środa, 16 lipca 2025

Na Łynie i Jeziorze Łańskim między deszczem a deszczem

 


Mgła tworzy nastrój. O świcie jej widok, co prawda, odstręcza, lecz już wczoraj postanowione. Płyniemy. We mgle jazda cokolwiek utrudniona. Niewiele widać przed maską samochodu. Prędkość więc nie powala. Tym bardziej, że zwierzęta o tej porze dnia mniej czujne, mniej ostrożne. Do Kurek zjeżdżamy na bezdechu. Księżyc ledwo widoczny przez mgłę znika, gdy mościmy się w kajaku. Łyna podniosła się trochę od wczoraj, kiedy sprawdzaliśmy poziom wody pod mostkiem w Ząbiu, więc od pierwszego zanurzenia wiosła towarzyszy niepewność, czy aby na pewno zmieścimy się pod próchniejącym przęsłem. Już raz uderzyłem kilka lat wcześniej dziobem w dolną deskę, próbując przepchnąć się dołem. Wtedy jak niepyszny musiałem bokiem przez ogrodzenie z kolczastego drutu…

Płyniemy. Wiosłuję tylko po to, by trzymać się środka nurtu między wybujałymi trzcinami. Ptaki nadal śpiewają w zaroślach. Dominują trzciniaki i świerszczaki. Mimo szarości i mgły, która osadzona na liściach i łodygach opada kroplami na powierzchnię wody. W zakręcie przed starą szkołą w Ząbiu pierwszy widok – para łabędzi. Przewodzi nam. Nie chce ustąpić, chociaż wszędzie kryjówki w zielonej mierzwie rzecznego gorsetu. Trącana wiosłem wodna mięta rozsiewa upojne zapachy. Woda szemrze w liściach nenufarów i łodygach trzcin, pluska pod dotykiem piór wiosła. Wokół bezruch. Mgła i ściany zarośli to nasz jedyny krajobraz. Nawet księżyc zniknął…

Jest szaro. Kolory poblakły. Wpływamy w korytarz. Trącane wiosłem trzciny otrząsają się z wody na czupryny i ubrania. Deszcz zbędny. Na nic korekty kierunku, kiedy trzciny trą o dziób i burty, a wiosło grzęźnie w łodygach. Jedyne, co świadczy o większej rozległości świata, to spowite mgłą przybrzeżne drzewa o rozmytych konturach. Wynurzają się z niebytu świata, w którym wzrok zawodzi. Łabędzie w końcu wpływają w boczny korytarz wydeptany przez zwierzęta schodzące do wodopoju.

 


Jesteśmy sami. Foto-polujemy na uwijające się w mierzwie ptaki i ważki. Brak światła czyni jednak swoje. Dopiero przed pagórkiem przykrytym łąką zaczyna się coś dziać: kormoran, który właśnie wynurzył się spomiędzy wodorostów, startuje, uderzając łapami w wodę; krzyżówki ogłaszające światu nasze przybycie kwakaniem i łopotem skrzydeł; siwe czaple unoszące się z szuwarów z chrapliwym skrzeczeniem… Łąka jednak pusta. Przez mgłę oglądamy kępę kwitnących dziewann…

I oto mostek dla krów. Czasy świetności już za nim. Jedna poręcz odpadła kilka lat wcześniej. Druga chwieje się pod dotykiem. Poziom rzeki wysoki. Małgosia wysiada, gdy dobijam do fotogenicznej dzikiej gruszy, spłoszywszy dzikie kaczki. Odbijam. Mierzę dziobem pod przęsło obok podpory. Dziób wchodzi bez oporu. Kładę się w kajaku, przepycham pod belkami obwieszonymi brodami drobnych muszek. Na szczęście śpią w wilgotnym odrętwieniu. Dopływam do zejścia za mostkiem. Małgosia wsiada. Możemy dalej. W krajobraz zaczarowany mgłą…

 


Na uschniętym kwiatostanie trzciny buja się gąsiorek. Po barwach widać – dumny samczyk. Na tle ściany starego boru. 



 
Zdjęcie Małgosi

Za mostkiem Łyna zmienia charakter. Płynie podmokłą doliną. Nurt podmywa prawy brzeg, tworząc kilkumetrowe klify, na których sosny walczą o przetrwanie, wypuszczając w osypujący się grunt grube palowe korzenie, a olchy pochylają się coraz niżej nad wodą, grożąc upadkiem. Rozgarniamy kajakiem dywany grążeli, gęstwę tańczących wodorostów, płoszymy ryby i czaple w czatowniach zasłoniętych oczeretem. 

Zdjęcie Małgosi

 

W lesie nadają wilgi. Ich solówki dźwięczne, skoczne, pełne muzycznej wyobraźni. Zachwyciłyby czystością tonów samego Leonharda Eulera od szeregów trygonometrycznych i Jeana Fouriera od analizy harmonicznej dźwięków i od transformacji Fouriera, moich matematycznych zmor stosowanych w obliczeniach obwodów elektrycznych podczas edukacji w technikum i na politechnice.



Przed nami krajobraz Łyny ograniczony do znikających ścian lasu, drzew wyłaniających się z mgły niczym duchy, kęp pałki, kwitnącego szaleju, lancetowatej turzycy i tawuły trzymających podmokłe brzegi w uścisku korzeni, szczawiów, trzciny i szuwaru… Tniemy kajakiem wstęgę rzeki. Zmarszczki na jej powierzchni zasługą tańczących wodorostów, sterczących patyków i ryb. 



Fotografujemy uginające się pod ciężarem wilgoci pajęczyny na gałęziach martwych wiklin, kwiaty grążeli, dywany z owalnych liści, póki nie osiągniemy ujścia do zatoki Jeziora Łańskiego, niewidocznego pod całunem mgły…





Z ujścia widać tylko odlatującą czaplę. Reszta to bezkres bez punktów odniesienia. Żadnych granic. Lustro uśpionej tafli. 


Na niej samotny łabędź. 


Znikająca w oddali ściana dzierzguńskiego lasu, przez który przepływa strumień, niegdyś napędzający młyn… 


Perspektywy jeziora wbiegające w niebyt… Samotny perkoz we mgle, czapla nad wodą, wędkarz w łodzi zmierzający ku niewidocznemu półwyspowi na łowisko… Wszystko takie nierealne, symboliczne, kubistyczne w nastroju odbarwionego krajobrazu… 

 

 

 








Najpierw trzymamy się wschodniego brzegu. Aparaty w pogotowiu. Kilka lat wcześniej fotografowałem bielika na wierzchołku pnia pozbawionego nawet konarów. Mgła uśpiła jego czujność… Dzisiaj doświadczamy tylko próżnej nadziei…
 
Zdjęcie Małgosi
Zdjęcie Małgosi
Zdjęcie Małgosi
 

Zdjęcie Małgosi





Słońce nie przebija całunu. Cisza na środku jeziora zaskakuje. Milczymy i fotografujemy szczątki otoczenia. Jakby świat skarlał. Nie czujemy jednak lęku. Samotność zda się pięknem samym w sobie. Niechętnie wiosłuję. 

 

  



W końcu rozpraszana ciepłem mgła odkrywa inne oblicze nadjeziornego boru i jego odbicia w wodzie. Symetria koi. Świetlista plama nad wierzchołkami drzew i jej obraz obok burty odkrywa kolejne wcześniej niewidziane oblicze jeziora…
 





Coraz więcej światła rozrywa w końcu całun, odsłania niebo, odległe perspektywy Łańskiego. W paletę kubistycznych kolorów wdziera się błękit. Symetrię obrazów pogłębia niewzruszone lustro. Tylko my, nasz kajak i wiosło źródłem łagodnych fal. W końcu widać tarczę słońca we mgle, księżyc po pełni w barwach błękitu… Otwiera się przed nami plener dla impresjonistów… Oczy szeroko otwarte, zmysły pobudzone… Ciszę mąci tylko trzask migawki, plusk wiosła uspokajającego tańczący menueta kajak…

 








A potem wpływamy do zatoczki, gdzie na zmurszałych i zarośniętych mchem palach, szczątkach niegdyś rozbudowanego pomostu, odpoczywają kormorany, śmieszki, mewy szare, rybitwy. Grzeją się w promieniach wczesnego słońca. 

 

 

 




Zdjęcie Małgosi

Zdjęcie Małgosi

Zdjęcie Małgosi


Fotografujemy scenki rodzajowe do chwili przekroczenia niewidocznej granicy tolerancji. Pierwsze odlatują kormorany. Mewy się nie kwapią. Mimo to odpływamy od sterczących podpór nieistniejącego pomostu, zdewastowanego lodem podczas jednej z ostatnich prawdziwych zim… Świat odzyskuje kolory.

 

 

 

 

Wracamy. Chmur z zachodu coraz więcej. Wypiętrzają się coraz wyżej. Nawet wiatr się budzi. Łagodnie. Przez chwilę przecinamy fale. Wpłynąwszy w ostatnią zatokę pod nieistniejącymi Dzierzgunami, zaznajemy ponownie dobrodziejstw flauty. Tafla jeziora cichnie. Wraca symetria. 


Kajak trzyma kierunek bez wspomagania wiosłem. W ujściu rzeki obracamy się ku jezioru. To ostatnie spojrzenia. W świetle słońca jego perspektywa sięgająca wierzchołka Lalki i krańca półwyspu w Rybakach kusi.

 






Nieopodal przepływa stadko sześciu kaczych podlotków. Już bez matki. Trzymają się razem, opuszczając wnętrze zbawczej rzeki. Przeprawiają się przez zator z uschniętych łodyg trzcin. Wzruszający widok. Zastanawiamy się nad losem kaczej matki. Zginęła upolowana? Umarła?

- Kaczęta powinny sobie poradzić – myślimy z nadzieją.

Odpływają na otwartą przestrzeń zatoki. Nie oddalają się jednak od szuwarów…

 




Powrót pod prąd rzeki. To jeszcze niecałe trzy kilometry do Kurek. Zarośnięte koryto Łyny oferuje ułatwienia: skrajem wodorostów i dywanów z grążeli, drobne cofki, węższe odnogi nurtu... Korzystam z nich wiosłując. To stare nawyki… Światło przenika przez las, kładzie się plamami na wodzie, odkrywa tajemnicze akwarium, a w nim subtelne glony, tańczące sznury ramiennic, rdestnic, kępy rogatka i moczarki, polany odsłoniętego piasku, czatujące szczupaki pod liśćmi grążeli, stadka okoni, krasnopiór, płoci, kiełbi, uklejek… Świat rzeki malowniczy w przejrzystej toni, póki najpaskudniejsze państwowe Wody Polskie nie wyślą kosiarki do dewastacji tego niezwykłego zakątka…

 



Zdjęcie Małgosi


Na koniec spotkanie z zimorodkami. Pod pagórkiem pokrytym łąką w rozkwicie. Na stoku pełno kwiatów macierzanki, dziewanny, podróżników, chabrów, maków, koniczyny, jaskrów, margerytek… Darń raz w cieniu, raz w słońcu. Chmury i błękit nad nami. Małgosia fotografuje zimorodka na trzcinie. Suszy na wietrze rozstawione skrzydła. Na drugim zdjęciu widać, jak odlatuje. Kiedy przystaniemy na polanie grążeli obok przepływającego nurtu, filmuję spektakl łąki zalewanej na zmianę cieniem i słońcem. Wtedy w kadr wpadają dwa zimorodki. W środkowej części filmiku aparat zarejestrował niebieskie mgnienia i tyle ze spektaklu.

 


Zdjęcie Małgosi

Zdjęcie Małgosi

Zdjęcie Małgosi
 

 

 

 

Z głębi niewidocznego koryta rzeki dobiegają dźwięki rozmowy. Z zakrętu wypływa para łabędzi spotkana o świcie we mgle. Ptaki kierują się w naszą stronę. Kiedy zza trzcin wychylają się mężczyźni na supach, wszystko staje się jasne. Łabędzie w ataku paniki pchają się pod zarośnięty brzeg. Jeden z nich startuje, łopocząc ciężko skrzydłami. Drugi chowa się za kępą tataraku tuż przy nas. Nie ruszamy się. Mężczyźni odpływają, komentując zdarzenie. Ich słowa oddają nieznajomość obcowania z dzikimi zwierzętami. Łabędź, który nie spanikował, odbiega na swobodniejszą wodę w zakręcie i płynie pod prąd…

- Nas się nie wystraszył – to Małgosia.

Zastanawiamy się, skąd ten atak paniki.

- Oni wydali się wysocy – dochodzę do wniosku. – Siedzący w kajaku wyglądają przyjaźniej…

To tłumaczy poniekąd, dlaczego unikam zbiorowych spływów…

 


Po zamieszaniu fotografujemy pliszkę na zatorze z trzcinowych patyków. Aparat ostrzy na spojrzeniu bystrego oczka.

 

Zdjęcie Małgosi

Zdjęcie Małgosi

Zdjęcie Małgosi

Powrót do Kurek mozolny w towarzystwie rozśpiewanych trzciniaków, pokrzewek, świerszczaków, drozdów, nadających ze śródpolnych zagajników dzięciołów, wilg, siwych wron. Słońca coraz więcej, wiatru też. Ciepło przechodzi w gorący dotyk lipcowego lata. Z ulgą dobijamy do pomostu Kajaków Mazurskich. Za godzinę zaczną się pomruki burzy niesionej przez ociężałe chmury…

 


Strażnicy Kajaków Mazurskich


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz