|
Kurki z Kiernoza Wielkiego |
Oczekiwanie na żeglarski świt nie pozwala zasnąć. Sama myśl
o pływaniu kajakiem po Łynie pobudza. Równie mocno co czerwcowy koncert ptaków
o świcie. Zerwałem się więc o trzeciej, wrzuciłem podręczne klamoty do
samochodu i jazda przez wyludnioną wieś, mroczny las, Butryny, Nową Kaletkę,
Zgniłochę do Kurek na przystań kajakową.
Mimo zniecierpliwienia jechałem o wiele wolniej niż za dnia.
Brzask poprzedzający świt to taka pora, która usypia zmysły. Z nagrzanego
słońcem asfaltu zrywały się ptaki. Tuż przed samochodem przebiegały zające,
lisy, jeże, wszelaki mysi drobiazg. Za Butrynami musiałem ostro hamować, by
przepuścić łanię z cielęciem i wyrośniętym rocznym młodziakiem. Przed Nową
Kaletką przedreptała przez asfalt sarna. Zatrzymałem się w obawie, że tuż za
nią zechce przebiegnąć kózka. Potem przejechałem ze sto metrów niczym sprintujący
żółw, zanim odważyłem się przyspieszyć. Za Zgniłochą minąłem dziki buszujące w
rowie na poboczu… Chciałoby się powiedzieć:
- W zbożu.
Lecz to nie ta historia.
|
Na horyzoncie łuna |
Stanąłem nad kajakiem – wbrew obiecującym cuda prognozom
pogody – pod dywanem szarych, na szczęście nie ołowianych, chmur. Tylko na
wschodzie tlił się pasek rozjaśnionego nieba. Wrzuciłem plecak na przednie
siedzisko, zawiesiłem aparat na szyi… wiosło w rękę, kajak na wodę… Umościłem
się w środku… Płynę. Kurczę, płynę!
To jest ta chwila. Początek spaceru. A czuję się tak, jak
bym znów rozpoczął samotną wyprawę, jedną z wielu, których sobie nie
szczędziłem w czasach przedmaturalnych i studenckich. Wiosło miękko odpycha
wodę. Kajak powoli przemaga prąd Łyny. Nurt szemrze w trzcinach. Głaszcze
wodorosty. Domy na brzegach milczą. Wiatr… Wiatru nie ma. Ptaki wymieniają
poglądy. Śpiewając. Ryby pluskają. Fala odbiega od dziobu. Zamiera pod
brzegami. Myśli chwytają rytm wiosłowania… Wypełnia mnie świąteczny nastrój, obietnica
kolejnej przygody… Tylko te chmury nad głową, zamiast księżycowej nocy…
|
Ostatnie spojrzenie na Kurki |
Wypłynąwszy na Kiernoz Wielki zobaczyłem czerwcową łunę nad
Kurkami. Zjawiskową. Byłem zdumiony. Gładka tafla jeziora. Pustka. Tylko ja i panorama
wsi. Bez betonowego kloca niedokończonego hotelu nad rzeką. Ktoś go miłosiernie
wyburzył... I ta łuna. Jakby ktoś gdzieś podpalił świat… Pomyślałem:
- Jeśli taki początek, to co mnie czeka dalej?
Odwróciłem się ku wyspie. Zastanawiałem się, którą stroną
płynąć. Wokół cisza. Ptasi koncert został na brzegu i w oczeretach otulających
miejsce spotkania Łyny z Marózką. Po nieruchomym lustrze jeziora snuły się
perkozy z młodymi, łabędzie z pisklętami w szarym puchu. Podpłynąłem ku nim. Fotografowałem
na tle jeszcze zacienionych trzcin i starych drzew na wyspie.
Kiedy odpłynęły w oczerety, zwróciłem się w przesmyk po
prawej stronie wyspy. Jak zwykle. Przepłynąłem nad mielizną. Wpłynąłem na
obiecujący przygodę fragment jeziora. Wycelowałem w niewidoczne stąd ujście
kolejnego odcinka Łyny. Powiosłowałem, mając za towarzystwo ścianę drzew,
których wierzchołki rozjaśniło światło złotej godziny.
|
Kiernoz Wielki |
|
Perkozy |
Myślałem przyspieszyć, gdy przed dziobem wychynęła spod wody
drużyna: perkoz w otoczeniu wyrośniętych piskląt w pasiakach. Zjawiskowe.
Myślałem:
- Zanurzą się.
|
Sielanka |
Jednak nie. Pozowały, przecinając mi drogę. Kajak sunął
bezszelestnie, dając szansę na zdjęcia… Maluchy trzymały się blisko rodzica
(drugi dorosły płynął nieco z boku). Jedno z piskląt domagało się uwagi,
trącając opiekuna w pióra. Pozostałe swawoliły na wodzie. Ani myślały nurkować
na widok zbliżającego się kajaka z facetem, który miotał się na siedzisku,
wykręcał szyję i ręce, by chwycić obiektywem obraz sielanki…
|
Zaczepialski |
|
Pasiaki |
Za obszerną zatoką,
w której wnętrzu wypełnionym oślepiającą mgłą słuchałem wrześniowego rykowiska,
brzegi schodzą się, tworząc płytkie ujście rzeki. Przy niskim stanie
wody kajak trze o muł. Wznieca tumany, które opadają długo po przepłynięciu.
Dzisiaj na szczęście
Ałna była
łaskawa. Przemknąłem więc nad mielizną. Ukryłem się przed oczami postronnych w
szpalerze nagich sterczących gałęzi po wyschniętych wierzbach. Minąłem kopiec
bobrzego żeremia. Powiedziałem
dzień
dobry kaczorom i kaczce zasiedziałym na kłodzie wystającej z wody. Nie
zareagowały. Przepłynąłem przez zakręty nurtu…
|
Ostatnie spojrzenie na Kiernoz Wielki |
|
Żeremie |
|
Między Kiernozami |
|
Jest |
Zanim jednak trafiłem na Kiernoz Mały, zamarudziłem. Coś
mnie powstrzymało przed mieszaniem wody wiosłem. Po kilku sekundach uświadomiłem
sobie, że patrzę na smugi zawiesiny w kolorze kredy pod krzakami obsypanej
kiściami białych kwiatostanów kaliny. Gdzieś tutaj psocił bóbr, ryjąc kolejny
korytarz. Kajak utknął na liściach nenufarów…
|
Się prezentuje |
Obserwowałem rzekę. W końcu:
- Jest!
Aparat grzeje się w rękach. Migawka strzela raz po raz. Klnę
w duchu na włażące w kadr liście trzcin, gałązki, przelatujące insekty… Bóbr
płynie najpierw w kierunku jeziora, potem zawraca. Daje się nieść powolnemu
nurtowi. Rozgląda się, obserwuje. Oczy szeroko otwarte. Uszy nastroszone.
Wibrysy podniesione. Słucha. Rzeka milczy. Każdy trzask migawki jest
głośniejszy niż zwykle. Przynajmniej tak mi się wydaje. W końcu mnie dostrzegł.
Zanurkował. Nie zdążyłem uwiecznić ogona, którym plasnął o wodę, by ostrzec pobratymców.
|
Mógł tędy płynąć |
Pomyślałem:
- Przepłynie pod kajakiem.
Ustawiłem obiektyw na obiecujący kąt rzeki. Niestety. Miał
gdzie się schować. Wokół tyle zakamarków...
|
Kiernoz Mały
|
Chmury nie odstępowały krajobrazu. Łuna na wschodzie zgasła.
Kiernoz Mały spowiła flauta. Lecz w tym krajobrazie było jakieś nie dające się
wyrazić słowami ciepło. Żaden spektakularny widok we mgle i w świetle
wschodzącego słońca, który uwielbiam ponad wszelką miarę. Za to niewysłowiona
cisza, hipnotyzujący spokój, obietnica... Za tą obietnicą potrafiłem niegdyś
się uganiać, pokonując dziesiątki kilometrów szlaków kajakowych…
|
Stąd wypłynąłem na Kiernoz Mały |
Jezioro było puste. Przecinałem jego lustro w poprzek, pozostawiając
odbiegające fale. Płynąłem ku kępie starych popękanych brzóz nad ujściem
kolejnego odcinka
Ałny. Ptaki uwijały
się w szuwarach, w dywanie nenufarów, nad wodorostami, które wypełniły rozległe
płycizny.
|
Na straży ciszy |
W oddali zobaczyłem błotniaka pilnującego łąk Brzeźna Łyńskiego.
Siedział na kikucie obumarłego konara schorowanej wierzby. Odleciał, gdym się
zanadto zbliżył…
|
Grążel |
Łyna przywitała mnie ospałym nurtem. Mijałem żółte grążele,
które wysypały się na powierzchnię rzeki. Mijałem białe grzybienie, których
kwiaty otulone łuskami czekały na światło. Płoszyłem śpiące pod odsłoniętymi
korzeniami starych olch kaczki. I czaple przepatrujące skraj szuwarów…
|
Brzeźno |
Zajrzałem przez przesmyk w grobli na rozlewisko pod lasem.
Po raz kolejny panorama Brzeźna Łyńskiego urzekła. Ten bezruch. Niezmącone
odbicia domów w wodzie. Nieśmiałe popiskiwania ptasiego drobiazgu w zaroślach
obok. Portret grążela… Wybijający z letargu plusk wielkiej ryby… A może
wydry?...
|
Siwa czapla |
Płynąc pod most w Brzeźnie, spłoszyłem parę siwych czapli.
Ptaki uniosły się nad korony wyniosłych olch, lecz zamiast uciec, krążyły nad
głową, lądowały cokolwiek dalej. Płoszyły się, gdy podpływałem. Znów lądowały. Zachowywały
się niecodziennie. Zwykły odlatywać daleko. Nie zwykły się droczyć… Nie
potrafiłem jednak namierzyć ich obiektywem. Drzewa przeszkadzały. Prześwity
między koronami nie pomagały.
|
Olchy |
Za wsią zanurzyłem się leśny korytarz. Omijałem pnie powalonych
olch, brzóz, wierzb, osik… Przepływałem nad zatopionymi konarami i gałęziami.
Szorowały o spód kajaka. Niekiedy próbowały zatrzymać. Kajak wpadał na nie z
impetem, uginał się, prześlizgiwał…
|
Brama do tajemnicy |
Tak zaczyna się frapująca część górnej Łyny. Oceniana jako
mało interesująca. W ten sposób jednak mogą wypowiadać się ludzie obdarzeni co
najwyżej architektoniczną estetyką. W której najważniejsze jest pierwsze
doraźne wrażenie. Które wywołuje krajobraz najlepiej bez nadmiaru szczegółów.
|
Lawirując |
Tutaj Łyna jest małomówna, nieskłonna do otwartości. Za to mami
każdym detalem. Wystarczy tylko odnaleźć w sobie tę wrażliwość na drobiazgi.
Dla zaspokojenia której robisz wiosłem, męczysz siebie wysiłkiem, polujesz na
foto-okazje, narażasz się na ukąszenia komarów, ślepaków, gzów… oblewasz się
potem… by potem stać się posiadaczem pereł wśród całego zbioru wrażeń…
|
Spotkanie na szlaku |
Zanim dotarłem do jeziorka Morze (ktoś miał poczucie humoru),
spotkałem parę łabędzi. Nie poderwały się do lotu. Samiec płynął za samicą,
która skrzydłami otulała pisklęta siedzące na grzbiecie. Zwolniłem. Wiosłowałem
od niechcenia i sięgałem co i raz po aparat, gdy tylko wpływały w jakiś uroczy
kąt.
|
Nie mogłem ich wyprzedzić |
Miałem nadzieję je wyprzedzić, gdyby ustąpiły z drogi, przystając na
chwilę w jednej z rozlicznych kałuż w przybrzeżnych zaroślach. Doprowadziły
mnie jednak do jeziorka. Tam odpłynęły pod trzciny.
|
Za chwilę Morze (jeziorko) |
|
Wypuściła podwozie |
Tymczasem para czapli, napotkana jeszcze w Brzeźnie, kolejny
raz zerwała się z płycizny i osiadła na wierzbach łęgu, przez który zamierzałem
płynąć dalej. Co za uparte ptaszyska! Żeby chociaż dały się sfotografować. A
tak uganiałem się za nimi jak za miejscem, gdzie wstaje tęcza… Jeszcze na
dokładkę spłoszyły bielika, który rozpostarł skrzydła i majestatycznie pożeglował
na południe.
|
Między skrzydłami cieplutko |
Jeden z łabędzich malców zeskoczył z ciepłego grzbietu mamy
i pływał obok ojca. Drugi został w kryjówce, wychylając od czasu do czasu łebek
spomiędzy skrzydeł, gdy ptaki zanurzały głowy pod wodę, szukając wodorostów.
|
Sielanka |
Zmitrężywszy nieco, dostrzegłszy kątem oka sarnę pasącą się nad jeziorem między
olchami (zostałem bez zdjęcia poniesiony przez nieobliczalny kajak), opuściłem
pusty akwen, zwykle pełny białych i szarych czapli polujących na ryby w międzygatunkowej
komitywie.
|
Rodzinna fotografia |
|
Kredowy brzeg |
Łyna objęła mnie szpalerem trzcin, pałki wąskolistnej, sitowia,
zaroślami mokradła pod łęgiem, wzbierającym koncertem wodnego ptactwa:
pobudzającą wokalizą trzcinników, szyciem świerszczaków, pokrzykiwaniem dudków,
dzięciołów, kukułek, klangorzeniem żurawi w sąsiedztwie…
|
Egzotyka |
|
W subtropikalnych klimatach |
Wiosłowałem przez zakręty,
wśród rozchylających się grzybieni, pomiędzy kępami turzyc, jeżówki, szczawiu,
arcydzięgla i innej bagiennej roślinności; obok wodnych oczek otwierających się
znienacka w zwartej mierzwie; w sąsiedztwie zagajników wodolubnych olch,
brodawkowatych brzóz…
|
Kaczory i jedna dziewczyna |
Ze zdziwieniem zauważałem, że to, co za pierwszym razem
wydawało się dalekie i trudno osiągalne, dzisiaj zdało się bliskie, oswojone,
domowe, chociaż epatowało bujnością, dzikością, niepowtarzalnością… zgoła nastrojem
podzwrotnikowej egzotyki, znajdowanej chociażby w książce Arkadego Fiedlera Ryby śpiewają w Ukajali.
|
Tajna siedziba bobrów na zakolu rzeki |
Rzeka płynie sennie. Raz przez otwarte bagnisko, raz w
cieniu podmokłego łęgu, rozpartego między ścianami odległego boru. Zda się:
- Dzicz. Wildniss.
Gdyby nie druty linii energetycznej zawieszone na
zmurszałych i pokrytych patyną porostów betonowych słupach. Przebiegają nad
rzeką w miejscu, gdzie bobry urządziły zamaskowane żeremie.
|
Zamaskowane żeremie |
Dopiero dzisiaj
domyśliłem się kształtu budowli, którą wcześniej brałem za pagórek piachu na podmokłym
brzegu. To, co brałem za porzuconą tamę, mającą przegrodzić nurt, okazało się
rozbudowanym maskowaniem wejść do żeremia. Dającym przy okazji podporę dla
kolonii gąbki słodkowodnej.
|
Brzeźno Wielkie |
Stąd już niedaleko do Brzeźna Wielkiego. Z trudem
przepłynąłem przez coraz bardziej zarośnięte przejście na otwarty akwen. Kajak
szorował o liście nenufarów, rozpychał łodygi trzcin i pałki wąskolistnej. W
końcu wypłynął na swobodną wodę, której lustro odbijało szare zastygłe w
bezruchu niebo. Wokół pływały ospałe perkozy. Łyski uwijały się w szuwarach,
pokrzykując dźwięcznie. Nad trzcinami polatywały mewy i rybitwy. W oddali
przelatywały siwe czaple i kormorany. Nieopodal pomostu rybackiego pływała para
łabędzi krzykliwych. Słyszałem ich stonowaną rozmowę… Było błogo.
|
Bukiety Łyny |
Szukając wzrokiem czarnych rybitw, które w ubiegłym roku
umościły gniazda na kępach pływających roślin, wpłynąłem na dywan grążeli i
białych lilii zarastających zatokę pospołu z kępami pałki wąskolistnej,
trzciny, sitowia i turzycami pełnymi kwiatów o nieznanych mi nazwach, władającymi
brzegiem po obu stronach. Zamiast czarnych widziałem tylko jasne rybitwy.
Trzymając się z dala od miejsc, gdzie przesiadywały, wypatrzyłem zarys nurtu –
miejsca, gdzie woda zdawała się swobodniej płynąć. Dotarłem do łódek i
zmurszałego pomostu. Do ścieżki wybiegającej z ukrytego w lesie gospodarstwa…
|
Żuraw w oczeretach. Odpłynąłem. |
Kątem oka spostrzegłem żurawia i plączące się pod jego
nogami pisklęta. Wyrośnięte już kurczaki w brązowawym upierzeniu. Czym prędzej
odbiłem w bok. Żuraw był mocno poruszony widokiem kajaka. Nie podniósł
jednak alarmu. Zamiast ogłuszającego klangoru wydał z siebie coś na kształt
nieśmiałego pomruku. Poczułem niepokój. Nie strach przed spodziewanym atakiem w
obronie piskląt. Zdecydowanie niepokój o los młodych. Nie chciałem prowokować
nieszczęścia. Aparat kusił. Błogostan żurawi nakazywał odpłynąć. Natychmiast.
Nie miałem wątpliwości. Byłem stanowczo za blisko. Odpłynąłem.
|
Brzeźno Małe (Brzezinko) |
Brzeźno Małe przywitało mnie brzegiem rozświetlonym przez
nagły i krótki przebłysk słońca. Wyjrzało przez jakąś dziurę w nieprzerwanej –
zdawałoby się – pokrywie chmur i równie nagle, jak się pokazało, zniknęło.
|
Brzeg Brzezinka |
Obróciłem kajak, ogarniając kameralny obraz jeziorka, i podążyłem za czaplami
do kolejnego ujścia Łyny, w kierunku ostatniego jeziorka Krzyż.
|
Rzeka czaruje |
Rzeka jest tutaj od kilku lat przystępniejsza jakby. W miarę
łatwo przebyłem owych kilkaset metrów przez podmokły las, obok przewróconych
olch i drzew zwieszających konary tuż nad wodą, przy żeremiu uniesionym nad zatoczką…
|
Kolejne żeremisko nad Łyną |
|
Zanim wpłynę na Krzyż |
|
Tyle zdołałem sfotografować |
W prześwitach szuwarów dostrzegłem zmurszałą kładkę. Została
przeprowadzona nad turzycowiskiem i bagnistym brzegiem z odległej kępy
rachitycznych brzóz i olch. Ktoś zadał sobie trud, by ją wpuścić daleko w wodę.
Patrząc na zmurszałe ze starości szczeble na chwiejnych balach i podporach,
odczuwałem niepokój. Którego nie podzielała czapla. Już wypływałem z trzcin
(jakżesz przeszkadzały w kadrowaniu), już już witałem się z foto-sukcesem. Już
cieszyłem się, że oto podszedłem płochliwe ptaszysko po godzinach monotonnego
nużącego pościgu, gdy odleciała, a złośliwy kajak odwinął ostro w bok w
podmuchu niespodziewanego zefira…
|
W sierści Łyny |
Cóż. Przepłynąłem na drugą stronę. Zanurzyłem się w sierść
„zabiedzonej” późnowiosenną posuchą rzeki. Otuliło mnie futro wybujałej
turzycy. Kajak szorował o szorstkie liście. Bokami odpychał kępy pływającej
trawy. Wiosła używałem w charakterze żerdzi. Prześwit nurtu zawężał się tak, że
momentami nie sposób wiosłować.
|
Gdzie przeprawy przez komysze |
To właśnie najbardziej zachwycająca cecha górnej Łyny.
Otula, chroni, otacza poczuciem bezpieczeństwa. Póki nie skieruje pod las na stoku
wysokiej skarpy. Na przeprawy przez bród dla dzikich zwierząt. Wyznaczone przez
wydeptaną ściółkę pod podszytem i czarne ścieżki w dywanie bagiennych zarośli.
|
W prawym górnym rogu trzcinnik |
Byłem sam. Otoczenie pogłębiało wrażenie osamotnienia. Gdzie
niegdzie dostrzegałem ślady ludzkiej ingerencji: pocięte drzewa, zmurszałą
pół-ambonę. Niepokoiły przez chwilę. Tylko wtedy, gdy na nie patrzyłem.
Wiosłowałem, zahaczając od czasu do czasu o dno płycizn. Pociągnięcie za
pociągnięciem wspinałem się do Orłowa. Tam gdzie przepust pod drogą wyznacza
początek szlaku kajakowego. Dostępny tylko dla odważnych. Skłonnych do pieszej
wędrówki z kajakiem na sznurku przez zasieki, tamy bobrów, między zaroślami, po
dnie z jasnego piasku, ryzykujących okaleczenie bosych stóp… Jak na
Wierśniance. Jak na Bliźnie. Jak na tajemniczym dopływie Krutyni w Bobrówku…
|
Egzotyka |
|
Pan przodownik |
Spotkałem samotnego łabędzia. Wiódł mnie pod prąd. Nie miał
ochoty uciekać.
|
Wiedzie na manowce |
Póki kajak nie zaskrzypiał na kępie tataraku. Który wyrósł na
kopcu piasku w nurcie. Utknąwszy na nim, hałasowałem.
|
Hałas wrogiem świętego spokoju |
|
Odleciał, na szczęście tylko za zakręt |
Łabędź nie zniósł
zamieszania. Poderwał się do lotu. Zamachał skrzydłami. Rozpryskiwał wodę
łapami. Widząc jednak, że nie nadążam, wylądował nieco dalej. Znowu przewodził.
Ucieszyłem się.
|
Znowu jest |
|
Gdzieś na Łynie |
Metr za metrem przemierzałem dolinę, zbliżając się do olsu
ogarniającego nurt cieniem.
|
Coraz trudniej płynąć |
Omijałem coraz dokuczliwsze przeszkody. Pochylając
się pod gałązkami drzew, zwabiłem komary.
Zaczęło się. Wiosło, plask w szyję,
aparat. Wiosło, plask w policzek, aparat. Wiosło, plask w przedramię, aparat…
Bo nurt zatrzymuje, bo komar tnie, bo łabędź pozuje, bo rzeczny kąt ściąga
uwagę…
I tak do ostatniej przeszkody – zasieków z kilku drzew położonych w
poprzek, wzbraniających dalszej wędrówki. Byłem gotów wysiadać i dreptać z
kajakiem na sznurku. Nie pierwszy raz na szlaku.
Jedno, co zdecydowało o
powrocie, to łabędź, który stanął na kłodzie przed zasiekami. Bałem się, że,
podpływając, skłonię go do ucieczki. Że spłoszony uderzy o gałęzie i okaleczy
siebie. Stając się łupem dla buszujących nad rzeką drapieżników. Czułem przez
skórę, że czeka, co uczynię. Widząc bezruch przystąpił do toalety piór. W
zamian zaofiarował mi foto-sesję. Z daleka.
|
Wracam |
Zawróciłem. Do przepustu w Orłowie zostało nie więcej niż
dwa kilometry. Ałna to Ałna. Nie ma to tamto. Tę rzekę mogę
oglądać bez przerwy o każdej porze dnia, o każdej porze roku. Zachwyca równie
mocno jak wieki wcześniej, gdy dolina wyglądała inaczej a ludzie mieli inną
mentalność. Będzie więc okazja spróbować jeszcze raz.
|
Bukiet Łyny |
Powrót dostarczył dodatkowych estetycznych wrażeń. Zamiast
słów zdjęcia z lekuchnym niedydaktyzującym komentarzem.
|
Dzięcioł na brzozie |
|
Dzięcioł |
|
Zmurszała kładka na Krzyżu |
|
Ptak jaki jest każdy widzi |
|
Korzenie grążeli |
|
Krzykliwe |
|
Siwa czapla |
|
Otwiera się |
|
Lilia wodna |
|
W lustrze |
|
Świtezianki -to te małe uskrzydlone plamki |
|
Świtezianki w szerokim kadrze |
|
Świtezianka z odbiciem |
|
Galimatias |
|
Wyobraźnia artystki |
|
Kaczor, cały on |
jak to dobrze, że nie trzeba już tachać filmów do aparatu ... musiałbyś pływać łodzią rybacką, a wtedy nie dotarłbyś do tych pięknych zakamarków, a my nie zobaczylibyśmy tego wszystkiego ;)
OdpowiedzUsuńW tamtych czasach nie fotografowałem właśnie z tego powodu.
Usuń