurawiami jest super.
    Dziękuję
    Pozdrawiam
    WłodeK

    OdpowiedzUsuń