poniedziałek, 4 listopada 2024

Sztynort, Mamry, Giżycko

 


Do Sztynortu wjeżdżamy aleją entów – pomnikowych dębów. Jeden z nich rośnie na łące z dala od szosy. Jest niczym przerośnięte drzewko bonsai. Sponiewierany przez burze i porywiste podmuchy przyciąga uwagę od pierwszego spojrzenia. Cały pień i jego mocarne ramiona poorane bliznami po oderwanych konarach i gałęziach. W tle bezchmurny błękit, las wierzb, olch, osik, dębów… W tle charakterystyczne pokrzykiwania mieszkańców łęgów, dzięciołów: czarnych, zielonych, dużych… Zatrzymujemy się na poboczu, ryzykując obsunięciem kół do przydrożnego rowu. Trudno oderwać oczy…

 






Parkujemy pod sztynorckim pałacem. Niegdyś siedziba wzorcowego PGRu, chluby PRLowskiego mazurskiego rolnictwa, po latach braku opieki osypuje się ze zdobnej elewacji i zmurszałych cegieł. Ktoś przystąpił do remontu. To początek długiej inwestycji. Dobrze prosperująca marina z bazą hotelową i zapleczem technicznym warunkiem przetrwania obiektu. Chociaż pod blachą imitującą pokrycie dachu – pałac budzi respekt. Warunki zdjęciowe żadne: gruz, materiały budowlane, wielotonowe wywrotki, koparko-ładowarki, generatory… Wszystko wśród drzew i krzewów, między zdewastowanymi rabatami… Do środka nie wejdziemy.

 

 


 

Przed pałacem głaz pamiątkowy ku czci ostatniego pruskiego włodarza Sztynortu, hrabiego Heinricha von Lehndorffa, jednego z współuczestników zamachu na Adolfa Hitlera w 1944 roku, skazanego na śmierć 3 września 1944 wyrokiem Volksgerichtshofu (niemieckiego Trybunału Ludowego), odpowiednika sądów doraźnych lub sowieckich trójek. Został powieszony następnego dnia na strunie fortepianowej jak 600 innych zamachowców.

Lehndorff mógłby być niemieckim i zarazem polskim bohaterem, gdyby nie fakt jego współpracy z generałem majorem Henningiem von Trescow współuczestniczącym w zbrodniach wojennych polegających na porywaniu i germanizacji słowiańskich dzieci spełniających urojone paranaukowe kryteria eugeniczne (dzisiaj podobnie czynią Rosjanie z dziećmi ukraińskimi). Co z tego, że hrabia zamachnął się był na Hitlera rękami von Stauffenberga, jeśli przedtem mimo rozterek etycznych i moralnych uczestniczył w zbrodniczych działaniach wojennych... Hrabia, będący niemieckim bohaterem, upamiętnionym przez ocalałe z esesmańskiego pogromu jego dzieci, nie będzie jednak moim bohaterem. Jedno poświęcenie nie wymazuje wcześniejszych czynów. Nie przemawiają do mnie teksty w rodzaju:

- „To był dobry pan, nie witał się z nami jak inni hitlerowcy, tylko mówił dzień dobry moi ludzie”…

Tak zwykli wspominać mentalni niewolnicy obdarzeni przez chwilę łaskawą uwagą właściciela.

Ot moje wątpliwości na marginesie rozważań o hrabiowskim patriotyzmie. Ostrożność w doborze postaci godnych upamiętnienia nie wadzi... Wolałbym głaz poświęcony zdecydowanie mniej kontrowersyjnemu Ahasverovi von Lehndorffowi, żyjącemu w XVII wieku, najwybitniejszemu przedstawicielowi Sztynortu, pielęgnującemu związki z Rzecząpospolitą Obojga Narodów.

 




Zwiedzamy park. Zabiegi pielęgnacyjne uciążliwie głośne: kosiarki, traktorki… Pozostaje rejestrować obrazy leśnych ścieżek, neoklasycystycznej herbaciarni z XVIII wieku,
kaplicy parkowej: budowli wieńczących perspektywę alei spacerowej pod zamkową skarpą. 





















Spacerujemy w szpalerze dębowych entów po jednej stronie, po drugiej starych grabów, rozrośniętych swobodnie po zaprzestaniu pielęgnacyjnego strzyżenia koron. Za łąką leży martwy pomnikowy dąb, dzisiaj schronienie buchtujących dzików, odpoczywających saren, siedlisko życia dziesiątek gatunków ożywionej przyrody…

 

 



Fotografujemy port z zacumowanymi jachtami. Tylko jachtami. Ani jednego kajaka czy złamanego canoe. Na wodzie ruch jak na Marszałkowskiej, chociaż sezon się kończy. Pogoda dopisuje. Jezioro Mamry, obejmujące sobą wyodrębnione jeziora (plosa): Mamry właściwe (północne), Kirsajty, Kisajno, Dargin, Święcajty, Dobskie, szlakiem samym w sobie. Dzisiaj odwiedzamy jego niewielką część, jadąc ze Sztynortu przez Kirsajty, Harsz, Pozezdrze do Giżycka.

 

Dargin

Za Sztynortem most nad cieśniną łączącą Jezioro Dargin z Jeziorem Kirsajty o skomplikowanej linii brzegowej. Most spina brzegi rezerwatu powołanego do życia w 2010 r. zarządzeniem nr 32 Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Olsztynie, chroniącego:

- stare dęby, siedliska chrząszczy saproksylicznych, takich jak: pachnica dębowa Osmoderma eremita, zgniotek cynobrowy Cucujus cinnaberinus, jelonek rogacz Lucans cervus;

- miejsca lęgów wodnego ptactwa i miejsca odpoczynku migrujących ptaków podczas jesiennych i wiosennych przelotów;

- łęg olchowo-jesionowy, w którym rosną między innymi świerki, czarne olchy, wiązy, kruszyny, rodzime czeremchy, kaliny koralowe, czarne porzeczki,  głogi.

 







Parkujemy tuż za mostem w jedynym dostępnym miejscu na poboczu. Z nasypu widok na rozległy Dargin i kameralne Kirsajty. Na konarach przewróconej olchy kormorany. Grzeją się w promieniach słońca. Pozują. Znoszą moją obecność. Może dlatego żem wysoko, a dostęp do ich kąta możliwy tylko stromym stokiem, gdzie o upadek nietrudno. 

 


 

Nad głową krzyczy dzięcioł czarny. Widzę go między gałązkami. W smokingu. Patrzy na mnie czarnymi błyszczącymi oczami. Rozwiera dziób i kwili niczym dziecko.

- Drażni się ze mną – myślę.

Chcę go nagrać. Kończy się na chceniu; wiatr od oślepiającego słonecznym blaskiem Dargina zagłusza mikrofon. Na widok wycelowanego obiektywu dzięcioł odlatuje. Kormorany też tracą cierpliwość.

 






Przechodzę na drugą stronę nasypu. Kirsajty mamią zakątkami w rozległych szuwarach i między podmokłymi wysepkami. Tylko kajakiem tam można. Żaglówki i motorówki płyną malowniczą cieśniną. Krajobraz już dotknięty jesienią. Wiatr marszczy wodę, głaszcze szuwary i drzewa, przywiewa melancholię wieszczącą koniec lata. W głowie splątany sznur kormoranów Piotra Szczepanika; tekst wkuwany na pamięć na lekcjach muzyki w podstawówce… Na obu akwenach żadnego kajaka… Mimo to stare emocje ożywają – z pobrzmiewającymi w myślach słowami „Na całych jeziorach my…”, spisanymi przez Agnieszkę Osiecką w Praniu.

 



Kolejny przystanek w jachtowym porcie Zdorkowo na Darginie. Dzisiaj pustym. Mika musi się napić z wielkiej miski między pomostami. Biega po plaży ożywiona…

 

 

 

 


 

Kończymy obiadem w giżyckiej marinie; świetnie przyrządzonym sandaczem z dodatkami; zjadanym w entourage’ou kanału obok restauracji i Niegocina za portem.

 

 

 

 

 

Za kanałem marina z apartamentowcami reklamowanymi przez Rutkowskiego Inc. słowami kiczowatej reklamy:

Świta, słyszysz śpiew ptaków i rechot żab, jeszcze kilka kroków i poczujesz wiatr w żaglach i słońce na twarzy. Łódź czeka, widzisz jak spokojnie kołysze się na wodzie, gdy wchodzisz do portu. Odcumowujesz, płyniesz. Odwracasz głowę w stronę lądu. Twój apartament żegna Cię czerwonym uśmiechem róż na tarasie.”

Czego żaby i ptaki mogą szukać pod wybetonowanymi brzegami, a róże na betonowym tarasie? Tylko Rutkowski Inc. wie.

 

Powrót przez Ryn, Mrągowo, Sorkwity, Olsztyn… Nazwy pełne skojarzeń…Spieszmy kochać Mazury, tak szybko znikają zgniatane przez pozbawione stylu modułowe pudła apartamentowców z niezadrzewionym wybetonowanym widokiem na wodę.

 


sobota, 2 listopada 2024

Szymbark, Iława, Karnity, Miłomłyn

 

Szymbark w czasach świetności - pobrane ze strony zamkipolskie.com 2 listopada 2024 r.

Porównywany (na wyrost) z Malborkiem zamek w Szymbarku miał pecha. Przetrwał operację wschodniopruską podczas styczniowej ofensywy Armii Czerwonej w 1945 roku, nie przetrwał jednak goszczenia krasnoarmiejców kilka miesięcy później, gdy II wojna dobiegała końca, najpierw w Europie, potem na Pacyfiku. 



 

Zamek w akcie bezmyślnej zemsty na Niemcach, szkopach, szwabach, giermańcach, hitlerowcach, esesmanach, junkrach, krezusach, niemieckich imperialistach, faszystach, a głównie na cywilach, spłonął wiosną 1945 roku, pozbawiając autochtonów i późniejszych przesiedleńców podstaw cywilizacyjnej egzystencji i ciągłości historycznej. Do dzisiaj ściany niektórych komnat noszą ślady spalenizny. Przetrwały solidne mury, chociaż dewastowano je powojennymi rozbiórkami.

 


To był wyraz sowieckiej myśli politycznej opartej na pisaniu historii od nowa pod aktualne zapotrzebowanie ideologiczne. Ideologiczna nienawiść przyczyniła się między innymi do wyburzenia królewskiego zamku w Królewcu i zastąpienia go nieukończonym bunkrem Komitetu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Sowietyzacja Królewca ominęła, póki co, miejsce pochówku Immanuela Kanta.

 


Według Zamków Polskich „Budowę za­mku roz­po­czął przy­pusz­czal­nie w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych XIV wie­ku pro­boszcz ka­pi­tu­ły po­me­zań­skiej Hen­ryk ze Skar­li­na. O fun­da­to­rze tej pię­knej ce­gla­nej wa­row­ni o­raz da­cie zam­knię­cia bra­mą in­for­mo­wa­ła nieg­dyś u­miesz­czo­na po­nad wjaz­dem na dzie­dzi­niec in­skryp­cja w for­mie gla­zu­ro­wa­nych ce­ra­mi­cznych pły­tek: HEC POR­TA CON­STRUC­TA EST AN­NO DO­MI­NI MCCCLXXXVI TEM­PO­RE FRAT­RIS HEN­RI­CI DE SKAR­LIN PRE­PO­ZI­TI, co mo­żna prze­tłu­ma­czyć ja­ko: Bra­ma wznie­sio­na zo­sta­ła ro­ku pań­skie­go 1386 za cza­sów bra­ta Hen­ry­ka ze Skar­li­na - pre­po­zy­ta. Nie­któ­rzy his­to­ry­cy pre­zen­tu­ją jed­nak nie­co od­mien­ny po­gląd, zgod­nie z któ­rym pro­ces kształ­to­wa­nia się mu­ro­wa­nej sie­dzi­by o­bron­nej roz­po­czę­to znacz­nie wcześ­niej, być mo­że jesz­cze w XIII stu­le­ciu, a przy­wo­ła­ny wy­żej za­pis od­no­si się do koń­co­wej fa­zy re­a­li­za­cji te­go pro­jek­tu. Nie ma na­to­miast roz­bież­noś­ci co do his­to­rii miej­sca, w ja­kim ona pow­sta­ła - przyj­mu­je się, iż w cza­sach przed­krzy­żac­kich ist­niał tu­taj o­to­czo­ny wo­dą u­for­ty­fi­ko­wa­ny o­śro­dek pru­ski. Za­mek szym­bar­ski w za­myś­le fun­da­to­ra miał peł­nić fun­kcję re­zy­den­cji pre­po­zy­ta ka­pi­tu­ły po­me­zań­skiej, in­sty­tu­cji koś­ciel­nej bę­dą­cej ra­dą przy bis­ku­pie die­ce­zji po­me­zań­skiej w pań­stwie zakonnym, w któ­rej po­sia­da­niu znaj­do­wał się gra­ni­czą­cy z krzy­żac­ką Iła­wą wscho­dni re­jon bis­kup­stwa po­me­zań­skie­go. I w rze­czy sa­mej, w pier­wszej fa­zie fun­kcjo­no­wa­nia speł­niał ta­kie właś­nie za­da­nie.”

 




Dojechaliśmy do Szymbarka z Iławy. Pogoda nie sprzyjała zdjęciom. Zatrzymaliśmy się najpierw we wsi obok zrewitalizowanego parku z kanadyjskimi topolami o wymiarach pomnikowych, unoszącymi korony z polakierowanych i – zdawało się – nawoskowanych liści, skąd przez zrujnowaną bramę fotografowaliśmy bryłę zamku przesłoniętą rozsypującym się zadaszonym falistym (zakazanym) eternitem budynkiem z czerwonej cegły zakrytej obskurnym odpadającym tynkiem.

 

Zamkowa przyległość



Potem dojechaliśmy do podjazdu wznoszącego się ku zamkowej bramie, zagrodzonego na czas remontu wszczętego po uzyskaniu środków z Unii Europejskiej. Dziedziniec okazał się niedostępny. Imponujące ruiny można oglądać wyłącznie z zewnątrz, ze ścieżki spacerowej wiodącej nad Jeziorem Szymbarskim, należącym do dorzecza Osy, mimo bliskiego sąsiedztwa Jezioraka należącego dzięki Iławce do zlewni Drwęcy. Gdzieś tutaj biegnie granica lokalnego wododziału.

Idziemy najpierw południową stroną zamku. Wokół park krajobrazowy z pomnikowymi sosnami, lipami, bukami… Zamczysko robi wrażenie. Podjazd pod wyniesioną bramę biegnie grzbietem mostu wspartego na ceglanych filarach. Pod przęsłami gruz i głazy zarośnięte trawą i ruderalnymi zaroślami. Potężne mury przytłaczają. Przez okna widać drzewa rosnące na dziedzińcu. W każdej ceglanej szparze usiłują rosnąć siewki drzew, bluszczu i kwiatów; plenić się skalniaki, mchy i porosty. Renowacja murów okaże się kosztowna. Polana po południowej stronie zbyt mała, by można obiektywem Lumixa objąć prawie stumetrową ścianę zamczyska. W parku zwalone drzewa, zarośnięte ścieżki, gruz po starych urządzeniach parkowych…

 


Za rogiem kolejny fragment murów. Łąkę wieńczy poraniona piorunami i szkwałem pomnikowa sosna. Rośnie na pagórku w sąsiedztwie pomnikowych buków. Kiedy do nich dochodzimy, trudno je sfotografować z chaszczy w świetle gasnącego dnia. 

 

 

 

 



 

Drzewa imponują wiekiem i rozmachem. Ścieżka wiedzie dalej tuż pod murami w szpalerze pokrzyw. Nie wchodzimy. Komary coraz mocniej dokuczają. Nawet Mika, do tej pory rozochocona, węszy z niepokojem. Coś się kryje na zarośniętym stoku pod zamkiem...

 



Jezioro widoczne z podniesionej łąki między olchami gaśnie pod powałą nadbiegających chmur. Cieśnina rozdziela plosa urzekającym zakrętem. Chmury zdają się wspierać na koronach przybrzeżnych drzew… Brzegi nieprzystępne, zarośnięte szuwarami i wszędobylską nawłocią.

 




W plątaninie chwytliwych łodyg kolczurki klapowanej (gatunku inwazyjnego) poluje szymbarski kot. Przemierza gąszcz z namysłem. Zastanawia się, miaucząc i pomrukując:

- Pozować? Zlekceważyć i pójść w swoją stronę?...

Wybrał to drugie, chociaż go nie nachodzę. Fotografuję z oddalenia…

 



Zamkowa przyległość


 
Jeziorak w Iławie


Jedziemy do Karnit przez Iławę. W mieście krótki postój nad Jeziorakiem w sąsiedztwie marin zabudowanych apartamentowcami. Jeziorak to w końcu enklawa żeglarzy i motorowodniaków. Kiedy w pobliżu amfiteatru Louisa Armstronga Małgosia ogląda barokowe rzeźby antycznych bóstw ocalałe z sowieckiego pogromu w styczniu 1945 roku wschodniopruskiego Wersalu, późnobarokowego pałacu von Finckensteinów w Kamieńcu, ja próbuję fotografować przygnieciony chmurami krajobraz Jezioraka. Trwa to chwilę. Małgosia wraca szybciej niż myślałem, zniechęcona widokiem pchających się w kadr iławskich kloszardów. Natomiast ja zniechęcam się fotografowaniem pchających się w kadry skuterów wodnych, odpowiedników nieszczęsnych quadów.

 

Jezioro Kocioł - widok spod zamku w Karnitach. Tam błądziliśmy.

Jedziemy więc do Karnit. GPS wiedzie na manowce. Błądzimy wzdłuż brzegów Jeziora Kocioł. Droga coraz trudniejsza. Koleiny wyrzeźbione oponami ciężkich traktorów z kosiarkami na pobliskich łąkach. Można ugrzęznąć. Podjeżdżamy do niezidentyfikowanych zabudowań. To nie Karnity. Zawracamy. Próbujemy drogą przez łęg. Dojeżdżamy do mokradła. Samochód może zawisnąć na muldach.  Wycofujemy się  z bezdroży. 



 

Odszukawszy asfaltową dróżkę, znajdujemy wreszcie właściwy dojazd do Karnit. Za kutą bramą parkujemy nieopodal rozległej zagrody dla lam, oswojonych danieli i jeleni. Z zamkowych drzwi wysypują się koloniści w przebraniach (pelerynach i tiarach) zdjętych z Harry’ego Pottera. Jakbyśmy trafili na sabat młodocianych adeptów sztuk magicznych.

 


 

 

Trafiliśmy na porę obiadową. Zostajemy ugoszczeni w salonie myśliwskim. Siedzimy pod popiersiem z wypreparowanego byka dźwigającego poroże osiemnastaka. Sylwetka imponująca i wprowadzająca mnie w stan … rozdrażnienia. Jestem przeciwnikiem wszelkich form łowiectwa, chociaż w mojej rodzinie góralscy przodkowie przed wojną kłusowali a po wojnie należeli do egalitarnego z założenia socjalistycznego Polskiego Związku Łowieckiego. Od myślistwa i fascynacji łowiectwem (w ubiegłym stuleciu publikowałem nawet w Łowcu Polskim) odwiódł mnie ostatecznie… aparat fotograficzny.

 


Pałac (zamek) w stylu neogotyckim wybudowano w 1856 roku. Wyszedł cało z zawieruchy II wojny światowej. W uchwale nr LV/858/23 sejmiku województwa warmińsko-mazurskiego z 19 grudnia 2023 r. opublikowanej 5 stycznia 2024 r. w Dzienniku Urzędowym województwa warmińsko-mazurskiego wymieniono pałac w Karnitach obok rezydencji w Łężanach, Smolajnach, Nakomiadach, Sztynorcie, Sorkwitach, Kaliszkach koło Pisza jako jeden z charakterystycznych wyróżników kulturowych regionu. Karnicki zamek był wzorcem dla późniejszych budowli wzniesionych w stylu angielskiego neogotyku.

 

Zakątek dumania

Wańkowicz, tropiąc Smętka na Mazurach i Warmii, cytował dane statystyczne, z których wynikało, że gospodarka rolna w Prusach Wschodnich ssała ogromne, idące w setki milionów marek, dopłaty z budżetu pokajzerowskich Niemiec i III Rzeszy. Bez nich mogły rzekomo nie przetrwać. Udowadniał, że przyłączenie Warmii i Mazur do Polski przysporzyłoby miejscowym junkrom (latyfundystom) ogromnych korzyści gospodarczych. Tyle że patrząc na obecny stan zabytków na Warmii i Mazurach, dziwię się wciąż, iż większości z nich nie przywrócono do dawnej świetności, chociaż jesteśmy na innym poziomie rozwoju gospodarczego. Blog jednakże to nie miejsce na powielanie stereotypów Melchiora lub na polemikę z nimi. Każdy z tych pałaców i zamków był otoczony gospodarstwami rolno-przemysłowymi, które nawet nieremontowane, przez dziesiątki lat stanowiły bazę „nierentownych” PGRów – i tyle w temacie.

 


Po sfotografowaniu Karnit, zakątka dumania wbudowanego w skarpę otaczającą przypałacowy park, lam, jeleni i osiołków na wybiegach, pojechaliśmy do Miłomłyna przez most nad Kanałem Iławskim, odnogą Kanału Elbląskiego przeprowadzoną przez nasyp przecinający Jezioro Karnickie (byłem zdziwiony, patrząc z kajaka na jezioro poniżej) do Jeziora Dauby, zatoki Jezioraka. Wtedy nie miałem pojęcia o Karnitach i miejscowościach obok… 






 

Tuż za kanałem zrobiliśmy foto-sesję z danielami przez ogrodzenie wzdłuż szosy, ryzykując uszkodzenie samochodu pozostawionego na wąskim poboczu. Na szczęście ruchu nie było.

 


Sam Miłomłyn, jaki jest, każdy widzi. Kanał Elbląski w Miłomłynie nie robi takiego wrażenia jak Kanał Augustowski wybudowany wcześniej z większym rozmachem. Patrząc na śluzę, przez którą przeprawialiśmy się w ubiegłym stuleciu razem  ze stateczkiem wycieczkowym, nie mogłem się znowu nadziwić, jakim cudem się pomieściliśmy i nie zostaliśmy zgnieceni przez rufę. Z kajaka komora śluzy wydawała się większa. Czyżby upływ czasu redukował wymiary?...

 

Kanał Elbląski to inna historia. Obserwuję stronę „Kajakiem po Żuławach” i za każdym razem, śledząc relacje autorów ze spacerów kajakowych, przypominam sobie chwile spędzone podczas opływania wielkiej pętli z Piławek do… Piławek szlakiem Drwęcy z dopływami, dolnej Wisły, Nogatu, Kanału Elbląskiego. Oberland, Prusy Górne, Mazury Zachodnie – nazwy tego samego terytorium – kryją w sobie to coś… Tylko soczyć, badać, eksplorować, póki nie zginą zgniecione przez architekturę nieprzystającą do krajobrazu.