sobota, 12 maja 2018

Majówka na Kośnej


Wróciłem na Kośnę

Warmiński gawial

Do powrotu na Kośnę przymierzałem się dosyć długo, mając w pamięci kajakowe wypady sprzed kilku lat, gdy posługiwałem się historycznym cyfrowym kompaktem Kodaka i nieco młodszym Colpixem. 

Olchy nad Kośną

Rzeka kojarzy mi się z kameralnymi obrazami i słońcem. Jej leśna część za rezerwatem Jezioro Kośno przypomina poniekąd roztokową Strugę Babięcką na szlaku Krutyni między babięckim młynem a jeziorem Zyzdrój Wielki: bór w tle na skarpach przełamanej moreny, podobne drzewa pochylone nad nurtem, olchowe wysepki, kępy trzcin i turzycy błotnej, potem bagienne ujście do jeziora…

Wysepki Kośny

Kośna jest cudem samym w sobie. Zwłaszcza o świcie i wczesnym rankiem. Uwodzi. Niedoceniana przez kajakarzy uniknęła losu górnej Łyny i przełomu Marózki. Zresztą fart kajakarzy kończy się po 9,5 kilometrach w Patryckim Młynie. Dalej szlak wiedzie kanałem Kiermas do Pisy Warmińskiej w Barczewie i jest pełny przeszkód wymagających przenoszenia lub przewożenia kajaków. Z tego powodu pływam tylko do Pajtuńskiego Młyna, darując sobie spływ do Patryckiego półtorakilometrowym odcinkiem przez łęgowy wąwóz.

Pajtuński Młyn

Kośna w kierunku Patryckiego Młyna

Majówkę na Kośnie zacząłem wczesnym świtem. Szarzało, kiedy zwodowałem kajak z drewnianego pomostu Agrokośna. Podczas pierwszych zdjęć Lumix FZ1000 protestował. Długo naświetlał albo wchodził tryb bracketingu. W chybotliwym kajaku stabilna ekspozycja była po prostu nieosiągalna. Za to wrażenia? Nieocenione. Bez wiatru. Czysty brzask. Bezchmurne niebo. Ptasi koncert wokół. Nieomal gładkie lustro rzeki. Mgiełki nad nurtem i między drzewami… Kośna czarowała…






Wiosłowałem niechętnie. Tyle by omijać przeszkody i płycizny, na których kajak zamierał w bezruchu. Już na pierwszym zakręcie musiałem wcisnąć się w przejście między przyciętym pniem a tatarakiem. Nurt poniósł nad piaskiem dna ku wysepkom dźwigającym kikuty pni po drzewach, które rozpadły się ze starości; zarośniętym przez olchy, wierzby, jarzębiny, świerki…, przez czapy rudego mchu, zarośla młodych pokrzyw, barszczów, wodnego szczawiu… Płoszyłem jakieś ryby. Zostawiały po sobie kręgi i fale w kształcie klina, rozchodzące się ku brzegom zarośniętym łanami kwitnącej turzycy splecionej z liśćmi pałki wąskolistnej, łodygami trzcin, albo pod skarpy z pomnikowymi sosnami, klonami, jesionami… Pochylałem się pod pniami zwalonych i rozpadających się olch – wilczych kładek… Wszystko to bez pośpiechu, bez wysiłku, w nastroju wyciszenia myśli i wyostrzenia zmysłów…



Bobry psociły


Wilcza kładka



Nieopodal kępy zamierających drzew dostrzegłem nurkujące zwierzę. Wydrę albo norkę. Było za szaro, bym rozpoznał na pewno. Wychyliło się z wody na ułamek sekundy, by zaraz zniknąć w ciemnych przestrzeniach między korzeniami nad wodą. Chwilę potem mijałem wysepkę z ogryzionymi drzewami. Bobry już tu były. Szkoda, że akurat nie w tej chwili.

Stołówka bobrów
Warmiński gawial

Świt jaśniał, a z nim bór nad kolejnymi zakolami Kośny. Znajome kąty były dotknięte upływem czasu. Mój gawial (kłoda przypominająca pysk tego krokodyla z Gangesu) nadal tkwił w swoim miejscu. Niski stan wody odsłonił większą część pnia. Za to w otoczeniu zobaczyłem świeże rany poręb. ALP nie próżnuje i tnie wszystko, zanim rozpoczną się masowe protesty przeciwko niszczeniu polskich lasów. Za kolejną wilczą kładką ujrzałem mostek (na drodze z leśnej Purdki do Krzywonogi i siedlisk nad jeziorem Kalwa) – tło jednej ze scen serialu Dom nad rozlewiskiem nakręconego na podstawie prozy Małgorzaty Kalicińskiej.

Scenografia dla Domu nad rozlewiskiem

Za mostkiem rzeka zwalnia. Wije się meandrami, coraz bardziej odpychając brzegi. To zapowiedź rozlewiska pod nasypem linii kolejowej z Olsztyna do Ełku. W końcu wzburzam czarny muł pod tonią zamierającego nurtu.




W oddali dostrzegam parę łabędzi. Samiec unosił się na uśpionej tafli, wtulając głowę w pióra na grzbiecie. Samica siedziała na gnieździe. Odłożyłem wiosło. Skierowałem kajak pod łan turzyc. Nie chciałem niepokoić. Samiec ocknął się, ale nie zareagował. Nie pokazał siły. Nie naparł piersią na wodę. Obserwował tylko, póki nie odpłynąłem. Samica pozostała nieporuszona w otoczeniu maskujących zarośli turzycy i suchych trzcin.



On i ona w domowych pieleszach

Opuściwszy rozlewisko, wpłynąłem na prosty odcinek rzeki wiodący pod kolejowy most. Omijałem wykroty olch i świerków, chaos pni i konarów zalegających w nurcie i utrudniających spływ; resztki drewnianej kładki, niegdyś spinającej brzegi w pobliżu samotnego siedliska wciśniętego między skarpę a nasyp toru kolejowego.

Łan turzycy błotnej

Koniec rozlewiska



Most kolejowy nad Kośną

Za mostem mgła spatynowała obrazy rzeki. Mijałem powalone dęby, których pnie pokryły się kępami żółciaków siarkowych; zasieki ze starych olch i rozpadających się wierzb; chaotyczny gąszcz brzegów… 





Przepływałem obok warmińskich domów z czerwonej cegły i starego siedliska w zakolu Kośny, przekształconego w gospodarstwo agroturystyczne… Przemknąłem pod zabawną kładką – dojściem do warzywnika na drugim brzegu…







Ustępujący las otworzył długie rozlewisko Kośny. Słońce prześwietlało łęg spowity mgłą i malowało drzewa na drugim brzegu. Płynąłem z otwartymi ustami. Krajobraz w barwach złotej godziny poprzecinany smugami światła i cienia, ozdobiony flarami światła… Nastrój nie do opisania… Odłożyłem wiosło… Niesiony siłą rozpędu kajak zwolnił… Chwytałem obiektywem ulotne obrazy… Świat wydał się nierealny. Jak z dziwnego snu pozbawionego upływu czasu. Domysły niektórych teoretyków badających naturę Wszechświata na temat pozorności czasu, tworu naszej wyobraźni ułatwiającego egzystencję, zdawały się w tym miejscu i tej właśnie chwili znajdować swoje nieoczekiwane potwierdzenie…
































Dałem się nieść powolnemu prądowi rzeki do odległej kładki. Świt ustępował niechętnie. Mgła opierała się słońcu, którego jaskrawe światło zalało krajobraz, nie znajdując przeszkód w czystej przestrzeni. Nad polnymi wzgórzami przelatywały błotniaki, żurawie, łabędzie, czaple, kaczki… Żaden z ptaków nie fatygował się bliżej, by dać się sfotografować na tle świeżej zieleni łąk i pastwisk poprzetykanej łanami mleczy. Wiosna w tym roku naprawdę zaskoczyła ciepłem skwarnego lata. Czeremchy zdobiły leśne ściany nad wodą. Czarny bez zabierał się do kwitnienia. Zakamarki brzegów zdobiły kępy kaczeńców…

Kładka w Purdzie

Rozlewisko w Purdzie. Będzie gorąco.

Za rozlewiskiem Kośna przyspieszyła. Meandrowała, obijając się o zbocza wzgórz kształtujących jej dolinę. Opływała zejścia do wodopojów. Sięgałem coraz częściej po wiosło, by nie dać się zepchnąć w szuwary. 


Cała świetlistość Kośny




Łabędź w krajobrazie

Nieopodal starej wierzby spłoszyłem żurawia, który przeleciał na drugi brzeg i wylądował z gracją na zielonym dywanie. Zaraz jednak zająłem się fotografowaniem starej wierzby otulonej mgiełką znad wody i prześwietlonej na skroś przez słońce w towarzystwie zarośli pokrytych pajęczynami. Grafika obrazu zdała się nierealna. Podobne wrażenie wywołały krowy pasące się na stoku zwróconym na zachód. Światło słońca ślizgało się po trawie, prześwietlało trzciny. Podświetlone zwierzęta rzucały długie cienie… Było sielsko…







Od strony mostu i drogi do Purdy dobiegał odgłos przejeżdżających samochodów. Pokonując zakręt za zakrętem, łudziłem się, że jestem już blisko. Kośna jednak zwodzi. Zwalnia, to znów przyspiesza. W niektórych miejscach jej nurt ścieśniony przez trzciny do trzech, czterech metrów, popycha z impetem, zapowiadając kłopoty podczas powrotu. Dałem się nieść i próbowałem nadążać z fotografowaniem ulotnych nastrojów, mijanych drzew, samotnych krzewów na tle majowej zieleni, przelatujących w oddali ptaków, bujnych zarośli grążeli coraz bardziej wypełniających toń...








Minąwszy nagie jeszcze drzewa na wzniesieniu, wyznaczające bieg gruntowej drogi, skrótu, do Marcinkowa, zobaczyłem wreszcie most. Przepłynąwszy pod przęsłem, które odbijało wielokrotnym echem każde pluśnięcie wody, usłyszałem z góry niechętne:
- O rany! Tak wcześnie?
Wędkarz zwijał żyłkę, ściągając spławik i haczyk z przynętą z wody.
- Każda pora dobra na pływanie – odparłem.




Przy drodze do Marcinkowa
 
Kośna zakręciła pod skarpę drogi. Odbiła zaraz na północ.Stare klony i olchy przeglądały się w lustrze rzeki. Mijając je, rozglądałem się także po pagórkach. Szukałem zwierząt. Było jednak pusto. Przepłynąwszy przez korytarz z szuwarów, kolejne przewężenie nurtu, zakole, w którego powierzchni odbijał się malownicze ogrodzenie łąki, zanurzyłem się w cień łęgu. Spłoszyłem krzyżówki. Uchwycone w kadrze zamazały się. Za długi czas naświetlania. Uciekały w cieniu.







Uciekające krzyżówki

Rzeka zwolniła ponownie. Wypełniła dolinę. Odepchnęła brzegi od siebie. Stała się głębsza. Dał się odczuć wpływ tamy w Pajtuńskim Młynie, spiętrzającej Kośnę na wysokość kilku metrów. Bezwietrzny dzień uciszył powierzchnię wody. W jej lustrze odbijały się ściany drzew przyozdobionych kwitnącą czeremchą. Widok kojący dla oczu. Łabędź też zdawał się urzeczony ciszą. Odpływał w zatoczkę. Zniknął w tataraku pod kępą olch. Nieco dalej dostrzegłem pasące się konie. Z dala od wody. Za dębem, który rozpostarł konary nad wodą. 









Przemknąwszy nad ciemną i tajemniczą tonią, minąwszy malownicze odbicia drzew i czeremch łęgu, zobaczyłem zabudowania młyna i gospodarstw agroturystycznych: Rzabiego (proszę nie wytykać ortografii 😉, to oryginalna nazwa wyczytana z tablicy nad rzeką) Dworu, w którym nakręcono część serialu tasiemca Dom nad Rozlewiskiem, a za nim Pajtuńskiego Młyna. Wróciłem w to miejsce kajakiem po bez mała 40 latach, odnajdując inne otoczenie. Młyn mełł ziarno jeszcze w latach osiemdziesiątych XX wieku. Drzewa też się zestarzały. Przez to i zakątek wydał się urokliwszy acz mniej słoneczny.


Rzabi Dwór



Pajtuński Młyn został wyodrębniony przed wiekami z majątku Pajtuny i stanowi dzisiaj samodzielną  jednostkę administracyjną przypisaną do młyna, którego historia sięga połowy XV wieku. Według Encyklopedii Warmi i Mazur kapituła warmińska oddawała młyn z 3 włókami ziemi w lenno za czynsz. Pierwsza pisemna wzmianka o młynie z 1484 roku mówiła o zwolnieniu młynarza Sandera z opłat w zamian za zainstalowanie drugiego koła młyńskiego. W 1655 roku młyn spalili Szwedzi. Po 5 latach został odbudowany i oddany w użytkowanie Maciejowi Kargowskiemu. Kolejnym dzierżawcą w 1674 roku został Andrzej Hermann. Potem jeszcze kilka raz przechodził z rąk do rąk. Ostateczny kształt architektoniczny budynkowi młyna nadano z początkiem XX wieku. W styczniu 1945 roku Wehrmacht uczynił z obiektu punkt oporu, narażając budynek na zniszczenia wojenne. Po odnowieniu sfinansowanego ze środków Unii Europejskiej gospodarstwo pełni dzisiaj funkcję ośrodka agrorutystycznego oferującego także konne rajdy po puszczy napiwodzko-ramuckiej. Ciekawostką Pajtuńskiego Młyna jest figurka Chrystusa Sędziego z piaskowca, ustawiona w 1791 roku na granitowym postumencie pod cyprysami pośrodku obszernego dziedzińca. Podczas jej renowacji i konserwacji Andrzej Rzempołuch odkrył, że to najprawdopodobniej najstarszy tego rodzaju zabytek na Warmii. Kośna tak właśnie ma.

Pajtuński Młyn



Napatrzywszy się na znajome kąty, odwróciłem się ku słońcu prześwietlającemu imponujący łęg i mgiełki nad wodą… Ostatnie chwile przypominające misterium świtu w leśnej Purdzie… 



Brama do wyobraźni



Powiosłowałem pod prąd, okrywając jaśniejsze oblicze rozlewiska. Nieopodal dębu pochylonego nad wodą fotografowałem konie, które podeszły do brzegu. Jeden z nich zdawał się pozować. Jakby był świadomy swojej urody… 







Potem znajomy łabędź z zatoczki; przewężenia nurtu, w których musiałem mocno nacisnąć na wiosło, by przedostać się wyżej; zakola i most w Purdzie; kolejne zakręty i przewężenia rzeki; coraz bardziej prażące słońce…



Zdjąłem z siebie bluzę. Kapryśny zefir chłodził ciało. Oczy uciekały od jaskrawego światła. Z ulgą witałem każdy cień rzucany przez drzewa i pagórki nad wodą. W oddali dostrzegłem lisa polującego na łące. Odróżniał się od tła mleczy i soczystej murawy. Chciałem podpłynąć bliżej, lecz na przeszkodzie stanęły bujne szuwary. Nurt w tym miejscu zwęził się do trzech metrów. Robiłem wiosłem, hałasując. Lis na pewno uciekł. 

 


Wydostawszy się na swobodniejszą przestrzeń, łapałem oddech i fotografowałem trelującego do bólu uszu rokitniczka. Tak się zapamiętał w wokalizie, że zlekceważył moje nieudolne próby utrzymania kajaka w bezruchu. Dzięki temu mam fajne zdjęcia.




Nawet na polnej Kośnie trzeba mieć oczy i uszy dookoła głowy. Wyskoczywszy spod kępy olch na zakole i rozpędziwszy ponownie kajak, ujrzałem kątem oka ruch pod powierzchnią wody.
- Bóbr – pomyślałem.
Na powierzchni rzeki wypiętrzył się imponujący wał. Zamiast skierować aparat w to miejsce, myślałem:
- Nie warto. Bóbr się nie pokaże.





Tymczasem z płycizny wystrzelił kormoran. Uderzył skrzydłami. Odepchnął łapami wodę i wystartował z impetem bojowego myśliwca. Przez swoje gapiostwo fotografowałem już tylko uciekający ogon. Zamiast wzmóc czujność, znowu sięgnąłem po wiosło. Kormoran przeleciał nad łabędziem. Ten także wystartował do lotu. Z filmowej sekwencji zdjęć godnych National Geographic zostały mi fotograficzne strzępy zdarzenia… Kolejna nauczka, by nie polegać wyłącznie na klimatach świtu i wczesnego poranka…



Ciepły dzień kusił do przedłużania powrotu. Wiosłowałem pod zamierający nurt, pokonując kolejne zakola i śródpolne odcinki o niebanalnej urodzie. Fotografowałem samotne krzewy dzikiego bzu i dzikich róż jeszcze nieokrytych kwiatami, pojedyncze drzewa na tle nieba bez chmur… Próbowałem uwieczniać krajobraz z tarczą słoneczną… Mijałem gadające żurawie nad zejściami do wodopoju, kąpieliskowe mielizny o jasnym dnie, zamaskowane trzcinami i turzycami pomosty wędkarskie, pochylone nad wodą olchy… 







Pociągnięcie wiosła za pociągnięciem zbliżałem się do leśnej Purdy, do kładki nad wstęgą uśpionego rozlewiska. Owiewający twarz wiatr nawet nie marszczył wody. Byłem sam.

W oddali Purda leśna


Za gospodarstwem na wzgórzu wpłynąłem w łęg. Zanurzyłem się w cieniu rzeki. Ochłonąłem po wędrówce w świetle prażącego słońca. Kośna znowu stała się kameralna. Otuliła zielenią, śpiewem ptaków, wrażeniami, obrazami urzekającego nurtu. Minąwszy gospodarstwo w zakolu rzeki i ogród w cieniu wyniosłych świerków, klonów, brzóz i olch, zmitrężyłem nieco koło warmińskiego domu z czerwonej cegły, malowniczo odbijającemu się w wodzie; obok zwalonego dębu okraszonego kępami żółciaków siarkowych; przed kolejowym mostem, łudząc się, że uchwycę na nim przejeżdżający pociąg… 

Warmiński dom



Żółciaki siarkowe



Czekając na pociąg, który nie nadjechał

Wpłynąłem na rozlewisko pod nasypem kolejowym. Jeszcze raz fotografowałem łabędzie na wodzie i w gnieździe. Widząc zniecierpliwienie łabędzicy, która uniosła głowę, odpłynąłem na leśną Kośnę.

Łabędź i spanikowane kaczki w tle


W świetle dnia prezentującą inne oblicze. Budzącą równie silny zachwyt. Od filmowego mostu do kępy olch przy Agrokośnie. Zmęczenie osłabiło moją czujność. Przegapiłem stadka nurogęsi, które uciekały z kryjówek między turzycami wzdłuż rzeki. O świcie ich nie było. Najpewniej przypłynęły z jeziora Kośno na płytkie łowiska pełne narybku. Wiosłowałem niechętnie, przedłużając każdą chwilę spotkania z rzeką.

















W tle za drzewami Agrokośno





Dobiwszy do kładki, długo nie wysiadałem. Gapiłem się na płynącą wodę, piasek dna, pluskające ryby, uwijające się w zaroślach ptaki… Gasiłem w sobie emocje spaceru… Uciszałem serce… Medytowałem…

8 komentarzy:

  1. Wlasnie na rz.Kosna tez wybieramy sie z Kolega, od oplywania jez.Kosno do
    Pajtunskiego mlyna.O tyle na odleglosc jest to latwiejsze ze od wiosny 20
    13r jestem szczesliwym posiadaczem przewodnika "Szlak kajakowy Lyny i jej
    doplywow" wydanego przez Warminsko-Mazurska Regionalna Organizacje Turys
    tyczna. Olsztyn 2011 Cudze chwalimy, swego nie znamy, kolegom polecam
    film o przelomie Lyny w rez. Las Warminski do Rusi 11.31 Na mnie dziala to jak przyrodniczo-wodna kolysanka...... Pozdrawiam najserdeczniej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż. Ja polecam to (https://petrelpiotr.blogspot.com/2017/11/o-lesie-warminskim-inaczej-niz-zwykle.html) zamiast przewodnika po Lesie Warmińskim. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Piękne mgliste klimaty. Zdarza Ci się czasami wypatrzeć jakąś zwierzynę płową podczas tych kajakowych wypraw? Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękna wyprawa, cudowne bramy wyobraźni.

    OdpowiedzUsuń
  4. dobrnąłem :) nie wiem czy przepłynięcie tego odcinka nie zajęłoby mi mniej czasu ;) Sporo fajnych fot! Że też się gdzieś tam po drodze nie spotkaliśmy, w końcu to "moje tereny". :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W jedną stronę na pewno :-). Ja musiałem wracać. W sumie według przewodników 16 kilometrów.

      Usuń