czwartek, 3 maja 2018

Majówka na Łynie


Sezon kajakowy rozpocząłem 1 maja. Od ambitnego spaceru w górę Łyny. Zaryzykowałem, chociaż niski poziom wody kazał przypuszczać, że skończę na Brzeźnie Dużym. Opłaciło się. Dopłynąłem tam, gdzie w ubiegłym roku zakończyłem czerwcową wycieczkę – przed zasiekami w olszynowym zagajniku na wysokości jeziora Orłowo i rezerwatu żółwi na jeziorze Orłowo Małe. 

Tu dopłynąłem w czerwcu 2017

To już bliskie sąsiedztwo rezerwatu Źródła Łyny. Wystarczyło przeciągnąć kajak przez zalegające pnie, tak jak to czyniłem na Wierśniance, Kamionce z Jeziora Krzywego do Wigier czy na Bliźnie, dopływie Rospudy, by dotrzeć do ostatniej polany skrywającej obszerny zakręt rzeki i doprowadzającej pod przepust drogowy. 

Źródła Łyny, kajakiem byłoby ciężko

Zawróciłem mniej więcej w połowie odległości między jeziorkiem Krzyż a tamą w Łyńskim Młynie. Trochę żal. Z drugiej strony wiosłowanie pod prąd coraz płytszej rzeczki dało się we znaki. Po siedmiu godzinach siedzenia w kajaku, wiosłowania i robienia zdjęć byłem znużony. Sama Łyna jak zwykle – nic zwyczajnego 😊.

Łyński Młyn

Wypłynąłem o żeglarskim świcie. Pod pułapem chmur. Myślałem, że nie ustąpią. Gdy jednak znalazłem się na Kiernozie Wielkim, chmury zaczęły się strzępić i odsłaniać niebo. 

Księżyc i Jowisz nad Kiernozem Wielkim

W końcu ukazał się pucołowaty Księżyc w towarzystwie Jowisza, rzucając magiczną poświatę i odbicie w wodzie. Trafiwszy na środek jeziora między długą wyspą a brzegiem, na którym w drodze powrotnej odkryłem nowe żeremie bobrów, nie mogłem powstrzymać się od fotografowania. Wiedziałem, że za ciemno. Długi czas naświetlania wymagał całkowitego bezruchu. Chybotliwy kajak, mimo uśpionego lustra wody, nie sprzyjał. Z kilkudziesięciu ujęć tylko to jedno, chociaż pełne szumów, dało pojęcie o wagnerowskim wręcz nastroju chwili.

Kiernoz Mały

Z moich wielu wędrówek kajakowych właśnie nocne pływanie w świetle księżyca dostarczało najbardziej zapadających w pamięć wrażeń. Osiągałem niekiedy stan głębokiej medytacji. Jak wówczas, gdy znalazłem się na środku tafli jeziora Gant na szlaku Krutyni. Nocna cisza, flauta, która sprawiła, że odbicie księżyca w wodzie znieruchomiało, czarne ściany boru wokół, gwiaździste niebo nade mną, czystość we mnie… I utwory King Crimson w głowie: Moonchild, patetyczny Epitaph Live czy I talk to the wind… Muzyka epoki festiwalu Woodstock z 1969 roku nieprzemijająca.

Kiernoz Mały
Chmury z niechęcią odstępowały na wschód, pozbawiając widoku wstającego słońca. Z leśnych brzegów dobiegało kwilenie ptaków otwierających dopiero co oczy. W szuwarach kotłowały się żaby. Ich rechot napełniał przestrzeń chóralnym zaśpiewem. Lustro Kiernoza było puste. 

Łabędzie na Kiernozie
 Wpłynąwszy na krótkie przejście między jeziorami, odczułem opór płytkiej wody. Przepłynąłem przez zakręty; spłoszyłem kaczki, które zeszły z zanurzonego pnia i zniknęły bezgłośnie w rzecznych zaroślach; minąłem stare żeremie z odsłoniętym wejściem; kolejną norę wygrzebaną w brzegu; przeniknąłem przez szare jeszcze trzciny… W końcu znalazłem się na Kiernozie Małym. 

Księżyc zbladł. Odchodzące chmury odsłoniły niebo. Po drugiej stronie jeziornej tafli zobaczyłem łabędzie. Pływały pod szuwarami. Nie próbowałem ich niepokoić. Dzień wciąż nie mógł się obudzić. 

Niebo otwiera się nad Łyną

Przepchnąłem kajak przez mulistą płyciznę nieopodal kępy starych brzóz, bohaterek moich zdjęć z czaplami czuwającymi na konarach. Dzisiaj były samotne.

Minąwszy się z wędkarzami na łodzi, pokonałem zakręt za stawem i ujrzałem w oddali most na tle pochylonej wierzby. Kilka olch runęło do wody po jesiennym wezbraniu. Bobry przetarły nowe ścieżki w rowach odwadniających łąki. Wszędzie kwitły kaczeńce. Wiosna przyspieszyła.


















Olchy nad Łyną

Ścieżka bobrów

Kaczeńce

I po śniadaniu
Za mostem w Brzeźnie Łyńskim zanurzyłem się w łęg. Mijałem znajome kąty wypełnione kwitnącymi turzycami. Trącone wiosłem kwiaty sypały pyłkiem. Toń rzeki wypełniły liście grążeli. Jeszcze bez pąków  kwiatowych w kształcie śliwek. Wiosłowałem i fotografowałem na przemian obrazy wynurzonych korzeni starych olch, błotnistych strużek wody sączącej się spod skarp, babrzysk między kępami trawy…



Zwierzęta i ptaki gdzieś się pochowały. Tylko drzewa, bujny podszyt, młody tatarak, kępy kwitnących traw, plusk tajemniczych ryb, śpiew ptaków, rechot żab… Wiosłowałem. Przepychałem kajak przez zanurzone pnie. Przepływałem pod konarami olch wypuszczających nieśmiałe listki…

Morze

Jeziorko Morze też było puste. Nie zobaczyłem łabędzi, polujących czapli, bielików. Przywitała mnie tafla w makijażu odbitego nieba. Usłyszałem klangor żurawi skrytych w bagnach. Na powierzchni jeziora pojawiły się pierwsze owalne liście grążeli. Ciepły kwiecień sprzyjał szybkiej wegetacji.

Kaczeńce

Turzyca

Kwiat turzycy z bliska

Przepłynąwszy przez Morze, znalazłem się na najbardziej frapującym odcinku górnej Łyny. Wypełnia tutaj rozległą bagienną dolinę. Szuwary i oczerety były wciąż szare. Młode pędy jeszcze nie przebiły mierzwy wysuszonych roślin. Jedynie kępy turzyc zazieleniły się i okryły czapami kwiecia.

Tajemniczy pomost

Bagienny łęg wdział szatę z młodego listowia w różnych odcieniach. Z zarośli dobiegały ostre niczym brzytwa kwilenia trzcinników, z odległych łąk rytmiczne trex trex derkaczy, z pobliskich drzew i od lasu pokrzykiwania dzięciołów… Spłoszone pluskiem wiosła dziki uciekały znad wody, czyniąc tumult...





Słońce rozgrzało plecy. Oświetliło nurt i obramowanie rzeki. Drobne zmarszczki na powierzchni wody ozdobiły trawę fakturą pasków spolaryzowanego światła… Poczułem błogość...

Łyna wiosenna

Łyna

Po wcześniejszych spacerach w górę Łyny przestałem odczuwać upływ czasu. Nawet kilometry szlaku wydają się krótsze. Minąwszy stare żeremie, przepłynąwszy nad zatopionymi w leniwym nurcie gałęziami – podłożem dla słodkowodnych gąbek (dzisiaj niewidocznych) – ujrzałem czarne rybitwy. Z zamierającym nurtem, szuwarami i oczeretami w pozimowej szacie, coraz gęstszymi i bardziej nieprzeniknionymi, zwiastowały otwartą przestrzeń Brzeźna Dużego…

Brzeźno Duże

Brzeźno Duże

Kiedy nań wypłynąłem, z niejakim zaskoczeniem ujrzałem wolną od sitowia i wodorostów taflę rozległej wody. To zupełnie inny rodzaj krajobrazu ot tego w czerwcu czy latem. I ta łatwość pływania. Kajak sunął bez oporu po gładkiej powierzchni jeziora między nielicznymi jeszcze liśćmi grążeli i nenufarów. Chmury znikały. Z całej kotary o świcie zostały jedynie fraktalne strzępy obłoków. Wiosenne Brzeźno zachwyciło.



Błotniak i rybitwa

Błotniak
Płynąc lejkowatą zatoką jeziora, obserwowałem polującego błotniaka. Zawisał nad szuwarami i turzycami. Czasem siadał w zaroślach. Znowu się unosił. W pewnej chwili opadły go rybitwy. Czarne i rzeczne. Odganiały od ukrytych przemyślnie gniazd...

Nie dostrzegłem pływających po zatoce wysepek. Błotniste kępy zniósł prawdopodobnie lód, pozbawiając rybitwy bezpiecznych miejscówek do rozrodu.

Wśród łanów wyschniętych szuwarów po raz pierwszy widziałem nurt Łyny lawirujący między płyciznami.

Przejma między Brzeźnami

Fotografowałem odsłonięte żeremie bobrów pod krzakami łozy. Nie odkryłem go w ubiegłym roku, przepływając obok i robiąc portret żurawia z pisklęciem na płyciźnie. Jeszcze dwa tygodnie i przejmę między obydwoma Brzeźnami: Dużym i Małym znowu zamknie nieprzenikniona ściana trzcin, sitowia, skrzypów, pałki wąskolistnej. Tylko wtajemniczeni będą wiedzieć, jak przebrnąć przez krępujący gąszcz na otwartą wodę.

Brzeźno Małe

Brzeźno Małe

Obejrzałem pobieżnie wnętrze Małego Brzeźna. Zignorowałem psy, które pojawiły się na pomoście połączonym z brzegiem długą kładką nad oczeretami... Spłoszyłem siwą czaplę, która polowała w kępach turzyc przeciwległego brzegu…

Żeremie

Kaczeńce

Ols nad Łyną

Świat podziemia

Malowane wodą

Kolaż

Wpłynąłem na kolejny odcinek rzeki pomiędzy kępy zarośli na wysepkach i łany kaczeńców. Stare olchy pochylały się nad wodą. Oświetlone przez słońce przeglądały się w niezmąconym lustrze. Ich odsłonięte przez wodę systemy korzeniowe ukazywały wejścia do nor i rozbudowane jamy, w których mogły kryć się wydry, norki i bobry. Płynąłem powoli, chłonąc krystaliczną urodę rzeki.





Jeziorko Krzyż

Krzyż i jego gospodarze

Zbliżałem się do jeziorka Krzyż. Ostatniego akwenu na szlaku Łyny przed jej źródłami. Już z daleka słyszałem klangor żurawi i okrzyki łabędzia krzykliwego. Owym nawoływaniom towarzyszył nieustanny chór żab. Zagłuszający śpiewy ptaków. Nastrój podniosły. W takich chwilach cenię sobie swoje towarzystwo i dyskusję z własnymi myślami. W ten sposób unikam kłótni... Samotność w najpiękniejszym entourage'u...




Żurawie wypatrzyłem nieopodal kolejnego ujścia rzeki. Przechadzały się w niskich jeszcze zaroślach. Gaworzyły donośnie. Wypłynąwszy spomiędzy łanów zasuszonego sitowia, sprowokowałem łabędzia krzykliwego do lotu. Grając na fagocie, zatoczył krąg nad jeziorem. Zawrócił. Przeleciał nad żurawiami i zniknął w świetle rzecznej doliny. Tam, dokąd właśnie zmierzałem.


Podpływałem do żurawi, udając, że mnie nie ma. Liczyłem na to, że z młodymi pod opieką, nie zechcą odlecieć. Po wykluciu się piskląt dorosłe ptaki przechodzą pierzenie. Tracą lotki w skrzydłach i zdolność do latania na kilka tygodni. Do czasu aż młode zaczną biegać z prędkością godną wyścigowych strusi i machać skrzydłami na tyle mocno, by unieść się w powietrze. Ta para była jednak bezdzietna. Odleciała, zanim zdołałem zbliżyć się na odległość portretowego zdjęcia.

W objęciach Łyny

Przepchnąwszy kajak przez mieliznę, której powierzchnię pokrywał czarny muł z nalotu obumarłych roślinnych szczątków, znalazłem się w korytarzu utworzonym przez zbite kępy szarej turzycy. To jeszcze nie sławetna sierść Łyny. Obejmująca burty kajaka z obu stron zielonym uściskiem. Ta pojawi się w czerwcu.

Tak będzie latem

Powiosłowałem mocniej. Płytki nurt nie ułatwiał sprawy. Kajak szorował dnem o jasny piasek. Fala pluskała na odsłoniętych mieliznach. Przemagałem opór niesfornej wody. Przepływałem przez ciasne zakręty. Wpadałem w rozszerzenia rzeki, gdzie prąd spokojniejszy, cichszy...





Mijałem kępy kaczeńców, czapy pylącej turzycy, łany białego kwiecia na brzegach. Zaglądałem w helokrenowe źródliska bijące spod nadrzecznych skarp i podmywające korzenie starych olch... Obserwowałem ambony rozstawione wzdłuż mokradeł, obawiając się myśliwych, którzy w adrenalinowym podnieceniu mogli mnie wziąć za dzika z wiosłem w gwiździe... I słuchałem pierwszomajowego koncertu. Niesamowitego.





Kątem oka dostrzegłem sarnę. Sięgnąłem po aparat, lecz zdjęcia między łodygami roślin porastających brzeg nie były udane. Wstałem i, utrzymując ledwo ledwo równowagę na chybotliwym kajaku, próbowałem fotografować z ręki. Sarna stała w cieniu. Też nic z tego (za długi czas naświetlania). Jeszcze mnie nie dostrzegła. Pogodziłem się z myślą, że to będą jedyne fotografie dokumentujące niecodzienne spotkanie. Wiosłowałem powoli, nie hałasując. Kryłem się za kępami turzyc i suchymi trzcinami. Mozolnie pokonywałem zakręt za zakrętem. Sekundy trwały dłużej niż zwykle…

Potęga skoku


Nie wiem, co zepsułem. Sarna dała kilka potężnych susów w kierunku oświetlonej części polany. Przystanęła. Patrzyła w moją stronę. Zdjęcia stały się wyraźniejsze. Nie mogła zdecydować:
- Uciekać nie uciekać.
Prowokowała do ataku. Przypomniałem sobie identyczne zachowanie zdeterminowanej matki w Przykopie tuż po urodzeniu kózki. W końcu wbiegła w pobliski zagajnik, szczekając. Byłem pewien, że wróci, jak tylko odpłynę. I tak nie zamierzałem wychodzić na brzeg.

Reszta zdjęć na końcu wpisu
Minąłem rów odprowadzający wodę z pobliskiego mokradła skrytego za ścianą brzóz i olch. Próbowałem nawet wpłynąć, lecz poziom wody okazał się za niski. Kajak utknął w lepkim mule. Wiosłem bełtałem kredową maź. Wycofałem się.



Do rezerwatu niedaleko

Popłynąłem do olchowego zagajnika w oddali. Coraz płytsza Łyna zamieniała wędrówkę w mozolną przeprawę. Mijałem wystające z brzegów kikuty drzewek, obgryzione od spodu olchy i wierzby, wydeptane w zaroślach błotniste ścieżki...




Przepływałem pod nisko zwieszonymi konarami. Wciskałem się w wąskie przejścia w zasiekach. W końcu stanąłem pod przewróconym drzewkiem. Gdybym się uparł, podniósłbym pień i przepchnął kajak w ols, zyskując kilkadziesiąt metrów.



Dalej jednak światło nurtu przegradzały powalone i na poły zagrzebane w błocie brzozy, olchy i wierzby. Widok zniechęcający. W myślach odtrąbiłem odwrót.



Słońce wzeszło na dobre, zalewając krajobraz jaskrawym światłem. Nieśmiałe chmurki przesłaniały jego tarczę, dając ulgę oczom i przegrzanej skórze. Zdjąłem bluzę. Opalałem się. Łyna niosła teraz przez łąki. Było komfortowo.




Ptaki uwijały się w turzycach. Odwodziły od swoich kryjówek. Kormorany przecinały przestrzeń. Żurawie krzyczały z ukrytych polan. Na Krzyżu krzyczały czaple. Wypłynąwszy z cienia lasu na skarpie zanurzyłem się w pozimowej sierści Łyny. Póki mokradło nie zarośnie, nic nie będzie spiętrzać wody i spowalniać jej biegu.




Odleciała

Wypłynąwszy na jeziorko, foto-zapolowałem na czaple. Łaziły skrajem turzycowisk pod ścianą boru. Potem, gdy tylko wypłynąłem na środek jeziornej tafli, poderwały się do lotu i uciekły nad Brzeźno. Nie dały się przyzwoicie uwiecznić. Zdjęcia zamieszczam niejako z kronikarskiego obowiązku. Byłem, widziałem, spłoszyłem, więc mam.

Kaczki, tyle wiem. Krzysztof Leśny rozpoznał w nich krakwy.

Po przepłynięciu rzeką wśród kaczeńców znalazłem się na Brzeźnie Małym. Gospodarstwo w lesie przeglądało się w tafli jeziora. Niebawem zniknie za listowiem. Bez trudu odnalazłem prześwit przejmy, przebrnąłem przez dywany ściętych trzcinowych łodyg, spłoszyłem kaczki i łyski, które zaszyły się w kryjówkach pod brzegami, minąłem żeremie bobrów (niebawem będzie zasłonięte łanem szuwarów), wypłynąłem na zatokę Brzeźna Dużego. Tam zobaczyłem parę kaczek nieznanego mi wcześniej gatunku. Stały na wynurzonych korzeniach grążeli. Pomyślałem:
- Chyba płaskonosy.
Za duże na krzyżówki. Z płaskimi dziobami, dłuższymi szyjami, z białym podbrzuszem.

Brzeźno Duże

Brzeźno Duże - widok z przejmy

Brzeźno


Brzeźno Duże ukazało się w bezwietrznej krasie dojrzałego dnia. Przepłynąwszy akwen w poprzek, znalazłem się znowu na rzece. Uciekałem oczami od palącego słońca. Nigdzie cienia. Dopiero dopływając do Morza znalazłem ulgę pod ścianą boru.

Czeremcha

Aparat odmówił posłuszeństwa za starym żeremiem bobrów i linią energetyczną przeprowadzoną nad rzeką. Obie baterie wyczerpały się po zrobieniu półtora tysiąca zdjęć i kilku krótkich filmów. Ostatnia fotografia utrwaliła majowy przelot dzikich gęsi. Byłem zdziwiony widokiem kluczy i zwielokrotnionym charakterystycznym krzykiem. Spóźniły się, albo ktoś je przepłoszył z upatrzonych terenów lęgowych.

Gęsi w spóźnionym przelocie

Mogłem skupić się wyłącznie na powrocie. Od tego miejsca zostało mi do przepłynięcia jakieś sześć kilometrów pod prażącym słońcem. Na Kiernozie Małym i Wielkim omijałem z daleka łódki weekendowych wędkarzy i pierwszych kajakarzy zmierzających w górę Łyny. Po sposobie wiosłowania poznałem, że daleko nie zapłyną. Ptaki na Brzeźnie Wielkim będą miały spokój.

Było jak zwykle – nic zwyczajnego.

Na koniec foto-sesja z sarną. Nie tylko mną się niepokoiła. Badała wszystkie strony otoczenia. Odwodziła od młodych. Rzecz w tym, że nie mogłem wybrać innej drogi...






















2 komentarze:

  1. łożesz, więcej zdjęć tej sarny nie miałeś? :) Krakwy ... te kaczki, to krakwy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Krzysztofie. Sarna wymagała poświęcenia. Nie wiedziałem, co wybrać :-).

      Usuń