niedziela, 30 czerwca 2019

Marózka

"Piękno po­dob­nie jak mądrość kocha sa­mot­nych wielbicieli." Oskar Wilde



"Wszystko tu coś znaczy, tylko czasami słów mi brak." Petrelpiotr
 


W ciasnocie rzeki kaczki usiłują pogodzić się z turystami


Sjesta gdzieś na Marózce

Parka

Płyniemy Marózką. Od ósmej rano. Przed masowymi spływami, które od kilku lat zadeptują tę niezwykłą rzekę.

Łabędzie krzykliwe z Jeziora Świętego muszą posłużyć za ilustrację jeziorka Pawlik

Nurt wypchnął nas z mielizny na jeziorko. Łabędzi nie było. Zwykle co roku pływały przy ujściu, prowadząc czeredkę potomstwa. Dzisiaj jednak ani łabędzi, ani czapli, ani błotniaków. Jakaś samotna jaskółka śmignęła nad głowami i szuwarem. Zniknęła w olchach. Jezioro zakwitło. Mętna woda zasłoniła zagajniki rdestnic i kępy osoki aloesowatej pokrywającej muliste dno. 

Zaczynamy

Olchy nad Marózką

Gdzieś za szczątkami mostka w drodze do Orzechowa

Uważaj! Przeszkoda

Trochę ulgi. Przecięli pień. Tak naprawdę, po co?


Te kontrasty...

Wpłynęliśmy między trzciny, zanurzyliśmy się w cieniu olch, których konary i gałęzie sięgały w przestrzeń nad wodą. Marózka porwała kajak. Odłożyłem wiosło. Aparat ożył. Mijaliśmy krzyżówki, które ani myślały zejść z kłód. Przyzwyczajone do turystów skróciły dystans bezpieczeństwa. 

Pani tracz na śniadaniu.

Nieopodal polowała nurogęś. Czesała powierzchnię wody dziobem. Zauważyłem nawet błysk rybich łusek, kiedy zwarła dziób, zadarła łebek, połykając zdobycz. Po chwili wróciła do polowania. Mijaliśmy ją, lawirując między gałęziami zalegającymi w rzece. Samiczka przemknęła pod korzeniami olch i uciekła w stronę jeziora. Nie chciało jej się latać. Podbiegła tylko po powierzchni wody i znowu oddała się polowaniu.









Ogrody Marózki

Mostka nad rzeką już nie było. do Orzechowa trzeba teraz jeździć przez Kurki. Przepłynęliśmy między kikutami podpór. W miejscu, gdzie oparto rozebrane przęsła, zakwitły polne maki. Szpaler olch ustąpił łące. Zasieki konarów zasłaniające perspektywę ostrego zakrętu zniknęły. Zostały jakieś smętne resztki, nie dając schronienia ptakom. Darń wisiała nad wodą. Zagłębienie wypłukane w kredzie też zniknęło. Kilka lat wcześniej widziałem w nim potężnego suma, który rozdziawił pysk, ustawiwszy się pod prąd, i czekał na nieuważną zdobycz. Po obwaleniu się brzegu kąt zniknął.



Paproć (jak dowcip) z brodą



Wpłynęliśmy w ciasny korytarz pod olchy. Ogarnął nas cień. Otulił plusk wody. Zachwyciły kwilenia znad brzegów i gęstwiny drzew pochylonych nad wodą, jakiś ruch w wykrotach, między pniami, w listowiu, wszystko ulotne, ledwo dostrzegalne… Woda sama niosła ku kolejnym zakrętom, zakolom, pod osypujące się klify, w plamy słońca, nad głaz, co za każdym razem zgrzyta o dno kajaka, kikuty po wywróconych drzewach, nad polany pasiastych wodorostów, w świat zapachów czerwcowej wiosny… I ta ułuda samotności… Za godzinę dwie ruszą grupowe spływy, wypełniając nieznośnym gwarem, gadaniem, pokrzykiwaniami leśną przestrzeń…

Latająca fauna Marózki


Szczygieł

Marózka zasypała wrażeniami. Pstrągiem, który wyskoczył z wody za ważką, gilem na gałęzi zwieszonej nad paprociami, drozdem myszkującym wzdłuż brzegu, zimorodkiem rozsiewającym w locie refleksy błękitu, piskliwcem bawiącym się z nami w kotka i myszkę… 


Sójka startująca



Paproć


Kilka lat wcześniej ulubione miejsce gniazdowania zimorodków

Pełnia lata w łubinach


I ten nieustający film przed oczami: pochylone drzewa, wykroty, pnie w wodzie, zwary i warkocze nurtu, uskoki na przeszkodach, kępy paproci z brodami korzeni szukających gleby poniżej, rośliny uczepione butwiejących kłód, zakosy, przykosy, mielizny szutru toczącego się pod kajakiem niczym kulki łożysk, cofki, ustronne kryjówki pod korzeniami wbitymi w dno rzeki, osypujące się klify, wąwozy wyrzeźbione w zboczach podziemnymi helokrenowymi ciekami… Wiosłowałem, fotografując w ułamkach chwil względnego spokoju. Zapatrzywszy się w kolejny szczegół, pozwalałem kajakowi obrócić się rufą w kierunku spływu. Małgosia od czasu do czasu rzucała paniczne:
- Uważaj! Gałąź! Uważaj! Kłoda!...


Wodopój

I sobie poszła



Wypłynąwszy z ostrego zakrętu, spotkaliśmy sarnę. Piła wodę, stojąc na mieliźnie pod zarośniętym klifem. Kajak kolebał na nurcie. Nie mogłem odstawić wiosła. Sarna popatrzyła na nas. Odskoczyła. Wspięła się stromą ścieżką między pniami powalonych sosen. Brnęła przez paprocie i plątaninę suchych gałęzi. W końcu zniknęła za grzbietem urwiska. 









Chybotliwy kajak, swarliwa rzeka, przeszkody… dziwne, że w ogóle na zdjęciach coś widać. Minąwszy miejsce, gdzie rosły stare świerki uczepione osuwającego się stoku i gdzie zimorodki co roku budowały norki, trafiliśmy na łan kwitnącego łubinu. Wypłynąwszy z ostrego zakrętu, usiłowałem utrzymać kajak w ryzach, żeby dać Małgosi szansę. Coś wyszło. Pomyślałem, przemagając nurt, o wycieczce pod prąd Marózki. By się działo. Pomysł wydał się realny, jeśli w ubiegłym stuleciu potrafiłem przepłynąć Brdę pod prąd, budząc zaskoczenie pracowników tamy w Mylofie obserwujących mozolne przenoszenie kajaków z dołu na zalew.


Drozd



Wprawne oko wypatrzy w klifie gniazdo zimorodka

Nieco poniżej natrafiliśmy na odsłonięty klif. Cała szata roślinna zsunęła się do wody, odsłaniając szczery piasek. Pod nawisem żwiru zimorodki wykopały owalną norkę. Jej wejście zwieńczały smużki po usuwanych odchodach piskląt. Rodzice polowali na Marózce. Swarliwy nurt spychał pod pień sosny. Nie było czasu na kontemplację miejsca. Walcząc z wirami, wpychałem kajak pod brzeg, gdzie dało się przepłynąć bez zahaczenia o sterczące konary. 


Na olchy nad Marózką to ja mogę patrzeć bez ustanku


To samo o bzie, kiedy kwitnie

Nastrój Marózki tworzy nie tylko obraz.

Nastrój to także symfonia dźwięków i niepowtarzalny zapach

Po drugiej stronie chwyciłem głębszy oddech. Działo się. Niebawem kolejna sosna w poprzek rzeki. Kiedy runęła jesienią kilka lat wcześniej, przepychałem kajak nogami, siedząc okrakiem na jej pniu. Tak mi się nie chciało złazić do wody. Potem kolejna pułapka – zwalona olcha nad wodą a tuż pod nią pień drugiego drzewa. Nieraz mijałem turystów wlokących kajaki do brzegu, by wylać wodę. Za każdym razem dziwiłem się ich nieporadności. Dopóki ktoś nie rozciął podwodnego pnia i nie ułatwił spływu, pozbawiając wrażenia przygody.

Biwak

Minąwszy kolejne klify, zakręty, bystrza, przeszkody, dobiliśmy do polany. Wepchnąłem kajak między wykrot a brzeg. Małgosia wyszła wyprostować się. Ja zostałem, bo obok na odsłoniętym korzeniu przysiadła świtezianka. W plamie słońca. Pozowała. Od czasu do czasu rozchylała skrzydła. Co za macro!

Uroda Marózki skutkiem każdego szczegółu


Świtezianka

Na Marózce każdy szczegół przyciąga uwagę. I ten zapach czarnego bzu nagrzanego słońcem, tataraku okupującego odsypiska piasku, dotyk wody, gdy zanurzam ręce z wiosłem, usiłując powstrzymać taniec kajaka na wirach, w ciasnych zakrętach, na wystających konarach, nieruchawych pniach… Zrecenzować Marózkę słowem przygoda to chyba za mało. Wrażenia atakują zmysły z każdej strony. Przeżywam ten krótki spacer kuliście, fotografując, wiosłując, zdając się na kaprysy nurtu, lekceważąc nagłe przechylenia kajaka na przeszkodach, zaglądając w każdy dostępny zakątek, czując ulgę, gdy rzeka zwalnia przed następnym bystrzem…

Ogród botaniczny w każdym calu



Królestwo pstrąga i szczupaka. Sumy wolą głębsze zakątki.



W łęgu Marózki






A potem jest jak zwykle. Stoki doliny odbiegają od rzeki. Sosny i świerki stopniowo ustępują łęgom. Marózka meandruje coraz szerzej. Woda wypełnia jakieś mokradła za pasmami oczeretów i kępami turzyc. Wysokie brzegu opadają, by w końcu zamienić się w czarne, kwaśne, grząskie obramowanie nurtu. Rozlana woda snuje się nad dnem usypanym z piasku, omywa kępki zarośli przycupnięte na zagrzebanych kłodach, pniach, splątanych patykach. Olchowy łęg przypada z boków. Niebo otwiera się nad krajobrazem. Coraz więcej kaczek w sąsiedztwie. 





Brama do Świętego Jeziora

Biała czapla




Za szuwarami słychać ptasi harmider. Jestem pobudzony trelami trzciniaków. To najpiękniejsze wokalizy dla wędrującego kajakarza. Coraz bliżej skrytego rozlewiska. Tylko wtajemniczeni wiedzą jak tam trafić. Z jego wnętrza dobiega buczenie bąków, kwilenie błotniaków, chrapliwe pokrzykiwanie czapli… Wiatr wciska się podmuchem między drzewa, łagodząc dotyk słońca. Wypływamy z cienia wprost w czerwcowe lato.

W mateczniku najbardziej pobudzającego jazzmana.








Tu kończy się chwila samotności. Spoza pleców dobiegają dźwięki rozmów. Dopadła nas ludyczność. Wbijam się w niepozorny korytarz w szuwarach, przepycham się na rozlewisko. Szuranie burt o łodygi płoszy białe i siwe czaple. Donośne wokalizy trzciniaków nie zagłuszają naszego wtargnięcia. Wypływamy spomiędzy mioteł trzcin rosnących obok większych łanów i podmokłych wysepek. Ocieramy się o zatopione resztki po wymarłych olchach. Dobijamy do białych grzybieni i dywanu grążeli, nad którymi dokazują ważki. Kaczki niechętnie ustępują miejsca. Spokój, rozśpiewana cisza, a za szuwarami odgłosy licznej grupy kajakarzy. Ten dysonans robi wrażenie…


Podwodne drzewa grążeli

Podwodny las
Młode krzyżówki w kąpieli


Plączemy się jeszcze jakiś czas po rozlewisku między oczeretami a leśną wyspą zalaną słonecznym światłem. Fotografujemy delikatne obłoki i ich odbicia w wodzie. Nagrywamy śpiewy trzciniaków. Są niezmordowane. Tak się zapamiętały, że nawet nasza bliskość im nie przeszkadzała. Z trudem wypatrzyłem jednego solistę uczepionego łodygi wśród wierzchołków zarośli. Nie sądziłem nawet, że uda się go uwiecznić w tym galimatiasie poruszających się na kapryśnym wietrze liści, łodyg i siwych wiechci kwiatostanów. A jednak. Te zdjęcia uznałem za satysfakcjonujące, mimo kajaka, który nie dał się okiełznać i zmuszał do karkołomnych wysiłków…

Jeden z największych dżezowych solistów, jakich poznałem osobiście. Tomasz Stańko, z czasów studenckiego Remontu, śmiało mógłby brać go do swojej kapeli.

Tu się zapamiętał.



A tutaj znowu dopadła go gwiazdorska nieśmiałość. Czyżby ptasia trema?

Powrót przez Jezioro Święte już bez przeżyć. Łabędzie krzykliwe z piątką młodych nielotów nie dały się fotografować. Odpłynęły w zatokę, skryły się w oczerecie. Siwe czaple zlatywały nad rozlewisko. Jakiś kormoran odleciał nad wyspę, gdzie praktykowano kult staropruskiej bogini Curche. Kajakarze odpływali w południowy koniec jeziora. Wiatr zmarszczył powierzchnię falami i oślepił mrowiem blasków. Marózka pożegnała. Niebawem wpłynęliśmy w odnogę spiętrzoną przez jaz pstrągarni w Kurkach.


Miotła nad Świętym Jeziorem

Cichy kąt
Powracającemu jak zwykle wiatr w oczy


9 komentarzy:

  1. Jak zwykle: wspaniała przyroda i piękne zdjęcia.
    Dajesz mi wiele przyjemności.
    WłodeK

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeka Marózka jest bardzo malownicza ! Płynąc kajakiem mogliście podziwiać piękne widoki :)

    Pozdrawiam,
    Łukasz

    ---
    www.lukaszknopfoto.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiosną i jesienią najlepiej. Płynie się wtedy samotnie a nie w tłumie.

      Usuń
  3. Odpowiedzi
    1. Z przymrużoną kokieterią że tak powiem cytuję siebie.

      Usuń
  4. Takie zdjęcia bardzo przyjemnie się ogląda, bardzo fajny blog! Na taką rzeczkę to łodka od https://migostalboats.com fajnie się sprawdzi

    OdpowiedzUsuń