sobota, 10 czerwca 2017

Łyna to Łyna, nie ma to tamto


Kurki z Kiernoza Wielkiego

Oczekiwanie na żeglarski świt nie pozwala zasnąć. Sama myśl o pływaniu kajakiem po Łynie pobudza. Równie mocno co czerwcowy koncert ptaków o świcie. Zerwałem się więc o trzeciej, wrzuciłem podręczne klamoty do samochodu i jazda przez wyludnioną wieś, mroczny las, Butryny, Nową Kaletkę, Zgniłochę do Kurek na przystań kajakową.



Mimo zniecierpliwienia jechałem o wiele wolniej niż za dnia. Brzask poprzedzający świt to taka pora, która usypia zmysły. Z nagrzanego słońcem asfaltu zrywały się ptaki. Tuż przed samochodem przebiegały zające, lisy, jeże, wszelaki mysi drobiazg. Za Butrynami musiałem ostro hamować, by przepuścić łanię z cielęciem i wyrośniętym rocznym młodziakiem. Przed Nową Kaletką przedreptała przez asfalt sarna. Zatrzymałem się w obawie, że tuż za nią zechce przebiegnąć kózka. Potem przejechałem ze sto metrów niczym sprintujący żółw, zanim odważyłem się przyspieszyć. Za Zgniłochą minąłem dziki buszujące w rowie na poboczu… Chciałoby się powiedzieć:
- W zbożu.
Lecz to nie ta historia.

Na horyzoncie łuna

Stanąłem nad kajakiem – wbrew obiecującym cuda prognozom pogody – pod dywanem szarych, na szczęście nie ołowianych, chmur. Tylko na wschodzie tlił się pasek rozjaśnionego nieba. Wrzuciłem plecak na przednie siedzisko, zawiesiłem aparat na szyi… wiosło w rękę, kajak na wodę… Umościłem się w środku… Płynę. Kurczę, płynę!



To jest ta chwila. Początek spaceru. A czuję się tak, jak bym znów rozpoczął samotną wyprawę, jedną z wielu, których sobie nie szczędziłem w czasach przedmaturalnych i studenckich. Wiosło miękko odpycha wodę. Kajak powoli przemaga prąd Łyny. Nurt szemrze w trzcinach. Głaszcze wodorosty. Domy na brzegach milczą. Wiatr… Wiatru nie ma. Ptaki wymieniają poglądy. Śpiewając. Ryby pluskają. Fala odbiega od dziobu. Zamiera pod brzegami. Myśli chwytają rytm wiosłowania… Wypełnia mnie świąteczny nastrój, obietnica kolejnej przygody… Tylko te chmury nad głową, zamiast księżycowej nocy…

Ostatnie spojrzenie na Kurki

Wypłynąwszy na Kiernoz Wielki zobaczyłem czerwcową łunę nad Kurkami. Zjawiskową. Byłem zdumiony. Gładka tafla jeziora. Pustka. Tylko ja i panorama wsi. Bez betonowego kloca niedokończonego hotelu nad rzeką. Ktoś go miłosiernie wyburzył... I ta łuna. Jakby ktoś gdzieś podpalił świat… Pomyślałem:
- Jeśli taki początek, to co mnie czeka dalej?


Odwróciłem się ku wyspie. Zastanawiałem się, którą stroną płynąć. Wokół cisza. Ptasi koncert został na brzegu i w oczeretach otulających miejsce spotkania Łyny z Marózką. Po nieruchomym lustrze jeziora snuły się perkozy z młodymi, łabędzie z pisklętami w szarym puchu. Podpłynąłem ku nim. Fotografowałem na tle jeszcze zacienionych trzcin i starych drzew na wyspie.



Kiedy odpłynęły w oczerety, zwróciłem się w przesmyk po prawej stronie wyspy. Jak zwykle. Przepłynąłem nad mielizną. Wpłynąłem na obiecujący przygodę fragment jeziora. Wycelowałem w niewidoczne stąd ujście kolejnego odcinka Łyny. Powiosłowałem, mając za towarzystwo ścianę drzew, których wierzchołki rozjaśniło światło złotej godziny.



Kiernoz Wielki

Perkozy

Myślałem przyspieszyć, gdy przed dziobem wychynęła spod wody drużyna: perkoz w otoczeniu wyrośniętych piskląt w pasiakach. Zjawiskowe. Myślałem:
- Zanurzą się.










Sielanka



Jednak nie. Pozowały, przecinając mi drogę. Kajak sunął bezszelestnie, dając szansę na zdjęcia… Maluchy trzymały się blisko rodzica (drugi dorosły płynął nieco z boku). Jedno z piskląt domagało się uwagi, trącając opiekuna w pióra. Pozostałe swawoliły na wodzie. Ani myślały nurkować na widok zbliżającego się kajaka z facetem, który miotał się na siedzisku, wykręcał szyję i ręce, by chwycić obiektywem obraz sielanki…

Zaczepialski

Pasiaki
Za obszerną zatoką, w której wnętrzu wypełnionym oślepiającą mgłą słuchałem wrześniowego rykowiska, brzegi schodzą się, tworząc płytkie ujście rzeki. Przy niskim stanie wody kajak trze o muł. Wznieca tumany, które opadają długo po przepłynięciu. Dzisiaj na szczęście Ałna była łaskawa. Przemknąłem więc nad mielizną. Ukryłem się przed oczami postronnych w szpalerze nagich sterczących gałęzi po wyschniętych wierzbach. Minąłem kopiec bobrzego żeremia. Powiedziałem dzień dobry kaczorom i kaczce zasiedziałym na kłodzie wystającej z wody. Nie zareagowały. Przepłynąłem przez zakręty nurtu…

Ostatnie spojrzenie na Kiernoz Wielki

Żeremie

Między Kiernozami
Jest



Zanim jednak trafiłem na Kiernoz Mały, zamarudziłem. Coś mnie powstrzymało przed mieszaniem wody wiosłem. Po kilku sekundach uświadomiłem sobie, że patrzę na smugi zawiesiny w kolorze kredy pod krzakami obsypanej kiściami białych kwiatostanów kaliny. Gdzieś tutaj psocił bóbr, ryjąc kolejny korytarz. Kajak utknął na liściach nenufarów…



Się prezentuje



Obserwowałem rzekę. W końcu:
- Jest!
Aparat grzeje się w rękach. Migawka strzela raz po raz. Klnę w duchu na włażące w kadr liście trzcin, gałązki, przelatujące insekty… Bóbr płynie najpierw w kierunku jeziora, potem zawraca. Daje się nieść powolnemu nurtowi. Rozgląda się, obserwuje. Oczy szeroko otwarte. Uszy nastroszone. Wibrysy podniesione. Słucha. Rzeka milczy. Każdy trzask migawki jest głośniejszy niż zwykle. Przynajmniej tak mi się wydaje. W końcu mnie dostrzegł. Zanurkował. Nie zdążyłem uwiecznić ogona, którym plasnął o wodę, by ostrzec pobratymców. 

Mógł tędy płynąć



Pomyślałem:
- Przepłynie pod kajakiem.
Ustawiłem obiektyw na obiecujący kąt rzeki. Niestety. Miał gdzie się schować. Wokół tyle zakamarków...







Kiernoz Mały






Chmury nie odstępowały krajobrazu. Łuna na wschodzie zgasła. Kiernoz Mały spowiła flauta. Lecz w tym krajobrazie było jakieś nie dające się wyrazić słowami ciepło. Żaden spektakularny widok we mgle i w świetle wschodzącego słońca, który uwielbiam ponad wszelką miarę. Za to niewysłowiona cisza, hipnotyzujący spokój, obietnica... Za tą obietnicą potrafiłem niegdyś się uganiać, pokonując dziesiątki kilometrów szlaków kajakowych…


Stąd wypłynąłem na Kiernoz Mały


Jezioro było puste. Przecinałem jego lustro w poprzek, pozostawiając odbiegające fale. Płynąłem ku kępie starych popękanych brzóz nad ujściem kolejnego odcinka Ałny. Ptaki uwijały się w szuwarach, w dywanie nenufarów, nad wodorostami, które wypełniły rozległe płycizny. 


Na straży ciszy



W oddali zobaczyłem błotniaka pilnującego łąk Brzeźna Łyńskiego. Siedział na kikucie obumarłego konara schorowanej wierzby. Odleciał, gdym się zanadto zbliżył…









Grążel



Łyna przywitała mnie ospałym nurtem. Mijałem żółte grążele, które wysypały się na powierzchnię rzeki. Mijałem białe grzybienie, których kwiaty otulone łuskami czekały na światło. Płoszyłem śpiące pod odsłoniętymi korzeniami starych olch kaczki. I czaple przepatrujące skraj szuwarów…





Brzeźno


Zajrzałem przez przesmyk w grobli na rozlewisko pod lasem. Po raz kolejny panorama Brzeźna Łyńskiego urzekła. Ten bezruch. Niezmącone odbicia domów w wodzie. Nieśmiałe popiskiwania ptasiego drobiazgu w zaroślach obok. Portret grążela… Wybijający z letargu plusk wielkiej ryby… A może wydry?...


Siwa czapla

Płynąc pod most w Brzeźnie, spłoszyłem parę siwych czapli. Ptaki uniosły się nad korony wyniosłych olch, lecz zamiast uciec, krążyły nad głową, lądowały cokolwiek dalej. Płoszyły się, gdy podpływałem. Znów lądowały. Zachowywały się niecodziennie. Zwykły odlatywać daleko. Nie zwykły się droczyć… Nie potrafiłem jednak namierzyć ich obiektywem. Drzewa przeszkadzały. Prześwity między koronami nie pomagały.

 
Olchy



Za wsią zanurzyłem się leśny korytarz. Omijałem pnie powalonych olch, brzóz, wierzb, osik… Przepływałem nad zatopionymi konarami i gałęziami. Szorowały o spód kajaka. Niekiedy próbowały zatrzymać. Kajak wpadał na nie z impetem, uginał się, prześlizgiwał…





Brama do tajemnicy


Tak zaczyna się frapująca część górnej Łyny. Oceniana jako mało interesująca. W ten sposób jednak mogą wypowiadać się ludzie obdarzeni co najwyżej architektoniczną estetyką. W której najważniejsze jest pierwsze doraźne wrażenie. Które wywołuje krajobraz najlepiej bez nadmiaru szczegółów.





Lawirując



Tutaj Łyna jest małomówna, nieskłonna do otwartości. Za to mami każdym detalem. Wystarczy tylko odnaleźć w sobie tę wrażliwość na drobiazgi. Dla zaspokojenia której robisz wiosłem, męczysz siebie wysiłkiem, polujesz na foto-okazje, narażasz się na ukąszenia komarów, ślepaków, gzów… oblewasz się potem… by potem stać się posiadaczem pereł wśród całego zbioru wrażeń…


Spotkanie na szlaku


Zanim dotarłem do jeziorka Morze (ktoś miał poczucie humoru), spotkałem parę łabędzi. Nie poderwały się do lotu. Samiec płynął za samicą, która skrzydłami otulała pisklęta siedzące na grzbiecie. Zwolniłem. Wiosłowałem od niechcenia i sięgałem co i raz po aparat, gdy tylko wpływały w jakiś uroczy kąt. 

Nie mogłem ich wyprzedzić


Miałem nadzieję je wyprzedzić, gdyby ustąpiły z drogi, przystając na chwilę w jednej z rozlicznych kałuż w przybrzeżnych zaroślach. Doprowadziły mnie jednak do jeziorka. Tam odpłynęły pod trzciny.








Za chwilę Morze (jeziorko)

Wypuściła podwozie

Tymczasem para czapli, napotkana jeszcze w Brzeźnie, kolejny raz zerwała się z płycizny i osiadła na wierzbach łęgu, przez który zamierzałem płynąć dalej. Co za uparte ptaszyska! Żeby chociaż dały się sfotografować. A tak uganiałem się za nimi jak za miejscem, gdzie wstaje tęcza… Jeszcze na dokładkę spłoszyły bielika, który rozpostarł skrzydła i majestatycznie pożeglował na południe.

Między skrzydłami cieplutko

Jeden z łabędzich malców zeskoczył z ciepłego grzbietu mamy i pływał obok ojca. Drugi został w kryjówce, wychylając od czasu do czasu łebek spomiędzy skrzydeł, gdy ptaki zanurzały głowy pod wodę, szukając wodorostów. 







Sielanka

Zmitrężywszy nieco, dostrzegłszy kątem oka sarnę pasącą się nad jeziorem między olchami (zostałem bez zdjęcia poniesiony przez nieobliczalny kajak), opuściłem pusty akwen, zwykle pełny białych i szarych czapli polujących na ryby w międzygatunkowej komitywie.






Rodzinna fotografia

Kredowy brzeg

Łyna objęła mnie szpalerem trzcin, pałki wąskolistnej, sitowia, zaroślami mokradła pod łęgiem, wzbierającym koncertem wodnego ptactwa: pobudzającą wokalizą trzcinników, szyciem świerszczaków, pokrzykiwaniem dudków, dzięciołów, kukułek, klangorzeniem żurawi w sąsiedztwie… 





Egzotyka

W subtropikalnych klimatach

Wiosłowałem przez zakręty, wśród rozchylających się grzybieni, pomiędzy kępami turzyc, jeżówki, szczawiu, arcydzięgla i innej bagiennej roślinności; obok wodnych oczek otwierających się znienacka w zwartej mierzwie; w sąsiedztwie zagajników wodolubnych olch, brodawkowatych brzóz… 

Kaczory i jedna dziewczyna

Ze zdziwieniem zauważałem, że to, co za pierwszym razem wydawało się dalekie i trudno osiągalne, dzisiaj zdało się bliskie, oswojone, domowe, chociaż epatowało bujnością, dzikością, niepowtarzalnością… zgoła nastrojem podzwrotnikowej egzotyki, znajdowanej chociażby w książce Arkadego Fiedlera Ryby śpiewają w Ukajali.


Tajna siedziba bobrów na zakolu rzeki

Rzeka płynie sennie. Raz przez otwarte bagnisko, raz w cieniu podmokłego łęgu, rozpartego między ścianami odległego boru. Zda się:
- Dzicz. Wildniss.
Gdyby nie druty linii energetycznej zawieszone na zmurszałych i pokrytych patyną porostów betonowych słupach. Przebiegają nad rzeką w miejscu, gdzie bobry urządziły zamaskowane żeremie. 


Zamaskowane żeremie


Dopiero dzisiaj domyśliłem się kształtu budowli, którą wcześniej brałem za pagórek piachu na podmokłym brzegu. To, co brałem za porzuconą tamę, mającą przegrodzić nurt, okazało się rozbudowanym maskowaniem wejść do żeremia. Dającym przy okazji podporę dla kolonii gąbki słodkowodnej.



Brzeźno Wielkie


Stąd już niedaleko do Brzeźna Wielkiego. Z trudem przepłynąłem przez coraz bardziej zarośnięte przejście na otwarty akwen. Kajak szorował o liście nenufarów, rozpychał łodygi trzcin i pałki wąskolistnej. W końcu wypłynął na swobodną wodę, której lustro odbijało szare zastygłe w bezruchu niebo. Wokół pływały ospałe perkozy. Łyski uwijały się w szuwarach, pokrzykując dźwięcznie. Nad trzcinami polatywały mewy i rybitwy. W oddali przelatywały siwe czaple i kormorany. Nieopodal pomostu rybackiego pływała para łabędzi krzykliwych. Słyszałem ich stonowaną rozmowę… Było błogo.

Bukiety Łyny

Szukając wzrokiem czarnych rybitw, które w ubiegłym roku umościły gniazda na kępach pływających roślin, wpłynąłem na dywan grążeli i białych lilii zarastających zatokę pospołu z kępami pałki wąskolistnej, trzciny, sitowia i turzycami pełnymi kwiatów o nieznanych mi nazwach, władającymi brzegiem po obu stronach. Zamiast czarnych widziałem tylko jasne rybitwy. Trzymając się z dala od miejsc, gdzie przesiadywały, wypatrzyłem zarys nurtu – miejsca, gdzie woda zdawała się swobodniej płynąć. Dotarłem do łódek i zmurszałego pomostu. Do ścieżki wybiegającej z ukrytego w lesie gospodarstwa…

Żuraw w oczeretach. Odpłynąłem.

Kątem oka spostrzegłem żurawia i plączące się pod jego nogami pisklęta. Wyrośnięte już kurczaki w brązowawym upierzeniu. Czym prędzej odbiłem w bok. Żuraw był mocno poruszony widokiem kajaka. Nie podniósł jednak alarmu. Zamiast ogłuszającego klangoru wydał z siebie coś na kształt nieśmiałego pomruku. Poczułem niepokój. Nie strach przed spodziewanym atakiem w obronie piskląt. Zdecydowanie niepokój o los młodych. Nie chciałem prowokować nieszczęścia. Aparat kusił. Błogostan żurawi nakazywał odpłynąć. Natychmiast. Nie miałem wątpliwości. Byłem stanowczo za blisko. Odpłynąłem.

Brzeźno Małe (Brzezinko)

Brzeźno Małe przywitało mnie brzegiem rozświetlonym przez nagły i krótki przebłysk słońca. Wyjrzało przez jakąś dziurę w nieprzerwanej – zdawałoby się – pokrywie chmur i równie nagle, jak się pokazało, zniknęło. 






Brzeg Brzezinka

Obróciłem kajak, ogarniając kameralny obraz jeziorka, i podążyłem za czaplami do kolejnego ujścia Łyny, w kierunku ostatniego jeziorka Krzyż.










Rzeka czaruje
 
Rzeka jest tutaj od kilku lat przystępniejsza jakby. W miarę łatwo przebyłem owych kilkaset metrów przez podmokły las, obok przewróconych olch i drzew zwieszających konary tuż nad wodą, przy żeremiu uniesionym nad zatoczką…





Kolejne żeremisko nad Łyną

Zanim wpłynę na Krzyż

Tyle zdołałem sfotografować

W prześwitach szuwarów dostrzegłem zmurszałą kładkę. Została przeprowadzona nad turzycowiskiem i bagnistym brzegiem z odległej kępy rachitycznych brzóz i olch. Ktoś zadał sobie trud, by ją wpuścić daleko w wodę. Patrząc na zmurszałe ze starości szczeble na chwiejnych balach i podporach, odczuwałem niepokój. Którego nie podzielała czapla. Już wypływałem z trzcin (jakżesz przeszkadzały w kadrowaniu), już już witałem się z foto-sukcesem. Już cieszyłem się, że oto podszedłem płochliwe ptaszysko po godzinach monotonnego nużącego pościgu, gdy odleciała, a złośliwy kajak odwinął ostro w bok w podmuchu niespodziewanego zefira…


W sierści Łyny

Cóż. Przepłynąłem na drugą stronę. Zanurzyłem się w sierść „zabiedzonej” późnowiosenną posuchą rzeki. Otuliło mnie futro wybujałej turzycy. Kajak szorował o szorstkie liście. Bokami odpychał kępy pływającej trawy. Wiosła używałem w charakterze żerdzi. Prześwit nurtu zawężał się tak, że momentami nie sposób wiosłować.

Gdzie przeprawy przez komysze

To właśnie najbardziej zachwycająca cecha górnej Łyny. Otula, chroni, otacza poczuciem bezpieczeństwa. Póki nie skieruje pod las na stoku wysokiej skarpy. Na przeprawy przez bród dla dzikich zwierząt. Wyznaczone przez wydeptaną ściółkę pod podszytem i czarne ścieżki w dywanie bagiennych zarośli.

W prawym górnym rogu trzcinnik

Byłem sam. Otoczenie pogłębiało wrażenie osamotnienia. Gdzie niegdzie dostrzegałem ślady ludzkiej ingerencji: pocięte drzewa, zmurszałą pół-ambonę. Niepokoiły przez chwilę. Tylko wtedy, gdy na nie patrzyłem. 







Wiosłowałem, zahaczając od czasu do czasu o dno płycizn. Pociągnięcie za pociągnięciem wspinałem się do Orłowa. Tam gdzie przepust pod drogą wyznacza początek szlaku kajakowego. Dostępny tylko dla odważnych. Skłonnych do pieszej wędrówki z kajakiem na sznurku przez zasieki, tamy bobrów, między zaroślami, po dnie z jasnego piasku, ryzykujących okaleczenie bosych stóp… Jak na Wierśniance. Jak na Bliźnie. Jak na tajemniczym dopływie Krutyni w Bobrówku…
















Egzotyka

Pan przodownik

Spotkałem samotnego łabędzia. Wiódł mnie pod prąd. Nie miał ochoty uciekać. 












Wiedzie na manowce

Póki kajak nie zaskrzypiał na kępie tataraku. Który wyrósł na kopcu piasku w nurcie. Utknąwszy na nim, hałasowałem. 








Hałas wrogiem świętego spokoju

Odleciał, na szczęście tylko za zakręt

Łabędź nie zniósł zamieszania. Poderwał się do lotu. Zamachał skrzydłami. Rozpryskiwał wodę łapami. Widząc jednak, że nie nadążam, wylądował nieco dalej. Znowu przewodził. Ucieszyłem się.

Znowu jest

Gdzieś na Łynie

Metr za metrem przemierzałem dolinę, zbliżając się do olsu ogarniającego nurt cieniem. 











Coraz trudniej płynąć

Omijałem coraz dokuczliwsze przeszkody. Pochylając się pod gałązkami drzew, zwabiłem komary. 












Zaczęło się. Wiosło, plask w szyję, aparat. Wiosło, plask w policzek, aparat. Wiosło, plask w przedramię, aparat… Bo nurt zatrzymuje, bo komar tnie, bo łabędź pozuje, bo rzeczny kąt ściąga uwagę… 







I tak do ostatniej przeszkody – zasieków z kilku drzew położonych w poprzek, wzbraniających dalszej wędrówki. Byłem gotów wysiadać i dreptać z kajakiem na sznurku. Nie pierwszy raz na szlaku. 






Jedno, co zdecydowało o powrocie, to łabędź, który stanął na kłodzie przed zasiekami. Bałem się, że, podpływając, skłonię go do ucieczki. Że spłoszony uderzy o gałęzie i okaleczy siebie. Stając się łupem dla buszujących nad rzeką drapieżników. Czułem przez skórę, że czeka, co uczynię. Widząc bezruch przystąpił do toalety piór. W zamian zaofiarował mi foto-sesję. Z daleka.

Wracam


Zawróciłem. Do przepustu w Orłowie zostało nie więcej niż dwa kilometry. Ałna to Ałna. Nie ma to tamto. Tę rzekę mogę oglądać bez przerwy o każdej porze dnia, o każdej porze roku. Zachwyca równie mocno jak wieki wcześniej, gdy dolina wyglądała inaczej a ludzie mieli inną mentalność. Będzie więc okazja spróbować jeszcze raz.




Bukiet Łyny

Powrót dostarczył dodatkowych estetycznych wrażeń. Zamiast słów zdjęcia z lekuchnym niedydaktyzującym komentarzem.

Dzięcioł na brzozie

Dzięcioł

Zmurszała kładka na Krzyżu

Ptak jaki jest każdy widzi

Korzenie grążeli

Krzykliwe

Siwa czapla
 

Otwiera się

Lilia wodna

W lustrze



Świtezianki -to te małe uskrzydlone plamki

Świtezianki w szerokim kadrze

Świtezianka z odbiciem


Galimatias

Wyobraźnia artystki

Kaczor, cały on


2 komentarze:

  1. jak to dobrze, że nie trzeba już tachać filmów do aparatu ... musiałbyś pływać łodzią rybacką, a wtedy nie dotarłbyś do tych pięknych zakamarków, a my nie zobaczylibyśmy tego wszystkiego ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tamtych czasach nie fotografowałem właśnie z tego powodu.

      Usuń