Do Kurek dojechaliśmy po zakupach w butryńskim
sklepie. Nieopodal sklepu na słupie elektrycznym jest gniazdo. Bociany odchowały jedno
z dwojga piskląt. Już latające.
Zanim wyjąłem aparat, jeden z nich odleciał na
pobliskie łąki. Pozostała dwójka czyściła wnętrze gniazda. Pomyślałem:
- Chyba nie ta pora. Jeszcze tydzień i znikną z
krajobrazu.
Lubią się |
Wypłynęliśmy o przyzwoitej porze. Dla śpiochów. Krzysztof Wątły, widząc nas tuż przed dziewiątą,
stwierdził, że zamierzał już oddać kajaki innym. Na szczęście zdążyliśmy.
Wodowanie. Krótka narada, którędy płynąć. Woda opadła od czasu ostatniej
wycieczki. Można by do Jeziora Łańskiego. Wybraliśmy jednak Kiernozy. Krótki
wysiłek pod prąd Łyny. Nabrzeżne domki trochę podeschły po ostatnim wezbraniu.
Różowe lilie odzyskały urodę pod tatarakiem.
Most. Plusk wody odbijający się wielokrotnym echem od betonowych ścian… Wypływamy na rozjarzone jezioro. Pomiędzy łyski. Uwijały się w dywanie wodorostów, który rozpostarł się od brzegów aż ku wyspie. Przepychamy kajaki przez zieloną mierzwę. Wiosła grzęzną w łodygach. Trącają osokę aloesowatą, która błyszczy w przejrzystej toni.
Perkozy uciekają ku otwartej
wodzie. Za nimi dorastające pisklęta w ochronnych jeszcze pasiakach. Jeden z
dorosłych ptaków wywija rybką w dziobie. Zachęca młodego do jedzenia. Podlotek
nurkuje. Podpływa pod wodą. Łapie za ogon. Pochłania zdobycz… Sielanka…
Słońce zalewa oczy. Wiatr popycha. Powrót będzie
żmudny. Płyniemy. Znajomi, którzy wzbraniali się przed kajakowaniem, chyba
zadowoleni. Dotrzymują towarzystwa. Fotografują. Opowiadam o wyspie na
Kiernozie Wielkim. Pokazuję opuszczone gniazda na starych sosnach i dębach. Próbuję
kadrować brzozy, które odróżniają się od tła starego boru. Do tej pory nie
byłem zadowolony ze zdjęć. Co innego widzę, co innego wychodzi…
Zewsząd dochodzą nieśmiałe zaśpiewy ptaków,
pokrzykiwania nawołujących się perkozów, kwakanie kaczek podrywających się do
lotu. Drobna fala gra na burtach. Nieśpieszno nam. Czas płynie leniwie. Mijamy
zatoczki. Wpływamy w lejkowate ujście Łyny. Nurt śpi. Woda snuje się między
nenufarami. Porusza wodorosty. Kajaki płyną w szpalerze gałęzi wyschniętej łozy.
Trzciny i turzyce ściskają rzeczne koryto. Ptaki przelatują nad głową i
wybielałym od światła żeremiem bobrów. Sierpniowe lato w pełni. Wiosłujemy.
Gapimy się wokół. Jest błogo. Komfortowo. Zakręt, zakole, podmuch wiatru,
chwila ciszy, dotyk słońca, pchnięcie wiosłem, zdjęcie znajomych w kajaku obok,
krótka wymiana zdań o bobrze, który tutaj pozował o świcie, szuwarowy korytarz
i wreszcie kolejne jezioro. Kiernoz Mały.
W oddali panorama Brzeźna Łyńskiego. Otulone
drzewami domy nad wodą. Ze skarpy nad dachami widać malowniczy krajobraz doliny
obejmującej meandry rzeki, stawy u podnóża, jezioro, podmokłe łąki, rozległe
lasy. Podczas zachodu słońca widok staje się patetycznie piękny.
Przemierzamy jezioro ku kępie starych brzóz. W
konarach których jak zwykle dostrzegam sylwetkę czapli. Nic jej nie wzrusza.
Stoi na jednej łapie i czuwa. Chyba śpi. Przesuwając kajak, znajduję miejsce, z
którego widać ptaka na tle popielatego od skwaru nieba…
Przebrnąwszy przez zarośniętą zatokę, wpływamy na
rzekę. Nurt dalej ospały. Grzęźnie w mierzwie wodorostów. Zaglądamy do stawu za
groblą. Spoglądamy w okna domów nad stawem. Płoszymy kaczki, które znikają w
oczeretach. Zazdrościmy mieszkańcom ich miejsca na ziemi.
Za mostem drogowym dobijamy do piaszczystej plaży
pod starą wierzbą. Jej konary sięgają drugiego brzegu. Wysiadamy. Prostujemy
kości.
Płyniemy ku Morzu. Inga twierdzi, że nazwę przywlókł
ze sobą ktoś z pogranicza. Jezioro Pomorze i Marycha pod Sejnami to nazwy z
rdzeniem morie. Tam wszystko
kojarzyło się z morzem, Pomorzem, moriem.
A ja myślałem, że nazwę temu jeziorku nadał ktoś dla facecji…
Łyna jak zwykle mami. Mijamy powalone drzewa, martwe pnie, obcięte konary, oplecione szuwarem, turzycą, tatarakiem, obrośnięte grążelem, wodorostami. Płyniemy w cieniu przybrzeżnych olch i brzóz zasłaniających wnętrze wilgotnego boru. Jesteśmy sami. Wycieczki jeszcze nie wypłynęły na szlak. Mamy szansę widzieć więcej. Samotny dom na wzgórzu znika za drzewami. Pochylamy głowy pod pniem nadal żywej olchy. Za bramą z gałęzi otwiera się kolejny fragment rzeki. Smugi światła i cienie malują krajobraz…
W końcu Morze. Płoszymy białą czaplę. Nie pozwoliła podpłynąć. Uniosła się z gracją nad szuwary. Zakrakała. Dźwięczniej niż szare, lecz równie nieprzyjemnie. Po chwili zniknęła między drzewami łęgu.
Małgosia fotografowała białe lilie. Próbowałem
utrzymać kajak w ryzach. Wiatr jednak swawolił. Nawet dywan owalnych liści i
krępujące wodorosty nie potrafiły unieruchomić kadłuba. Inga i Andrzej
wypłynęli na środek jeziorka. Czekali na nas.
Powiedziałem:
- Płyńcie przodem. Aparat w pogotowiu. Zobaczycie
więcej oprócz naszych pleców.
Ruszyli. Wnet spłoszyli siwą czaplę. Była za
daleko. Nie zdołałem jej sfotografować na tle coraz chmurniejszego nieba.
Chmury, przesłaniając słońce, wzmagały wiatr. Który chłodził. Płyniemy przez zakola
w szpalerze oczeretów, trzcin, pałki wąskolistnej, wśród kęp arcydzięgla,
barszczów, wybujałych szczawiów w barwach coraz bliższych jesiennym, między otwartymi
kwiatami grzybieni…
Jest błogo. Kajak sunie. Ptaki znaczą terytorium
śpiewem. Świtezianki uwijają się nad grążelami. Motyle okupują kwiatostany baldachowatych.
Z oddali dobiega klangor żurawi. Zewsząd dochodzi stukanie dzięciołów. W lesie
słychać szczekanie koziołka. Woda pluska pod wiosłem…
Nie ma jednak wiosennego ożywienia. Lato sierpniowe
w apogeum. Pierwsze oznaki nadchodzącej jesieni: opadające z drzew pojedyncze
liście, przekwitające kwiaty, czerwieniejące się owoce jarzębiny i dzikiej
kaliny na brzegach… Narastająca w myślach nostalgia…
Trzeba się otrząsnąć.
- Widzicie ten pagórek nad zakrętem? – mówię do
znajomych. – To żeremie. Płyniecie właśnie nad zamaskowanymi wejściami. A tutaj
jest kolonia gąbki słodkowodnej – pokazuję miękkie narośla na zatopionych
gałęziach…
Dopływamy do Brzeźna Dużego. Przedzieramy się przez
szuwary, potem przez dywan z liści grążela. W oddali dostrzegamy stadko białych
czapli. Polowały na skraju szuwarów pod lasem. Spróbowaliśmy do nich podpłynąć.
Były jednak zbyt czujne. Zanim zbliżyliśmy się na odległość fotograficzną,
rozproszyły się. Część uniosła się nad las i osiadła w konarach sosen. Część
odleciała w głąb zatoki jeziora i zaległa w zaroślach.
Od dłuższego czasu słyszeliśmy głosy za plecami.
Dogoniła nas pierwsza grupa kajakarzy. Zmierzali w górę rzeki. Pomyślałem:
- Daleko nie popłyną.
Przesmyk na Brzeźno Małe zarósł. Po opadnięciu wody
wodorosty i trzciny utworzyły zwartą ścianę. Trzeba wiedzieć, którędy się przepychać,
by odnaleźć otwartą wodę. Zawsze mam z tym kłopot. Ktoś, kto próbuje pierwszy
raz, kończy ze skrępowanym wiosłem. Niebawem zobaczyłem pierwszych
zniechęconych. Wracali znużeni tępym oporem zielska, które rozpleniło się na
całej szerokości przejmy.
Zawróciliśmy. Północny wiatr dał odczuć swoją siłę.
Czesał szuwary. Czepiał się wioseł. Wzmagał opór wody i połamanych trzcin w
śpiącym nurcie. Słońce oślepiało. Oczy uciekały w bok. Rachityczne olchy dawały
rachityczny cień. Łyna niosła między szuwarami i rozległymi turzycowiskami.
Dopiero za zamaskowanym żeremiem wpłynęliśmy w półmrok. Co za ulga.
Inga koniecznie chciała pływać. Andrzej oparł kajak
o kredowy brzeg. Wiosło wbił w ustępliwe dno. Inga schodzi z kajaka. Płynie. Rozgarnia wodorosty.
Taki kaprys. Kaprysowi nie sposób się oprzeć…
Wracamy przez meandry, przez Morze, pomiędzy konarami powalonych olch... Wkrótce zaliczamy Brzeźno Łyńskie.
Łąka nad Kiernozem Małym |
Za mostem szukamy kolejnego miejsca na postój. Jest takie. Nieopodal kępy starych brzóz. Mojej ulubionej. Brzeg ugina się pod stopami. Przed nami bujna łąka. Kwiaty mienią się w świetle. Tańczą w podmuchach wiatru.
Podchodzę bliżej brzóz. Płoszę białą czaplę. Jest urocza. Z gracją płynie pod szarymi chmurami. Znika za wsią. Przede mną Kiernoz Mały. Pofalowany. Będzie wymagający. Nie lubię pod wiatr. Taki widok odbiera siły.
Powrót przez jeziora nuży. Każda chmura wzmaga
podmuchy. Każdy powrót słońca uspokaja aurę. Z ulgą dobijamy do przystani.
Wyciągamy kajaki. Teraz na obiad. Do baru naprzeciwko sklepu. Dzisiaj sandacze. Palce lizać… I kasztelan. Pić się chce…
Długa ale przyjemna historia płoszeń. Zakończenie najlepsze ... sandacz i zimne piwo ... ja cież!!! :)
OdpowiedzUsuń:-)
UsuńBardzo przyjemne klimaty. Ja też się szykuję na spływ Łyną, ale odcinek, który mnie interesuje najbardziej, chyba lepiej przejść na piechotę jesienią:). Piękna ta Łyna - wyjątkowa! Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńLas Warmiński? Kajakiem nie radzę, a RDOŚ w Olsztynie nie wydaje już pozwoleń na spływy. Proponuję kajakiem z Kurek pod prąd Łyny. Wrażenia podobne do tych z Biebrzy, chociaż mokradła bardziej kameralne.
UsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń