Do Sztynortu wjeżdżamy aleją entów – pomnikowych dębów. Jeden z nich rośnie na łące z dala od szosy. Jest niczym przerośnięte drzewko bonsai. Sponiewierany przez burze i porywiste podmuchy przyciąga uwagę od pierwszego spojrzenia. Cały pień i jego mocarne ramiona poorane bliznami po oderwanych konarach i gałęziach. W tle bezchmurny błękit, las wierzb, olch, osik, dębów… W tle charakterystyczne pokrzykiwania mieszkańców łęgów, dzięciołów: czarnych, zielonych, dużych… Zatrzymujemy się na poboczu, ryzykując obsunięciem kół do przydrożnego rowu. Trudno oderwać oczy…
Parkujemy pod sztynorckim pałacem. Niegdyś siedziba wzorcowego PGRu, chluby PRLowskiego mazurskiego rolnictwa, po latach braku opieki osypuje się ze zdobnej elewacji i zmurszałych cegieł. Ktoś przystąpił do remontu. To początek długiej inwestycji. Dobrze prosperująca marina z bazą hotelową i zapleczem technicznym warunkiem przetrwania obiektu. Chociaż pod blachą imitującą pokrycie dachu – pałac budzi respekt. Warunki zdjęciowe żadne: gruz, materiały budowlane, wielotonowe wywrotki, koparko-ładowarki, generatory… Wszystko wśród drzew i krzewów, między zdewastowanymi rabatami… Do środka nie wejdziemy.
Przed pałacem głaz pamiątkowy ku czci ostatniego pruskiego
włodarza Sztynortu, hrabiego Heinricha von Lehndorffa, jednego z
współuczestników zamachu na Adolfa Hitlera w 1944 roku, skazanego na śmierć 3 września
1944 wyrokiem Volksgerichtshofu (niemieckiego Trybunału Ludowego),
odpowiednika sądów doraźnych lub sowieckich trójek. Został powieszony
następnego dnia na strunie fortepianowej jak 600 innych zamachowców.
Lehndorff mógłby być niemieckim i zarazem polskim bohaterem, gdyby nie fakt jego współpracy z generałem majorem Henningiem von Trescow współuczestniczącym w zbrodniach wojennych polegających na porywaniu i germanizacji słowiańskich dzieci spełniających urojone paranaukowe kryteria eugeniczne (dzisiaj podobnie czynią Rosjanie z dziećmi ukraińskimi). Co z tego, że hrabia zamachnął się był na Hitlera rękami von Stauffenberga, jeśli przedtem mimo rozterek etycznych i moralnych uczestniczył w zbrodniczych działaniach wojennych... Hrabia, będący niemieckim bohaterem, upamiętnionym przez ocalałe z esesmańskiego pogromu jego dzieci, nie będzie jednak moim bohaterem. Jedno poświęcenie nie wymazuje wcześniejszych czynów. Nie przemawiają do mnie teksty w rodzaju:
- „To był dobry pan, nie witał się z nami jak inni hitlerowcy, tylko mówił dzień dobry moi ludzie”…
Tak zwykli wspominać mentalni niewolnicy obdarzeni przez chwilę łaskawą uwagą właściciela.
Ot moje wątpliwości na marginesie rozważań o hrabiowskim patriotyzmie. Ostrożność w doborze postaci godnych upamiętnienia nie wadzi... Wolałbym głaz poświęcony zdecydowanie mniej kontrowersyjnemu Ahasverovi von Lehndorffowi, żyjącemu w XVII wieku, najwybitniejszemu przedstawicielowi Sztynortu, pielęgnującemu związki z Rzecząpospolitą Obojga Narodów.
Zwiedzamy park. Zabiegi pielęgnacyjne uciążliwie głośne: kosiarki, traktorki… Pozostaje rejestrować obrazy leśnych ścieżek, neoklasycystycznej herbaciarni z XVIII wieku, kaplicy parkowej: budowli wieńczących perspektywę alei spacerowej pod zamkową skarpą.
Spacerujemy w szpalerze dębowych entów po jednej stronie, po drugiej starych grabów, rozrośniętych swobodnie po zaprzestaniu pielęgnacyjnego strzyżenia koron. Za łąką leży martwy pomnikowy dąb, dzisiaj schronienie buchtujących dzików, odpoczywających saren, siedlisko życia dziesiątek gatunków ożywionej przyrody…
Fotografujemy port z zacumowanymi jachtami. Tylko jachtami. Ani jednego kajaka czy złamanego canoe. Na wodzie ruch jak na Marszałkowskiej, chociaż sezon się kończy. Pogoda dopisuje. Jezioro Mamry, obejmujące sobą wyodrębnione jeziora (plosa): Mamry właściwe (północne), Kirsajty, Kisajno, Dargin, Święcajty, Dobskie, szlakiem samym w sobie. Dzisiaj odwiedzamy jego niewielką część, jadąc ze Sztynortu przez Kirsajty, Harsz, Pozezdrze do Giżycka.
Dargin |
Za Sztynortem most nad cieśniną łączącą Jezioro Dargin z Jeziorem Kirsajty o skomplikowanej linii brzegowej. Most spina brzegi rezerwatu powołanego do życia w 2010 r. zarządzeniem nr 32 Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska w Olsztynie, chroniącego:
- stare dęby, siedliska chrząszczy saproksylicznych, takich jak: pachnica dębowa Osmoderma eremita, zgniotek cynobrowy Cucujus cinnaberinus, jelonek rogacz Lucans cervus;
- miejsca lęgów wodnego ptactwa i miejsca odpoczynku migrujących ptaków podczas jesiennych i wiosennych przelotów;
- łęg olchowo-jesionowy, w którym rosną między innymi świerki, czarne olchy, wiązy, kruszyny, rodzime czeremchy, kaliny koralowe, czarne porzeczki, głogi.
Parkujemy tuż za mostem w jedynym dostępnym miejscu na poboczu. Z nasypu widok na rozległy Dargin i kameralne Kirsajty. Na konarach przewróconej olchy kormorany. Grzeją się w promieniach słońca. Pozują. Znoszą moją obecność. Może dlatego żem wysoko, a dostęp do ich kąta możliwy tylko stromym stokiem, gdzie o upadek nietrudno.
Nad głową krzyczy dzięcioł czarny. Widzę go między gałązkami. W smokingu. Patrzy na mnie czarnymi błyszczącymi oczami. Rozwiera dziób i kwili niczym dziecko.
- Drażni się ze mną – myślę.
Chcę go nagrać. Kończy się na chceniu; wiatr od oślepiającego słonecznym blaskiem Dargina zagłusza mikrofon. Na widok wycelowanego obiektywu dzięcioł odlatuje. Kormorany też tracą cierpliwość.
Przechodzę na drugą stronę nasypu. Kirsajty mamią zakątkami w rozległych szuwarach i między podmokłymi wysepkami. Tylko kajakiem tam można. Żaglówki i motorówki płyną malowniczą cieśniną. Krajobraz już dotknięty jesienią. Wiatr marszczy wodę, głaszcze szuwary i drzewa, przywiewa melancholię wieszczącą koniec lata. W głowie splątany sznur kormoranów Piotra Szczepanika; tekst wkuwany na pamięć na lekcjach muzyki w podstawówce… Na obu akwenach żadnego kajaka… Mimo to stare emocje ożywają – z pobrzmiewającymi w myślach słowami „Na całych jeziorach my…”, spisanymi przez Agnieszkę Osiecką w Praniu.
Kolejny przystanek w jachtowym porcie Zdorkowo na Darginie. Dzisiaj pustym. Mika musi się napić z wielkiej miski między pomostami. Biega po plaży ożywiona…
Kończymy obiadem w giżyckiej marinie; świetnie przyrządzonym sandaczem z dodatkami; zjadanym w entourage’ou kanału obok restauracji i Niegocina za portem.
Za kanałem marina z apartamentowcami reklamowanymi przez Rutkowskiego Inc. słowami kiczowatej reklamy:
„Świta, słyszysz śpiew ptaków i rechot żab, jeszcze kilka kroków i poczujesz wiatr w żaglach i słońce na twarzy. Łódź czeka, widzisz jak spokojnie kołysze się na wodzie, gdy wchodzisz do portu. Odcumowujesz, płyniesz. Odwracasz głowę w stronę lądu. Twój apartament żegna Cię czerwonym uśmiechem róż na tarasie.”
Czego żaby i ptaki mogą szukać pod wybetonowanymi brzegami, a róże na betonowym tarasie? Tylko Rutkowski Inc. wie.
Powrót przez Ryn, Mrągowo, Sorkwity, Olsztyn… Nazwy pełne skojarzeń…Spieszmy kochać Mazury, tak szybko znikają zgniatane przez pozbawione stylu modułowe pudła apartamentowców z niezadrzewionym wybetonowanym widokiem na wodę.