środa, 11 kwietnia 2018

Deja vu w Bałdach


I.            Co za spotkanie!


Podczas spaceru rowerowego do matecznika bobrów w Bałdach przeżyłem swoiste deja vu. Owo spotkanie jako żywo przypomniało zwiedzanie królewskiego parku w Kopenhadze. Wiedziałem, że dojeżdżając do pastwisk przylegających do biskupiego traktu, trzeba trzymać aparat w pogotowiu, ale dzisiejsze spotkanie przebiło wszystko inne. Przystanąwszy przed tablicą pamiątkową poświęconą pierwszemu biskupowi warmińskiemu, Anzelmowi z Elbląga, zobaczyłem chmarę jeleni na tle zabudowań gospodarstwa rolnego Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Zwierzęta przemieszczały się w kierunku paddocku z ćwiczebnym torem przeszkód. Zrobiłem im kilka zdjęć w niesprzyjających warunkach: w cieniu, w nastroju wczesnego brzasku, z oddalenia. Kiedy więc stanęły w zagłębieniu łąki, postanowiłem je podejść.


Od zabudowań gospodarczych dobiegały głosy pracowników i hałas maszyn. Drogą przejeżdżały samochody. Nieopodal chmary pasły się konie. Kryjąc się za drzewami i krzakami na poboczu drogi, podchodziłem coraz bliżej. Jelenie natrafiwszy na ogrodzenia i zabudowania zaczęły odwrót w kierunku lasu.





Przystanąłem za słupkiem w cieniu pomnikowej lipy. Ustawiłem na wierzchołku słupka aparat i zacząłem fotografować. Jelenie szły niespiesznie śladem licówki, która pewnie zmierzała do przejścia w rozerwanym ogrodzeniu pod lasem.








Paradowały przede mną, nie odczuwając niepokoju. Przystawały, by coś skubnąć z kiełkującej dopiero trawy, popychały się pyskami, rozglądały na boki. Czasem spojrzały w obiektyw, nie wyczuwając jednak niebezpieczeństwa. Czasem podnosiły łby, węsząc nieruchome powietrze…





Chmara wyciągnęła się w długim korowodzie. Podzieliła się na grupki. Ubiegłoroczne cielęta trzymały się matek.


Widziałem każdy szczegół przechodzących zwierząt: mimikę oczu i warg, zaczątki odrastających rogów pokrytych zamszem scypułu, plamy na sierści... Jeden z młodych byków, ósmak, nie zrzucił ubiegłorocznego poroża. Rozglądał się. W pewnej chwili spojrzał na mnie. Potem dołączył do grupki współtowarzyszy…




W tle średniowieczny kościół w Butrynach


Zwierzęta paradowały przede mną jak na wybiegu. Aparat grzał się w rękach. Tylko światła brakowało. Żałowałem, że Lumix nie ma jaśniejszego obiektywu. Nic to. Ważne, że byłem we właściwym miejscu w dokładnie właściwej chwili. Spotkanie wywołało z pamięci wspomnienie rozległego parku otaczającego letni pałac króla Danii pod Kopenhagą, w którym oglądałem równie liczne stada jeleni na tle drzew wystrzyżonych od spodu do wysokości wyciągniętych pysków. I tę nagłą myśl:
- Po co do Kopenhagi, jeśli w Bałdach to samo. W dodatku z udziałem naprawdę dzikich zwierząt.


Ostatnie jelenie zniknęły w lesie po kwadransie i po czterystu zdjęciach robionych w pośpiechu, bez dbałości o kadrowanie, dobór kontekstu, aranżację… Wyjątkowe chwile. Poczułem się dzieckiem szczęścia. Kto ma cierpliwość, niech ogląda wybrane fotografie na końcu wpisu, podzielając mój nastrój.






II.           W królestwie bobrów

Rodzinne żeremie bobrów

Wiosna w tym roku nadeszła nagle. Mróz ustąpił z dnia na dzień fali ciepła osiągającej dwadzieścia stopni. Krajobraz nie nadążył. Jedynie przylaszczki wyskoczyły z runa, ożywiając parter lasu. Po obejrzeniu jeleni pojechałem drogą do Bałdy Pieca. Przekroczywszy linię lasu, skręciłem do najbliższej ambony, rozebranej i poddanej gruntownemu odnowieniu.

Początek ścieżki
Zajrzałem w dolinę. Było pusto. Wzdłuż rowu rozciągała się plama czarnoziemu odsłoniętego przez dziki. Dalej perspektywę wypełniała mgła zacierająca kontury drzew i zarośli. Prowadziłem rower ścieżką między dolinkami. Tę drugą opanowały bobry. Wyglądając spomiędzy świerków i sosen, fotografowałem ogromne żeremie. Trochę zapadnięte ze starości. Wezbrana woda ożywiała chaotyczne wnętrze trzęsawiska. Między kępami turzyc kręciły się kaczki.


Słońce wschodzi nad domeną bobrów

Było cicho. Słońce wstawało za lasem. Smugi światła przeciskały się między pniami drzew, rzucając plamy na szare jeszcze poszycie bagiennego łęgu. Nastrój jak w baśniach braci Grimm.


Z letargu wyrwało mnie chrapliwe szczekanie koziołka. Odskoczył od mokradła, wbiegł między sosny. Zrobiłem mu tylko jedno zdjęcie. Niejako z biodra. W pośpiechu i w chwili, gdy aparat usiłował zapamiętać poprzednie ujęcie...








Za błotnistym przejściem wspiąłem się na grzbiet moreny. Zarastająca dróżka wyprowadziła mnie na przesiekę, przez którą przechodzi linia energetyczna z Bałdy do Bałdy Pieca. Miejsce nawiedzane przez dziki i wilki. Z oddali dobiegał klangor żurawi i krzyki łabędzi krzykliwych.

Duchy

Za przesieką znalazłem się w siedlisku łabędzi. Spłoszyłem sarnę. Mignęła lusterkiem między sosnami i uciekła w łan szuwarów na łące. Podchodząc ścieżką przez las, próbowałem podejść parę żurawi. Ptaki paradowały w zaroślach za bobrową tamą. Wciąż krzyczały. Głos mają zaiste donośny. Łudziłem się, że je podejdę za osłoną bezlistnych jeszcze olch i świerkowych gałęzi. Niestety mają wyjątkowo ostry wzrok. Już, już nastawiałem aparat, już naciskałem migawkę… Zamiast krótkiego filmu z nagraniem klangoru zadowoliłem się zdjęciem odlatujących duchów.





Po sesji z łabędziami podążyłem tropem tej pary żurawi do zbiegu strumieni nieopodal młyńskiego mostka przy starej grobli przecinającej dolinę w miejscu, gdzie w XIX wieku miał podobno stać młyn wodny. Niektórzy podejrzewali, że owa grobla stanowiła element wczesnośredniowiecznych wałów fortecznych. Wydaje mi się to nieprawdopodobne.



Podchodziłem moje żurawie pod osłoną gałęzi i konarów przewróconych drzew. Ścieżką wydeptaną przez zwierzęta. Ptaki spacerowały w cieniu, przeszukując grunt pod wyschniętymi szuwarami. Krzyczały. Podchodziły do siebie, odchodziły, wracały. Krok za krokiem, przeszkoda za przeszkodą zbliżałem się do nich. Już nastawiłem aparat, uruchamiałem nagranie, gdy telefon rozdarł się pobudzającym standardem. Zastygłem. Czekałem, aż sygnał zdechnie. Żurawiom jednak muzyka nie przypadła do gustu. Znowu łapałem odlatujący cień.




Wracając spod wyspy na bobrowym rozlewisku, zajrzałem na polanę przez lukę w ścianie leśnego masywu. Moje żurawie spacerowały po oświetlonej przez słońce suchej trawie. Światło marzenie. Pomyślałem:
- Do trzech razy sztuka.
Schodziłem pod osłoną pni. Pokręconą ścieżką. Omijałem suche patyki. Znalazłszy dogodny prześwit, fotografowałem ptaki w urzekającym entourage’u. Szczęście nie trwało długo. Żurawie są za bystre…

III.          Krzykliwe

Młody się popisuje


Łabędzie krzykliwe na dobre zasiedliły stawy spiętrzone przez bobry. Odniosły sukces lęgowy. Mojej parze towarzyszyły dwa odchowane ubiegłoroczne młodziaki. Jeden pływał z rodzicami w krzakach obumarłej łozy nieopodal rozpadających się brzóz, drugi oblatywał dolinę z donośnym krzykiem przypominającym dźwięki monstrualnego fagotu.





Łabędzie na wodzie gaworzyły cicho, wymieniając od czasu do czasu jakieś poglądy. Było sielsko. Światło słońca sączyło się spomiędzy drzew na sąsiedniej morenie smugami i rzucało plamy na zastygłą wodę. Mgła snuła się nad rozlewiskiem. Puszcza śpiewała…



IV.          Parada

Tylko zdjęcia. Paradujących jeleni. Bez komentarza.
































4 komentarze:

  1. Wow, bogato było! Przepiękne zdjęcia łabądków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjątkowo bogato. Pierwszy wyjazd do Przykopu i od razu akord :-).

      Usuń
  2. klimatyczne te z łabędziami! Jelenie jak z hodowli ale jelenie to zawsze jelenie :)

    OdpowiedzUsuń