piątek, 20 maja 2022

Pływając w raju


Noc. Mgła. Bezchmurne niebo z bladymi gwiazdami, spośród których najjaśniejsze układają się w konstelację Wielkiego Wozu – to skutek tego, że dzisiaj pierwsza doba, w której koniec zmierzchu żeglarskiego staje się początkiem świtu żeglarskiego. Od tej pory aż do odwołania w sierpniu żeglarze nie powinni spać 😊.


I przymrozek. Orzeźwiający. Potrzebny, bo o drugiej w nocy ledwo widzę na oczy. Przez las jadę spacerkiem. Pierwsza łania tuż przed Butrynami. Oczy błyszczą w świetle reflektorów. Truchta w poprzek jezdni. Zwalniam, czekając na cielę. Jest jednak sama. Druga łania za Dębem. Podobnie zaspana. Moja reakcja adekwatna. O tej porze łatwo w coś uderzyć, więc noga z gazu… 


Kościół w Kurkach majaczy na tle nieba. Rzeka znika pod pierzyną gęstej mgły. Dochodzę do wody w ciszy. Ptaki wciąż śpią. Tylko Łyna pluska pod pomostem. Goszczę się w kajaku. Aparat z futerału na szyję. Wiosło w dłoń. Startuję…


Nurt niesie leniwie pomiędzy trzciny. Mgła ogranicza krajobraz do ścian szarych jeszcze szuwarów i zamglonej kopuły nad głową. Nawet księżyc w pełni z trudem przebija zimny całun. Wzdrygam się pod dotykiem wilgoci. Wiosłuję, by się nieco rozgrzać. Próbuję filmować. Jest jednak za ciemno. Korytarz Łyny wciąż ciemny. Nie rokujący. Snuję się w nim do zakrętu między Kurkami a Ząbiem – w granicy między Oberlandem (Mazurami Zachodnimi – dla wielbicieli nowożytnych nazw regionalnych), skąd płynę,  a Warmią, dokąd płynę. Mijam budzące się ptaki. Ich nieśmiały śpiew o brzasku przypomina ciche strojenie instrumentów. Wciąż to nie ten nastrój.


Obracam się do księżyca. Z trudem przebija mgłę. Ciska blask na wyciszoną wodę. Płynę rufą do przodu, usiłując fotografować i filmować. Aparat protestuje. Nagrywam tylko dźwięki. Jakbym utkwił w ciemnym kokonie. Dostrzegam zabudowania starej szkoły w Ząbiu. Coś się dzieje. Brzask narasta. Z nim narasta koncert. Wciąż płynę rufą do przodu. Rzeka niesie w szpalerze oczeretów spowitych mgłą. W kolejnym zakręcie widzę księżyc za łodygami trzcin i gałęziami wysuszonej łozy. Obraz osrebrzony. Sceneria w sam raz dla Sonaty Księżycowej Ludwiga van Beethovena albo dla księżycowych utworów King Crimson… Chwila urzeka. Wbijam się w trzciny. Unieruchamiam kajak. Tegom szukał…


Znowu płynę. Mgła wciąż rządzi. Dolina niewidoczna. Szpaler trzcin nieprzenikniony. Rzeka odbija pod łąkę na stoku wzgórza i pod las. Skradam się. Wiosłuję nie pluskając. Mogą być jelenie albo sarny. Kiedy jednak wypływam z trzcin, łąka jest pusta. Tylko ptaki śmigają w powietrzu, przelatując z zarośli na gałązki pobliskich olch i krzaków. Do koncertu dołączają śpiewacy z lasu. Powierzchni wody nic nie wzrusza. Rozleniwionemu nurtowi nie chce się zaplatać warkoczy, wzniecać wirów. Kładka dla krów obok dzikiej gruszy mami odbiciem. Za nią brzask nabiera koloru. Wpływam w nastrój staropruskiej mitologii, której świątynią cała natura z lasami pełnymi drzew z duszami zmarłych…




Nie śpieszę się. Snuję wątek: mijając przeglądające się w wodzie kępy olch, przybranych w szaty z mgły, i usychające sosny nad dywanem oczeretu; spoglądając na księżyc, na tle którego przelatują krzyżówki z pobliskich trzcin; trącając wiosłem łodygi wystające z oczeretu; mimowolnie płosząc czaple i żurawie, które milcząc odlatują na drugą stronę i znikają w zaroślach; przepływając pod pniami drzew broniących się ostatkiem sił przed upadkiem do wody…

 









 
Chwila trwa i trwa, by w końcu doprowadzić mnie do miejsca, za którym otwiera się jezioro. Tuż obok bóbr uderza ogonem o wodę i znika w nurcie między odrastającymi wodorostami. W ujściu fotografuję łabędzia, który odwodzi od ukrytego w trzcinach gniazda. Z olch nad pomostem wzlatuje czapla i szybuje do brzasku nad doliną jeziora. Za kołkami w dnie wypływam między perkozy patrolujące ujście rzeki i zatokę, gadające po perkoziemu na bliżej nieznane tematy. Myślę:

- Egzotyka jest wszędzie. Wystarczy otworzyć zmysły…





Mgła topnieje. Podnosi się znad tafli jeziora, tworząc zwiewne obłoki przystrojone złotą godziną. Kajak kroi dziobem lustro. Podmuch zaspanego wiatru z północnego zachodu stawia ledwo wyczuwalny opór. Nie jest w stanie wzniecić fal. Wiosłuję w stronę cypla z obozowiskiem w Ząbiu i wędkarzy snujących się po rozległej tafli na łódkach z silnikami elektrycznymi. Nawet im zazdroszczę...



Nad jeziorem przelatują żurawie. Zanim wyceluję obiektyw, obniżają lot poniżej wierzchołków drzew. Leśna ściana maskuje ich sylwetki. Łapię je w prześwicie między koronami sosen. Tylko na tyle mi pozwalają. 


Kładę się w kajaku, czekając na słońce. Wynurza się niebawem i oślepia. Szkło obiektywu zachodzi wilgocią, dając efekciarski obraz słonecznej tarczy z rozetą promieni i z geometrycznymi cieniami. Myślę:

- Jakbym oglądał oko Saurona…




Powiało. Sięgam po wiosło, by dopłynąć do trzcin, co by osłoniły przed wiatrem. Fala gra na dziobie i burtach. Mgła nie ustępuje, zasłaniając perspektywę jeziora za Lalką. Kieruję się do wejścia na największą zatokę z tonią Powankiel (za Augustem Klemensem Popławskim) rozpartą między pagórkami półwyspu w Rybakach a groblą z morenowego wzniesienia rozdzielającego Jezioro Łańskie od jeziora Pluszne. Prowadzi mnie łabędź sunący na tle ozłoconych trzcin. W pobliżu płynie perkoz. Pozuje. Silne światło sprzyja. Obróciwszy kajak ku słońcu, widzę tańczące opary nad lasem. Właśnie takich obrazów szukam…






Płynę wzdłuż skrytego w starych sosnach kempingu w Ząbiu, pokonując przejście do Powankla. Fala zamiera. Powierzchnia wody wygładza się. Las zbiegający z ukrytego stoku na cypel zwieńczony olchami i brzozami nad łanem zeszłorocznych trzcin przegląda się w lustrze. Obraz – marzenie. Z tych, które wciągają i obiecują przygodę. Tylko dopłynąć i odkryć, co nowego za zakrętem… Bo coś zawsze „być musi, coś być musi, do cholery, za zakrętem”.





 

Kiedy więc mijam obiecujący cypel, obracam kajak ostatni raz do słońca, fotografuję panoramę jeziora z wędkarzami w świetle… Potem znowu obracam kajak i wpływam w cień starego boru. Z pobliskich gałęzi zrywa się czapla. Znad sosen nadlatuje para rybołowów, robiąc godowe akrobacje…

- Że też nie mam drona, by dołączyć – narzekam pod nosem.

 

 

Obiektywem nie nadążam za ich wirtuozerią… Odlatują ku słońcu… Naprzeciw kluczowi łabędzi… Te chwytam w kadr. Oświetlone od spodu. Słyszę rytmiczny świst skrzydeł…

 

 

 

 

 

 

Nieopodal pływają gągoły… Inne pętlą nad zatoką w jakimś bezcelowym wyścigu. Przelatują nad głową, pędzą za drzewa, nawracają... Ich skrzydła wydają wysokie dźwięki, zagłuszając trzciniaki i świerszczaki…

 

 

 

 



Podświetlone olchy wnoszą ciepło w krajobraz. Ptaki buszują w ich korzeniach. Drobne fale, odbijając światło, zdobią pnie drzew pasemkami sunącymi po korze do góry. Brzeg przesuwa się niczym senny obraz, odsłaniając perkozy w oczeretach, czaplę na konarze drzewa chylącego się nieubłaganie acz niedostrzegalnie ku wodzie… Za przycumowanymi łódkami i za tykami do rozpinania żaków spotykam gągoła z czeredką piskląt. Płynie pod trzcinami wzdłuż brzegu w Rybakach… Nie zbliżam się. Samica jest czujna acz nie wystraszona. Widząc dokąd zmierzam, zawraca i odwodzi pisklęta w bezpieczny kąt…







Wpłynąwszy w kameralną zatoczkę dostrzegam łanie między olchami. Kajak płynie siłą rozpędu. Odkładam wiosło. Aparat w rękach… Za późno. Zwierzęta odchodzą między sosny, unikając prześwitów między pniami drzew.



Spoglądam za siebie. Po łące między olchami a rumowiskiem zalegających sosnowych gałęzi na skraju lasu spacerują żurawie. Mam je w kadrze…

Dwie chwile akurat w miejscu, gdzie ktoś postanowił wybudować „ekologiczny, przyjazny dla środowiska” hotel rekreacyjno-zabiegowy dla prawie tysiąca kuracjuszy (na półwyspie w Rybakach)… Dalej nie piszę. Bez przekleństw się nie da…




Wracam wspomagany leniwym wiatrem z północy. W towarzystwie błotniaków w powietrzu i rybołowów w łódkach na wodzie. Wpływam do ulubionej zatoczki, która kilkaset lat wcześniej łączyła się przez rozległą łąkę z jeziorkiem Ząbie. Tu łapię chwilę relaksu w towarzystwie gągoła z pisklętami; łabędzia na gnieździe zamaskowanym łodygami trzcin; żurawi przechadzających się brzegiem mokradła nieopodal domków letniskowych, jeszcze widocznych przez bezlistne olchy; kukułek nadających z olchowego łęgu obok; dzięciołów kwilących z wierzby…


Słońce praży z bezchmurnego nieba. Prześwietla toń nad jasnym mułem, podkreślając urodę grążeli, które niebawem wypuszczą pąki kwiatów… Mgły się rozpływają… Zdejmuję kurtkę, która chroniła o świcie przed przymrozkiem… Myślę, trawestując jednego z bohaterów Vabank II, że maj to najważniejszy rodzaj piękna ze wszystkich sztuk…













Zaglądam do kolejnej zatoki z resztkami konstrukcji po niegdysiejszym pomoście. Mewy śmieszki i kormorany jak zwykle na posterunku. Pozują cierpliwie nienachalnemu fotografowi, póki kajak nie otrze się o najbliższy pal…






Jeszcze tylko żmudny powrót pod prąd wycieńczonej suszą Łyny przez kąty, o świcie egzotyczne, pełne tajemnic, teraz w świetle słońca otwarte, w entourage’u rozległej doliny i rozśpiewanych oczeretów…Jeden z solistów występuje w pełnym słońcu...




Jeszcze tylko podpłynięcie do widoku kościoła w Kurkach (za kilka tygodni zniknie zasłonięty dżunglą listowia) i do pomostu kajaków mazurskich…






Wysiadanie z kajaka już nie emocjonuje tak jak odbijanie od brzegu i zanurzanie się w ciemność…

 

1 komentarz:

  1. Piotrze,
    Jak zwykle mogłem za pomocą Twojego obiektywu i pióra podziwiać piękno przyrody.
    Oko Saurona robi wrażenie mino że na szczęści nie świeci z Twierdzy Mordor. Przpomniałeś też serial "Zmieniicy" - zawsze jest coś za zakrętem. Odkryjemy nowe brzegi.
    Dziękuję za piękne doznania i pozdrawiam
    Włodek

    OdpowiedzUsuń