Sezon kajakowy rozpocząłem 1 maja. Od ambitnego
spaceru w górę Łyny. Zaryzykowałem, chociaż niski poziom wody kazał
przypuszczać, że skończę na Brzeźnie Dużym. Opłaciło się. Dopłynąłem tam, gdzie
w ubiegłym roku zakończyłem czerwcową wycieczkę – przed zasiekami w olszynowym zagajniku
na wysokości jeziora Orłowo i rezerwatu żółwi na jeziorze Orłowo Małe.
Tu dopłynąłem w czerwcu 2017 |
To już bliskie
sąsiedztwo rezerwatu Źródła Łyny. Wystarczyło przeciągnąć kajak przez
zalegające pnie, tak jak to czyniłem na Wierśniance, Kamionce z Jeziora
Krzywego do Wigier czy na Bliźnie, dopływie Rospudy, by dotrzeć do ostatniej polany skrywającej
obszerny zakręt rzeki i doprowadzającej pod przepust drogowy.
Źródła Łyny, kajakiem byłoby ciężko |
Zawróciłem mniej
więcej w połowie odległości między jeziorkiem Krzyż a tamą w Łyńskim Młynie.
Trochę żal. Z drugiej strony wiosłowanie pod prąd coraz płytszej rzeczki dało
się we znaki. Po siedmiu godzinach siedzenia w kajaku, wiosłowania i robienia
zdjęć byłem znużony. Sama Łyna jak zwykle – nic zwyczajnego 😊.
Łyński Młyn |
Wypłynąłem o żeglarskim świcie. Pod pułapem chmur.
Myślałem, że nie ustąpią. Gdy jednak znalazłem się na Kiernozie Wielkim, chmury
zaczęły się strzępić i odsłaniać niebo.
Księżyc i Jowisz nad Kiernozem Wielkim |
W końcu ukazał się pucołowaty Księżyc w
towarzystwie Jowisza, rzucając magiczną poświatę i odbicie w wodzie. Trafiwszy na
środek jeziora między długą wyspą a brzegiem, na którym w drodze powrotnej
odkryłem nowe żeremie bobrów, nie mogłem powstrzymać się od fotografowania.
Wiedziałem, że za ciemno. Długi czas naświetlania wymagał całkowitego bezruchu.
Chybotliwy kajak, mimo uśpionego lustra wody, nie sprzyjał. Z kilkudziesięciu ujęć
tylko to jedno, chociaż pełne szumów, dało pojęcie o wagnerowskim wręcz
nastroju chwili.
Kiernoz Mały |
Z moich wielu wędrówek kajakowych właśnie nocne
pływanie w świetle księżyca dostarczało najbardziej zapadających w pamięć
wrażeń. Osiągałem niekiedy stan głębokiej medytacji. Jak wówczas, gdy znalazłem
się na środku tafli jeziora Gant na szlaku Krutyni. Nocna cisza, flauta, która
sprawiła, że odbicie księżyca w wodzie znieruchomiało, czarne ściany boru wokół,
gwiaździste niebo nade mną, czystość we mnie… I utwory King Crimson w głowie: Moonchild,
patetyczny Epitaph Live czy I talk to the wind… Muzyka epoki festiwalu
Woodstock z 1969 roku nieprzemijająca.
Kiernoz Mały |
Chmury z niechęcią odstępowały na wschód,
pozbawiając widoku wstającego słońca. Z leśnych brzegów dobiegało kwilenie
ptaków otwierających dopiero co oczy. W szuwarach kotłowały się żaby. Ich
rechot napełniał przestrzeń chóralnym zaśpiewem. Lustro Kiernoza było puste.
Łabędzie na Kiernozie |
Wpłynąwszy na krótkie przejście między jeziorami, odczułem opór płytkiej wody. Przepłynąłem
przez zakręty; spłoszyłem kaczki, które zeszły z zanurzonego pnia i zniknęły
bezgłośnie w rzecznych zaroślach; minąłem stare żeremie z odsłoniętym wejściem;
kolejną norę wygrzebaną w brzegu; przeniknąłem przez szare jeszcze trzciny… W końcu
znalazłem się na Kiernozie Małym.
Księżyc zbladł. Odchodzące chmury odsłoniły niebo. Po
drugiej stronie jeziornej tafli zobaczyłem łabędzie. Pływały pod szuwarami. Nie
próbowałem ich niepokoić. Dzień wciąż nie mógł się obudzić.
Niebo otwiera się nad Łyną |
Przepchnąłem kajak przez mulistą płyciznę nieopodal kępy starych brzóz, bohaterek moich zdjęć z
czaplami czuwającymi na konarach. Dzisiaj były samotne.
Minąwszy się z wędkarzami na łodzi, pokonałem zakręt za stawem i ujrzałem w oddali most na tle pochylonej wierzby. Kilka olch runęło do wody po jesiennym wezbraniu. Bobry przetarły nowe ścieżki w rowach odwadniających łąki. Wszędzie kwitły kaczeńce. Wiosna przyspieszyła.
Minąwszy się z wędkarzami na łodzi, pokonałem zakręt za stawem i ujrzałem w oddali most na tle pochylonej wierzby. Kilka olch runęło do wody po jesiennym wezbraniu. Bobry przetarły nowe ścieżki w rowach odwadniających łąki. Wszędzie kwitły kaczeńce. Wiosna przyspieszyła.
Olchy nad Łyną |
Ścieżka bobrów |
Kaczeńce |
I po śniadaniu |
Za mostem w Brzeźnie Łyńskim zanurzyłem się w łęg. Mijałem znajome
kąty wypełnione kwitnącymi turzycami. Trącone wiosłem kwiaty sypały pyłkiem.
Toń rzeki wypełniły liście grążeli. Jeszcze bez pąków kwiatowych w kształcie śliwek. Wiosłowałem i
fotografowałem na przemian obrazy wynurzonych korzeni starych olch,
błotnistych strużek wody sączącej się spod skarp, babrzysk między kępami trawy…
Zwierzęta i ptaki gdzieś się pochowały. Tylko drzewa, bujny podszyt, młody tatarak, kępy kwitnących traw, plusk tajemniczych ryb, śpiew ptaków, rechot żab… Wiosłowałem. Przepychałem kajak przez zanurzone pnie. Przepływałem pod konarami olch wypuszczających nieśmiałe listki…
Zwierzęta i ptaki gdzieś się pochowały. Tylko drzewa, bujny podszyt, młody tatarak, kępy kwitnących traw, plusk tajemniczych ryb, śpiew ptaków, rechot żab… Wiosłowałem. Przepychałem kajak przez zanurzone pnie. Przepływałem pod konarami olch wypuszczających nieśmiałe listki…
Jeziorko Morze też było puste. Nie zobaczyłem
łabędzi, polujących czapli, bielików. Przywitała mnie tafla w makijażu odbitego
nieba. Usłyszałem klangor żurawi skrytych w bagnach. Na powierzchni jeziora
pojawiły się pierwsze owalne liście grążeli. Ciepły kwiecień sprzyjał szybkiej
wegetacji.
Przepłynąwszy przez Morze, znalazłem się na
najbardziej frapującym odcinku górnej Łyny. Wypełnia tutaj rozległą bagienną
dolinę. Szuwary i oczerety były wciąż szare. Młode pędy jeszcze nie przebiły
mierzwy wysuszonych roślin. Jedynie kępy turzyc zazieleniły się i okryły czapami
kwiecia.
Bagienny łęg wdział szatę z młodego listowia w różnych odcieniach. Z zarośli dobiegały ostre niczym brzytwa kwilenia trzcinników, z odległych łąk rytmiczne trex trex derkaczy, z pobliskich drzew i od lasu pokrzykiwania dzięciołów… Spłoszone pluskiem wiosła dziki uciekały znad wody, czyniąc tumult...
Słońce rozgrzało plecy. Oświetliło nurt i obramowanie rzeki. Drobne zmarszczki na powierzchni wody ozdobiły trawę fakturą pasków spolaryzowanego światła… Poczułem błogość...
Tajemniczy pomost |
Bagienny łęg wdział szatę z młodego listowia w różnych odcieniach. Z zarośli dobiegały ostre niczym brzytwa kwilenia trzcinników, z odległych łąk rytmiczne trex trex derkaczy, z pobliskich drzew i od lasu pokrzykiwania dzięciołów… Spłoszone pluskiem wiosła dziki uciekały znad wody, czyniąc tumult...
Słońce rozgrzało plecy. Oświetliło nurt i obramowanie rzeki. Drobne zmarszczki na powierzchni wody ozdobiły trawę fakturą pasków spolaryzowanego światła… Poczułem błogość...
Po wcześniejszych spacerach w górę Łyny przestałem
odczuwać upływ czasu. Nawet kilometry szlaku wydają się krótsze. Minąwszy stare
żeremie, przepłynąwszy nad zatopionymi w leniwym nurcie gałęziami – podłożem
dla słodkowodnych gąbek (dzisiaj niewidocznych) – ujrzałem czarne rybitwy. Z zamierającym
nurtem, szuwarami i oczeretami w pozimowej szacie, coraz gęstszymi i bardziej
nieprzeniknionymi, zwiastowały otwartą przestrzeń Brzeźna Dużego…
Kiedy nań wypłynąłem, z niejakim zaskoczeniem ujrzałem wolną od sitowia i wodorostów taflę rozległej wody. To zupełnie inny rodzaj krajobrazu ot tego w czerwcu czy latem. I ta łatwość pływania. Kajak sunął bez oporu po gładkiej powierzchni jeziora między nielicznymi jeszcze liśćmi grążeli i nenufarów. Chmury znikały. Z całej kotary o świcie zostały jedynie fraktalne strzępy obłoków. Wiosenne Brzeźno zachwyciło.
Brzeźno Duże |
Brzeźno Duże |
Kiedy nań wypłynąłem, z niejakim zaskoczeniem ujrzałem wolną od sitowia i wodorostów taflę rozległej wody. To zupełnie inny rodzaj krajobrazu ot tego w czerwcu czy latem. I ta łatwość pływania. Kajak sunął bez oporu po gładkiej powierzchni jeziora między nielicznymi jeszcze liśćmi grążeli i nenufarów. Chmury znikały. Z całej kotary o świcie zostały jedynie fraktalne strzępy obłoków. Wiosenne Brzeźno zachwyciło.
Płynąc lejkowatą zatoką jeziora, obserwowałem
polującego błotniaka. Zawisał nad szuwarami i turzycami. Czasem siadał w
zaroślach. Znowu się unosił. W pewnej chwili opadły go rybitwy. Czarne i rzeczne.
Odganiały od ukrytych przemyślnie gniazd...
Nie dostrzegłem pływających po zatoce wysepek. Błotniste kępy zniósł prawdopodobnie lód, pozbawiając rybitwy bezpiecznych miejscówek do rozrodu.
Wśród łanów wyschniętych szuwarów po raz pierwszy widziałem nurt Łyny lawirujący między płyciznami.
Nie dostrzegłem pływających po zatoce wysepek. Błotniste kępy zniósł prawdopodobnie lód, pozbawiając rybitwy bezpiecznych miejscówek do rozrodu.
Wśród łanów wyschniętych szuwarów po raz pierwszy widziałem nurt Łyny lawirujący między płyciznami.
Fotografowałem odsłonięte żeremie bobrów pod
krzakami łozy. Nie odkryłem go w ubiegłym roku, przepływając obok i robiąc
portret żurawia z pisklęciem na płyciźnie. Jeszcze dwa tygodnie i przejmę
między obydwoma Brzeźnami: Dużym i Małym znowu zamknie nieprzenikniona ściana
trzcin, sitowia, skrzypów, pałki wąskolistnej. Tylko wtajemniczeni będą
wiedzieć, jak przebrnąć przez krępujący gąszcz na otwartą wodę.
Obejrzałem pobieżnie wnętrze Małego Brzeźna.
Zignorowałem psy, które pojawiły się na pomoście połączonym z brzegiem długą
kładką nad oczeretami... Spłoszyłem siwą czaplę, która polowała w kępach turzyc przeciwległego
brzegu…
Wpłynąłem na kolejny odcinek rzeki pomiędzy kępy
zarośli na wysepkach i łany kaczeńców. Stare olchy pochylały się nad wodą.
Oświetlone przez słońce przeglądały się w niezmąconym lustrze. Ich odsłonięte
przez wodę systemy korzeniowe ukazywały wejścia do nor i rozbudowane jamy, w
których mogły kryć się wydry, norki i bobry. Płynąłem powoli, chłonąc
krystaliczną urodę rzeki.
Jeziorko Krzyż |
Zbliżałem się do jeziorka Krzyż. Ostatniego akwenu
na szlaku Łyny przed jej źródłami. Już z daleka słyszałem klangor żurawi i
okrzyki łabędzia krzykliwego. Owym nawoływaniom towarzyszył nieustanny chór
żab. Zagłuszający śpiewy ptaków. Nastrój podniosły. W takich chwilach cenię
sobie swoje towarzystwo i dyskusję z własnymi myślami. W ten sposób unikam kłótni... Samotność w najpiękniejszym entourage'u...
Żurawie wypatrzyłem nieopodal kolejnego ujścia
rzeki. Przechadzały się w niskich jeszcze zaroślach. Gaworzyły donośnie.
Wypłynąwszy spomiędzy łanów zasuszonego sitowia, sprowokowałem łabędzia krzykliwego do
lotu. Grając na fagocie, zatoczył krąg nad jeziorem. Zawrócił. Przeleciał nad żurawiami i
zniknął w świetle rzecznej doliny. Tam, dokąd właśnie zmierzałem.
Podpływałem do żurawi, udając, że mnie nie ma. Liczyłem na to, że z młodymi pod opieką, nie zechcą
odlecieć. Po wykluciu się piskląt dorosłe ptaki przechodzą pierzenie. Tracą
lotki w skrzydłach i zdolność do latania na kilka tygodni. Do czasu aż młode zaczną
biegać z prędkością godną wyścigowych strusi i machać skrzydłami na tyle mocno,
by unieść się w powietrze. Ta para była jednak bezdzietna. Odleciała, zanim
zdołałem zbliżyć się na odległość portretowego zdjęcia.
Przepchnąwszy kajak przez mieliznę, której
powierzchnię pokrywał czarny muł z nalotu obumarłych roślinnych szczątków,
znalazłem się w korytarzu utworzonym przez zbite kępy szarej turzycy. To
jeszcze nie sławetna sierść Łyny. Obejmująca burty kajaka z obu stron zielonym
uściskiem. Ta pojawi się w czerwcu.
Powiosłowałem mocniej. Płytki nurt nie ułatwiał
sprawy. Kajak szorował dnem o jasny piasek. Fala pluskała na odsłoniętych
mieliznach. Przemagałem opór niesfornej wody. Przepływałem przez ciasne
zakręty. Wpadałem w rozszerzenia rzeki, gdzie prąd spokojniejszy, cichszy...
Mijałem kępy kaczeńców, czapy pylącej turzycy, łany białego kwiecia na brzegach. Zaglądałem w helokrenowe źródliska bijące spod nadrzecznych skarp i podmywające korzenie starych olch... Obserwowałem ambony rozstawione wzdłuż mokradeł, obawiając się myśliwych, którzy w adrenalinowym podnieceniu mogli mnie wziąć za dzika z wiosłem w gwiździe... I słuchałem pierwszomajowego koncertu. Niesamowitego.
Mijałem kępy kaczeńców, czapy pylącej turzycy, łany białego kwiecia na brzegach. Zaglądałem w helokrenowe źródliska bijące spod nadrzecznych skarp i podmywające korzenie starych olch... Obserwowałem ambony rozstawione wzdłuż mokradeł, obawiając się myśliwych, którzy w adrenalinowym podnieceniu mogli mnie wziąć za dzika z wiosłem w gwiździe... I słuchałem pierwszomajowego koncertu. Niesamowitego.
Kątem oka dostrzegłem sarnę. Sięgnąłem po aparat,
lecz zdjęcia między łodygami roślin porastających brzeg nie były udane.
Wstałem i, utrzymując ledwo ledwo równowagę na chybotliwym kajaku, próbowałem
fotografować z ręki. Sarna stała w cieniu. Też nic z tego (za długi czas
naświetlania). Jeszcze mnie nie dostrzegła. Pogodziłem się z myślą, że to będą
jedyne fotografie dokumentujące niecodzienne spotkanie. Wiosłowałem powoli, nie
hałasując. Kryłem się za kępami turzyc i suchymi trzcinami. Mozolnie pokonywałem
zakręt za zakrętem. Sekundy trwały dłużej niż zwykle…
Nie wiem, co zepsułem. Sarna dała kilka potężnych
susów w kierunku oświetlonej części polany. Przystanęła. Patrzyła w moją
stronę. Zdjęcia stały się wyraźniejsze. Nie mogła zdecydować:
- Uciekać nie uciekać.
Prowokowała do ataku. Przypomniałem sobie identyczne zachowanie zdeterminowanej matki w Przykopie tuż po urodzeniu kózki. W końcu wbiegła w pobliski zagajnik, szczekając. Byłem
pewien, że wróci, jak tylko odpłynę. I tak nie zamierzałem wychodzić na brzeg.
Reszta zdjęć na końcu wpisu |
Do rezerwatu niedaleko |
Popłynąłem do olchowego zagajnika w oddali. Coraz płytsza Łyna zamieniała wędrówkę w mozolną przeprawę. Mijałem wystające z brzegów kikuty drzewek, obgryzione od spodu olchy i wierzby, wydeptane w zaroślach błotniste ścieżki...
Przepływałem pod nisko zwieszonymi konarami. Wciskałem się w wąskie przejścia w zasiekach. W końcu stanąłem pod przewróconym drzewkiem. Gdybym się uparł, podniósłbym pień i przepchnął kajak w ols, zyskując kilkadziesiąt metrów.
Dalej jednak światło nurtu przegradzały powalone i na poły zagrzebane w błocie brzozy, olchy i wierzby. Widok zniechęcający. W myślach odtrąbiłem odwrót.
Słońce wzeszło na dobre, zalewając krajobraz
jaskrawym światłem. Nieśmiałe chmurki przesłaniały jego tarczę, dając ulgę
oczom i przegrzanej skórze. Zdjąłem bluzę. Opalałem się. Łyna niosła teraz przez
łąki. Było komfortowo.
Ptaki uwijały się w turzycach. Odwodziły od swoich kryjówek. Kormorany przecinały przestrzeń. Żurawie krzyczały z ukrytych polan. Na Krzyżu krzyczały czaple. Wypłynąwszy z cienia lasu na skarpie zanurzyłem się w pozimowej sierści Łyny. Póki mokradło nie zarośnie, nic nie będzie spiętrzać wody i spowalniać jej biegu.
Ptaki uwijały się w turzycach. Odwodziły od swoich kryjówek. Kormorany przecinały przestrzeń. Żurawie krzyczały z ukrytych polan. Na Krzyżu krzyczały czaple. Wypłynąwszy z cienia lasu na skarpie zanurzyłem się w pozimowej sierści Łyny. Póki mokradło nie zarośnie, nic nie będzie spiętrzać wody i spowalniać jej biegu.
Odleciała |
Wypłynąwszy na jeziorko, foto-zapolowałem na czaple. Łaziły skrajem turzycowisk pod ścianą boru. Potem, gdy tylko wypłynąłem na środek jeziornej tafli, poderwały się do lotu i uciekły nad Brzeźno. Nie dały się przyzwoicie uwiecznić. Zdjęcia zamieszczam niejako z kronikarskiego obowiązku. Byłem, widziałem, spłoszyłem, więc mam.
Po przepłynięciu rzeką wśród kaczeńców znalazłem
się na Brzeźnie Małym. Gospodarstwo w lesie przeglądało się w tafli jeziora.
Niebawem zniknie za listowiem. Bez trudu odnalazłem prześwit przejmy,
przebrnąłem przez dywany ściętych trzcinowych łodyg, spłoszyłem kaczki i łyski,
które zaszyły się w kryjówkach pod brzegami, minąłem żeremie bobrów (niebawem będzie
zasłonięte łanem szuwarów), wypłynąłem na zatokę Brzeźna Dużego. Tam zobaczyłem
parę kaczek nieznanego mi wcześniej gatunku. Stały na wynurzonych korzeniach
grążeli. Pomyślałem:
- Chyba płaskonosy.
Za duże na krzyżówki. Z płaskimi dziobami,
dłuższymi szyjami, z białym podbrzuszem.
Brzeźno Duże ukazało się w bezwietrznej krasie
dojrzałego dnia. Przepłynąwszy akwen w poprzek, znalazłem się znowu na rzece.
Uciekałem oczami od palącego słońca. Nigdzie cienia. Dopiero dopływając do Morza
znalazłem ulgę pod ścianą boru.
Aparat odmówił posłuszeństwa za starym żeremiem
bobrów i linią energetyczną przeprowadzoną nad rzeką. Obie baterie wyczerpały
się po zrobieniu półtora tysiąca zdjęć i kilku krótkich filmów. Ostatnia
fotografia utrwaliła majowy przelot dzikich gęsi. Byłem zdziwiony widokiem
kluczy i zwielokrotnionym charakterystycznym krzykiem. Spóźniły się, albo ktoś je
przepłoszył z upatrzonych terenów lęgowych.
Mogłem skupić się wyłącznie na powrocie. Od tego
miejsca zostało mi do przepłynięcia jakieś sześć kilometrów pod prażącym
słońcem. Na Kiernozie Małym i Wielkim omijałem z daleka łódki weekendowych
wędkarzy i pierwszych kajakarzy zmierzających w górę Łyny. Po sposobie
wiosłowania poznałem, że daleko nie zapłyną. Ptaki na Brzeźnie Wielkim będą
miały spokój.
Na koniec foto-sesja z sarną. Nie tylko mną się niepokoiła. Badała wszystkie strony otoczenia. Odwodziła od młodych. Rzecz w tym, że nie mogłem wybrać innej drogi...
łożesz, więcej zdjęć tej sarny nie miałeś? :) Krakwy ... te kaczki, to krakwy :)
OdpowiedzUsuńDzięki Krzysztofie. Sarna wymagała poświęcenia. Nie wiedziałem, co wybrać :-).
Usuń