Zamiast recenzji.
„Nie lubię czytać postów Piotrka. Są tak (...) napisane, że mam wyrzuty sumienia, że mnie nie ma w miejscach które opisuje. A
jak jestem gdzieś w Polsce, podczas wyjazdów służbowych, od razu mam nieodpartą
chęć powrotu. Piotrek, wszystko przez Ciebie
.”
Chwila, w której chcesz wypłynąć na Łynę, daje
pierwszą okazję do robienia zdjęć. Koniki za rzeką; kaczuchy, które upodobały
sobie bezpieczny kąt w trzcinach i łąkę z wodopojem; łabędzie z młodymi
odchowanymi w oczeretach Kiernoza Wielkiego i na salonach Łyny zbiegającej się
z Marózką…
Spychamy kajak na rzekę. Słońce rozleniwia. Wiatru
tyle, że przyjemnie chłodzi, lecz nie marszczy powierzchni wody. Chmury snują
się po niebie. Trzciny szeleszczą. Jaskółki furkoczą. Trzciniaki buszują w
listowiu…
Tylko to ich milczenie… Przestały śpiewać. Nie
pobudzają zmysłów niczym podwójne espresso.
Nie wiosłuję. Trzymam kierunek. Nurt niesie kajak w
szpalerze szuwarów ku starej szkole w Ząbiu. Gapimy się w wodorosty. Śledzimy
ryby przemykające między zmacerowanymi liśćmi grążeli, pod sznurami
wywłóczników i rdestnic, wśród łodyg wiotkich trzcin. Płoszymy perkozki, dzikie
kaczki, gawrony przesiadujące na kikutach wysuszonej łozy…
Ważka |
Jest błogo. Aż do zakrętu. Za którym trzciny
pochylają się nad wodą, tworzą tunel, tłamszą przestrzeń nad głową, krępują
wiosło. Z liści sypią się roje muszek. Osiadają na twarzy, okularach, ubraniu.
Wstrzymujemy oddech. Lawirujemy między roślinami. Szukamy swobodniejszych
miejsc… Lecz toń Łyny przyciąga wzrok. Dzieje się w niej. Pstrykamy dziesiątki
fotek. Uwieczniając na zdjęciach podwodne obrazy między odbiciami chmur.
Trzcina w twarz, zdjęcie, pchnięcie wiosłem, fotka, prostowanie kajaka, ujęcie,
oddech, dosadne słowo, kadr… Bez celowania, bez zastanowienia. Coś zawsze
zostanie… I tak do drewnianego mostka między łąkami na łagodnych stokach doliny
i pod lasem.
Za mostkiem |
Pochylamy się pod niskim przęsłem. Ledwo starcza
miejsca, by nie trącić czuprynami bali od spodu. Prostujemy się z ulgą. Przed
nami droga na Jezioro Łańskie. Toń jest jaśniejsza. Więcej w niej mielizn. Nad
piaskiem przepływają ławice krasnopiór. Spod brzegów startują okonie i
szczupaki. Czynią zamieszanie…
Wodorosty pławią się w nurcie. Oczy przepatrują
wszystkie dostępne zakamarki w poszukiwaniu frapujących obrazów. Las rośnie na
brzegach i pod kajakiem. Jakbyśmy płynęli po powierzchni wielkiego akwarium. Aż
chce się zejść do wody i spławiać do odległego jeziora…
Wypływamy z Łyny. Przed nami kosiarz wodorostów i
kaczki na żerdziach podtrzymujących pozarastane sieci. Obserwujemy bezowocny
wysiłek kosiarza. Wodorostów zaślepiających ujście rzeki nie ubywało.
Przepłynęliśmy obok. Wiosło grzęzło w zielsku. Kajak tarł dnem o mierzwę…
Z ulgą poczułem swobodną wodę, wypłynąwszy na
zatokę. Kaczki niechętnie opuszczały żerdzie i odpływały pod las. Nie
ścigaliśmy ich. Skierowaliśmy się ku ujściu Dzierzgunki, niepozornego
strumienia napędzającego niegdyś nieistniejący już młyn, a potem do półwyspu, za którym
zaczyna się dzierzguński matecznik.
Towarzyszyły nam mewy, rybitwy, perkozy z
wyrośniętymi już młodymi. Podkarmiały się nawzajem przed wyruszeniem na trasy
jesiennych odlotów w kierunku zachodniej i południowej Europy. Jeziorna cisza
była wymowna. Ucichły tak charakterystyczne dla wiosny i wczesnego lata śpiewy,
nawoływania, okrzyki. Nadające kajakowej wędrówce szczególnego kolorytu. Cóż…
Wylądowaliśmy u nasady półwyspu. Wbiliśmy się
kajakiem w brzeg. Prostowaliśmy grzbiety na mokrej łące. Gdzieś tutaj było
siedlisko z widokiem na jezioro. Miejsce frapujące. Pozostało po nim pole
topinamburu, kępa gęstych leszczyn, sosnowy las bajecznie odcinający się od
nieba…
Dzisiaj nie bujało. Przed nami rozległa tafla.
Niechętnie marszczona przez wiatr. W oddali bezsilnie wiszące flagi na
żerdziach, którymi zaznaczono mieliznę na jeziorze. Przesiadujące tam łabędzie
odpłynęły, zanim osiągnęliśmy fotograficzny dystans. W oddali ujrzeliśmy Lalkę.
Wyłaniała się spoza pleców dzierzguńskiego występu brzegu.
Widok kusił, by
skierować kajak na północ. Ku Cyrance, której bajkowa architektura ozdabiała
brzeg łańskiego matecznika.
Wpłynęliśmy jednak na największą zatokę
przylegającą do ośrodka Caritasu w Rybakach. Minąwszy wędkarzy na rozległym
łowisku między mielizną a zatoczkami Ząbia, podpłynęliśmy do szuwarów. Płynąc
nad polem wodorostów, foto-polowaliśmy na łyski, kaczki, perkozy, mewy,
rybitwy…
To nie rybołów - nie dał się sfotografować niestety |
Trzymały się stadnie. Jakby obawiały się ataku z góry. Pod chmurami
krążył rybołów. Nie wyglądał na polującego. Cieszył się szybowaniem. Nie dał
się chwycić obiektywem. Wierciłem się na tańczącym kajaku bez skutku. Ulitował
się w końcu i pożeglował w kierunku Plusznego.
Zatoka przywitała ciszą. Z dala od ludzi wydała się
dzika. Żerdzie jednak były puste. Żadnego ptactwa. Gdzieś tam przelatywały
kormorany. Spoza olch dobiegały ludzkie głosy. Kajak sunął nad podwodną polaną
prześwietloną przez słońce. Wiatr ustał. Wpadłem w błogostan. Sunąc przy
brzegu, fotografowaliśmy kaczki na wykrotach i gałęziach wystających z wody,
kormorany na wybielonej odchodami brzozie, ryby na płyciznach, liście grążeli w
plamach światła…
Póki nie dopłynęliśmy do polany zarośniętej niecierpkiem
himalajskim przywleczonym nie wiadomo skąd. Pszczoły huczały w kwiatach. Dno
olchowego łęgu i łąkę nad wodą zawłaszczyły łany niecierpka. Rośliny inwazyjnej
o malowniczych liściach i kwiatostanach. Małgosia nie mogła oderwać oczu… Długo
zabawiliśmy…
A potem powrót. Przez neolityczną zatokę, która
nieodmiennie zachwyca w świetle słońca. Lubię pchnąć kajak w jej wnętrze.
Odkładam wtedy wiosło.
Śledzę zmarszczki na wodzie. Załamują światło i
rozświetlają jasne muliste dno feerią migoczących plam. Liście grążeli tworzą
na powierzchni malownicze plamy… W szuwarach dostrzegamy szyszki jeżogłówki… Po
płyciźnie śmigają okonie, płocie, wzdręgi…
Łabędź, który skusił nas do
wpłynięcia, zniknął za załomem osoki aloesowatej i tataraku. Nie popłyniemy za
nim. Za płytko. Wiosło grzęźnie w mule. Kiedy je wpycham, wchodzi prawie bez
oporu, uwalniając gaz. Zakątek zwodzi. W dnie widzimy zagłębienia. Jakby ktoś
próbował przejść zatokę w poprzek. Ale to ślady po wiosłach. Odpływamy…
Kolejny kąt wart odwiedzenia to słupy po starych
pomostach. Ich wierzchołki zarosły czapami traw. Ptaki przesiadują na nich,
tworząc gwarną kolonię. W sąsiedztwie trzcin mają gdzie polować. Pilnują
wzajemnie swojego bezpieczeństwa. Kormorany, mewy, rybitwy, kaczki, łyski,
pliszki, czasem czaple w sąsiedztwie. Miejsce przyciąga uwagę jak magnes.
Opływamy szczątki pomostów z daleka. Południowy wiatr zepchnie nas w pobliże i
pozwoli fotografować. Jednak biel upierzenia mew nieludzko kontrastuje z
otoczeniem. Większości zdjęć nie da się poprawić. Cóż. Próbujemy.
Stały fragment sesji kończy się niechętną ucieczką płochliwych
ptaków.
Pozostaje mozolny powrót przez południową zatokę
jeziora, zarośnięte ujście i pod prąd rzeki. Towarzyszy nam czapla. Co i raz
podrywa się do lotu, ucieka na południe, osiada w zaroślach lub na gałęziach zatopionych
drzew do następnego spotkania. Dopiero przy mostku zawraca ku jezioru.
Wypłynąwszy z lasu powtarzamy wędrówkę przez trzcinowy tunel pod prażącym
słońcem. Łyna niechętnie wypuszcza z objęć.
My niechętnie wracamy. Przeciągamy
każdą chwilę powrotu do Kurek i przystani kajaków mazurskich…
Zwieńczeniem spaceru sandacz (świetny) w rodzinnej
restauracyjce z widokiem na jezioro Kiernoz Wielki i miejsce spotkania Marózki
z Łyną tuż przed mostem drogowym.
Fantastyczna wyprawa! Muszę w końcu się zmobilizować i znaleźć czas, bo jak widzę - warto! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńWarto! :-). Biebrzą też warto. Zwłaszcza w kwietniu.
Usuń