sobota, 7 sierpnia 2021

Bociany, krowy w stawie i te inne wrażenia lipcowego lata


Już widać bocianie podlotki z umiejętnością latania. Nie przesiadują w gniazdach, nie ćwiczą skrzydeł przed skokiem z wysokości. Wylatują i towarzyszą rodzicom w popasie na łąkach. Widok powinien nastrajać. We mnie jednak wywołuje nostalgię. Lata już tylko pół. Września nie liczę. Dla mnie to jesień. Słyszę klekot. Obserwuję pierwsze próby sejmikowania i wspólnego szybowania. 

 

O świcie za oknem wilgi śpiewają coraz ciszej. Dudki przestały gadać. Szczygły wpadają do karmnika ukradkiem. Trzciniaki i świerszczaki (brzęczki od notorycznego szycia) też tracą wigor. Jedynie klangor dźwięczny jak zwykle. Chociaż ostatnio widziałem pierwsze nieśmiałe klucze nad Przykopem. Żurawie latały trójkami i czwórkami. Nie wierzyłem, że młode już mogą. Rodzinne stadka kołowały pod rozświetlonymi chmurami. Nie łączyły się jednak w jesienny klucz do odlotu. To była tylko próba wspólnego szybowania.

 

W takim nastroju jechaliśmy na wycieczkę do Nakomiad. Najpierw do Olsztyna, potem trasą szybkiego ruchu i obwodnicami obok Barczewa i Biskupca w stronę Mrągowa. Przejeżdżaliśmy nad rzekami Warmii, których nie udało mi się poznać z kajaka. Wspinaliśmy się na malownicze wzgórza, zjeżdżaliśmy w tajemne dolinki, które stały się niedostępne za energochłonnymi i akustycznymi barierami…


Serce zabiło na widok Sorkwit (Sarkevieta z pruskiego), z którymi wiążą się moje najstarsze wakacyjne wspomnienia. Początek komercyjnego szlaku Krutyni. Wytrawni kajakarze wiedzą jednak, że na lewo jest arcyciekawe Jezioro Gielądzkie a za nim jeziora źródlane rzeki: Warpuńskie i Zyndaki. Na prawo stoi odnowiony pałac neogotycki, siedziba rodowa von Mirbachów, nad Jeziorem Lampackim. Od Krutyni zaczęło się moje zauroczenie Mazurami i Warmią. Stromy zjazd nad Krutynię, z szosy niewidoczną, wywołuje falę jaskrawych wspomnień. Com się najeździł, com napływał, nawędrował, to moje, po części utrwalone w mojej studenckiej książczynie Zielona rzeka o Krutyni…


Mrągowo omijamy bokiem nową obwodnicą. Za każdym razem, gdy przejeżdżałem przez centrum, widok ciężkiej bryły poniemieckiego budynku szkoły na wzgórzu przywoływał mieszane skojarzenia. Pod wpływem poplebiscytowej literatury, w której Mazurom i Warmiakom przypisywano polskie korzenie, nie rozumiejąc, że nawet w formalnym związku z Rzeczpospolitą Obojga Narodów ci przybysze z Mazowsza pomieszani z Prusami nigdy nie podlegali bezpośredniej władzy polskich zwierzchników. W ciągu kilkuset lat samotnej egzystencji wytworzyli własną autonomię podległą niemieckim prawom. Jak Serbowie Łużyccy i Ślązacy. Dopiero teraz zaczynam to sobie uświadamiać z całą ostrością…

Za Mrągowem jedziemy wzdłuż szlaku kajakowego do Świętej Lipki. Rynnowe jeziora w otoczeniu lasów. Egzotycznie brzmiące nazwy mijanych miejscowości: Szestno, Rydwągi, Ruska Wieś (bynajmniej nie z rosyjskiego lecz z pruskiego ruske – jezioro lub rusite - ciec), Ryn, skąd rzut beretem do Górkła, wsi nad jeziorem Jagodne na szlaku Wielkich Jezior, o której tak gęsto tkała Helena Piotrowska w Zakrętasach… Zanurzyłem się we wspomnieniach, którym nigdy nie nadałem literackiej formy…


Skręciliśmy do Nakomiad. Droga niepozorna, kręta, wąska, w szpalerze starych drzew. Pagórki, stawy, jeziora, zagajniki i ta pogoda z wypiętrzonymi chmurami na czystym błękicie. Zanurzyliśmy się w całej świetlistości zapomnianego pogranicza Warmii z Mazurami.



 

 

W pewnej chwili kusi, by zjechać w aleję lipową. Gdy to uczyniliśmy, odkryliśmy zaniedbany cmentarzyk ewangelicki. Niektóre groby zwrócone widokiem nad jezioro. Z datami styczniowymi 1945 roku na nagrobkach. Świadectwo ludzkich dramatów związanych z przejściem czerwonoarmistów przepojonych nienawiścią do hitlerowców… I znowu ten sam niepokój, którego doznawałem, będąc małolatem pod murami szkoły w Mrągowie… Historia nie jest czarno-biała. Historia jest pełna szarości i niedopowiedzeń…



Plaża w dole. Zjeżdżamy. Lato nad Salętem. To też jezioro wchodzące w skład pętli kajakowej pod Mrągowem. Towarzyszący błotniak. Krajobraz rozległy…

Nagle tablica Wyszembork. Wieś z XIV wieku na szczątkach galindzkiego grodu zniszczonego prawdopodobnie najazdem wojsk Kazimierza Odnowiciela w XI wieku (zdają się to potwierdzać ostatnie badania archeologiczne). Omijamy ją drogą od jeziora Salęt.




Jedziemy przez Boże. Tutaj uwagę przykuwają bociany. Jeden stoi przy kominie zrujnowanej strażnicy. Pozostałe stoją na gnieździe. Młode dorównują dorosłym. Są gotowe do odlotu. Za kilka tygodni opuszczą sielskie otoczenie. Cieszę się tym, co jest. Fotografuję przylot samca do gniazda. Widać – rodzina się uwielbia. Powitanie. Rozwarte dzioby. Klekot… W ubiegłym roku opuściły Przykop 12 sierpnia. Czy w tym roku będzie tak samo? Może wcześniej? Klimat się zmienia. A może zostaną?...





Nakomiady von Hoverbecków nie robią wrażenia. Sztampa. Cień od chmur. Najciekawszy jest park z pomnikowymi dębami i jesionami i zarośnięta oś widokowa, niegdyś odsłaniająca południową część krajobrazu w kierunku Mrągowa.








Potem powrót przez Kętrzyn (obiad pod murami zamku krzyżackiego), Reszel (obowiązkowy deser w lodziarni pod murami kościoła św. Piotra i Pawła), Bęsię (obok odnowionego holenderskiego wiatraka i zrujnowanego pałacu w parku zaatakowanym przez łany zemsty Stalina, Barszczu Sosnowskiego).











Za Bęsią odkryliśmy pastwisko z rozlewiskiem, w którym brodziły krowy. Obok polował bocian. Nad rozlewiskiem krążył błotniak. Trzymał się w pobliżu słońca, nie dając się sfotografować… Musieliśmy stanąć. Bocian poderwał się z błocka. Zatoczył krąg nad stawem. Wylądował na łące wyżej. Krowy zaczęły wychodzić z wody i z najbardziej obiecującego kadru… Jakbyśmy przywieźli im obietnicę nie wiadomo czego. Zwierzaki…





Wracaliśmy znużeni po całym dniu pętania się bez celu. Goniąc wrażenia lata, którego już tylko pół…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz