środa, 6 czerwca 2018

Granicą Warmii i Mazur przez Kośno


Kośno

Kośno

Po Kośnie nie pływałem dobrych kilka lat. Z powodu fascynacji Marózką, Łyną i Jeziorem Łańskim oglądanych z wysokości kajaka. Jednak Kośno, mimo że jego południowa część uległa zglajszachtowaniu, traktuję nadal jak domowe jezioro – odkryte w latach siedemdziesiątych, gdy Łajs pustoszał skutkiem ostatniej fali emigracyjnej. Można by powiedzieć: Warmiaków na lewym brzegu strumienia odprowadzającego wodę z Jeziora Łajskiego do Kośna, Mazurów na prawym brzegu – strumień był elementem granicy między obydwoma regionami, ustalonej w XIV wieku między kapitułą warmińską a zakonem krzyżackim. 

Jezioro Łajskie

Co ciekawe Łajs powstał w 1708 roku z woli zarządu lasów królewskich. Osadźcy musieli być więc ewangelikami. Dokument lokacyjny wystawiono na Macieja Urbańskiego, który jednak nie wykazał się inicjatywą. Według Encyklopedii Warmii i Mazur w 1765 roku mieszkał tu sołtys, karczmarz i jeden chłop. Dopiero w 1785 roku do Łajsu przyłączono grunt leżący w granicach diecezji warmińskiej. W 1928 roku wieś liczyła sobie 234 mieszkańców. O jej raczej mazurskiej proweniencji świadczy ewangelicki cmentarzyk tuż za ostatnimi domostwami między jeziorem a gruntową drogą przez las do Tylkowa.

Łajs

Okres międzywojnia był chyba apogeum świetności Łajsu. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem wieś, zastałem już tylko kilka przymierzających się do emigracji rodzin: Kramkowskich, Wiśniewskich, Kalińskich, Slopianków. Niektórzy, wówczas dzieci, wrócili po latach, korzystając ze zmian ustrojowych a potem i z dobrodziejstwa wejścia Polski do Unii Europejskiej. Dzisiaj mieszkają w nowych domach albo w domach odkupionych od poprzednich właścicieli. Niekoniecznie jednak w samym Łajsie… Wspomnienia i sentymenty mają w sobie siłę przyciągania... O ostatniej rodzinie opuszczającej wieś, wdowie z czwórką dzieci, próbowałem nawet coś napisać, lecz historia po latach wydała się grafomańska. Pisanie o ludziach wymaga większego kunsztu niż pisanie o własnych wrażeniach podczas wędrówek po puszczy napiwodzko-ramuckiej. Zmarnowałem temat…

Flauta i księżyc

Wypłynąłem kajakiem z pomostu Agrokośna. O świcie. Brzask rozjaśnił okolicę i rzekę. Obudził ptaki. Sprawił, że zarośla na brzegach ożyły szelestami. Popłynąłem pod łagodny prąd, trącając wiosłem piasek dna. Nieopodal mostu usłyszałem gęsty plusk dobywający się z tataraków i spod gałęzi. Ukleje tarły się na płyciznach, wariowały w wodorostach, uciekały spod wiosła, wzniecając nieopisany tumult. Pod przęsłem z trudem przemagałem wartki prąd płytkiej wody. Pióra wiosła odbijały się od kamieni, nie dając właściwego oporu. W końcu wpłynąłem między powalone drzewa, przelawirowałem między gałęziami i konarami, przepchnąłem się przez zatopione kłody, by wreszcie osiągnąć zatokę jeziora. Akurat w chwili, gdy słońce już barwiło wierzchołki sosen nad przejmą wiodącą na główny akwen Kośna.

Północna zatoka Kośna w złotej godzinie

Olchowy łęg nad Kośnem
Wnętrze bagiennego lasu

Było cicho. Niezmącone lustro wody odbijało obrazy brzegów, leśnych ścian i chudnącego już księżyca. Było pusto. Żadnego ruchu w trzcinach. Żadnego ptactwa na otwartej przestrzeni. Kajak sunął bezszelestnie. Wiosło nie wydawało plusku. Nirwana… Póki znad lasu nie spłynął jakiś zabłąkany zefir i nie zmarszczył powierzchni…

Słońce nad Kośnem



W przesmyku obróciłem kajak ku słońcu i spróbowałem złapać jego pierwszej spojrzenie przez wierzchołki drzew, nieśmiałe mgiełki, zarośla pałki wąskolistnej. Nie był to jednak spektakl, który przeżyłem na Kośnej w Purdzie Leśnej. Ciepła noc i nagrzane powietrze nie sprzyjało mgle. 

Pani tracz i jej dzieciarnia

Uciekamy, nie zwlekamy...

W stronę słoneczka

I sobie odpłynęły


W przesmyku Kośna

Trochę zawiedziony obróciłem kajak na południe, wpłynąłem w cieśninę, rozgarniając szuwary porastające korytarz słabego nurtu. Pod olchowym brzegiem, wzdłuż kęp turzycy bagiennej, tataraku i kosaćców, przepływała mama tracz w towarzystwie pokaźnej czeredki piskląt. Fotografowałem je z niesfornego kajaka, nie nadążając za ruchem. Ptaki odpływały w kierunku złotej poświaty. Po chwili uciekły w zakamarki bagiennej zatoczki.





Zaglądałem we wnętrze olchowego łęgu. W głębi lasu pasły się sarny. W szuwarach spacerowały żurawie. Słyszałem je zanim wypłynąłem z rzeki. Zobaczyłem, gdy uniosły się nad oczeretami i odleciały nad jezioro.

Kośno - matecznik Mendryn

Zaraz za przejmą otwiera się właściwe Kośno. Z rozmachem. Kusząc daleką perspektywą… Ściany boru w szacie złotej godziny pochylają się ze skarp ku wodzie. Stare sosny emanują ciepłem. Nakłaniają do wędrówki… Są charakterystyczne. Nie sposób ich pomylić z innymi drzewami…


 
Wcześniej fotografowałem Kośno z wysokiego brzegu spomiędzy kolumnowych pni o różnych porach. Tę część jeziora otacza najstarszy las. Chyba będący oczkiem w głowie leśniczego z Mędryn, który mieszkał w nieistniejącej już leśniczówce nieopodal rozlewiska na śródleśnym mokradle. Chodząc pierwszy raz brzegiem Kośna, podziwiałem niezwykłą aleję z masztowych sosen, która biegła spod leśniczówki do łąk nad północną zatoką jeziora. Dzisiaj tej perspektywy nie uświadczysz. Podszyt zasklepił przestrzeń nad drogą i otulił ją cieniem…








Kośno

Kośno




Próbowałem odnaleźć ujście strumienia odwadniającego rozlewisko, lecz jak zwykle obiecujący prześwit w oczeretach wywiódł mnie na bagienne manowce. Na nic zdała się próba odczytania ujścia po kształtach olchowego łęgu. Celowałem tam, gdzie ściana drzew zdawała się obniżać. Za każdym razem grzązłem w zaroślach lub dobijałem do błotnistego brzegu pod czeremchy, omszałe brzozy i olch, wierzby...


Zawróciłem na jezioro i popłynąłem ku wybrzuszeniu brzegu, za którym rozpoczyna się najbardziej chyba widokowa część rezerwatu – wyniosła skarpa, za krawędzią której jest rozległa polana odcięta od lasu w głębi kolejną skarpą. Podobny układ geologiczny jak na Ustrychu. Świadczący być może o tym, że jezioro przed kilku tysiącami lat było większe i miało wyższy poziom, póki Kośna nie wyrzeźbiła wąwozu w morenie. Uwielbiam odwiedzać to miejsce dla skandynawskich w charakterze krajobrazów, fotografowanych w świetle wstającego słońca.

Kośno i powalona sufozją sosna

Płynąc na południe, nie sposób oderwać oczu od pasm szuwarów skrywających konary powalonych, brzóz, olch i sosen; od jasnych płycizn pokrytych mnóstwem małż i tnących skórę stóp drobnych muszli racicznicy; od płoci snujących się w przejrzystej toni ławicami i od uklei w amoku tarła wyskakujących nad wodę i rozsiewających migotania, refleksy, srebrne odblaski; od zwierząt przebiegających skrajem brzegów i przez kryjówki pod obnażonymi przez wodę korzeniami drzew; czapli i kormoranów czatujących nad wodnymi zakamarkami...

Ryby tańczą w jeziorze

Ryby nadal tańczą

Kośno za Mendrynami

Pod konarami





Gra światła

Mój ulubiony dąb nad Kośnem

Kryjówki wydr




Sosna z życiorysem


Osypujące się urwiska nieubłaganie ściągają sosny ku wodzie. Wiele z nich pochyliło się w stronę jeziora. Narażone na uderzenia wiatru, zmagające się ustępującym spod korzeni gruntem, ulegają często niezwykłej metamorfozie. Przestają być smukłe i kształtne jak spod sztancy. Stają się żywą ilustracją trudnej egzystencji.


Cała słoneczność Kośna

Od samego początku czułem na sobie słoneczny żar. Już przed szóstą ściągnąłem bluzę. Nie dało się wytrzymać. Niebo bez chmur. Klarowne powietrze... Dobrze chociaż, że płynąłem plecami do słońca, mając przed sobą jasno wyznaczony i oświetlony cel – perspektywę jeziora urozmaiconą półwyspami i zatoczkami, wnęką po wschodniej stronie skrywającą ujście strugi zasilanej strumieniami z jeziora Kalwa, ze stawów między Tylkowem a Rutkami, z Jeziora Małszewskiego…

Kalwa w Rudziskach Pasymskich

Między Tylkówkiem a Rutkami

Rutki

Fala nadbiegająca od południa grała na burtach rytmiczną sarabandę. Przeszkadzała. Komfort pływania po uśpionej tafli – jak ręką odjął. Nie dało się fotografować z chybotliwego kajaka. Podpłynąłem do brzegu, gdzie mniej bujało. Woda pluskała w obnażonych korzeniach drzew i pod osuwającą się darnią… Mijałem niewielkie wąwozy zwieńczone helokrenowymi źródliskami. Rozrywały monolit leśnych klifów i skarp. Najpierw sądziłem, że są wynikiem powierzchniowego spływu wód roztopowych. Potem jednak zacząłem się domyślać, że przyczyna tkwi pod ziemią – sufozyjne wypłukiwanie żwirów znad warstw nieprzepuszczalnych iłów przez podziemne cieki objawiające się nieatrakcyjnymi dla oczu wysiękami. Najwięcej tych wąwozów w pobliżu Łajsu i punktu widokowego, dzisiaj zarośniętego przez olchy i nasadzone świerki.







Na Kośnie nie uświadczysz wysp. To typowe rynnowe jezioro, którego głębokość sięga miejscami 45 metrów. Dzieli się na trzy fragmenty: niewielką północną zatoczkę, skąd wypływa Kośna; jeszcze mniejszą zatoczkę pod Łajsem utworzoną przez półwysep zwieńczony wąską groblą dźwigającą szpaler starych olch; sam główny akwen o długości ponad pięciu kilometrów w kształcie bumerangu. Na pierwszy rzut oka wydaje się monotonne. Dopiero pływanie pod urwistymi brzegami, konarami zawieszonymi nad wodą, nad płyciznami o jasnym dnie pozwala docenić urodę miejsca.

Coraz bliżej Łajsu

Bielik

Mniej więcej w połowie akwenu, tam gdzie jeziorna rynna przyjmuje kierunek północ-południe, wprawny obserwator odkryje, że bór bliżej Łajsu jest młodszy. Wyrósł na porzuconych polach uprawnych. Dopiero po siedemdziesięciu latach zaczyna nabierać cech starego lasu z bogatym podszytem, porostami, mchami, runem, grzybnią przenikającą martwe drewno i pnie obumierających drzew.


W takim otoczeniu nie dziwi widok szybujących bielików. Są bystre. Widzą o wiele dalej i wyraźniej niż mieszający wodę kajakarz.  Czasem udaje mi się je podejść od strony lasu. Przypadkiem. Bez fotograficznego sukcesu. Prawdopodobieństwo uchwycenia obiektywem sylwetki między konarami i listowiem lub chmurami igliwia jest po prostu znikome. Widok bielików jednak sam w sobie satysfakcjonujący.

Uciekająca para młoda


Uwielbiałem przychodzić o świcie do punktu widokowego nad Kośnem – altany ustawionej nieopodal brzegu i zejścia do kąpieliska. Usiadłszy na murawie i opuściwszy nogi do wody, mogłem obserwować polujące wydry. Egzystowały w norach pod korzeniami drzew na skraju stromych zboczy półwyspu, w zatoczce pod Łajsem, przypływały z Jeziora Łajskiego, gdzie bratały się z bobrami… Przebiegały czasem po piasku mielizny wzdłuż wody, wypatrując zdobyczy. Stare i młode pod opieką. Omijały mnie, płynąc na grzbietach lub nurkując. W ich zabawie było tyle wdzięku i humoru…

Gągoły pod półwyspem w Łajsie


Obraz morenowego półwyspu zasłaniającego panoramę Łajsu obudził wspomnienia odległych w czasie pierwszych kajakowych spacerów, łazęgowania wzdłuż jeziora, wędkowania…

Łajs przez olchy

Przez szpaler olch zobaczyłem domy na wzniesieniu. Starą szkołę z przebudowanym poddaszem i panoramicznym oknem na jezioro; malowniczy dom pod dachem z prasowanej trzciny; zabudowania gospodarstw agroturystycznych bliżej zarośniętej strugi z Jeziora Łajskiego… Wieś utraciła swój dawny charakter. Obudowaną pomostami i kładkami spacerowymi zatoczkę przekształcono w przystań dla kilku jachtów. Przez to zatoczka utraciła dziewiczy charakter... Próbowałem przepłynąć strugą na Jezioro Łajskie. Utknąłem w mierzwie szuwarów. Nikt już nie dba o prześwietlenie nurtu…


Stara szkoła


Czekał mnie mozolny powrót

Zawróciłem ku słońcu, które zmieniło krajobraz w oślepiającą jaskrawość. Powrót był mozolny. Na szczęście wiatr z południa sprzyjał. Odwracałem głowę od palącego słońca. W końcu porzuciłem wschodni brzeg i przepłynąłem na drugą stronę jeziora, żeby już nie patrzeć w stronę oślepiającego światła.




Stąd panorama Kośna iście skandynawska

Mogłem skupić się na dobrze oświetlonych kormoranach, łabędziach, czaplach, perkozach… na szczegółach leśnego brzegu w okolicach Mendryn, grążelach w przejmie do północnej zatoki, świteziankach pod mostem drogowym... I tak aż do Kośna nad Kośną, gdzie zostawiłem kajak po przepłynięciu kilkunastu kilometrów.

Kośno i polujące okonie

Ku przejmie

W przesmyku do północnej zatoki

Grążele w towarzystwie pałek wąskolistnych



Grążele i ważka








Nareszcie na rzece





Za tymi drzewami kładka Agrokośna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz